Staropolski szlachcic nie rozstawał się ze swoją szablą, czy inna bronią białą, co wszem i wobec demonstrował szczególnie podczas hucznych biesiad. Szabelka służyła do wymachiwania nią w sporach i kłótniach, służąc jako najważniejszy argument, że moja racja jest bardziej "mojsza". I chociaż dziś nikt szabli nie nosi, wymachiwanie szabelką stanowi syntezę historii naszego kraju. Owe wymachiwanie szabelką, niestety - mocno już zardzewiałą - bardzo wyraźnie widać w polityce zagranicznej każdego z dotychczasowych rządów III Rzeczpospolitej. Charakterystyczna jest w tym zjawisku zależność, w której im bardziej intensywnie się szabelką macha, tym bardziej machanie zakończone jest żenującą uległością wobec silniejszych.
Z owej uległości wobec możnych w Europie Donald Tusk zrobił wręcz paradygmat polskiej polityki zagranicznej, awansując ją nawet do miana ”złotego okresu” polskiej dyplomacji. Nawet dziś politycy Platformy Obywatelskiej formułują tego rodzaju poglądy, uważając (o zgrozo) na dodatek, że każda inna postawa - zwłaszcza postawa asertywna - spycha nas do drugiej ligi europejskich graczy. Każdą asertywną kontrę polskiego rządu do polityki twardego jądra Unii oceniali i oceniają jako skrajny eurosceptycyzm i dążenie do Polexitu. Tymczasem polityka zagraniczna rządów Zjednoczonej Prawicy, od początku zakładała, że "Polska jest częścią Unii i tak zostanie. (…) Polska należy do Unii Europejskiej i Unia Europejska należy także do Polski” - jak to już dawno usłyszeliśmy z ust byłej premier Beaty Szydło. Trzymając się dalej słów byłej premier, otrzymujemy syntezę założeń polskiej dyplomacji według Zjednoczonej Prawicy: "Polska ma większe ambicje, niż tylko dryfowanie z głównym nurtem Unii. Chodzi bowiem o kształtowanie tego nurtu, we wspólnocie, w której wartości chrześcijańskie są reprezentowane, a ona sama działa w myśl hasła - równi z równymi, wolni z wolnymi".
Można napisać, że było to pierwsze machnięcie szabelką - wtedy nie tylko zrozumiałe i potrzebne po kolanowej uległości Tuska, ale też wywołujące euforię z kręgach wyborców PiS. Ale dalej było już tylko gorzej. Premier Szydło, która poza machaniem szabelką przyjęła rzeczywiście twardą postawę wobec coraz bardziej ideologizującej się marksistowsko Unii, ustąpiła miejsca typowemu unijnemu technokracie, Mateuszowi Morawieckiemu. Ten jak szabelką zaczął wymachiwać od początku objęcia urzędu, tak szabelką macha do dziś... tylko, że nic z tego nie wynika. A właściwie wynika to, co już napisałem: każde wymachiwanie kończy się podkuleniem ogona i wycofanie się na z góry upatrzone pozycje. Wyjściowe, czyli zerowe. Z rozrzewnieniem można wspominać twórcę San Escobar, Witolda Waszczykowskiego, który może i orłem w dyplomacji nie był, ale jest ostatnim polskim ministrem spraw zagranicznych, który coś znaczył i coś robił - jego następcy prześcigają się w nieudacznictwie i nijakości.
Miało być "wstawanie z kolan", jest całe pasmo "sukcesów" w tym temacie: kapitulacja w sprawie Puszczy Białowieskiej ( bądż co bądź suwerennym terytoriom Polski), "reforma" sądownictwa, która przekształciła się w absurdalną obstrukcję i anarchię państwa dokonywaną przez "nadzwyczajną kastę", autodestrukcyjna mina ustawy IPN i kompletne wypłaszczenie się przed Izraelem, absolutna kompromitacja w kwestii ustalania okoliczności katastrofy smoleńskiej, czy szczyt bliskowschodni w Warszawie, czyli kompletne "padnij" w relacjach z USA. Całość obrazuje widok prezydenta A. Dudy podpisującego porozumienie z USA na stojąco, obok siedzącego Donalda Trumpa. Podobnie rzecz się ma w kwestii Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Zderzenie realiów rynkowych z ogromną demagogią rządową, obnażyło wydmuszkowość całej tej gadatliwości Morawieckiego, bo kiedy przychodzi do poważnej rozgrywki o polskie dobra narodowe, okazuje się, że jest to tylko sterta bezwartościowych kartek zapisanych pompatyczną treścią. I tak zrobimy tak, jak każe Bruksela.
Kropkę na "i" w tym wiekopomnym wstawaniu z kolan postawił TSUE w orzeczeniu o zamknięciu kopalni i elektrowni Turów. To orzeczenie pokazuje dobitnie, że z rządem PIS można "jechać" jak z ostatnimi lamerami i jak TSUE nakaże Morawieckiemu klękać przed wejściem na sale obrad w Brukseli, to polski premier kupi sobie nawet w "Juli" nakolanniki. Rzecz jasna TSUE jest tak praworządnym sądem, jak ja przystojnym, młodym i wysportowanym blondynem, ale to oznacza, że ów "Trybunał" w osobie dowolnego lewackiego "sędziego" może z moim krajem zrobić praktycznie wszystko. Pseudopatriotyczny lament złorzeczenia Czechom, którzy - abstrahując od de facto działania w interesie Niemiec - zwyczajnie dbają o swoje interesy, jest kolejnym pokazem machania szabelką, z którego wyjść może tylko jedno - kolejna mega kompromitacja. Tym większa i skrajnie zabawna, że przy tej samej granicy, niemal w tym samym miejscu znajduje się 5 kopalń czeskich i 7 niemieckich. Jeżeli polski rząd nie potrafi takiego argumentu przekuć w mocny oręż redukujący wszelkie inne argumenty do zera, to nadaje się jedynie do tarcia chrzanu.
Coraz trudniej jest mi się zgodzić, że fiasko polityki "wstawania z kolan" to efekt tajemniczych sił postępującej globalizacji i antypisowskiego sojuszu opozycji z zagranicą. To usprawiedliwienie jest błędne, bo przyczyna jest bardziej prozaiczna – to obóz "dobrej zmiany” sam sobie przeszkadza. Prowadzenie polityki całkowicie reaktywnej, nastawionej z jednej strony na zaspokajanie godnościowych sentymentów części prawicowego elektoratu - np. awantury wizerunkowe, które niczego realnie nie zmieniają, ale generują emocjonalnie wzmożone paski w prorządowych mediach - a z drugiej – postawę całkowicie wasalną wobec USA, przy zaniechaniu budowy dobrych relacji z tymi, z którymi się nie zgadzamy była skazana od początku na klęskę. Na dziś wszelkie plany "polityki jagiellońskiej” czy budowy "Międzymorza” wyglądają równie realistycznie, co koncepcja kolonizacji Jowisza. Okazuje się, że przyjęty przez Kaczyńskiego system planowanego zarządzania państwem jest nie do pogodzenia z suwerennością państwa w warunkach globalizacji. Czyli jak zwykle: nie da się mieć ciastka i jednocześnie go zjeść. Czy to oznacza wybór: albo suwerenność, albo globalizacja, która póki co jest szaleńcza, ale jest?
Niekoniecznie. Dyplomacja to wieczne targowanie się i targ łatwiej jest prowadzić mając dobre relacje z tymi, z którymi takie negocjacje toczymy. O tym zapomina w Polsce prawica, która w przeciwieństwie do jej przeciwników, którym wydawało się nieraz, iż bycie lubianym jest istotą polityki międzynarodowej, równie błędnie uważa, że bycie lubianym nie ma znaczenia. By targ miał jednak miejsce, trzeba odważnie zdefiniować te punkty, gdzie nasi sojusznicy chcą narzucić nam niekorzystne dla nas rozwiązania. O tym zapomina, bądź też czyni to zbyt nieśmiało, druga strona sporu. Skuteczna dyplomacja możliwa jest tylko wówczas, gdy po jednej stronie kartki zapisuje się to, czego chcemy od sojuszników, a po przeciwnej – to, co możemy im za to oddać. Problemem naszej polityki jest to, że niezmienne jest w niej tylko jedno – to, iż w zależności od tego, kto rządzi, jedna połowa kartki jest pusta. Do tego dochodzi wręcz chorobliwe wychodzenie przed szereg, zwłaszcza kiedy chodzi o relacje z naszymi wschodnimi sąsiadami. Jakieś buńczuczne wymachiwanie szabelką, ba - najchętniej wysłanie bombowców nad Rosję czy Białoruś, przy dosyć umiarkowanej ( delikatnie pisząc) postawie Zachodu, może wywoływać tylko uśmiechy politowania. Putin i Łukaszenka to wyjątkowo źli łajdacy i zbrodniarze, ale w dyplomacji i z łajdakami trzeba mieć jakieś relacje - poza absurdalnie złymi relacjami zimnowojennymi. Niestety, polska dyplomacja nie ma pomysłu ani na politykę wschodnią, ani na zachodnią. Właściwie to nie ma pomysłu na samą siebie. Poza machaniem szabelką.
Inne tematy w dziale Polityka