ZUS rychliwy nie jest. Właśnie upływa czwarty miesiąc od daty, w której złożyłem wniosek o przyznanie renty z tytułu częściowej niezdolności do pracy. Przedwczoraj odebrałem telefon z ZUS i miła pani poinformowała mnie, że mam się stawić na badanie do lekarza orzecznika. Dzisiaj. Wieść gminna niesie, że do lekarza orzecznika ZUS należy się udać z własną głową ( lub kończyną) pod pachą, a i tak są spore szanse, że ów orzecznik orzeknie: zdrowy jak koń. Kiedy dziś zobaczyłem panią lekarkę orzeczniczkę, pomyśłałem: pozamiatane... Mina i fizjonomia seryjnej morderczyni, co to zabija trzy razy, żeby mieć pewność egzekucji.
Ale... pozory jednak mylą. Pani orzecznik okazała się lekarzem przez duże, a właściwie wielkie "L"- pełna życiowego podejścia, wiedzy medycznej, życzliwości i przede wszystkim empatii. Muszę dodać, że absolutnie nie udawałem pół żywego, cierpiącego mężczyzny - wręcz przeciwnie: otwarcie podkreślałem, że po przebytej operacji ubyło mi kilkanaście lat, chociaż - co oczywiste - pewne swoje ułomności zdrowotne ( głównie pooperacyjne) mam.
Cóż, ta pani przywróciła mi nadwątloną wiarę w lekarzy, którym przysięga Hipokratesa obojętna nie jest. Gorąco podziękowałem, już właściwie jako rencista do dnia, w którym przejdę na emeryturę. A to całe dwa lata...Inna sprawa, że jakiś grosz dorobić będzie trzeba. Ale "baza" jest.
PS. Zero rozmowy covidowej, szczepionkowej etc...
Inne tematy w dziale Rozmaitości