Jestem mężczyzną i ojcem dorosłej córki. Jestem konserwatystą, wyznaję zasadę ochrony życia od poczęcia, ale opowiadam się za zdroworozsądkowymi rozwiązaniami aborcyjnymi. Jestem katolikiem, ale doceniam znaczenie realnego rozdziału Kościoła od państwa. Jestem za buntem społecznym, kiedy inaczej nie da się okazać sprzeciwu, ale nie pójdę demonstrować teraz i nie będę krzyczeć " wyp******ć ". Nie pójdę też z różańcem bronić kościołów i nie będę się szarpać w ulicznych bójkach, z których dawno wyrosłem. Ale nie umiem stłumić emocji. Jeżeli emocje miałyby cenę wyrażoną w dolarach, a Polska byłaby ich eksporterem, to bylibyśmy najbogatszym państwem na świecie. Widać je wszędzie: na ulicy, w mediach, w Sejmie, w sklepach, w biurach, na spotkaniach towarzyskich i rodzinnych. Powtarzając oklepany zwrot, to strach otworzyć lodówkę, bo a nuż krakowska wespół z goudą i parówkami krzykną " wyp******j "
Emocje można nazwać uczuciami, które towarzyszą nam w danej chwili. Czytając bardzo ciekawą książkę, możemy odczuwać zaintrygowanie, oglądając horror – strach. Wtedy, gdy zdamy bardzo trudny egzamin, czujemy radość, w sytuacji zaś, gdy spotkamy w lesie niedźwiedzia, pojawia się lęk. Emocje wywołują w nas również otaczający nas ludzie. Można więc powiedzieć, że emocje są odpowiedziami na to, co spotykamy na swojej drodze. Co czuję, kiedy na swojej drodze widzę te tłumy młodych z ludzi na ulicach polskich miast? Każdy powinien sam sobie odpowiedzieć na tak postawione pytanie, ale u mnie dominują negatywne: smutek, strach, wstręt i złość.
Smutek, bo musi martwić udział w tych marszach ludzi bardzo młodych, właściwie dzieci, którzy nie mają - bo mieć nie mogą - pojęcia w czym biorą udział i co wykrzykują. Widok kilkuletniego dziecka z bannerem " Chu*u, wdepnąłeś w moje klocki lego" jest może i groteskowy, ale przede wszystkim jest smutny, ponieważ ktoś to dziecko gwałci mentalnie i zaraża niebywałą brutalnością. Smuci widok nastoletnich dziewcząt ( bo na pewno nie kobiet), które niosą obskurne kartoniki oznajmiające, że "moja cipa jest moja". Hasło równie obskurne, jak karton na którym je nagryzmolono. Kartony z napisami rojącymi się od rażących błędów ortograficznych, że aż trudno te hasła przeczytać. Smutne. Jest i Strach, zwłaszcza wtedy, kiedy widzę powtarzane wielokrotnie słowo "rewolucja”. Kojarzy mi się z zobowiązaniami przyjętymi przez pijanych imprezowiczów, którzy jeszcze nie myślą o tym, że jutro będą mieć kaca i będą się wstydzić swojego zachowania. Czy rzeczywiście marzy im się rewolucja, bo nie podoba im się nasz polski świat? Świat zbudowany nie przez Kaczyńskiego i nie przez Tuska, bo oni są niczym w zestawieniu z historią i z niej wynikającymi tradycjami. Politycy i rządy mają to do siebie, że przemijają: wczoraj Tusk, dziś Kaczyński, jutro może Hołownia, Bosak albo Trzaskowski - to są decyzje podjęte przy wyborczej urnie, z którymi - czy nam się to podoba, czy nie - musimy się godzić. Jeżeli "rewolucja" ma decydować kto i jak rządzi, to dajmy sobie spokój z wyborami - zróbmy "ustawki" jak najbardziej fanatyczni kibice klubów piłkarskich i miejmy to z głowy - przy okazji zaoszczędzimy mnóstwo kasy na kampanie, komisje wyborcze, PKW i tego rodzaju bzdury.
Czuję Wstręt, bo chociaż nie mam problemu z wulgaryzmami i nie uważam, że należy być grzecznym chłopcem oburzającym się na słowo rozpoczynające się od litery "k" czy " ch", podziałka na skali wulgaryzmów wyrażanych nie tylko na ulicy, ale także w mediach i w wypowiedziach niektórych polityków, celebrytów i aktywistek, po prostu się skończyła. Czy to" wyp******ć " i "***** ***” – nie przekracza już przypadkiem granicy, za którą zaczyna się mowa nienawiści, przed której konsekwencjami ostrzega nas przypadek Ryszarda Cyby, mordercy Marka Rosiaka? Obserwuję ze wstrętem społecznościowe profile poważnych niby ludzi: redaktorek i redaktorów, celebrytki i celebrytów, którzy z entuzjazmem i dumą w komentarzach udostępniają filmiki z tłumem demonstrantów krzyczących do nieagresywnych policjantów i policjantek " wyp******j ". Albo nagranie ze Szczecinka, gdzie wzburzona młodzież, otaczając księdza, wykrzykuje mu wielokrotnie to samo słowo. Czy ktoś z nas na rodzinnym przyjęciu, albo na firmowej imprezce wobec kogoś, kogo nie lubi, powie mu " wyp******j "? Jeżeli nawet, to nigdy na trzeźwo i nigdy oficjalnie. Słowa mają niesamowitą moc, potrafią jednoczyć ludzkie siły, przekształcać świat i być bardziej destrukcyjne niż rakiety nuklearne, zatem warto byłoby rozważyć, czy skierowane są celnie i czy w ogóle są potrzebne? To niestety nie jest tak, że na celowniku jest Jarosław Kaczyński, ogólnie władza i Kościół, bo celownik dotyczy każdego, kto ma inne poglądy od tych głoszonych przez Martę Lempart.
Złości mnie to dzikie i prymitywne zarządzanie gniewem kobiet, które jak najbardziej mają prawo upominać się o - powtórzę - zdroworozsądkowe rozwiązania aborcyjne. Nawet jeżeli gniew jest niezbywalną częścią społeczeństw i zawsze tak było, to - jak mówił Cyceron - "gniew jest zaczynem niedorzeczności" i te niedorzeczności widać, słychać i czuć. Niedorzecznością jest bowiem wypowiadanie jakiejś wojny z dnia na dzień, a właściwie w ułamku godzin. Z kim ma być ta wojna? Jakimi środkami? I po co? Żeby spalić kościoły, katolików ukrzyżować i Kaczyńskiego - jak chciał Palikot - wypatroszyć? I kto to ma zrobić? Te małolaty nie potrafiące poprawnie napisać kilku słów na kartonie? Bo nie one mnie złoszczą, ale ci, którzy te małolaty na ulicę wyciągnęli, faszerując wzniośle brzmiącymi bredniami. Czuję niepohamowaną złość do ludzi (?), którzy na potrzeby zysku politycznego i finansowego zapewne też, świadomie podkręcają konflikty i podziały społeczne. A gdy dojdzie do tragedii, nikt za nią nie weźmie odpowiedzialności, bo przecież z góry winny jest Kaczyński, Jędraszewski i rząd.
Ktoś zarządzanie tym gniewem powierzył tak - nazwijmy to łagodnie - mało poważnej i poważanej osobie jak Marta Lempart. Zawsze w tego rodzaju sytuacjach przypomina mi się odwieczny dylemat, co lepsze: to, gdy stadem baranów dowodzi lew, czy to, kiedy stadem lwów kieruje baran. Dylematu najwyraźniej nie rozwiązał też ten "ktoś", a szkoda, bo problem dotyczy spraw poważnych i poważny gniew poważnych kobiet ( bo nie nastolatek) powinien być poważnie rozwiązany - na pewno nie na ulicy. Ulica, a w każdym razie to, co widać na tych "spacerach" nie jest w stanie wyzwolić zdolności normalnego człowieka ( a przynajmniej konserwatysty i katolika) do rozpoznawania myśli lub uczuć innej osoby, które nazywamy Empatią. Trudno o nią, kiedy widać krążący po internecie prywatny adres Kai Godek, co pokazuje, że więcej empatii "spacerowiczki " mają dla skazanych za czyny pedofilskie, dyskutując nad słusznością ujawniania ich danych. Na dziś i na przyszłość potrzeba nam mniej emocji, a zdecydowanie więcej empatii dobrze i mądrze rozłożonej. Inaczej lepiej od razu kupmy sobie bejsbole.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo