Do określania twardości minerałów służy skala twardości Mohsa − dziesięciostopniowa skala twardości charakteryzująca odporność na zarysowania materiałów twardszych przez materiały bardziej miękkie. I tak jedynka w tej skali oznacza, że minerał daje się zarysować z łatwością paznokciem, dziesięć, w odniesieniu do diamentu, mówi, że daje się on zarysować tylko innym diamentem. Gdyby ktoś na podstawie skali Mohsa wymyślił skalę określania twardości rządów różnych państw na zarysowania, czyli odporność na wpływy innych państw czy wewnętrznej opozycji, to rząd Morawieckiego w takiej skali by się nie mieścił - musiałby być sklasyfikowany poniżej 1.
Pojęcie "rząd Morawieckiego" jest trochę mylące, bo premier to raczej figurant jakiejś bliżej nie określonej "centrali", gorliwie wykonujący jej zalecenia. Już dawno sens straciło pojęcie "rząd PiS" lub "rząd Zjednoczonej Prawicy", bo ostatnim rządem tych formacji był rząd Beaty Szydło. W zamian znów pełnoprawne stało się powiedzenie: silni wobec słabych, słabi wobec silnych - i to zarówno w polityce zewnętrznej, jak i w wewnętrznej. Oznacza to nie mniej i nie więcej, że stopniowo i systematycznie Polska rezygnuje ze swojej suwerenności i staje się protektoratem zarządzanym stosownie do interesów największych graczy unijnych. Za uległość wszyscy płacimy słoną cenę utraty naszych praw, a o Polsce decydują unijni urzędnicy na sutych synekurach stworzonych przez dominujące w Unii Niemcy. Wewnętrznie, czyli w Polsce od Buga do Odry, od kilku lat politykę kształtuje totalna opozycja, stawiając rząd Morawieckiego w pozycji instytucji reaktywnej, z coraz bardziej ograniczonymi możliwościami wdrażania reform i realizacji swojego programu. Jeżeli dołożyć do tego skłonność PiS do przewracania się o własne nogi, brak spójności i determinacji w realizacji planów, to można postawić tezę, że mamy do czynienia z katastrofą polskiej państwowości - i to właściwie we wszystkich obszarach społeczno-gospodarczych. Dość napisać, ze wszystkie pozytywne reformy i projekty PiS, doskonale odebrane przez społeczeństwo, datują się na lata 2015-2017 i skończyły się z chwilą objęcia urzędu premiera przez Mateusza Morawieckiego. Jedyne sukcesy "mistrza PowerPointa" to uszczelnianie VAT, rozwój programów społecznych i około 100 tys. Polaków mniej na emigracji. Może jeszcze rozpoczęcie przekopu Mierzei i drążenie tunelu w Świnoujściu. Reszta do same porażki, łącznie ze sztandarową klęską reformy sądów i sprzedaniem Polski Timmermansowi, europejskiemu szaleńcowi odpowiedzialnemu za obłęd "Zielonego Ładu". W każdej chwili należy spodziewać się też hołdu lennego dla Very Jourovej.
Niekiedy trzeba rzeczywiście zrobić dwa kroki w tył, żeby o trzy posunąć się do przodu. Tyle, że rząd Morawieckiego cofa się non stop, ustępując pokornie pola tak w sprawie "Szyszko Lex" jak i równie bezprawnych traktatowo orzeczeniom TSUE, dotyczącym tzw. praworządności. Po drodze do tyłu, ów rząd zdążył też zgiąć kark przed Izraelem i tchórzliwie schować się przed "wściekłymi macicami", do tego stopnia, że dla ochrony kościołów stanęło "pospolite ruszenie". Ostatnio ludzie Morawieckiego na klęczkach błagają o ustępstwa rząd w Pradze, pakt Biden- Merkel przesunął Ukrainę w strefę wpływów niemieckich, a relacje polsko - amerykańskie, prowadzone i tak w pozycji kucznej, raczej nie wrócą do poziomu relacji z okresu administracji Trumpa. Trójmorze leży, V-4 leży, przez 6 lat rządy ZP nie zbudowały nawet zalążka sensownego balansu dla roli unijnego popychadła. Całość polityki zagranicznej oparła się na relacjach z UE i USA, jakby świat gdzie indziej nie istniał. A doskonałe interesy można byłoby robić w Afryce czy Azji - tyle, że trzeba chcieć tworzyć partnerskie relacje i mieć ku temu i ludzi i narzędzia. Niestety, pieczeniarze Kaczyńskiego tych narzędzi nie są w stanie stworzyć. Ale i tak należy pamiętać, że dla Berlina jesteśmy największym w Europie Środkowej i Wschodniej rynkiem zbytu i pracy, a unijne dotacje to rekompensata za zniesienie barier celnych i UE żadnej łaski nam nie robi. Zresztą te pieniądze i tak wracają do państw "starej" Unii, bo my za te pieniądze kupujemy u nich towary. Dlaczego tego rodzaju argumentów rząd Morawieckiego nie jest w stanie przekuć w skuteczny oręż oporu, pojąć nie potrafię.
Pierwszy weekend lipca 2021 r. niechlubnie zapisze się na czarnych kartach historii postkolonialnej, neofeudalnej republiki. Duopol PO- PiS przez ponad 15 lat swych rządów łupiący Polaków z majątku i suwerenności, przeprowadził historyczne konwencje partyjne. Tusk wrócił z Brukseli i oficjalnie przejął stery Platformy. Na drugim skrzydle tej destrukcyjnej machiny podtrzymane zostało formalne przywództwo Kaczyńskiego. Co warte odnotowania, Prezes zapowiedział, że po raz ostatni. Zgodnie z jego wolą premier Morawiecki został wybrany na wiceprezesa partii. W domyśle oznacza to faktyczną abdykację Kaczyńskiego, który władzę w PiS sprawuje już tylko tytularnie. Jako dowód słuszności tego stwierdzenia niech posłuży fakt, że 10 lat temu, prezes nie dukałby z mównicy o "tłustych kotach" pogrążonych w nepotyzmie, ale wywaliłby każdego z nich na zbity pysk - bez prawa powrotu do partii. Dziś pozostało mu jedynie jojczenie i mgliste zapowiedzi rozliczeń. Coraz bardziej jasna staje się stara prawda, że oba plemiona konkurują tak naprawdę o stanowiska, synekury, możliwości "kręcenia lodów” i dostęp do portfeli Polaków. A, że w demokracji nie da się rządzić wiecznie – to raz my, raz wy. Od czasu do czasu wiele musi się zmienić, by wszystko zostało po staremu – dostrzegł lata temu Giuseppe di Lampedusa, słynny włoski pisarz i arystokrata. Ale tu mała dygresja: typowy "suweren" bardziej niż w to, co widzi, wierzy w to, co ma akurat na ekranie telewizora czy komputera. Niektórzy, szczególnie młodzi postępowcy, którzy nie pamiętają rządów koalicji PO-PSL, sądzą więc, że Hołownia albo jakiś inny płaczący magik przyjdzie i uratuje kraj od katastrofy. Tak nie będzie, nic bardziej mylnego. Przestrzegam przed błędem antypisowskich emocji. Bo albo patrzymy na polskie sprawy z punktu widzenia zakresu wolności, powrotu normalności i wprowadzenia mądrych rządów, albo w ogóle dajmy sobie spokój z Polską i polskością w ogóle.
Zawsze trzeba myśleć pozytywnie, tym bardziej że jesteśmy zaradnym, pracowitym narodem. Jednak sytuacja pod względem naszego stosunku do wolności i suwerenności robi się coraz trudniejsza. Jeśli bowiem mimo zakończenia PRL nadal jesteśmy intensywnie tresowani przez "eurokołchoz" w taki sposób, żeby wydawało nam się, że nie potrzebujemy wolności, to z czasem przestajemy się o nią upominać. Dobitnie zobrazowało ten proces ostatnie 1,5 roku rządowego zamordyzmu. Niemała część społeczeństwa zgodziła się bez żadnego oporu na bezprecedensową, bezprawną blokadę części gospodarki, edukacji i ochrony zdrowia. Zapominamy o ponadczasowej mądrości Benjamina Franklina, że ci, którzy w imię tymczasowego bezpieczeństwa rezygnują z podstawowych wolności, nie będą się cieszyć ani jednym, ani drugim.
W Polsce nie zadziałają żadne już zmiany personalne czy partyjne. Potrzeba zmian systemowych i konstytucyjnych. Trzeba wspierać te ruchy w Zjednoczonej Prawicy, które dążą do przywrócenia PiS "ustawień fabrycznych", czyli tych sprzed roku 2017: partii prawicowej, konserwatywnej i wolnościowej. Partii słuchającej wyborców i społeczeństwa. Jednocześnie zmusić PO do wyprowadzenia sztandarów - Polski nie stać na utrzymywanie partii antypolskiej, będącej w istocie opcją niemiecką. Cała reszta niejako z automatu zajmie się Polską, a nie promocją samych siebie i propagowaniem idiotycznych ideologii. Czas najwyższy, żeby w Polsce władzę odzyskał suweren. Polski suweren, nie ten oddany niemieckiej czy rosyjskiej opcji. Tylko taki suweren jest w stanie wybrać rząd twardy, który będzie w stanie oprzeć się fali narastającego neomarksizmu i postępującemu zamordyzmowi. Jak tego dokonać? Nie wiem, myślę że trzeba nowego Piłsudskiego. Ale... chyba się jeszcze nie narodził....
Inne tematy w dziale Polityka