Najnowsze dany brytyjskiego ONS (Office for National Statistics, odpowiednik polskiego Głównego Urzędu Statystycznego) są szokujące: obecnie ponad 1000 ludzi więcej niż zazwyczaj umiera tygodniowo w Wielkiej Brytanii. Jaka może być tego przyczyna?
Dane ONS są najbardziej rzetelną, miarodajną i pozbawioną emocji metodą oceny sytuacji, w jakiej się znajdujemy. Mnie osobiście właśnie te dane służyły za pomoc w podejmowaniu kluczowych decyzji podczas pandemii (przyjęcie szczepień, ryzyko dla mojej grupy wiekowej, ryzyko dla grupy wiekowej mojego dziecka, hospitalizacja wg wieku itd.). Jedną z najważniejszych danych jest tzw. "excess deaths" - dla każdej pory roku (miesiące, tygodnie) wyznacza się na bazie poprzednich lat oczekiwaną, średnią liczbę zgonów.
Brzmi bezdusznie, ale jest niezwykle skuteczne i pomaga w dalszej analizie wybranych wydarzeń, podejmowanych decyzji. Jest to pierwszy sygnał alarmowy, gdy sytuacja staje się niebezpieczna i należy szukać przyczyny wzrostu liczby zgonów.
Obecne dane są, delikatnie mówiąc, alarmujące. Wzrost liczby zgonów jest ogromny, zdecydowana ich większość nie jest związana z Covidem. Choroby serca (często nagłe, ludzie dotychczas zdrowi, młodzi), nowotwory (przechodzące w stan krytyczny w niezwykle szybkim tempie), cukrzyca i jej konsekwencje, także choroby mentalne. Do tego dochodzi tzw. Sudden Death Syndrome: śmierć, która następuje z niewyjaśnionych przyczyn, często we śnie.
Wzrost liczby zgonów można zaobserwować w każdej grupie wiekowej, także u dzieci. Niepokojący jest również trend związany z miejscem tych śmierci: to już nie tylko szpital, lecz w coraz większym stopniu ludzie umierają w warunkach domowych.
Jaka jest przyczyna tego niepokojącego zjawiska? Coraz więcej osób, także ze środowiska medycznego przyznaje rację sceptykom (nieskutecznego) lockdownu. Kto by pomyślał, że zamknięcie przychodni lekarskich, odwołane operacje, brak możliwości wczesnej diagnozy, rutynowych testów, zamknięcie gospodarki będzie miało drastyczny, dramatyczny wpływ na stan ludzkiego zdrowia, prawda?
Warto zauważyć, że dostęp do brytyjskiej służby zdrowia (NHS) w dalszym ciągu jest dramatyczny. Zator jest gigantyczny: 6.73 miliona ludzi czeka na medyczny zabieg, w przypadku ponad 2.5 mln okres oczekiwania jest dłuższy niż 18 tygodni, setki tysięcy ponad rok.
Służby ratunkowe to obecnie również materiał na historie rodem z horroru. Zgłoszone objawy ataku serca, wykręcony numer 999, czas oczekiwania na rozmowę 10 minut, przewidywany czas przybycia karetki pogotowia - 6 godzin. Rowerowa kraksa, złamana miednica, rowerzysta dosłownie ryczy z bólu. Przechodzący obok dzwoni na pogotowie: zgłoszenie 45 w kolejce, minimum 6 godzin oczekiwania. Przewieziony do lokalnego szpitala, posadzony na wózek, czas oczekiwania na łóżko i medyczną pomoc trudny do określenia. Pomoc nastąpiła po 48 godzinach. To wszystko relacje z pierwszej ręki, sam miałem wątpliwą przyjemność obserwować przy rutynowej wizycie w szpitalu (czekałem na nią swoją drogą ponad rok, wkładki ortopedyczne dla córki) parę starszych osób, którzy w poczekalni lokalnej kliniki oczekiwali na przyjazd ambulansu. Od 7 rano (objawy udaru). Karetka w końcu przyjechała, była godzina 15.30.
Przerażająca teza o tym, że lockdown zabije więcej osób niż uratuje staje się dziś brutalną rzeczywistością.
Niektórzy nieśmiało sugerują jeszcze jedną możliwość, zastanawiając się, co takiego zmieniło się w ostatnim czasie, czy był jeden, określony czynnik wyróżniający ostatni rok, jakaś niespotykana wcześniej zmienna. Zazwyczaj wzrost liczby zgonów statystycznie pokrywa się bowiem z określonym wydarzeniem: niespotykanie ciężka zima, seria tragicznych wypadków, wojna itd. Co jest tym czynnikiem w ostatnim czasie, może ktoś wie?
Ja nie wiem, choć akurat identyfikacja jednej zmiennej charakterystycznej dla dużej części populacji (W Wielkiej Brytanii większy niż w Polsce na przykład) aż tak trudna nie jest. Sprawa powinna być gruntownie analizowana, nawet najbardziej szokujące tezy - badane. Rzeczywistość bywa jednak brutalna.
Brutalna lub pragmatyczna: dowiedziałem się ostatnio z wykładów kardiologa, autora Dr Aseema Malhotry, że MHRA (Medicines and Healthcare Products Regulatory Agency), regulator produktów medycznych na brytyjskim rynku, otrzymuje większość swych funduszy (86%) od firm farmaceutycznych. To nawet więcej niż w przypadku WHO (20% państwa członkowskie, 80% dotacje prywatne).
Mam nieodparte wrażenie, że ten śmieszny, garbaty bohater włoskiej komedii dell`arte musiał pracować w aptece. A szept Polichinella jest coraz głośniejszy i coraz mniej zabawny.
Chłodnym, tęskniącym i marzycielskim okiem oceniający szarą, polską rzeczywistość... Czy może to tylko kwestia odległości i perspektywy? Może z bliska jest kolorowo, tylko ja, sceptycznie (cynicznie) tych barw nie dostrzegam...?
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka