Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej wywołuje spór na temat właściwej postawy chrześcijanina w tej kwestii. Właściwie to już nawet nie spór, ale poważny szantaż emocjonalny: "biedni ludzie marzną, głodują, chorują u bram chrześcijańskiej Polski, to jest kryzys wartości religijnych, tonącego trzeba ratować nie patrząc kim jest..." - to tylko garść obowiązujących sloganów propagandowych. Wywołują one oczywiście to, co maja wywołać - dyskomfort targających się ze sobą emocji: współczucia dla bliźnich i twardego przekonania, że w Polsce nie ma miejsca dla "ciapatych" imigrantów, zwłaszcza kiedy ci z Usnarza Górnego, są - być może nieświadomie, ale jednak - narzędziami prowokacji Łukaszenki i Putina wymierzonej w Polskę.
Sam ten emocjonalny szantaż byłby może nawet tematem do poważnej dyskusji, ale posłużył on także polskiej opozycji i opozycyjnym mętom, do absurdalnych ataków na rząd, katolików, żołnierzy ochrony pogranicza i - po raz kolejny - na donosy do instytucji europejskich. Można by się turlać ze śmiechu, kiedy lewacy - opowiadający się za prawem do zabijania nienarodzonych - w tym wypadku powołują się na wartości chrześcijańskie. Można by, ale śmierdzi w Usnarzu gigantyczną hipokryzją i kiedy ją poczuć, człowiek nie ma już ochoty na moralne dylematy dotyczące "uchodźców" na polsko-białoruskiej granicy. Zresztą oprócz hipokryzji, oszołomy z immunitetami poselskimi i bez nich, nazywających siebie samozwańczo "wolontariuszami" uprawiają niebywały, często wręcz śmieszny lans siebie samych, co budzi nie mniejszy niesmak, co sama hipokryzja. Przykład posła Sterczewskiego, o którym nie słyszały przedtem nawet sejmowe myszy, a teraz stał się sławny nie tylko w Polsce, mówi sam za siebie. Nie ma to jak spektakularny lans sprintem z foliową torbą wśród żołnierzy pogranicza, w malowniczych ostępach dzikiej natury.
Przy okazji przemyca się informacyjną papkę, w której roi się od przekłamań i definicyjnych potworków. Zatem należy ten nieład jakoś uporządkować. Tyle, co na dziś z całą, lub z prawie całą pewnością da się w tej sprawie powiedzieć, odnosi się statusu, celów i pochodzenia tych nieszczęsnych "uchodźców". Wiemy, że nie są oni uchodźcami w sensie prawa międzynarodowego ( Konwencja Dotyczącą Statusu Uchodźców z 1951 roku, znana też jako Konwencja Genewska). Nie są uciekinierami z Afganistanu - a przynajmniej z Afganistanu talibów. Nie przybyli nad polska granicę na piechotę, bo to niemożliwe. Skoro tak, to ktoś ich przywiózł. W Białorusi mogły to być tylko służby podległe aparatowi państwa, czyli ci ludzie na terenie Białorusi przebywają za zgodą władz. Nieważne, czy oficjalną (białoruskie wizy) czy nie - ważne, że w rozumieniu prawa międzynarodowego znajdują się oni pod "opieką" Białorusi. Nieoficjalne wieści głoszą, że na Białoruś przybyli z Iranu na pokładzie samolotów linii turystycznych, czyli oficjalnie mają status turystów. Ta garść faktów właściwie zamyka temat, bo nie było dotąd na świecie precedensu, żeby władze jakiegoś państwa zajmowały się turystami państw trzecich na terenie państwa sąsiedniego - rzecz zakrawa na gigantyczny absurd. Ich cel też nie jest do końca logiczny: niby chcą się przedostać na teren Polski, ale czynią to nielegalnie. Zamiast udać się np. do przejścia granicznego i złożyć stosowne wnioski i dokumenty, urządzili sobie koczowisko ( na terenie Białorusi, nie na "skrawku ziemi niczyjej"), biorąc polskie władze na "litość". Śmiem wątpić, czy tak postępuje człowiek, któremu faktycznie zależy na emigracji do lepszego, zachodniego świata. Bardziej prawdopodobna jest wersja, że ci "uchodźcy" są świadomi spektaklu w jakim uczestniczą i być może zostali za to wynagrodzeni.
Fakty i logiczne przypuszczenia zmieniają całą optykę dyskusji o etycznej stronie tej sytuacji. Z humanitarnego, etycznego i chrześcijańskiego punktu widzenia jest bezdyskusyjne, że tym ludziom należy pomóc: pytanie jak, skoro władze Białorusi uniemożliwiają taką pomoc i same się do niej nie kwapią. Nawet zrzut z drona czy śmigłowca nie wchodzi w grę, bo Polska naruszy w tym wypadku przestrzeń powietrzną Białorusi i konflikt gotowy. Wpuścić tych ludzi do Polski oznacza, że za chwilę w tym samym miejscu koczowisko urządzi sobie nie 32 turystów, ale 320, a może nawet 3200. I też "etycznie" mamy ich przyjąć? Polskie społeczeństwo nie życzy sobie muzułmańskiej imigracji i na tym stanowisku stoją polskie władze. Pomijając już nawet, że to element wojny hybrydowej wywołanej przez reżim Łukaszenki. Z szantażystami po prostu się nie negocjuje i nie ulega ich szantażowi. A z czysto chrześcijańskiego i etycznego punktu widzenia czym innym jest humanitarna pomoc migrantom, nawet wykraczająca poza normalne zobowiązania moralne, a czym innym wymuszanie tej pomocy - także na współobywatelach. W tym drugim przypadku mamy do czynienia jednocześnie z pomocą (imigrantom) i szkodą (dla współobywateli i państwa). W ten właśnie sposób postąpiły Niemcy, wpuszczając rzesze przybyszów z krajów islamskich. Pójście przez władze Polski tą drogą nie byłoby ani sprawiedliwe, ani miłosierne, ani chrześcijańskie.
W tym duchu skonstruowane jest stanowisko Episkopatu Polski, a nawet jeżeli się mylę, to polscy purpuraci powinni zacząć schodzenie na ziemię, zamiast bujania w obłokach. Natomiast emocjonalny szantaż wszyscy powinni skierować we właściwym kierunku - do władz Białorusi. To one są jako jedyne w pełni odpowiedzialne za to, co się dzieje i dziać będzie w Usnarzu Górnym. Tylko, że to takie niemedialne i nie pozwala uderzyć w polski rząd, Katolików i Kościół. Prawda?
Inne tematy w dziale Polityka