Miałem koszmarny sen. Śniło mi się, że wczesnym rankiem, drzwi do mojego mieszkania wyważyli faceci w pełnym bojowym rynsztunku, wywlekli mnie z łóżka i rzucili na podłogę. Po czym zjawili się ONI - dwóch facetów w czerni i jedna kobieta w bleli. Faceci w czerni w żelaznym uścisku podnieśli podnieśli mnie z podłogi i rzucili we fotel. Kobieta w bieli z pękatej torby wyjęła olbrzymią strzykawkę z napisem "Pfizer". Pamiętacie dr Jadwigę Yandę, córkę Maksa z "Seksmisji"? Ten sam typ, wypisz wymaluj. "Czarni" tymczasem wykręcili mi ręce. Jeden z nich, bliźniaczo podobny do ministra Niedzielskiego zapytał: - w lewą czy w prawą? Wiedźma ze strzykawą zaśmiała się szyderczo: - w lewą pierwsza dawka, w prawą druga. - A to nie jest ryzykowne, tak dwie dawki od razu? - zapytał drugi, o uderzającym podobieństwie do premiera Morawieckego. A co będziemy dwa razy jeździć do foliarza? Raz, a dobrze.
Obudziłem się. Sen był tak realistyczny, że spojrzałem na drzwi. Całe. Przez chwilę zastanawiałem się, czy ich nie zabarykadować, lub jak Kevin nie powiesić na klamce rozgrzanej grzałki. Albo nie przygotować myjki parowej - wszak gorąca para nieźle daje po oczach. Bez desperackiej walki mnie nie wezmą! Ale było cicho. Cisza na klatce schodowej, cisza na ulicy, cisza budzącego się dopiero do zgiełku miasta. Włączyłem telewizor. Pokazało się okienko TVP Info, i tak mi się skojarzyło: Liga broni, liga radzi, liga nigdy was nie zdradzi. Albo slogan: foliarz twoj wróg. Jeszce trochę i zacznę wierzyć, że pewien samiec imieniem Kain wynalazł folię i wypróbował ją na swojej siostrze Abli.
To pewnie dlatego, że nie tak dawno konsultując się lekarzem w sprawie mojego zdrowia, musiałem wysłuchać całkowicie przedawnionego opisu objawów Covida; wskazówek o tym, co robić, gdybym takich objawów doświadczył i podobnemu temu ble, ble, ble. Na moją uwagę, że że spis objawów z mutacją Delta bardzo się zmienił i że podawanie starego jest niebezpieczne, bo człowiek może pomyśleć, że po prostu ma katar... pan doktor był uprzejmy przejść do meritum. Co bardzo mnie ucieszyło, bo tego rodzaju "pouczanki" przestały na mnie robić wrażenie mniej więcej pod koniec mojej edukacji (chociaż człowiek uczy się całe życie) a i tak odbierałem je zawsze jako zbędne przynudzanie. Ta rozmowa zresztą utwierdziła mnie w przekonaniu, że ludzie dzielą się już nie na mądrych i głupich, ale na" foliarzy" i "świadomą" resztę, hołdującą kawałkowi tkaniny na twarzy i szczepionkowemu el-dorado Big Pharmy. Tak, wszystkie te wzajemnie ataki, warczenie na siebie w sklepach czy na ulicy, obrzucanie się inwektywami się na Twitterze, czy nawet zrywanie relacji spowodowały maski i szczepienia. No dobrze, ale co to tak naprawdę oznacza? Ano tyle, że spór w swojej istocie sprowadza się do bitwy o to, jakie powinny być granice ingerencji państwa w sytuacji epidemiologicznej, jak w takiej sytuacji powinno wyglądać społeczeństwo i jakie są nasze moralne obowiązki wobec państwa i innych ludzi. Jakie są obowiązki moralne rządu oczywiście także.
Jednak podjęcie się odpowiedzi na tak postawione pytania jest prawie niemożliwe. Powodem jest cała lawina absurdalnych reguł i wewnętrznie sprzeczna polityka rządów wobec Covid, zmieniająca się chyba pod wpływem humorów decydentów covidowych. Przykład bieżący z byle knajpy. Trzeba włożyć maskę, żeby pójść zrobić siusiu, ale przy stole już nie trzeba. Szczytem absurdu był zakaz wchodzenia do lasu, ale lista podobnych niedorzeczności jest olbrzymia. To po części niekompetencja władz, po części niepewność co do strategii wobec kolejnych mutacji i po części zła (lub źle pojęta dobra) wola, podyktowana chyba wolą polityczną. Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że z niekompetencji władz, niepewności co do strategii, panicznego miotania się, czy wreszcie złej/dobrej woli, nie wynika żadna obiektywna prawda. I to wcale nie chodzi o to że jej nie ma, lub że nic o niej nie wiemy, ani że nauka nic nie znaczy. Chodzi o to, że informację zastąpił przekaz: Jest źle, ale będzie jeszcze gorzej, chyba że się zaszczepicie. Chodzi o to, że zabrania się ludziom posługiwać zdrowym rozsądkiem i zachowywać się tak jak uważają - w zgodzie ze swoją prawdą. A skoro przekaz zastąpił informację i nie ma prawdy obiektywnej, to nigdzie nie wynika, że trzeba np. koniecznie wprowadzać obowiązek noszenia masek, ani że instytucje czy nawet rządy mają prawa wymagać, żeby się zaszczepić. To wynika tylko z przekazu, który jest tak nachalny, że niewiarygodny.
Przejęzyczyłem się: prawda obiektywna oczywiście istnieje i gdzież leży. I wcale nie pośrodku sporu, ala leży tam, gdzie leży, przykryta, skatowana, pozbawiona wolności. Jest, można rzec - na bezterminowej kwarantannie. Ale się z niej niekiedy wymyka. Nikt już poważny poważnie nie bredzi o genezie powstania wirusa, jako efektu spożycia zupy z nietoperza. Po prostu tej bredni nie dało utrzymać się jako kłamstwa założycielskiego - kłamstwa matki wszystkich innych kłamstw covidowych. Jakich? Nie wiem, ale wiem, że skoro ktoś taką wersję powstania wirusa wymyślił, to na tym nie poprzestał. Bo tak uczy logika. Przestaliśmy wszyscy odróżniać kłamstwa od prawdy, a może raczej ( to bardziej trafne) przekaz od informacji. Nie biorę tu pod uwagę teorii spiskowych, ekofaszystów (którzy powinni być za noszeniem masek, bo pewnie uważają, że z maskami wydzielamy mniej dwutlenku węgla), wariatów, idiotów i ideologicznych antyszczepionkowców. Nie włączam też w to równanie trudności, jakie normalny człowiek napotyka, gdy stara się czegoś dowiedzieć: w końcu nie można wymagać, by wszyscy czytali pisma naukowe i medyczne. Ani żeby wszyscy rozumieli statystyki. (Ze mną też kiepsko pod tym względem, ale się staram). Nie wdaję się też w liczne i skomplikowane problemy moralno-filozoficzne, jakie tu zachodzą np. czy mamy moralny obowiązek dokładania starań, by dotrzeć do wiarygodnych informacji? Czy zdobywanie/ignorowanie takich informacji jest moralnym złem? Czy nasze moralne intuicje i zdobyta nieoficjalnymi kanałami wiedza, może stanowić przyczynek do tworzenia prawa? A ściślej, prawa restrykcyjnego wobec "foliarzy"? Nie pisząc już o "prawie" do nazywania ich "mordercami", sprawcami "czwartej fali", czy "prowokatorami kupionymi przez KGB".
To wszystko wręcz zmusza do stawiania oporu. We Francji opór wyszedł już na ulice, w Polsce do wybuchu wystarczy mała iskra. Na wyjazdowym posiedzeniu klubu PiS prezes Jarosław Kaczyński dał do zrozumienia, że rząd rozważa przymus szczepień: "Jeśli przekonywanie, zachęty i nagrody nie przekonają, to od tego jest państwo jako organizacja przymusu" - miał powiedzieć prezes PiS. To nie znaczy zapewne, że ziści się mój sen ( chociaż całkiem bym tego nie wykluczał), należy raczej się spodziewać jeszcze większej presji na niezaszczepionych obywatelach, np. w postaci ograniczeń w korzystaniu z gastronomii, rozrywki, kultury. Pomysł przymusu już raz zasygnalizował publicznie główny doradca premiera ds. COVID-19, profesor Andrzej Horban. Co ciekawe, ponoć ( tego nie wiem na pewno) z całej parlamentarnej gromady ZP zaszczepiło się coś koło 1/4 posłów i senatorów. Jest tajemnicą poliszynela, że w PiS nie brakuje wcale sceptyków, którzy nieoficjalnie nie kryją obaw, że szczepionki mogą dawać w przyszłości skutki uboczne. W kuluarowych rozmowach duże kontrowersje budzi nawet tzw. miękki przymus, polegający na tym, by promować tych, którzy zostali zaszczepieni, np. nie uwzględniając w limitach (np. w hotelach) i obostrzeniach.
Kaczyński w normalnych okolicznościach ( czyli zdecydowanej większości w Sejmie), pewnie tych "prowokatorów KGB" wyrzuciłby na "zbity", ale wie, że byłoby to polityczne samobójstwo. Tak czy siak, "wyszczepianie" to kolejny wielki problem PiS, wykorzystywany politycznie przez wrogów Morawieckiego w łonie ZP. Przy okazji coraz wyraźniej widać, że "dziadzio" Kaczyński ma coraz mniej do gadania i jest pod całkowitym wpływem byłego bankstera. A ten z coraz większą gorliwością wypełnia wszystkie dyspozycje płynące z Brukseli, do tego stopnia, że ostatnie jego słowa o Izbie Dyscyplinarnej zabrzmiały ( jak to fenomenalnie określił Matka Kurka), niczym toast Radziwiłła na cześć króla szwedzkiego. Ale to już inny temat. Pozostając w temacie szczepionkowym, bez wnikania w detale, na pewno jest tu o czym rozmawiać. Zatem może nie jest to aż tak przerażające? Może nic w tym dziwnego, ani tym bardziej oburzającego? Jeżeli dyskutować będziemy o pytaniach z powyższego tekstu, to odnajdziemy pozycje fundamentalne, ponad głowami Macronów, Morawieckich i Horbanów. Jeśli rzeczywiście o te rzeczy się kłócimy – a na to w gruncie rzeczy wygląda – to kłócimy się o sprawy najważniejsze. I o to chyba powinno nam chodzić, bo tylko tak możemy zachować tożsamość, godność i stawić sensowny opór.
Inne tematy w dziale Polityka