Historię ćwiczeń sztabowych ZIMA-20 słyszałem w bardzo wielu wersjach. Najstarsza wersja (rozpropagowana przez Onet i później triumfalnie powielana przez rosyjską propagandę) była taka, że "Wojsko Polskie nie było w stanie bronić się przed atakiem z Rosji dłużej niż kilka dni, dowódcy podejmowali złe decyzje, co wywołało bunt w wojsku", a oczywiście "najgorszą" decyzją była próba obrony Polski już od samej wschodniej granicy zamiast zorganizowania obrony na Wiśle. Najnowsza wersja, zupełnie przeciwna tej najstarszej (rozpropagowana przez... a jakże by inaczej - również przez Onet) opowiadała o tym, że całe te ćwiczenia były wyłącznie po to, aby upokorzyć generałów Andrzejczaka i Piotrowskiego, bo oni podejmowali takie wspaniałe decyzje, ale zły Błaszczak ciągle im narzucał kolejne ograniczenia, aby tylko przegrali symulację i zostali ośmieszeni. Pozostawiając narracje Onetu w strefie orwellowskiego "dwójmyślenia" (czyli "umiejętności" sekwencyjnego lub nawet jednoczesnego przyjmowania skrajnie różnych i wzajemnie wykluczających się "prawd" w zależności od woli partii) skupię się na wersji podanej przez analityka wojskowego Jarosława Wolskiego, która jako niepodawana ani przez Onet ani przez Sputnik ani przez inne wrogie nam media wygląda na najbardziej prawdopodobną.
Otóż ćwiczenia odbyły się. I co pokazały? Zdaniem Wolskiego pokazały, że po "profesjonalizacji armii" przeprowadzonej przez poprzedni rząd PO nie było ani jednego scenariusza w którym Polska potrafiłaby się bronić dłużej niż przez 5 dni. W ćwiczeniach celowo sprawdzono kilka scenariuszy: bronimy się od Bugu rozlokowanymi tam obecnymi siłami, bronimy się od Bugu, ale z użyciem środków bojowych, które w roku 2020 już były zamówione, ale na których dostarczenie jeszcze będziemy czekać (czyli np.: samolotów F-35), bronimy się na linii Wisły siłami przerzuconymi z dotychczasowych garnizonów w południowo-zachodnich krańcach Polski, bronimy się na linii Wisły, ale z użyciem zamówionych i niedostarczonych jeszcze środków. Założenie było tylko jedno: nie udajemy, że Rosjanie będą się zachowywali jak idioci, tylko przyjmujemy, że podejmą działania korzystne z ich punktu widzenia. Efekt był za każdym razem taki sam: totalna klęska, rozbicie naszej "zawodowej" armii i zajęcie całego kraju. Jedyna różnica to czas (od trzech dni do tygodnia) i sposób w jaki Rosjanie by nas załatwili: od zasypania naszych wojsk ogniem artylerii i rakiet po sparaliżowanie ostrzałem ich logistyki i oskrzydlenie ich desantem z plaż Bałtyku. Dlatego Błaszczak pytany o te ćwiczenia lakonicznie i enigmatyczne stwierdził, że przeprowadza się je po to, aby znaleźć mocne i słabe strony strategii obronnej, a później przemyśleć sytuację, wyciągnąć wnioski i wprowadzić zmiany. Natomiast według Jarosława Wolskiego po tych ćwiczeniach Błaszczak miał ponoć powiedzieć generałom najwyższego szczebla, że mają usiąść i opracowywać koncepcje obrony tak długo, aż odpowiedzą na pytanie: czego im potrzeba, aby udało im się jeśli nie pokonać, to przynajmniej powstrzymać na wschodnich rubieżach lub odstraszyć Rosję. I wtedy ponoć generałowie przedłożyli kilka koncepcji: od powszechnej mobilizacji wszystkiego co się rusza (także w tragicznej dla naszej ludności cywilnej koncepcji "masowej partyzantki"), po... no właśnie po te tytułowe 500 Himarsów. Dwa lata później w obliczu tego, co Rosjanie wyprawiali na okupowanych terytoriach Ukrainy właśnie ta koncepcja została przyjęta przez rząd PiS. Dlaczego? Była najbardziej kosztowna, ale zakładała najmniejsze straty w ludziach (zarówno żołnierzach zawodowych, żołnierzach rezerwy jak i cywilach). Na czym ona polegała? Na tym, że siły zbrojne na każdym stopniu byłyby wyposażone w nowoczesną broń rakietową mogącą razić przeciwnika na dystans, oraz posiadaną w tak dużej ilości, aby nawet zniszczenie połowy z niej w jednostkach i magazynach (np.: w wyniku ataku rakietowego z zaskoczenia) nie dawało Rosjanom swobody gromadzenia wojsk i poruszania się bez rozbijającego ich ognia artylerii rakietowej. Czyli w skrócie: Rosjanie muszą wiedzieć, że nawet jak swoimi rakietami zniszczą większość naszych wyrzutni rakiet, to i tak przez kilka dni będziemy w stanie każdy kawałek ziemi na który wejdą zamienić w krajobraz księżycowy z ich trupami i wrakami - zanim jeszcze dojdą do pierwszej miejscowości. Czy ta koncepcja jest atrakcyjna i korzystna? Jak najbardziej! Najgorsze odstraszanie jest lepsze od najlepszej wojny.
Ale czy ta koncepcja jest pozbawiona wad? Niestety nie jest. Analitycy różnych ośrodków, pomijając takie uwagi jak koszt całości, czas dostarczenia tak ogromnej ilości wyrzutni i liczbę wykwalifikowanych żołnierzy koniecznych do ich obsługi (co pokazuje tylko niekompetencję "ekspertów" - w założeniu jest, że te wyrzutnie mają być w liczbie nadmiarowej, więc do obsługi jest potrzebna mniej niż połowa żołnierzy stanowiących minimalną obsługę tych wyrzutni) niestety zgodnie wskazali jeden punkt: oprócz rakiet na pierwsze salwy wypadałoby mieć zapasy na dalsze prowadzenie wojny, a ta koncepcja zakłada zapasy rakiet bardzo skromne jak na taką liczbę wyrzutni. I tu rodzi się pytanie, które nie pozwala mi spać spokojnie. Skoro koncepcję tę po przerżniętych z kretesem ćwiczeniach sztabowych współopracowywali dwaj generałowie, którzy w przededniu wyborów de facto ZDEZERTEROWALI, aby nie być przez następny rząd gnębionymi, rozliczanymi i upokarzanymi jako "symbol pisowskiej nieudolności w wojsku" (a fakt dezercji automatycznie zmienił ich w "kompetentnych", "honorowych" i "zbuntowanych" przeciw pisowskiej "niekompetencji" i "upolitycznieniu wojska") to skąd możemy wiedzieć, że koncepcja ta była stworzona i przemyślana na serio? Przecież równie dobrze mogli walnąć tą liczbą 500 tak na "odwal się" w przekonaniu, że żaden rząd nie będzie tak szalony, aby zamówić tyle mobilnych, nowoczesnych wyrzutni rakietowych, więc będzie można przy każdych ćwiczeniach wykręcać się wygodnym "alibi" mówiąc "a widzicie, gdybyście nam kupili 500 Himarsów, to byśmy nie przegrali". Ale wybuchła wojna na Ukrainie i rząd PiS jednak okazał się na tyle "szalonym", aby jeszcze większą liczbę takowych wyrzutni zamówić w Stanach Zjednoczonych i Korei Południowej. Więc wolałbym nigdy nie musieć sprawdzać czy tę koncepcję generałowie przemyśleli na serio, czy tylko na "odwal się". A tym bardziej nie chciałbym sprawdzać, czy ta koncepcja "urealniona" (czyli w rzeczywistości OKROJONA) przez rząd Tuska jeszcze ma szansę spełniać swoje odstraszające zadanie.
Dlaczego "Ojciec 1500 +"? Z czystej przekory, na złość tym, co widzą w nas "patologię".
Błędem, jaki popełniłem prowadząc mój wcześniejszy blog polityczny (Peacemaker) było wdawanie się w dyskusję z trollami i hejterami. Dlatego tutaj przyjmę radykalną strategię wobec osób rozwalających dyskusję i naruszających dobra innych - będę usuwał drastyczne komentarze, banował trolli i hejterów, a omentarze najbardziej ośmieszające hejtera pozostawiał dla potomności ku przestrodze (o nile nie naruszają prawa i dóbr osobistych.
Jeśli chcecie mnie tu wkręcać w swoją spiralę nienawiści, to odpuśćcie sobie. "I got a peaceful easy feeling" jak to śpiewała moja ulubiona grupa The Eagles i nie mam zamiaru tego popsuć ani zmieniać.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka