Ojciec 1500 plus Ojciec 1500 plus
200
BLOG

Po katastrofie w Gdyni - kilka faktów na temat samolotów, pokazów i "ekspertów"

Ojciec 1500 plus Ojciec 1500 plus Technologie Obserwuj notkę 1

Wczoraj opublikowałem notkę na temat piątkowej katastrofy samolotu M-346 Master (polska nazwa "Bielik") która miała miejsce podczas próby do sobotnich (odwołanych) pokazów, w której zginął jeden z najlepszych polskich pilotów wojskowych, zastępca dowódcy eskadry lotniczej major pilot Robert "Killer" Jeł. 

https://www.salon24.pl/u/ojciec1500/1388778,katastrofa-samolotu-przed-pokazami-w-gdyni-a-hipokryzja-politykow-i-psychoza-polakow 

Ta notka jest rozwinięciem wczorajszej. 

Z jednej strony chcemy mocnych wrażeń, a z drugiej oczekujemy bezpieczeństwa

Nie jest tajemnicą, że największe emocje wywołują te pokazy, w których widz ma wrażenie, że są ekstremalnie niebezpieczne. Zapierają dech w piersiach ewolucje wykonywane na niskim pułapie lub przy bardzo niewielkiej odległości między maszynami. Dlatego historia pokazów lotniczych to historia katastrof. We wczorajszym artykule opisałem krótko dwie najbardziej tragiczne katastrofy wynikające z wpadnięciem rozpędzonego samolotu w tłum widzów. Właśnie z tego powodu przepisy obecnie zabraniają wykonywania ewolucji nad głowami widowni oraz w trakcie lotu w stronę widowni - wszelkie akrobacje mają być wykonywane nad zamkniętym dla ludzi obszarem w kierunku równoległym do widowni, aby w razie katastrofy samolot nie mógł wbić się w tłum. Wystarczy wejść na Wikipedię na stronę poświęconą największym w Europie pokazom lotniczym Le Bourget w Paryżu [kliknij aby otworzyć link] aby się przekonać ile wypadków i katastrof miało tam miejsce w latach 1961 - 1999. Jednak dzięki zmianom przepisów po roku 1977 na tym salonie lotniczym obywało się już bez ofiar śmiertelnych. 

Jeśli piloci regularnie ćwiczą, to mają swoje programy wyćwiczone do perfekcji. Dlatego mimo że przez ostatnich kilka lat często (z przerwą na COViD, kiedy wszystko było odwołane) wraz z moimi Dziećmi oglądaliśmy wiele pokazów lotniczych, to szczęśliwie nie byliśmy świadkami żadnego wypadku - nawet niegroźnego. Niestety w piątek coś zawiodło i zginął świetny pilot. Moim skromnym zdaniem przyczyną mogła być półroczna przerwa w pokazach, a może nawet w treningach... wymuszona politycznie - pisałem o tym wczoraj. Ale to tylko hipoteza, którą można potwierdzić lub obalić. 

Pewnego rodzaju antidotum na niebezpieczne pokazy prezentuje grupa Aero Sparx z Wielkiej Brytanii - dwóch już niemłodych pilotów latających na powolnych motoszybowcach. Ich podniebny balet nie ma nic z zapierających dech w piersiach ryzykownych pokazów, ale jest tak doskonale przemyślany, skomponowany, doprecyzowany i okraszony efektami (zwłaszcza podczas pokazów nocnych - jaka szkoda, że ze względu na dzieci mogłem ich oglądać tylko za dnia) że grupa ta kradnie serca widzów na wszystkich pokazach (w tym także moje). W porównaniu z tym kolejne w danym dniu rysowane na niebie serce przebite strzałą (będące najczęściej pojawiającym się punktem grup akrobacyjnych) wypada wręcz nudno. 

Czy FA-50 zastąpi M-346, MiG-29 czy Su-22

W ubiegłą sobotę byliśmy z Dziećmi na Fly Fest w Piotrkowie Trybunalskim. Na niebie kilkakrotnie pojawiły się najnowsze nabytki polskich sił powietrznych - samoloty FA-50. Jest to lekki szkolno-bojowy samolot wielozadaniowy, który jego twórcy (koncern KAI z Korei Południowej) nazywają "młodszym bratem F-16". Idea tego samolotu była taka, że na starsze i mniej zaawansowane maszyny północnokoreańskie nie opłacało się wysyłać samolotów F-16 i doświadczonych pilotów za ich sterami. Do patrolowania przestrzeni powietrznej i przeganiania MiG-ów 23, MiG-ów 21 oraz dronów lub pocisków manewrujących z powodzeniem wystarczyła maszyna lekka, relatywnie prosta w pilotażu i o ponad połowę tańsza w eksploatacji od F-16. Jednocześnie dzięki awionice maksymalnie zbliżonej do kokpitu F-16 oraz dużej liczbie części zapożyczonych od "starszego brata" maszyna ta stanowiła świetną platformę treningową dla pilotów i mechaników przed przesiadką na bardziej zaawansowaną i wymagającą "szesnastkę".

Dlaczego kupiliśmy właśnie te samoloty? Na to pytanie najlepiej odpowiedział Inspektor Sił Powietrznych, generał dywizji pilot Ireneusz Nowak. Ze względu na starzenie się maszyn Polska pilnie potrzebuje wzmocnienia lotnictwa bojowego. Przed wojną ukraińską do walki powietrznej były zdolne wyłącznie samoloty F-16 i MiG-29 (samoloty Su-22 niby określane jako myśliwsko-szturmowe są już tak przestarzałe, że na współczesnym polu walki ich przeżywalność mierzona by była w sekundach). Samoloty MiG-29 to konstrukcja udana, ale już mocno wyeksploatowana (miały kilkukrotnie przedłużane resursy, były "uziemiane" ze względu na błąd fotela wyrzucanego, który wyszedł na jaw przy katastrofie - pilot zginął, bo fotel się od niego nie oddzielił i nie pozwolił otworzyć się spadochronowi). Dlatego na najwyższym szczeblu podjęto słuszną decyzję, że lepiej je przekazać Ukrainie, aby poległy bohatersko w boju zadając wcześniej straty lotnictwu Federacji Rosyjskiej niż czekać aż trafią na złom. Dlatego było konieczne zdobycie maszyn dla dotychczasowych pilotów MiG-ów i Su, aby nie stracili oni zdolności bojowych i nie odeszli do lotnictwa cywilnego. Naturalnym kandydatem był samolot F-16. Jednak od momentu rozpoczęcia wojny na Ukrainie popyt na te maszyny gwałtownie wzrósł (wszyscy się nagle "obudzili") a podaż spadła. Dlatego nie było szans pozyskania nowych F-16 w akceptowalnym czasie ani używanych F-16 w akceptowalnym stanie technicznym. Z samolotami F-35 i F-15 sprawa wyglądała jeszcze gorzej - obydwie maszyny są dużo droższe i bardziej skomplikowane od F-16, przez co ich cykl produkcyjny trwa dużo dłużej. Z Eurofighter Typhoon sytuacja wygląda "podobnie, tylko jeszcze bardziej" - jeszcze droższy, jeszcze bardziej skomplikowany. Dlatego zrodziła się idea zakupu maszyny "przesiadkowej" która zapewni permanentny i relatywnie niedrogi trening nie tylko pilotom MiG-ów i Su, ale także pilotom F-16, będzie się świetnie nadawała do misji "NATO Air Policing" czyli strzeżenia przestrzeni powietrznej Polski i państw bałtyckich w trakcie pokoju, a w trakcie wojny będzie służyła do strącania maszyn operujących na najniższym pułapie, czyli dronów, pocisków manewrujących, bombowców pola walki. Jednocześnie będzie ona dawała rezerwistom możliwość zdobywania doświadczenia w boju (ze względu na łatwość pilotażu można do niej wsadzić pilota samolotu pasażerskiego, a nawet bardziej doświadczonego amatora z awionetki). Dodatkowym argumentem za jej zakupem były problemy techniczne samolotów zaawansowanego szkolenia M-346 Master (czyli "Bielików" takich jak ten, co się rozbił w Gdyni), gdyż ze względu na ich częste awarie adepci lotnictwa wojskowego mieli problemy z wylataniem odpowiedniej liczby godzin przed przesiadką na maszynę bojową, a FA-50 rozwiązywały ten problem mogąc służyć jednocześnie do patrolowania przestrzeni, częstego treningu doświadczonych pilotów i szkolenia młodych adeptów. 

Gen. dyw. pil. Ireneusz Nowak podkreśla jednak, że zakup ten nie może być ostatnim. Oprócz zamówionych F-35, które mają być naszą siłą do kontrofensywy (głównie przeznaczoną do ataków na radary i obronę przeciwlotniczą wroga, zniszczenie jego elektronicznego "bąbla antydostępowego") oraz lekkich, działających na mniejszych prędkościach i na najniższym pułapie FA-50 potrzebujemy jeszcze około 32 maszyn zdolnych do niszczenia samolotów latających na najwyższym pułapie z największymi prędkościami (F-16 na średnim pułapie i w średnim zakresie prędkości radzą sobie po mistrzowsku, ale przykładowo MiG-31 są całkowicie poza ich zasięgiem). Idealnym kandydatem na taką maszynę jest F-15EX którego zakup był negocjowany z Amerykanami jeszcze przez poprzedni rząd (drugim kandydatem jest Eurofighter Typhoon, który jest maszyną bardziej uniwersalną, ale przegrywa ceną i kosztami eksploatacji). 

A "eksperci" ględzą, aż uszy więdną

A co na temat FA-50 mówią rozmaici "eksperci"? Pomijając milczeniem całą szyderę i rechot na temat tych maszyn i sposobu ich sprowadzenia do Polski (przyleciały dostarczone samolotami transportowymi w stanie rozłożonym) aż uszy więdną gdy się słyszy niekompetentne bredzenie kolesi występujących jako "eksperci". Przykładowo w trakcie Fly Fest gdy na niebie prezentowały się te maszyny jakiś "ekspert" biadolił, że kupiono je dlatego, że godzina lotu FA-50 jest tańsza niż godzina lotu FA-50 (co jest prawdą... ale ekspert powinien wiedzieć, że jest ponad dwukrotnie tańsza... dodatkowo FA-50 mają dłuższe resursy, nie mówiąc o nieporównywalnie niższej cenie). Ale najbardziej uszy zwiędły, jak facet zaczął opowiadać, że "w trakcie wojny na Ukrainie okazało się że nie opłaca się nad front posyłać drogich maszyn, bo są one strącane, więc bardziej opłaci się wysłać maszynę tańszą, bo jak zostanie zestrzelona, to strata będzie mniejsza, a pilota się wyszkoli". Kompletny bullshit! Facet wie, że dzwonią, ale nie wie w którym kościele. Chodzi o to, że jeszcze w Zatoce Perskiej samoloty szturmowe bezpośredniego wsparcia pola walki (w tej kategorii niekwestionowanym królem jest amerykański A-10 Thunderbolt II / Warthog) przy zapewnieniu osłony myśliwców były praktycznie niezniszczalne - przelatywały nad frontem masakrując czołgi nieprzyjaciela (A-10 swoim działkiem dosłownie rozrywał T-72 na strzępy) ich wozy bojowe i piechotę. Broń maszynowa piechoty i wozów bojowych praktycznie nie miała szans ich strącić, bo pilot był chroniony "wanną" z tytanu, a konstrukcja była tak zaprojektowana, aby maszyna nawet z licznymi przestrzeleniami wróciła bezpiecznie na lotnisko. Rosyjskim rywalem A-10 jest "latający czołg" Su-25 Frogfoot. I właśnie w trakcie wojny na Ukrainie te samoloty poniosły największe straty, bo okazały się łatwym celem dla polskich rakiet "Grom" i "Piorun". Dlatego Putin zamówił w biurze Jakowlewa nowy samolot, który będzie właśnie podobny do FA-50: lekki, łatwy w pilotażu, tani i operujący na niskim pułapie. I nie po to aby wysłać go na front, a jak go strącą, to "pilota się wyszkoli" (nawet Putin tak głupi nie jest) tylko aby w bezpiecznej odległości od okopów przeciwnika odpalał rakietę i zawracał nie narażając się na strącenie "Gromem" lub "Piorunem". 

Ale nie tylko przeciwnicy FA-50 bredzą. Opowieści poprzedniej ekipy, że FA-50 zastąpią MiG-i 29 (na Air Show Radom była komentowana przez spikera symboliczna scena w której odlatuje MiG-29 a nadlatuje jeszcze pilotowany przez Koreańczyka FA-50) były medialno-komunikacyjnym niewypałem i nieporozumieniem. FA-50 nie może zastąpić MiG-29 bo to zupełnie inna klasa maszyny. MiG-29 to średni myśliwiec pola walki, jest szybszy i wyżej latający, jego wadą jest krótki zasięg (pali jak smok) i właśnie to wyeksploatowanie na które nic już nie dało się poradzić. Ale "zamiana" starego samolotu na nowy o podobnych, a nawet nieco gorszych parametrach byłaby bez sensu. To jest maszyna "przesiadkowa" mająca w czasie pokoju zapewnić ciągłość szkolenia i treningu pilotów oraz patrolowanie przestrzeni powietrznej, a w czasie wojny niszczyć najwolniejsze i operujące na najniższym pułapie środki powietrzne wroga (czyli głównie drony i pociski manewrujące), zapewniać wsparcie z dystansu sił lądowych (bez wlatywania nad linię frontu, bo nie jest "kuloodporny") więc w wypadku wojny z całym zakresie zastąpi Su-22 w nowej formule (więcej elektroniki, mniej kontaktu z wrogiem) i zrobi to z powodzeniem i ogromnym naddatkiem. W przypadku wojny może też zapewnić szybkie szkolenie dla rezerwistów zwerbowanych z lotnictwa cywilnego. Natomiast następcami MiG-ów 29 będą prawdopodobnie ciężkie myśliwce przewagi powietrznej F-15EX (o ile nowa ekipa nie spartoli ich zakupu) które też będą o kilka klas lepsze od swoich poprzedników... o ile będą.

"Gap Filler" z potencjałem rozwojowym

Aj! Zupełnie zapomniałem napisać, że zdolności bojowe FA-50 będą zależały w głównej mierze od tego czy nowa ekipa rządowa będzie kontynuowała plany integracji tych maszyn z posiadanymi i planowanymi w zakupach nowoczesnymi rakietami powietrze-powietrze i powietrze-ziemia, czy też udupi je za pomocą mitycznych "audytów" i propagandowych hasełek. Chodzi o to, że na współczesnym polu walki nawet samolot o gorszych parametrach może mieć większe szanse, jeśli będzie wyposażony w dobry radar, który wcześniej wykryje samolot przeciwnika i w nowoczesne rakiety o odpowiednio długim zasięgu i inteligentnej głowicy samonaprowadzającej, która nie da się zmylić wystrzeleniem flar lub wykonaniem gwałtownego manewru. Ale aby rakietę nie będącą standardowym wyposażeniem dało się podczepić do samolotu trzeba najpierw trochę zainwestować w punkty podwieszania i modyfikację oprogramowania samolotu, ale się to opłaca. Zapomniałem również napisać, że większość broni zakupionej w Korei to tzw. "gap fillery" czyli broń, która ma być dostarczona w trybie niezwłocznym w celu pilnego uzupełnienia poważnych luk w uzbrojeniu, które sięgają nie tylko przekazywania broni Ukrainie, nie tylko czasów Macierewicza, który wiele spraw lubił rozgrzebywać, ale dokończone można policzyć na palcach jednej ręki, ale czasów jeszcze wcześniejszych, jeszcze poprzedniej, więc poniekąd znów rządzącej ekipy. Bo jak zamiast poszukać następców dla wyeksploatowanych MiG-29 i przestarzałych Su-22 tylko im się przedłużało resursy, bo tak było taniej, no to wyszło tak, jak wyszło. W przypadku każdego zakupu z Korei: FA-50, K2- i K-9 dostawa jest podzielona na trzy etapy. W pierwszym są dostarczane pierwsze egzemplarze (nawet w wersji "okrojonej" lub wręcz zabranej z koreańskiego wojska, aby ta broń była "na już", by piloci, czołgiści i artylerzyści mogli się na niej szkolić i z nią oswajać. W drugim ma zostać dostarczona zasadnicza część zamówienia - już ściśle dostosowana do polskich wymagań i częściowo produkowana w Polsce. W trzeciej części egzemplarze dostarczone w pierwszej transzy mają zostać dostosowane do standardów z drugiej transzy. W przypadku FA-50 planowany jest jeszcze jeden etap pośredni, czyli integracja tego samolotu z niektórymi typami rakiet. Na koniec nadmienię, że współpraca z koreańskim przemysłem zbrojeniowym mogłaby być dla Polski bardzo korzystna: produkcja w Polsce czołgów K-2, armatohaubic K-9 (równolegle z polskimi Krabami), oraz amunicji dla K-9 i Krabów (konstrukcje są kompatybilne), a tym bardziej współpraca przy tworzeniu myśliwca piątej generacji KF-21 Boramae mogłyby bardzo pomóc polskiej zbrojeniówce, więc także wojsku. Ale do tego konieczne jest kontynuowanie strategicznych planów poprzedniej ekipy przez nową ekipę rządzącą. A na to z bólem serca niestety nie liczę. 

Mądrego to aż miło posłuchać

Zachęcam do obejrzenia dwóch wywiadów z gen. dyw. pil. Ireneuszem Nowakiem: 

https://www.youtube.com/watch?v=2wz23Z1ONz8 

https://www.youtube.com/watch?v=MJs3BVyY6mA 

A ze swojej strony jeśli znajdę czas, to dla miłośników lotnictwa wrzucę kilka fotek z pokazów lotniczych z ostatnich kilku lat. 

Dlaczego "Ojciec 1500 +"? Z czystej przekory, na złość tym, co widzą w nas "patologię". Błędem, jaki popełniłem prowadząc mój wcześniejszy blog polityczny (Peacemaker) było wdawanie się w dyskusję z trollami i hejterami. Dlatego tutaj przyjmę radykalną strategię wobec osób rozwalających dyskusję i naruszających dobra innych - będę usuwał drastyczne komentarze, banował trolli i hejterów, a omentarze najbardziej ośmieszające hejtera pozostawiał dla potomności ku przestrodze (o nile nie naruszają prawa i dóbr osobistych. Jeśli chcecie mnie tu wkręcać w swoją spiralę nienawiści, to odpuśćcie sobie. "I got a peaceful easy feeling" jak to śpiewała moja ulubiona grupa The Eagles i nie mam zamiaru tego popsuć ani zmieniać.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Technologie