Wróbelki ćwierkają, że we wrześniu możliwe są przetasowania, nie tylko w rządowych ławach, ale i w Prawie i Sprawiedliwości. W PiS prawdopodobne jest umocnienie pozycji premiera Mateusza Morawieckiego. Niewykluczone, że szef rządu dostanie w partii rządzącej stanowisko wiceprezesa, co może sprawić, że stałby się nietykalny dla ziobrystów, czyli ludzi związanych z Solidarną Polską, której liderem jest Zbigniew Ziobro. O zmianach w PiS, które moim zdaniem są niezbędne do utrzymania nie tylko władzy, ale i "najtwardszego" nawet elektoratu, przygotowuję osobną notkę ( będzie się działo), skupię się zatem na 'ćwierkanej" rekonstrukcji rządu. Zmiany w rządzie mają mieć dwa wymiary. Planowane są zmiany personalne wśród ministrów, drugi wymiar zmian w rządzie to jego planowane odchudzenie. W tej chwili w Polsce funkcjonuje 21 ministerstw, a rząd w marcu liczył 112 osób. Jest zatem z czego schodzić, bo drugi rząd Mateusza Morawieckiego okazał się rekordowy pod tym "przerostowym" względem. Mówi się, że możliwy jest scenariusz, w którym koalicjanci Prawa i Sprawiedliwości stracą po jednym resorcie. Obecnie Solidarna Polska Ziobry ma ministerstwa sprawiedliwości i środowiska, z kolei Porozumienie Jarosława Gowina – rozwoju oraz nauki.
Możliwe jest ponowne scalenie resortów środowiska i klimatu lub też włączenie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego do Ministerstwa Edukacji. Problemy może mieć Marek Zagórski, minister cyfryzacji, bo rozważane jest rozwiązanie jego resortu. Przy okazji zmian strukturalnych zredukowana ma też być liczba wiceministrów. Pytany o planowane zmiany premier Morawiecki podkreślił, że "potrzebę reform musi przyjąć cały obóz rządzący". - Wszyscy. Nie można myśleć, że możemy świętować i czekać na kolejne sukcesy. Nie mamy żadnej gwarancji, że wygramy w 2023 r. W mojej ocenie bez istotnych zmian nie wygramy - powiedział.
Dokładnie tak. Podobno chodzi o "przyśpieszenie działania, uproszczenie procesu decyzyjnego, zwiększenie skuteczności rządu" według idei "less is more" ( mniej znaczy więcej). - Jeśli mamy wiele ministerstw i agencji, to z jednej strony pojawia się szansa na specjalizację, ale z drugiej strony każdy się okopuje, dochodzi do przewlekania procedur, toczone są sztuczne dyskusje. Wszystko to prawda, ale pojawia się problem odwiecznej pięty achillesowej PiS, czyli marketingowo - medialnej strony rządu, który od czasów Beaty Szydło popadł w nijakość graniczącą z kompletną nierozpoznawalnością członków rządu. Osobiście z rozrzewnieniem wspominam może i kontrowersyjne, ale wyraziste i "charakterne" osobowości rządu niezwykle popularnej, cenionej i charyzmatycznej Pani Beaty: Antoniego Macierewicza, Elżbiety Rafalskiej, Pawła Szałamachy, Ś.P. Jana Szyszko, czy nawet odkrywcy San Escobar - Witolda Waszczykowskiego. Atrybuty kompetencyjne pomijam, bo nie mam dostatecznej informacji dotyczących fachowości poszczególnych ministrów ( z rządu Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego), ale w obszarze "miękkim" (czyli wspomnianym wcześniej marketingowo -medialnym) chyba niewiele z tego zostało. A planowane rekonstrukcja nic pod tym względem nie zmienia, chyba, że pojawią się "nowe twarze". Przyjrzyjmy się.
Premier Mateusz Morawiecki. Jego pozycja jest niezagrożona, co z jednej strony cieszy, bo zapewnia pewną ciągłość polityki dobrze rozumianej "dobrej zmiany" , z drugiej grozi stagnacją i "obrastaniem w piórka" "pozamorawieckiej" strony rządu ( i Zjednoczonej Prawicy, którą stać na stawianie się szefowi rządu). Bo problemem jest pewna nijakość Morawieckiego, który - z założenia - miał godzić jastrzębie z gołębiami. No i średnio to wychodzi, bo kiedy trzeba być jastrzębiem - Morawiecki eksponuje gołębie serce i odwrotnie, co powoduje wiele zamieszania i nieporozumień - zarówno w elektoracie PiS, na Nowogrodzkiej, jak i na linii Pałac Prezydencki - rząd. Rozumiem, że nie stać nas w Polsce na kogoś formatu Viktora Orbana, ale Morawieckiemu do tej ligi chyba za dużo brakuje. Niemniej - bo nie ma nikogo lepszego - niech będzie Morawiecki.
Piotr Gliński. Na teraz wicepremier, Minister kultury i dziedzictwa narodowego, przewodniczący Komitetu do spraw Pożytku Publicznego, ma po rekonstrukcji być szefem "super resortu". "DGP” donosi, że mógłby on zostać ministrem kultury, edukacji, nauki i sportu. Byłaby to nie tylko "nagroda za wierność” partii, ale też cios w nielojalnego Jarosława Gowina. Trzecim powodem jest słaby wynik wyborczy PiS wśród młodych. Gliński miałby wprowadzić zmiany w szkołach i na uniwersytetach, które w dłuższej perspektywie odmieniłyby ten trend. Pewnie Gliński to "łebski gość" i takie sprawia wrażenie, ale choćby został "człowiekiem roku" tygodnika "Time", to w Polsce jest i będzie "premierem z tabletu", czyli mało poważanym i mało charyzmatycznym "profesorkiem z Nowogrodzkiej". On ma poprawić wynik PiS wśród młodzieży? Wolne żarty.
Wiceprezes Rady Ministrów, Minister rozwoju Jadwiga Emilewicz. Typ kobiety, o której się potocznie mówi, że ma jaja. Poza hejterską manipulacją jej osoby, jakoby jedno ze swoich wystąpień prowadziła z częstochowskiej ambony, niewiele można jej zarzucić. Kompetentna i wyrazista. Szału nie ma, ale takie osoby w rządzie są bardzo potrzebne. Wiadomo też, że za Gowina umierać nie będzie.
Minister rodziny, pracy i polityki społecznej, Marlena Maląg. Widać, że pozuje usilnie na "legendę" Elżbiety Rafalskiej. Ale to chyba za wysokie progi.
Minister zdrowia, Łukasz Szumowski. Ewidentnie nie utrzymał pozycji lidera pozytywnej popularności. Efemeryda, raczej do "odstrzału".
Wiceprezes Rady Ministrów, Minister aktywów państwowych Jacek Sasin. Bądźmy wreszcie poważni.
Minister rolnictwa i rozwoju wsi Jan Krzysztof Ardanowski. Dla mnie jeden z najbardziej wyrazistych członków rządu. Jeżeli mówi się o jego dymisji, to niech się tylko mówi. Jego odwołanie odbiorę jak strzał PiS we własne kolano.
Minister-członek Rady Ministrów, Minister do spraw Unii Europejskich, Konrad Szymański - miał być chyba "viagrą" dla mało "ruchliwego" Jacka Czaputowicza, tyle, ze konar nie zapłonął...
Minister sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro - niech robi swoje, czyli rozbije "kastę". Nikt niczego więcej nie wymaga.
Minister nauki i szkolnictwa wyższego Wojciech Murdzek, Minister sportu Danuta Dmowska-Andrzejuk, Minister cyfryzacji Marek Zagórski, Minister środowiska Michał Woś, Minister-członek Rady Ministrów Łukasz Schreiber, Minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski, Minister klimatu Michał Kurtyka, Minister finansów Tadeusz Kościński, Minister funduszy i polityki regionalnej Małgorzata Jarosińska-Jedynak, Minister-członek Rady Ministrów Michał Dworczyk, to klasyczni "Yeti"tego rządu - są, ale nikt ich nie widzi. Nierozpoznawalni, bezpłciowi, bez osobowości. Trochę inaczej rzecz się ma w przypadku Ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka - sztywniak i trochę lejwoda na miarę Sasina, ale wygląda na to, że sobie radzi. Tłumów nie porywa, ale i nie zraża. Co nie znaczy, że na stanowisku szefa MON nie widziałbym kogoś innego - bardziej ogarniętego wojskowością. Minister spraw wewnętrznych i administracji, Minister-członek Rady Ministrów, Mariusz Kamiński : jego czas już przeminął, chociaż doświadczenie jest w cenie. Mało wyrazisty, chyba nie na te czasy. W miarę widoczny i chyba potrzebny jest Minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej Marek Gróbarczyk, który po prostu robi swoje. Minister infrastruktury Andrzej Adamczyk poległ na programie mieszkaniowym, ale dodatkowo obarczony modernizacją kolei, dróg i odwróceniem zjawiska wykluczenia komunikacyjnego, podołać temu wszystkiemu nie mógł. Jego ewentualne odwołanie to chyba właśnie klasyka idei "less is more", ponieważ ważne i kluczowe programy społeczno - gospodarcze nie da się realizować na poziomie pojedynczego ministerstwa.
Personalizacja polityki, czyli sprowadzanie rządzenia do kwestii wizerunku liderów, ma miejsce na całym świecie. Jednak w Polsce opisywanie polityki jako personalnej rywalizacji zdominowało niemal całą debatę publiczną. Pytanie >kto?< zastępuje w większości pytania: co?, dlaczego?, z jakim skutkiem? Taki stan rzeczy powoduje po pierwsze zanik merytorycznych kryteriów oceny urzędnika, po drugie zmusza polityków do wyjaśnienia powodów ewentualnych zmian i ich konsekwencji. A ponieważ takie wyjaśnianie to zwykle jakieś banały i nic konkretnego, w przestrzeni publicznej roi się od spekulacji, domysłów i fejków. W tym młynie kompletnie rozmywa się prawda, że problemem nie są osoby, tylko produkt, czyli polityka rządu i stojącej za nim większości. Żaden minister de facto nie prowadzi personalnej polityki, bo jest tylko częścią zbiorowego ciała politycznego, jakim jest rząd. Ale w Polsce przyjęło się, że o przydatności ministra decyduje jego medialność i - uwaga - medialność branży, którą kieruje. Niedomaga służba zdrowia - winny Szumowski, rolników dręczą powodzie lub susza - winny Ardanowski, coraz poważniej wygląda wojskowy sojusz z USA - sukces Błaszczaka.To tylko przykłady, ale tak to działa, chociaż z prawdą niewiele ma wspólnego. Wymienieni wyżej ministerialni "Yeti" być może są świetnymi zarządzającymi, ale marnie, (lub wcale) "sprzedali" się medialnie.
Tak pojęta personalizacja jest mało normalna z punktu widzenia interesów państwa. Ale - niestety - istnieje i ma się doskonale. Obawiam się, ze PiS z aspektu wizerunku ministrów ( i ministerstw) niewiele sobie robi, co jest - w moim przekonaniu - dużym błędem. Zwłaszcza, że coraz głośniej mówi się o konfliktach w ZP, które z kolei generują "brudy" wpływające na wizerunek rządu jako całości. Po wyborach prezydenckich widać nieznaczny - ale jednak- regres zaufania publicznego do PiS we własnym elektoracie - widać to np. po tym, że nikt nie jest w stanie zrozumieć "metodologii" PiS w kwestiach zarządzania, wizerunku i komunikacji społecznej. Rekonstrukcja rządu jest z jedyną okazji, żeby wysłać mocny sygnał: zmieniamy się i do polityki wystawiamy mocną drużynę. Nie muszą być to przecież osobowości znane, wszak każdy żołnierz nosi buławę w plecaku. Czy tak się stanie? Zobaczymy.
Inne tematy w dziale Polityka