Jeżeli ktoś zapytałby mnie o pierwsze skojarzenie z osobą Marty Lempart, to musiałbym się cofnąć do początku lat osiemdziesiątych minionego wieku. W tamtych latach, nieopodal firmy w której pracowałem, mieściła się jedna ze słynnych poznańskich "mordowni" - ta była owiana złą sławą daleko poza staromiejskie rewiry, w których "uczynni" chłopcy w try miga i bez wahania rozwiązywali różne problemy życiowe zagubionych przechodniów, zwłaszcza tych z nadmiarem gotówki. Owi chłopcy chętnie brali na siebie kłopoty tych ludzi, po czym robili sobie burzę mózgów we wspomnianej "mordowni" - często z już odpowiednio wyedukowanym delikwentem. Samo wejście do tego przybytku prawdopodobnie zabiłoby współczesnego człowieka: nieprawdopodobna mgła papierosowego dymu, odór taniego wina, podłego piwa, smród męskiego potu z nutą odoru otwartego wiecznie "kibla" zwyczajnie dusił. Pijane towarzystwo tworzyło niesamowity gwar alkoholowego bełkotu, wśród którego wyróżniały się słowa na "k" , "ch". "pi" i "w". Ale nad tym wszystkim panowała jedna kobieta. Jako właścicielka pełniła równocześnie rolę barmanki, kelnerki i ochroniarza, przy czym ta trzecia jej rola warta jest szczególnego szacunku. Nikt z tych "chłopców" nie był w stanie jej "podskoczyć", nikt, kto zacząłby się awanturować, albo - nie daj Boże - nie płacić - nie mógł liczyć na jej pobłażliwość. Był bowiem taki gość najpierw przywołany do porządku za pomocą gumowego przyrządu do przepychania zapchanego zlewu, a jeżeli to nie pomagało, to był "brany za pierze i wyrzucony na powietrze świeże" - z błogosławieństwem słowa na "wyp" i kopniakiem w tyłek.
Ta kobieta - wypisz - wymaluj - była pierwowzorem Marty Lempart. Ta sama postura, te samo słownictwo, te same maniery. Różnica tylko taka, że jedna była na świeczniku ówczesnego półświatka Starego Miasta w Poznaniu, druga jest na świeczniku ogólnopolskiej polityki. Innymi słowy, półświatek wulgarności, chamstwa i przeciwieństwa kobiecości wylazł poza ramy zamierzchłej przeszłości i stał się pewnego rodzaju standardem. Chamstwo przestało być zwykłym chamstwem, a stało się poważną postawą polityczną. Jest teraz oznaką sprzeciwu i oburzenia na istniejący porządek, na władzę establishmentu, narzucanie tradycyjnych wzorców. Chamstwo, grubiaństwo, brak wychowania i przyzwoitości zostały zaprzęgnięte do ideologicznego projektu. Teraz jest to nazywane przejawem szczerości, autentyzmu, nieskrywanych wreszcie emocji. Bowiem atak "Strajku kobiet" i radykalnej lewicy na istniejące struktury państwa i Kościół ma charakter nie tylko polityczny i ideologiczny, ale także moralny. Chodzi o zanegowanie siły wzorcotwórczej społeczeństwa. Jeśli to społeczeństwo - w myśl Marty Lempart - myli się głosując na PiS, to myli się politycznie i nie ma instynktu narodowego, jest z gruntu złe. Złe są zasady, gusty, modele zachowań. Hierarchie, jakie proponuje państwo i Kościół, też się nie liczą. Dotychczasowe kryteria określające chamstwo, grubiaństwo, niedopuszczalne słownictwo i reakcje na takie patologiczne postawy, są przedstawiane jako klasowe, uzurpatorsko narzucone i niesłusznie przedstawiane jako obiektywne. Wzorce, zaszczepione od pokoleń traktowane są jako przegrana, nieobowiązująca opcja. Nastał czas chamstwa, wulgarności i symboliki gumowej gruszki do przepychania zlewu.
Kiedy nie ma już kryterium chamstwa, zanikają także hamulce w ocenach. Ośmielony takim stanem rzeczy "kobiecy suweren" może powiedzieć, co naprawdę myśli, w takim języku, jaki uważa za stosowny, i dostanie brawa za odwagę. To jest zresztą cały system, który można nazwać realizacją prawa do chamstwa. To wzywanie do walki o swoje, być może zasadne racje ( nie wnikam, bo to zupełnie inne rozważania), narzuca narrację, w której inni są wrogami, których trzeba unicestwić. Takiej walce służy propaganda i ideologia, polityka historyczna i kulturalna, która już była - choćby w czasach rządu Tuska. Dziś Marta Lempart idzie dalej - polityka wstydu III RP ma być zastąpiona polityką bezwstydu, a cham może lecieć wysoko, bo mu doczepiono skrzydła. Chamstwo zostało uwznioślone, zalegalizowane politycznie i spotyka się z chamstwem, które nadawane jest z góry przez polityków. Bo w polityce nawet najwyższych szczytów i organów od dawna brutalizacja przekroczyła kiedyś jakoś szanowane granice. W przypadku formacji lewicowych grubiaństwo jest tak silnie umocowane w całym ideologicznym planie, że dopuszczane jako całkowicie uprawniony środek walki, w przekonaniu, że "stare" konwenanse służą tylko starym, odchodzącym elitom. W języku ulicznego "suwerena" - starym, pisowskim ku***. Tak oto wytworzył się samonapędzający się mechanizm wulgaryzacji życia publicznego.
Po II wojnie światowej Polska drastycznie została geograficznie przesunięta na Zachód. Razem z Kresami utraciliśmy jednak nie tylko kawał naszego terytorium, ale też kawał naszego mózgu, pamięci i mentalności. Nie możemy nagle ubrać się w strój francuskiego ateisty albo holenderskiego kalwinisty – oszczędnym, rozsądnym i "zimnokrwistym”, bo jesteśmy mentalnie ludźmi "wschodu" ze wszystkim przywarami i cnotami tego ludu: przaśnej swojskości, waleczności, nieufności wobec obcych i dziwnych, wolności mówienia najbardziej nieprzyjemnych rzeczy, dystansu do odwiecznych wrogów bez żadnych limitów, bogobojności i szanowania dobra narodu. Dlaczego na tym gruncie wyrosły cechy nowego chamstwa, uświęconego i usprawiedliwionego przez polityków i media? Odpowiedź, wbrew pozorom jest dosyć prosta: bo nagle do wybuchowego, historycznie nawiązującego do czasów Rzeczypospolitej szlacheckiej, porywczego charakteru próbuje się dołożyć i wymieszać zachodni kosmopolityzm w najgorszym wydaniu - z moralnym luzem, swawolą, absolutnej wolności, cynizmu, nihilizmu, relatywizmu moralnego, sceptycyzmu. Polskie krwiste charaktery, będące przecież także źródłem warcholstwa, tumultów szlacheckich, pojedynków, abdykacji, łapówkarstwa, ówczesnego terroryzmu i krucjat, zostały skażone wirusem pseudowartości i emocji kosmopolitycznych pseudoelit. Następuje powrót do niezdrowych korzeni, dowartościowanie najgorszych "polskich obyczajów”. Lempart zdaje się mówić: bądźcie wreszcie tacy, jak chcecie, jacy w głębi duszy naprawdę jesteście. Już można – równanie do zbankrutowanej moralnie Europy jest jak najbardziej aktualne.
W tym projekcie są też niuanse. Jeżeli "Strajk kobiet" obedrzeć z czysto politycznej warstwy, która ma służyć obaleniu rządu, to ukaże się warstwa ideologiczna. I można być zdumionym, bowiem widać wyraźne usiłowanie powrotu do zapomnianego już libertynizmu. Libertynizm (fr. libertinage- wyzwolenie) to pojęcie zrodzone jeszcze przed Oświeceniem we Francji. Związane bezpośrednio z naturalizmem oraz sceptycyzmem wobec wiary i religii. Postulował rozumną i chłodną analizę rzeczywistości, łagodną, a zarazem wszechstronną krytykę Kościoła, przeważały w niej tendencje kultu przyjemności i rozkoszy. Libertynizm nie był jednak ideą samą w sobie, był to zestaw zachowań, amoralnych działań, które prowadziły ówczesny lud na skraj zepsucia obyczajowego i etycznego. Do libertynów zaliczali się przedstawiciele wszystkich niemal klas i warstw społecznych: arystokracja rodowa, szlachta urzędowa, finansjera, mieszczaństwo, chłopstwo. Finalnie libertynizm przemawiał egoizmem, moralnym relatywizmem, był blisko powiązany z koncepcją utylitarystyczną, czyli poglądu, że to, co jest pożyteczne, jest dobre, a miarą słuszności postępowania jest użyteczność jego skutków. Wyznawca libertynizmu z zasady odrzucał świętość, drwił z kościoła i szydził z księży. Coś to nam przypomina, prawda?
To, co prezentuje sobą pani Lempart, część polskich polityków i mediów jest na poziomie kobiety ze wspomnianej wcześniej poznańskiej "mordowni". Ma to służyć zastąpieniu "zmarłego" homo sovieticus, jakimś klonem, będącym skrzyżowaniem warchoła, europejskiego kosmopolity i libertyna. I taki jest cel całej tej operacji, w której chamstwo fizyczne, mentalne i propagandowe jest bronią nadrzędną, bo... innej po prostu nie ma. Hasła "moja cipa jest moja" albo strach się ruchać" są dowodami na opętanie libertynizmem, któremu Lempart nadała sznyt polityczny pod hasłem "wyp*******ć". Nie ma to nic wspólnego z prawami kobiet, o które autentycznie walczyła pierwsza europejska feministka - Olimpia de Gouges, która po obalaniu monarchii, w odpowiedzi na francuską Konstytuantę przygotowała własną "Deklarację praw kobiety i obywatelki". Za ten czyn jakobiński reżim zaprowadził ją na szafot, ale ścięcie głowy wcale nie było najgorszą karą. Olimpię najpierw upokorzono, rozbierając ją do naga i podważając jej kobiecość, chociaż była podobno piękną i powabną kobietą. Nazwano ją jędzą, zuchwałym babochłopem, która porzuciła obowiązki domowe, zabawiła się w polityka i popełniła przestępstwa przeciwko Republice. Została unicestwiona przez mściwy miecz prawa - jak to wtedy opisano.
Czego oczywiście - ani dosłownie, ani metaforycznie - pani Lempart nie życzę.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo