Jeżeli od kilku tygodni jednym z wiodących tematów w Polsce jest niejaki Michał Szutowicz, podający się za Małgorzatę Szutowicz, powszechnie znany jako Margot lub Margo, będący - powtarzam za oficjalnymi mediami - polską niebinarną aktywistką LGBTQIA, to najwyraźniej mamy do czynienia z czymś z zupełnie irracjonalnym i dotąd tak naprawdę nieznanym. Samo określenie "polska niebinarna aktywistką LGBTQIA", brzmi jak urywek narady szalonych naukowców z jakiegoś wydziału socjologii, ale - o zgrozo - owe określenie na dobre zadomowiło się nie tylko w mainstreamowych mediach, ale w większości korporacji, dużych firm i jest coraz częściej używane w powszechnym języku urzędowym. Ten język, stworzony przez "szalonych naukowców" podchwyciły tłumy maszerujące ulicami miast z tęczowymi flagami, pod osłoną których uprawiają szaleństwo rozgorączkowanego stada, niszczącego ( w Polsce na razie "tylko" bezczeszczeniem) wszystko, co związane jest z narracjami przeszłości: religijnymi i świeckimi, które niekiedy w sprzeczności, ale tłumaczyły i nadawały sens ludzkiej egzystencji. Co więcej - stworzyły one sensowną otoczkę dla całej cywilizacji pod postacią szeregu norm, praw, definicji i wartości, które - generalnie - są proste i zrozumiałe dla każdego człowieka.
Budowa tej sensownej otoczki zajęła ludzkości wieki: od starożytnych przez mrok średniowiecza, po współczesne demokracje zauważalne są ogromne, ale stosunkowo powolne przemiany kulturowe, polityczne, państwowe, ideologiczne i technologiczne. Tymczasem tempo wprowadzania nowych norm, których tęczowy pochód jest widocznym znakiem, jest wręcz niewiarygodne. Wynika to z tego, że największe globalne korporacje: Google, Twitter i Facebook nie tylko mogą już kierować wiedzą, myślami, słowami i czynami ludzi na całym świecie, ale są zdolne do realizacji zleceń na modyfikowanie zachowań całych społeczeństw. Inżynieria społeczna dysponuje zatem swojego rodzaju wehikułem czasu, o którym jedynie marzyć mogli wielcy myśliciele: Sokrates, Platon, Kartezjusz, Arystoteles, Shopenhauer, Kant czy Nietzsche. Celem stworzenia i używania tego "wehikułu" jest zburzenie otoczki tworzonej przez wieki i zastąpienie jej nową narracją nowej sprawiedliwości społecznej, nowej polityki tożsamości i nowego poszukiwania sensu ludzkiej egzystencji - tym razem jako organizowanie się według każdych możliwych, nowych kryteriów np. preferencji seksualnych, płci, rasy itp. Jest to całkowite odwrócenie dotychczasowego, tradycyjnego podziału - rozumianego najczęściej jako społeczeństwa narodowe, skupione na zasadzie wyznawania wspólnych tradycji, religii, historii itp. Ten nowy porządek, to nic innego, jak wszczepianie w ludzi nowej religii, której nowy porządek społeczny i przedefiniowanie pojęć kształtowanych przez wieki jest tylko środkiem do celu, którym jest tak naprawdę "nowoczesny i postępowy" totalitaryzm.
Przejawy wszczepiania nowej religii są aż nadto widoczne. U nas w Polsce, to na razie "tylko" tęczowe zadymy i narodowa dyskusja o płci Margot, ale skoro American Psychological Association (Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne) otwarcie wydaje instrukcję jak oduczyć chłopców i młodych mężczyzn rzekomo szkodliwej "tradycyjnej męskości", to rzecz się ma mocno poważnie i groźnie. Amerykański pisarz Coleman Hughes krzewi z kolei tezę, iż " bycie czarnoskórym, kobietą albo gejem" to przejaw wyższej świadomości etycznej, czyli coś lepszego i dającego prawo do elitarnej przynależności. To w następnym kroku prawo do burzenia pomników i pisania historii na nowo. W "New York Times" można było przeczytać artykuł czarnoskórego autora o tym, czy jego dzieci mogą przyjaźnić się z białymi, a opisywany wypadek ( śmiertelny) rowerzystki w Londynie, zatytułowany został " Drogi projektowane przez mężczyzn zabijają kobiety". Żeby daleko nie szukać i u nas wystarczy posłuchac sejmowych czy też telewizyjnych wystąpień lewicowych ( chociaż nie tylko) posłów i posłanek, roniących krokodyle łzy nad losem "prześladowanych" kobiet, gejów, lesbijek i transów - to jest dokładnie taka sama narracja. Warto przy tym zauważyć, jak relatywnie szybko po decyzji WHO, uznającej, że homoseksualizm nie jest chorobą, do ruchu LGB ( lesbijka, gej, bi) dodano literkę "T" a wkrótce następne: "Q", "I", "A" i "plus". Do tego samego "zbioru" wrzuca się dziś kobiety i czarnoskórych - wszystko pod hasłem rzekomych prześladowań zakorzenionych w "starym" systemie.
Wracając na nasze podwórko nie sposób nie zauważyć - w kontekście "sprawy" Szutowicza - że chcąc czy nie, narzucono nam dyskusję o "lądzie nieznanym" i - dotąd - zupełnie abstrakcyjnym i nie mającym żadnych uprawnień do jakiejkolwiek debaty, może poza żartobliwymi rozmowami przy butelce wódki. Chociaż twierdzenie, jakoby spora grupa ludzi żyje w niewłaściwych ciałach dotyczy statystycznie pomijalnej liczby osób, narzucona dyskusja jest pełna dzikiej furii i skrajnego zacietrzewienia. Mówienie/pisanie o Margot jako mężczyźnie to, według mainstreamu przejaw transfobii, oszołomstwa, homofobii, rasizmu lub - według jednej z lewackich blogerek Salonu24.pl - jest to bycie "paździochem" na straganie z gaciami. Są kraje, w których za pisanie o Margot jako mężczyźnie, groziłaby mi prewencyjna wizyta policji - w najlepszym wypadku. Nie da się zaprzeczyć, że liberalizm, którego generalnie jestem wrogiem, wytworzył jednak coś pozytywnego: trudno negować takie wartości, jak równość ras, prawa mniejszości czy równouprawnienie kobiet. Ale skoro dziś rasizm zwalcza się rasizmem, dyskryminację dyskryminacją, upokarzanie upokarzaniem, to te szczytne ideały są tak naprawdę - przepraszam za słowo - gówno warte. Nie da się po prostu wierzyć w rzeczy, których nie ma. Nie da się też przyjąć przekonania, że wszystkich ludzi należy uważać za równych sobie pod każdym względem. Były są i będą różnice między gejem a mężczyzną hetero, między kobietą i mężczyzną, między czarnym a białym. Jeżeli ktoś to podważa, to prowadzi do zamętu i odwracania pojęć. Ale... przecież o to chodzi w rozpędzającym się wehikule czasu.
Dyskutujemy - i to wbrew sobie - o problemach toksycznych, tworzących podziały dotąd zupełnie abstrakcyjne. Problem w tym, że tworzą one fundament tego nowego wehikułu czasu i są przepustką dla - niestety - tłumów osobników chcących zaistnieć jako zaangażowani przeciwnicy systemu. Bycie sprzymierzeńcem LGBT, bycie wrogiem rasizmu, kościoła czy i patriarchatu jest po prostu modne - zwłaszcza wśród młodzieży. Ich z natury buntownicza natura jest perfekcyjnym gruntem dla posadzenia ziarna nowego porządku i stanowi idealny obiekt dziecinnie prostej manipulacji. Łatwo, bardzo łatwo będzie ich rękami wznieść barykady - być może Margot był tylko testem, czy się uda wywlec młodych na ulice. W Polsce na dodatek udało się to wszystko wpisać w nurt bieżącej polityki, co z jednej strony jest pożywką dla opozycji - z drugiej stanowi dodatkowe obciążenie dla rządzących. Całość jest potężnie wyolbrzymiona, przez co idiotyczna dyskusja o płci Margot urasta do rozrośniętego problemu prawie racji stanu.
Notka została zainspirowana lekturą książki Douglasa Murraya ( jestem w trakcie lektury) "Szaleństwo tłumów", w której autor namawia do wolnościowej rozmowy o tym wszystkim, co w notce ledwo zasygnalizowałem. Bez wątpienia warto i trzeba zrozumieć podstawy tego, co się dzieje w kontekście LGBT - być może Margot, lewicowe posłanki i wszyscy wrzeszczący szczytne hasła pod tęczową flagą zrozumieją, iż tak naprawdę w tej maszynerii robią za pożytecznych idiotów na sznureczku speców od inżynierii społecznej. Wszyscy inni powinni zrozumieć, że "beka" z Margot i gołodupców z piórkiem w tyłku, to - w istocie rzeczy - okazywanie bezsilności wobec tego, co się dzieje. Nie da się bowiem zatrzymać ideologicznych fabryk Doliny Krzemowej i może się okazać, że - jak publicznie na tęczowym marszu wypowiedziała się jakaś aktywistka - oni poczekają aż umrą te wszystkie kurwy pisowskie. A wtedy... kto wspomni Sokratesa, Platona, Kartezjusza, Arystotelesa, Shopenhauera, Kanta czy Nietzsche? No chyba, ze komuś marzy się spłonięcie na stosie - wszak historia kołem się toczy.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo