Można chyba z całą odpowiedzialnością postawić tezę, iż Polska w ostatnim trzydziestoleciu z sowieckiego deszczu wpadła pod unijno- amerykańsko-żydowską rynnę i mokniemy wszyscy do suchej nitki. Leje nam się na głowę Nord Stream 2, elektrownia Turów, polityka klimatyczna, praworządność, aborcja, LGBTQ, cyberataki, "lex TVN" i wreszcie klamra spinająca wszystkie te nieszczęścia - nasilająca się tresura ze strony Żydów. Trochę dużo, jak na średnie państwo w środku Europy, będące po przejściach i na dorobku budowanym praktycznie od zera. Na dodatek znikąd pomocy i wsparcia nie można się spodziewać, parasola nikt nie poda, dziurawej rynny nie naprawi - na dobrą ( a właściwie złą) sprawę pozostaje nam się modlić, żeby nie utonąć i jakoś przetrwać.
Z tej tezy wynika następna: zmarnowaliśmy wszyscy trzydzieści lat z okładem, bo w żadnym stopniu nie udało się nam zbudować silnego państwa odpornego na wstrząsy, presję oraz zewnętrzne (chociaż wewnętrzne także) zawirowania. Wszyscy, ponieważ jako wyborcy wybieraliśmy polityków, którzy okazali się nieodpowiedzialni i wylewanie fundamentów pod silne państwo mieli w przysłowiowym odwłoku. Można odnieść wrażenie, że przez te trzydzieści lat przyjęto jakże polską "doktrynę" pod tytułem "jakoś to będzie". To zresztą nie byłoby wcale najgorsze, bowiem mam podejrzenia graniczące z pewnością, że części klasy politycznej w Polsce i ich hunwejbinom na silnym państwie polskim nie zależy w ogóle, a nawet wręcz przeciwnie. Po co nam polski rząd w Warszawie, jak mamy unijny, który najlepiej wie, co dla nas najlepsze? Napisałem niedawno, że z szyderczym uśmiechem politowania czekam na chwilę, kiedy hiszpańska wariatka ubrana dla zmyłki w togę sędziowską, wybierze nam rząd i mianuje posłów, bo niby dlaczego nie?
Chwała rządom PiS - mimo wszystko - że moknąc pod dziurawą rynną próbowały i próbują spod lejącej się wody wyjść i hiszpańskim wariatkom zaczęły się stawiać. To, że stawianie się wychodzi marnie i co rusz jest mokrą szmatą w twarz, to inna sprawa, ale może stawianie się wyzwoli przynajmniej w części społeczeństwa poczucie przynależności do Polski, a nie do hiszpańskiej wariatki. To już coś: mało, ale zawsze. Reszta niestety nie jest optymistyczna, nie jest nawet zła, bo jest dramatycznie tragiczna. Krótko pisząc, w sytuacji groźby utonięcia mamy tylko dwa wyjścia: albo kapitulujemy stopniowo na każdym froncie, albo wybieramy to, czego koszty są najmniej bolesne i ustępujemy, żeby skupić na obronie najważniejszych interesów. Pierwsza z opcji to klasyczna próba przetrwania w oczekiwaniu na Godota, który przywróci normalność choćby tylko w UE. Wbrew pozorom, może być to całkiem niegłupie, zważywszy rewolucyjne nastroje zachodnich społeczeństw wkurzonych postępującym covidowym aparthaidem. Jeżeli znów padnie Bastylia, to jest wielce prawdopodobne, że do Brukseli jednak Godot przybędzie i hiszpańskie wariatki wyśle tam, gdzie ich miejsce. Ale na razie to rozważania z mchu i paproci, dużo bardziej pragmatyczna wydaje się być opcja druga, czyli ratujmy co się da. Ale co tak naprawdę da się uratować? I jak?
Nord Stream2 jest przegrane, pozamiatane, nie ma czego zbierać. Możemy jedynie na dno Bałtyku wysłać nurków z piłkami do metalu. Turów, to druga strona tego samego medalu, symbol niezależności energetycznej Polski, zatem także suwerenności w ogóle. Ponieważ premier Morawiecki podpisał już pakt klimatyczny, czyli wywiesił białą flagę, mógłbym w tym miejscu podziękować PT Czytelnikom za uwagę i notkę zakończyć. Ale granie na zwłokę ( przetrwanie) w przypadku Turowa i w ogóle węgla - a póki co chyba taką strategię przyjął Morawiecki - może się opłacić, bo po przeczytaniu klimatycznego planu towarzysza Timmermansa, mam pewność, że unijni towarzysze raczej prędzej niż później będą zmuszeni do korekty tego kretyństwa. Z prostej przyczyny - ta utopia uderzy także w społeczeństwa zachodnie, mniej niż np. w społeczeństwo polskie, ale jednak. Przy Turowie i polityce klimatycznej w ogóle, jakkolwiek to na razie porażka, stawiam znak zapytania. Praworządność. Klęska. Baty. Eurowpierdol. Czy tu cokolwiek da się uratować? Tak, ale pod warunkiem, że za reformę sądownictwa zabiorą się fachowcy wsparci stosownymi think tankami. Powinni tacy usiąść i rozpisać reformę na nowo, od stanu zero. Sądzę, że przy - mimo wszystko - wciąż jeszcze dużym poparciu społecznym i chęci zwolenników reformy w samym systemie sprawiedliwości ( nie wszyscy sędziowie to kasta) wiele można uratować i żadna hiszpańska wariatka nie będzie mieć nic do gadania.
Aborcja i LGBTQ, czyli klasyka lewactwa, to temat ponadczasowy. Zatem ponadczasowo trzeba mówić "won", tak jak mówi to społeczeństwo w przeważającej większości. Lex TVN, to temat z pogranicza nowych, niezbyt przyjaznych relacji z USA, rządzonego przez uzurpatora Bidena. Do tego punktu wrócę z chwilę. Na razie przyjrzyjmy się cyberatakom. Maile Dworczyka to jakieś kuriozum, a to prawdopodobnie tylko wierzchołek góry lodowej. Polska jest państwem, które nie może sobie pozwolić na impotencję służb specjalnych, kluczowe dla istnienia takiego państwa jest posiadanie sprawnych, profesjonalnych służ wywiadowczych i kontrwywiadowczych. Czy Polska ma takie służby? Cytując klasyka - przypuszczam, że wątpię. Może warto więc byłoby zapytać rząd jak to (i czy w ogóle) w Polsce działa? Wielce szanowny Panie Redaktorze Jastrzębowski - proszę to "wycisnąć"!
Na koniec temat żydowskiej tresury. Szef izraelskiej dyplomacji Jair Lapid: "Izrael będzie bastionem chroniącym pamięć o Holokauście oraz godność ocalałych z Holokaustu i ich własność”, wspomniał też, iż: "polskie prawo jest niemoralne”. Morawiecki: "Tak długo, jak będę premierem, tak długo Polska na pewno nie będzie płaciła za niemieckie zbrodnie. Ani złotówki, ani euro, ani dolara”. Opór wzmogą kolejne oświadczenia izraelskiego rządu. Jeśli wzbudzą w Polsce rosnącą falę nastrojów antysemickich, a wzbudzą, bo sam mam ochotę jakiegoś Żyda strzelić w papę, tym gorzej dla nas, bo jako potencjalny płatnik będziemy się dodatkowo kompromitowali w oczach światowej opinii publicznej. W tej rozgrywce najbliższy sojusznik Izraela, jakim są Stany Zjednoczone, już wziął na siebie rolę negocjatora i jednocześnie "dobrego policjanta”. I tu jest większe niebezpieczeństwo niż żądania Izraela. Trudno bowiem poszukać kraju potrafiącego skuteczniej używać narzędzi dyplomatycznych do łamania oporu innych państw od Stanów Zjednoczonych. Jak potrafią przeczołgać "sojusznika", który się wygłupił samobójczym pociągnięciem, pokazał dwa lata temu krótki, acz bolesny i pokazowy łomot urządzony rządowi PiS za idiotyczną ( chociaż słuszną) nowelizację ustawy o IPN. Teraz rzecz jest poważniejsza, bo wstępnie idzie o 60 mld dolarów. Na tyle Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego (WJRO) w 2015 r. wyceniała polskie należności. Tymczasem Polska bardzo potrzebuje militarnej opieki USA - przynajmniej w kwestii ochrony przed zakusami Rosji. Nie bez znaczenia są także dostawy amerykańskiego gazu. O wsparciu w oporze przeciw presjom wywieranym przez Unię można już zapomnieć.
Dawna Rzeczpospolita, w czasach większych słabości regularnie opłacała haracz chanowi Tatarów lub sułtanowi Turcji. W zamian ci odstępowali od najazdów i odkładali mordowanie Polaków na później. Dziś, w presji wywieranej przez organizacje żydowskie, Izrael oraz USA, to spełnienie żądań niczego Polsce na dłuższa metę nie daje. Jest bardzo mało prawdopodobne, żeby Stany Zjednoczone zrezygnowały całkowicie z wojskowej obecności w naszym rejonie Europy. Wówczas wyrzekłyby się jednego z ważniejszych narzędzi nacisku na Rosję. Wypłacenie "haraczu” nie zapewni też dobrych, partnerskich relacji z Państwem Żydowskim. Obecnie bliskie relacje z Izraelem są Polsce coraz mniej do czegokolwiek potrzebne. Państwo Żydowskie uwikłane w nierozwiązywalny konflikt z Palestyńczykami, znienawidzone przez świat Islamu, traktowane jest w Europie Zachodniej jako problem, od którego szybko odcinają się wszystkie rządy. Poza tym po tej jednej kapitulacji z czasem przyszłyby kolejne. Wniosek? Niech spadają na drzewo. Co znaczy, że polska dyplomacja musi się wreszcie nauczyć, że będąc słabym, trzeba i być asertywną i umieć zręcznie lawirować. Oberwanie mokrą szmatą w twarz trzeba wliczyć w koszta, można nawet dać to i owo komuś na odczepne, ale nie można dawać wszystkiego każdemu co tylko coś zechce. W ZSRR był taki minister spraw zagranicznych, który nazywał się Andriej Gromyko. Nazwano go "Mister Niet", bo ciągu pierwszych 10 lat istnienia ONZ, użył prawa weta 79 razy. Daleki jestem od wzorowania się na ZSRR, ale chętnie zobaczyłbym takiego "Mister Niet" w polskiej dyplomacji.
Bez takiej postawy możemy zwinąć Polskę i wysłać kurierem hiszpańskiej wariatce. Niech sobie to rozwija i się z tym męczy.
Inne tematy w dziale Polityka