Ojciec 1500 plus Ojciec 1500 plus
404
BLOG

Próba zagłodzenia opozycji? Ale to już było! Jak zwykle za rządów PO i Tuska.

Ojciec 1500 plus Ojciec 1500 plus Polityka Obserwuj notkę 10

Ze zdroworozsądkowego punktu widzenia każdy rząd - bez względu na to jaki by nie był - ma święte prawo do chwalenia się swoimi sukcesami na wszelakie sposoby. Zdroworozsądkowe ograniczenia są tutaj dwa: po pierwsze nie rząd nie powinien kłamać (np.: przypisywać sobie zasług innych rządów), a po drugie i najważniejsze rząd nie ma prawa zamykać ust innym ugrupowaniom, aby one nie mogły się pochwalić zasługami lub skrytykować rządu. Tyle mówi zdrowy rozsądek. I gdyby patrzeć na to właśnie z pozycji zdroworozsądkowych, to każdy bez wyjątku powinien podpisać się pod powyższymi pierwszymi dwoma zdaniami tego akapitu. Niestety Polska już od dawna stała się regionem w którym zdrowego rozsądku próżno by szukać. Dlatego natychmiast przy tych zdaniach pojawiają się partyjno-plemienne "ale...". "Ale jeśli w czasach rządów PiS na pikniku militarnym pojawia się sprzęt wojskowy" (o zgrozo! - kupiony za czasów rządów PiS... choć nie tylko, bo starsze sprzęty takie jak "Leopardy" i "Rosomaki" też się na piknikach pojawiały) "to jest to" - zdaniem plemienia AntyPiS - "upolitycznienie wojska". Oczywiście jeśli takowy sprzęt pojawił się na analogicznym pikniku po 15 października, a najlepiej po 13 grudnia, to już o żadnym "upolitycznieniu wojska" zdaniem tegoż plemienia "nie mogło być mowy". Identycznie sprawa się ma z "Piknikami 800 plus". Chciałbym tutaj być "symetrystą" i znaleźć choćby ślad podobnej głupoty po stronie PiS... ale jakoś nie potrafię, choć intensywnie szukam w pamięci. Ale za to mogę odnaleźć inną głupotę - nie po stronie plemienia PiS ale po stronie konkretnych polityków Zjednoczonej Prawicy, a konkretnie Suwerennej Polski. Wielokrotnie o tym pisałem, że rozdawnictwo ma rzecz Ochotniczej Straży Pożarnej, Kół Gospodyń Wiejskich i innych podmiotów połączone z przekonaniem, że po wyborach nadal będzie obowiązywała zasada "my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych" (w momencie kiedy Tusk zapowiada "setki pisowskich funkcjonariuszy" w więzieniach i na podkreślenie tego parafrazuje motto Heinricha Himmlera o "robieniu porządków żelazną miotłą") nawet jeśli znalazło się lukę prawną na to pozwalającą było tak głupie, że nie da się tego określić żadnym cenzuralnym i jednocześnie nieobraźliwym słowem. I nie ma znaczenia to, że poprzednicy robili "to samo", tzn. hojnie dotowali lewicowe organizacje, NGO-sy, placówki "kulturalne" i tytuły prasowe - rozsądek, a tym bardziej instynkt samozachowawczy (nie mówiąc już o zwyczajnym umiarze, przyzwoitości, uczciwości i... lojalności wobec większego koalicjanta - działania ziobrystów wkurzyły nawet Kaczyńskiego) powinny obowiązywać zawsze, bez względu na to co robili poprzednicy. Niestety nad Wisłą od kilku kadencji (przynajmniej od roku 2007 jak nie dłużej) zamiast zasady "my jesteśmy lepsi, więc pokażmy klasę" obowiązuje zasada "ci poprzedni byli źli, my jesteśmy dobrzy, więc mamy prawo robić te wszystkie świństwa, co poprzednicy... i dołożyć kilka własnych... bo przecież jesteśmy lepsi". I tak nasza rzeczywistość polityczna zamiast z każdą zmianą władzy odnotowywać chwilowy skok wzwyż (chwilowy, bo każda władza z czasem się "zużywa") zalicza zjazd po równi pochyłej... a od ostatnich wyborów to już skok w przepaść. 

W momencie kiedy zaczynam pisanie tego artykuliku nie jest jeszcze wiadome co postanowiła Państwowa Komisja Wyborcza w sprawie subwencji dla PiS. Ale sprawa o której piszę jest na tyle oczywista i banalna, że mam nadzieję skończyć ten artykuł szybciej niż PKW zakończy dzisiejsze obrady. Bo dlaczego wprowadzono (nie pamiętam już w którym roku i za jakich rządów) dotowanie partii politycznych z budżetu? Oficjalna (i mam nadzieję że nie tylko oficjalna) motywacja ustawodawców była wówczas taka, aby odciąć partie polityczne od nielegalnego lobbingu. Chodziło o to aby żadne ugrupowanie nie wprowadzało po zdobyciu władzy ustaw tylko dlatego, że obiecało to jakiemuś sponsorowi lub aby w trakcie trwania kadencji żaden sponsor nie uzależniał "darowizn" od przyjęcia wygodnych dla niego ustaw. I działało to do roku... tak, jak zwykle do jesieni roku 2007. Wtedy to zaczęła działać komisja "Przyjazne państwo" (pod przewodnictwem - a jakże by inaczej - Janusza Palikota) która według haseł teoretycznie miała się zajmować znoszeniem barier biurokratycznych szkodzących przedsiębiorcom, a zajmowała się wprowadzaniem zmian zgłaszanych przez lobbystów, które z "barierami biurokratycznymi" nie miały nic wspólnego. Później wybuchła Afera Hazardowa czyli ujawnienie lobbingu w trakcie prac nad nowelizacją ustawy o grach i zakładach wzajemnych ze sponsorem PO panem Ryszardem Sobiesiakiem w roli głównej i "sprawca" jej ujawnienia Mariusz Kamiński nagle stał się wrogiem publicznym nr 1 wyprzedzając nawet Zbigniewa Ziobro i braci Kaczyńskich.

Ale między wyborami w październiku 2007 roku a Aferą Hazardową w październiku 2009 roku rząd i media odkryły nagle, że mamy... "KRYZYS"... i to "największy kryzys od tego z dwudziestolecia międzywojennego" (wprawdzie tamten "kryzys" w porównaniu ze skutkami COViD i wojny na Ukrainie był jak puszczenie bąka w porównaniu z eksplozją najpierw szamba a później całej oczyszczalni ścieków, ale tak to wtedy opisywano). I właśnie ów "kryzys" Donald Tusk wykorzystał do tego, aby spróbować zagłodzić opozycję przez zmniejszenie subwencji dla partii politycznych o połowę (dlaczego zmniejszenie subwencji uderzało w opozycję a nie PO - patrz "komisja przyjazne państwo" i "Afera Hazardowa"). Ale tego jeszcze Tuskowi było mało. Partia, która doszła do władzy permanentnie atakując poprzedni rząd różnymi spotami, w momencie kiedy sama już stała się partią rządzącą pod pretekstem "kryzysu" WPROWADZIŁA ZAKAZ PUBLIKOWANIA SPOTÓW I BILLBOARDÓW Z PIENIĘDZY POCHODZĄCYCH Z SUBWENCJI W OKRESIE NIEBĘDĄCYM OFICJALNYM CZASEM KAMPANII WYBORCZEJ. Czy pamiętają Państwo te ciut infantylne "kreskówki" jakimi w latach 2008-2015 PiS komentował bieżące wydarzenia i wpadki rządu? Publikował je ze "zrzutek" swoich polityków, bo nie wolno mu było sięgnąć po pieniądze z subwencji, a żaden sponsor nie był takim samobójcą, aby przy totalitarnych zapędach Tuska dać opozycji pieniądze na profesjonalny spot krytykujący postępowanie rządu - stąd te tanie "zrzutkowe kreskówki". Ale to jeszcze nie koniec. W roku 2011 TUSK PRÓBOWAŁ PRZEFORSOWAĆ USTAWĘ CAŁKOWICIE ZABRANIAJĄCĄ FINANSOWANIA SPOTÓW I BILLBOARDÓW TAKŻE W KAMPANII WYBORCZEJ Z PIENIĘDZY PARTYJNYCH POCHODZĄCYCH Z SUBWENCJI BUDŻETOWEJ. Za pierwszym razem mu to nie wyszło, bo PSL się zbuntował, ale W POWTÓRZONYM JUŻ NASTĘPNEGO DNIA DRUGIM GŁOSOWANIU USTAWA ZOSTAŁA PRZYJĘTA, bo Tusk znalazł sobie zdrajców z... PJN-u. Dla tego malutkiego ugrupowania każde działanie osłabiające kampanie wyborcze większych konkurentów wydawało się korzystne, więc wszyscy posłowie PJN z wyjątkiem Adama Bielana zagłosowali "za". Straty zdrajców bardzo szybko przewyższyły potencjalny zysk, bo Jarosław Kaczyński zapowiedział, że dla byłych działaczy PiS-u, którzy sprzeniewierzyli się WOLNOŚCI SŁOWA nie będzie już powrotu w żadnej formule. Dlatego nawet Gowin i inni uciekinierzy z upadającego rządu PO mógł wejść z PiS-em w koalicję, a dla Kluzik-Rostkowskiej, Migalskiego, Poncyliusza, Kowala i innych ex-pisowxów głosujących za zakazem publikowania spotów i billboardów ta droga była zamknięta. A realnych korzyści PJN nie miał, bo w lipcu 2011 Trybunał Konstytucyjny (i to pod przewodnictwem Andrzeja Rzeplińskiego) dosłownie ZMIAŻDŻYŁ ZARÓWNO TREŚĆ USTAWY TUSKA JAKO UDERZAJĄCĄ W WOLNOŚĆ SŁOWA I WOLNOŚCI POLITYCZNE, JAK I JEJ POSPIESZNY SPOSÓB PROCEDOWANIA. 

Trybunał Konstytucyjny uznał, że zaskarżone przepisy są niezgodne z art. 54 ust. 1 w związku z art. 31 ust. 3 Konstytucji.

Fundamentalne znaczenie ma natomiast wolność słowa w życiu publicznym. Powiązana z art. 14 Konstytucji („Rzeczpospolita Polska zapewnia wolność prasy i innych środków społecznego przekazu”), przestaje być tylko wolnością jednostki (czy podmiotu zbiorowego), a nabiera również waloru zasady ustrojowej (por. P. Sarnecki, op. cit., s. 1). Nie sposób wyobrazić sobie sprawnego funkcjonowania współczesnych demokracji bez korzystania z różnego rodzaju środków przekazu, w tym elektronicznych. Zwłaszcza w okresie wyborów przedstawicieli do organów kolegialnych i na piastunów organów monokratycznych, a więc w okresie najbardziej intensywnego istnienia i działania demokracji, swobodny, szeroki przepływ poglądów i informacji od partii politycznych i komitetów wyborczych do obywateli (wyborców) jest szczególnie ważny. „Ponieważ wolne wybory i wolność wypowiedzi, a w szczególności wolność debaty politycznej, stanowią wspólnie fundament każdego systemu demokratycznego, są ze sobą związane i wzajemnie się wzmacniają”. 

Na gruncie art. 10 Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności (Dz. U. z 1993 r. Nr 61, poz. 284; dalej: konwencja) wolność wyrażania opinii jest usytuowana jak gdyby pomiędzy wolnościami politycznymi a osobistymi „Oznacza to, że – z jednej strony wolność ta musi być rozpatrywana w aspekcie makro, tzn. jako zasada organizacji i funkcjonowania «społeczeństwa demokratycznego». Wolność wyrażania opinii stanowi jeden z najważniejszych instrumentów zagwarantowania pluralizmu, tolerancji i otwartości, więc wartości, bez których społeczeństwo demokratyczne nie może istnieć. Zakłada istnienie demokracji politycznej, tzn. swobodnego przedstawiania wyborcom alternatyw programowych i personalnych, poszanowania poglądów mniejszościowych i zapewnienie każdemu odpowiedniego dostępu do «wolnego rynku poglądów i idei» (…) z drugiej strony wolność wyrażania opinii musi być rozpatrywana w aspekcie indywidualnym (mikro) jako konieczny element godności i autonomii jednostki” (L. Garlicki, uwaga do art. 10 konwencji, [w:] Konwencja o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, tom 1, Warszawa 2010). 
Trybunał negatywnie ocenia również tryb pracy ustawodawczej nad zaskarżoną ustawą, a mianowicie niezwykły pośpiech, nieznajdujący uzasadnienia w jej materii. Pierwsze czytanie poselskiego projektu ustawy (zob. druk sejmowy nr 3813) odbyło się 1 lutego 2011 r. i tego samego dnia podjęła i zakończyła pracę nad nim komisja sejmowa. Drugie czytanie odbyło się następnego dnia, a trzecie (głosowanie w Sejmie) – 3 lutego. W dniu 4 lutego ustawę rozpatrzył Senat, nie wnosząc do niej poprawek i tego samego dnia podpisał ją Prezydent, a 7 lutego (czyli w 6 dniu po pierwszym czytaniu) ustawa została opublikowana w Dzienniku Ustaw.
To nadzwyczajne tempo prac nad ustawą, która dotyka między innymi istotnej wolności osobistej i politycznej, jaką jest wolność słowa, nie znajduje usprawiedliwienia w żadnych szczególnych okolicznościach sprawy. Uchwalenie ustawy w takim pośpiechu nie sprzyja namysłowi i refleksji, m. in. co do zgodności uchwalonego prawa z ustawą zasadniczą. Czasu na ocenę ustawy pod tym kątem nie miał też Prezydent, skoro podpisał ustawę w tym samym dniu, w którym została ostatecznie przyjęta przez Senat.
W konkluzji Trybunał Konstytucyjny stwierdza, że podczas uchwalania zaskarżonej ustawy doszło do takich nieprawidłowości, które łącznie prowadzą do uznania jej za niezgodną z zasadą demokratycznego państwa prawnego, wyrażoną w art. 2 Konstytucji.
Orzeczenie przez Trybunał Konstytucyjny, że ustawa z 3 lutego 2011 r., jako ustawa zmieniająca, jest w całości niezgodna z Konstytucją, oznacza, że nie został skutecznie dokonany przez ustawodawcę akt zmiany ustawy nowelizowanej, czyli kodeksu wyborczego, tj. przepisy materialne zawarte w ustawie zmieniającej nie stały się częścią kodeksu wyborczego.

źródło: https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/DocDetails.xsp?id=WDU20111490889 

https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU20111490889/T/D20110889TK.pdf 

To tylko niewielki wycinek spośród ponad stu pięćdziesięciu stron miażdżącej, rzeczowej, merytorycznej argumentacji.

Czy trzeba do tego cokolwiek dodawać? Czy trzeba to komentować? Powyższy przykład najdobitniej pokazuje JAKI STOSUNEK DO WOLNOŚCI SŁOWA I WOLNOŚCI POLITYCZNYCH MA DONALD TUSK I PLATFORMA OBYWATELSKA.

Z argumentacji Trybunału Konstytucyjnego (jeszcze raz podkreślę - pod przewodnictwem Andrzeja Rzeplińskiego) jednoznacznie wynika że nakładane w ustawie obwarowania de facto oznaczają całkowity zakaz publikacji spotów i billboardów przez partie polityczne, którego efektem byłoby sparaliżowanie możliwości przekazywania swoich treści przez te partie szerokiemu gronu wyborców, co oznaczałoby koniec wolności słowa gwarantowanej Konstytucją RP i wolności politycznych gwarantowanych Konwencją o ochronie praw człowieka. 

Oczywiście w czasach kiedy przepychano pierwsze ograniczenie subwencjonowania partii oraz zawężenie stosowania spotów i billboardów do bezpośredniej kampanii wyborczej, wznoszono wzniosłe hasła, że w czasach kryzysu partie nie mają prawa żądać od państwa i obywateli tego, aby sponsorowali ich działalność propagandową i reklamową. Z kolei przy drugim (tym zmiażdżonym przez TK) podejściu do całkowitego zakazu spotów i billboardów opowiadano bajeczki, że to ma na celu wyłącznie "zrównanie szans dużych i małych partii politycznych" oraz "bardziej godne" przeznaczenie pieniędzy z subwencji na "think-tanki" i różne (szemrane - to mój przypis) "ośrodki doradcze". Jednocześnie Donald Tusk reklamował swój rząd śpiewając w spocie "Hej Jude"... i to za pieniądze z "Unii Europejskiej". Bo władza chciała mieć MONOPOL NA PRZEKAZ, REKLAMĘ, PROPAGANDĘ... CZYLI NA WSZYSTKO, CO MOGŁOBY JEJ ZAPEWNIĆ PRZEDŁUŻENIE RZĄDÓW W NIESKOŃCZONOŚĆ. Po wyborach 2015 roku przepisy ograniczające subwencje budżetowe dla partii samoistnie wygasły (PO nawet nie dbała o to, aby swoim autokratycznym działaniom nadać choćby POZORY UNIWERSALNOŚCI - uchwalała ograniczenia do najbliższych wyborów, a po wygranej przedłużała je na kolejną kadencję). Natomiast PiS po zwycięstwie wyborczym nie był zainteresowany ani przedłużaniem ograniczeń finansowania partii politycznych ani przedłużaniem ograniczeń wolności słowa. Po prostu wolał wygrywać wybory w inny sposób - na przykład realizując obietnice wyborcze związane z wyciągającym rodziny z biedy programem "Rodzina 500+" później rozszerzonym na pierwsze dziecko, a jeszcze później zmienionym na 800+. Zdumiewa i przeraża fakt, że w takich okolicznościach to tej partii w UE przypięto łatkę "zagrożenia dla praworządności", a tym bardziej, że tłumy dały się na to nabrać. No ale po ostatnim "raporcie" Jourovej nic już nie powinno dziwić - nawet gdyby UE ogłosiła Heinricha Himmlera "patronem Europy". 

https://www.salon24.pl/u/ojciec1500/1390925,cuda-cuda-oglaszaja-antycuda-miejsce-maja 

Za chwilę sprawdzę czy zapadł już werdykt PKW w sprawie subwencji dla PiS. Sama atmosfera wokół tematu pokazuje, jak bardzo Tusk z subwencji, która miała chronić politykę przed lobbingiem i korupcją zrobił narzędzie do niszczenia opozycji... i całej polityki. Bo jak wspomniałem w poprzednim artykule, taką "demokrację ludową" jaką właśnie próbuje wprowadzić Tusk, to już mieliśmy za PRL-u. Niby można było głosować w wyborach, ale tylko na PZPR i jej "przystawki", a nie na tych, na których chciałoby się oddać głos, bo REALNA LEGALNA OPOZYCJA NIE ISTNIAŁA. Więcej na ten temat można przeczytać w artykułach: 

https://www.salon24.pl/u/ojciec1500/1389968,praw-obywatelskich-wolnosci-i-demokracji-za-tuska-mamy-juz-mniej-niz-za-prlu 

https://www.salon24.pl/u/ojciec1500/1389516,bolesne-przebudzenie-prawicowych-publicystow-politykow-czy-spoleczenstwa 

No to sprawdzam... Hahaha... wiedziałem! "Państwowa Komisja Wyborcza odroczyła decyzję w sprawie subwencji dla PiS. Kolejne posiedzenie w tym zakresie odbędzie się 29 sierpnia." Skąd wiedziałem? Z jednej strony nacisk na PKW jest ogromny. A z drugiej coraz więcej decyzyjnych ludzi zaczyna sobie zdawać sprawę z tego, że reżim Tuska nie będzie trwał wiecznie. Tusk ucieknie z kraju, Bodnar ucieknie z kraju, Giertych ucieknie z kraju... ale ci, którzy podpisywali decyzje i wyroki wprowadzające zbrodnie nie uciekną. Demokracja ma wiele wad, ale jedną zaletę: umożliwia zmianę "zużytej" władzy na nową w sposób pokojowy. Tusk właśnie niszczy tę zaletę... a im bardziej ją niszczy, tym trudniej będzie mu oddać władzę - przyszli rozliczający dzisiejszych "rozliczaczy" nie będą brać jeńców ani stosować żadnej taryfy ulgowej. Dlatego PKW odracza sprawę, aby z jednej strony nie narazić się na hejt i nagonkę reżimu i jego mediów, a z drugiej aby nie podłożyć głowy pod topór na przyszłość... może za miesiąc bodnarowcy wreszcie dostarczą wystarczające kwity na PiS... a może przez ten czas reżim upadnie... a jak nie, to zawsze "zyskamy miesiąc" (jako PKW... i reżimowa propaganda też zyska) na "gonienie króliczka". Ech... jak to wszystko kiedyś jeb...!

Dlaczego "Ojciec 1500 +"? Z czystej przekory, na złość tym, co widzą w nas "patologię". Błędem, jaki popełniłem prowadząc mój wcześniejszy blog polityczny (Peacemaker) było wdawanie się w dyskusję z trollami i hejterami. Dlatego tutaj przyjmę radykalną strategię wobec osób rozwalających dyskusję i naruszających dobra innych - będę usuwał drastyczne komentarze, banował trolli i hejterów, a omentarze najbardziej ośmieszające hejtera pozostawiał dla potomności ku przestrodze (o nile nie naruszają prawa i dóbr osobistych. Jeśli chcecie mnie tu wkręcać w swoją spiralę nienawiści, to odpuśćcie sobie. "I got a peaceful easy feeling" jak to śpiewała moja ulubiona grupa The Eagles i nie mam zamiaru tego popsuć ani zmieniać.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Polityka