Nie oglądam TVN, chyba, że jestem ciekaw jakich metod manipulacji tam się używa w kontekście konkretnych wydarzeń. Niekiedy żałuję, że większość widzów nie posiada umiejętności rozpoznawania tego, jak np. Andrzej Morozowski - syn Mieczysława Morozowskiego (właśc. Mozes Mordka, syn Judka i Maszy) , przedwojennego komunisty, od roku 1947 związanego z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego - i reszta tego typu "przekaźników" medialnych, pierze im mózgownice i wciska w puste zwoje bezwartościowy, propagandowy kit.
Nie obejrzałem i nie obejrzę reportażu wyemitowanego przez tą stację pod tytułem "Don Stanislao". Jest to bowiem kolejny, bardzo perfidny atak na Kościół Katolicki i - poprzez kardynała Dziwisza - ma godzić w jeden z polskich fundamentów tego Kościoła, w ostatni polski autorytet i w Wielkiego Polaka - Jana Pawła II. Temat wiadomy: pedofilia wśród duchownych i ich rzekoma ochrona przez kościelnych hierarchów - w tym przez watykańskich dygnitarzy, łącznie z papieżem. "Dajcie mi człowieka, a znajdzie się paragraf" - powiedzenie świetnie pasujące do "dziennikarzy" w typie syna Mozesa Mordki, można bardzo łatwo pod nich sparafrazować: dajcie mi kardynała (biskupa) znajdzie się pedofilia.
OK. Załóżmy przez moment, że większość kościelnych hierarchów "umoczonych" jest w pedofilię - albo bezpośrednio, albo przez ochronę pedofili w sutannach. Ale to by znaczyło, że niebagatelny problem pedofilii w pojęciu "globalnym", jakimś dziwnym trafem dotyczy tylko ludzi w sutannach i w ich środowisku szerzy się jak dżuma. Czy dżuma może szerzyć się tylko w jednym środowisku, omijając inne? Czysta logika podpowiada, że nie jest to możliwe. I ta sama logika mówi, że jeżeli ktoś z oślą upartością wskazuje brudnym paluchem, że "dżuma" dotyczy tylko osób duchownych, to ma w tym jasno określony cel i chce ominąć sedno problemu. Cel jest jasny - Kościół jest poważną barierą dla lewackiego totalitaryzmu, czyli "postępowych "wartości europejskich". Natomiast omijanie sedna wcale nie jest tak oczywiste - a może raczej widoczne - chociaż wystarczy trochę cofnąć się w czasie.
Ogromne znaczenie dla "rozwoju" pedofilii miał światowy rozgłos nadany "naukowym” badaniom Alfreda Kinseya i Wilhelma Reicha w połowie XX wieku. Ci pionierzy seksuologii – uznawani po dziś dzień w kręgach lewicowo-liberalnych, za najwybitniejsze autorytety naukowe w tej dziedzinie – twierdzili, że według ich badań akty pedofilskie, jeśli obie strony wyrażą zgodę, pozytywnie wpływają na dziecięcą psychikę, są bowiem źródłem przyjemności, budują przyjacielskie relacje międzypokoleniowe i "korzystnie przyczyniają się do ich późniejszego rozwoju socjoseksualnego” (Kinsey). Gdy takie "naukowe” poglądy pionierów przeniknęły do kultury masowej, np. poprzez obsypaną nagrodami powieść Tennesee’ego Williamsa "Baby Doll”(zekranizowaną przez Elię Kazana) czy słynną "Lolitę” Vladimira Nabokova (przeniesioną na ekran przez Stanleya Kubricka) i dotarły do zbiorowej świadomości, rozpoczęła się "rewolucja seksualna” lat 60. i 70. Zjawiska dotąd marginalne i naganne dostały teraz naukową i społeczną legitymację. Słusznie pisał Benedykt XVI w kwietniu 2019: "Do fizjonomii rewolucji ’68 roku przynależy również to, że pedofilia została zdiagnozowana jako dozwolona i właściwa”.
Dziś wstydliwie przemilcza się fakt, że na przełomie lat 70. i 80. autorytety, których nazwiska widnieją we wszystkich encyklopediach i podręcznikach humanistyki – Michel Foucault, Jean-Paul Sartre, Jacques Derrida, Louis Althusser, Roland Barthes, Simone de Beauvoir czy Jean-François Lyotard – umacniane prestiżem słynnych psychologów i seksuologów, takich jak Françoise Dolto, Pierre-Félix Guattari czy Gilles Deleuze, i wspierane przez tak wpływowe gazety, jak "Liberation” czy "Le Monde” gorliwie walczyły o legalizację pedofilii w imię wolności oraz ludzkiej godności. W wywiadzie dla Wirtualnej Polski Agnieszka Holland tak mówiła, komentując usunięcie Romana Polańskiego z amerykańskiej Akademii Filmowej: "Rozumiem, że Akademia ma wyrzuty sumienia. Przez lata tolerowali zdarzenia, o których wszyscy wiedzieli. Harvey Weinstein dostał kilka Oscarów, dziękowano mu ze sceny wielokrotnie. A wszyscy wiedzieli, co ten facet robi […] tych 40 lat temu był zupełnie inny nastrój. Jeśli wtedy wywaliliby z Akademii Polańskiego, to samo musiałoby się stać z Jackiem Nicholsonem, Warrenem Beattym i różnymi innymi gwiazdami. To były czasy swobody erotycznej i różni panowie myśleli, że mogą sobie pohasać z dziewczynami. A zdarzały się dziewczyny, które o to zabiegały. Niestety, takie były czasy. To była spuścizna lat 60.”
Oczywiście jest poza dyskusją, że bolesny i głęboko porażający jest fakt, że "moda" na pedofilię objawiła się także w Kościele. Ale dlaczego, oprócz dżumy pedofilii, Kościół opanowała także "cholera" krycia sprawców i tuszowania ich przestępczych wybryków? Działo się tak, ponieważ po przeminięciu mody na pedofilię, powszechnie uważano – na podstawie opinii naukowych autorytetów – że sprawców pedofilii skutecznie leczy psychoterapia. Stąd wzięło się mylne przekonanie wielu hierarchów, że jako rozwiązanie problemu wystarczą terapia, pokuta i przeniesienie do innej parafii. Rzecz jasna w żadnym stopniu nie usprawiedliwia to Kościoła, ale sprawa tyczy się także wielkiej rzeszy celebrytów, ludzi z pierwszych stron gazet, mafii prawniczych i ludzi biznes, którzy do dziś pozostali - i pewnie pozostaną - bezkarni. I tego trzeba mieć świadomość, wrzeszcząc, że każdy ksiądz to pedofil, a krył ich kard.Dziwisz i papież Jan Paweł II.
No właśnie - Jan Paweł II. Wskazując na fakty - szczególnie widoczne w Kościele w Stanach Zjednoczonych, który silnie uległ wpływom "ducha epoki” - Jan Paweł II wezwał w 1993 r. episkopat amerykański do Watykanu i w czerwcu tego roku wysłał oficjalny list do biskupów nakazujący wprowadzenie zasady "zero tolerancji dla pedofilii” i traktujący ją jako "wielkie przestępstwo”. Jan Paweł II pisał wówczas w odwołaniu do słów Jezusa, że lepiej uwiązać sobie kamień u szyi i się utopić, niż zgorszyć maluczkich, wyrządzić krzywdę osobom słabszym i bezbronnym. Papież działał wtedy na tyle zdecydowanie i tak wyraziście, że – niekatolicki przecież –amerykański tygodnik "Time” w grudniu 1994 r., gdy sprawa pedofilii była już obecna w dyskusji publicznej, przyznał mu tytuł "Człowieka Roku”. Redakcja uzasadniała: "W roku, w którym tak wielu ludzi oglądało upadek wartości moralnych albo próbowało usprawiedliwić złe postępowanie, papież Jan Paweł II z całą mocą głosił wizję prawego życia i wzywał świat do jej przyjęcia. Za tę jego niezłomność czy też bezwzględność – jak powiedzieliby jego krytycy – został ogłoszony Człowiekiem Roku”. Kiedy okazało się, że nadużycia dotyczyły większej liczby księży także w Irlandii, te same normy zastosował Jan Paweł II w 1996 r. wobec Kościoła w tym kraju, a w 1999 r. na specjalnym spotkaniu z irlandzkimi biskupami mówił o "uznaniu diabelskiej natury” czynów pedofilskich i ich konsekwentnym karaniu. W 2002 r. raz jeszcze wezwał biskupów amerykańskich do Watykanu, krytykując ich za zbyt opieszałe postępowanie, a 23 kwietnia wystąpił wobec nich z ostrym potępieniem skandali seksualnych, podkreślając, że wobec tej "wstrząsającej zbrodni […] ludzie muszą wiedzieć, że w stanie kapłańskim i życiu zakonnym nie ma miejsca dla tych, którzy krzywdziliby nieletnich”.
Ale przełomowy był rok 2001. W kwietni Jan Paweł II ogłosił słynne motu proprio "Sacramentorum sanctitatis tutela”. W dokumencie tym podniósł wiek ochrony osób małoletnich do 18. roku życia (wcześniej Kodeks prawa kanonicznego za ciężkie przestępstwo uznawał relacje seksualne z osobami poniżej 16. roku życia). Nakazał również, aby wszystkie przypadki zasadnych podejrzeń z Kościołów lokalnych przekazywano do Rzymu – nie tylko do Kongregacji ds. Duchowieństwa, ale również do Kongregacji Nauki Wiary, którą kierował kard. Joseph Ratzinger. Wtedy też przeniesiono do tej kongregacji prałata Charlesa Sciclunę – słynnego obecnie tropiciela pedofilii, który od lat kieruje oczyszczaniem Kościoła i wykrywaniem sprawców owych przestępstw. Przyjęto też normę "zero tolerancji”, a potwierdzenie oskarżeń o "tę wielką zbrodnię” miało skutkować usuwaniem ze stanu duchownego. To był ów moment przełomowy. Lewackie ośrodki starają się wylansować tezę, że dopiero papież Franciszek zaczął poważnie walczyć z problemem pedofilii. Wszelkie tego typu wątpliwości Franciszek rozwiał w wywiadzie dla meksykańskiej telewizji 28 maja 2019 r., mówiąc o świętości Jana Pawła, który jeżeli nie zareagował na jakieś nadużycia, to wyłącznie dlatego, że rzeczywiście o nich nie wiedział. Wątek wielkości pontyfikatu papieża Wojtyły oraz świętości jego życia obecny papież podkreślił jeszcze w swojej książce "Święty Jan Paweł II Wielki”.
Zaangażowanie Jana Pawła II w walkę z pedofilią potwierdzili też przewodniczący episkopatów całego świata, którzy spotkali się w dniach 21–24 lutego 2019 r. w Watykanie, by rozmawiać o tym problemie. Byli oni zgodni, że rok 2001 i motu proprio Jana Pawła II były momentem zwrotnym – od tego czasu przypadki pedofilii w Kościele są już rzadsze, ścigane z całą surowością prawa i jednoznacznie osądzane. Fakt ówczesnego postrzegania surowości Jana Pawła II w działaniach przeciw pedofilii dobrze ilustruje cytat z niemieckiego tygodnika „Der Spiegel”, który – już po śmierci Jana Pawła II – nie miał wątpliwości w tej materii: "nie trzeba nawet dodawać, że nakazywał postępować jak najsurowiej wobec winnych pedofilii we własnych szeregach”. Przywołać tutaj można "Der Spiegel” oraz "The Time” – tytuły świeckie, o światowym zasięgu i krytyczne wobec Kościoła, a zwłaszcza papiestwa – aby podkreślić, jaki był stan ówczesnej świadomości. Ich oceny dobrze oddają świadomość i wiedzę tamtego czasu. Problem pedofilii w Kościele przebił się głęboko do świadomości publicznej dopiero z początkiem XXI wieku, a tezę tę najlepiej ilustruje liczba publikacji na ten temat we wpływowym "Boston Globe”, który w 2001 r. zamieścił 25 artykułów na ten temat, a w 2002 r. już 770 ("New York Times” – 692). Można oczywiście dyskutować na temat tego, co Jan Paweł II nie zrobił, zrobił błędnie, albo nie dopilnował, ale próba "wkręcania" go w ukrywanie pedofilii jest haniebne - na poziomie Mozesa Mordki i Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Wybitny włoski pisarz, a zarazem wielki autorytet całej zachodniej lewicy, Andrea Camilieri, zdeklarowany ateista i antyklerykał, tak pisał miesiąc przed śmiercią papieża: "Poprzedni papieże umierali w samotności. Jan Paweł II chce być do końca z nami, bo podobnie jak my czuje się uczestnikiem naszych radości, ale chce uczestniczyć również w naszych rozstaniach. Umiera dzień za dniem i pokazuje nam to z odwagą, która nie zna porównań. Proszę pamiętać, że mówię to jako człowiek niewierzący. Ale jako człowiek. Jeśli nawet był moim ideologicznym przeciwnikiem, to do dziś budzi mój najwyższy szacunek. Nigdy nie był dwuznaczny, zawsze mówił, co jest dobre, a co złe. Nie dementował swoich słów, nie pozostawiał wątpliwości i niedomówień. I jest taki do dzisiaj. Jego największą tragedią jest być może to, że przyszło mu żyć w epoce, kiedy jest gigantem wśród karłów…”.
źródło:
http://wiez.com.pl/2020/10/09/jan-pawel-ii-pedofilia-i-zasada-nieoznaczonosci/
Inne tematy w dziale Społeczeństwo