Co mogą mieć wspólnego: kontrowersyjny, a raczej skrajnie nieetyczny eksperyment z 1971 roku, ludobójstwo i gwałty w Rwandzie w 1994 roku, torturowanie irackich więźniów przez amerykańskich żołnierzy w Abu Ghraib w 2002 roku i to co się dzieje w Polsce obecnie - od śmierci Igora Stachowiaka na komisariacie w 2015 roku, poprzez zamordowanie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza w 2019 roku aż po uwięzienie Mariusza Kamińskiego i Michała Wąsika na przełomie 2023 i 2024 roku oraz torturowanie ks. Michała Olszewskiego w roku 2024? Do ciekawych wniosków łączących wszystkie te sprawy można dojść czytając poruszającą arcyciekawe aspekty psychologii zła książkę doktora Philipa Zimbardo. Ale tylko pod warunkiem, że czytamy ją w sposób krytyczny i refleksyjny. Jest to doskonałe potwierdzenie tezy, że człowieka mądrego każda nowa wiedza może uczynić jeszcze mądrzejszym, a człowieka głupiego może uczynić jeszcze głupszym.
Książka "Efekt Lucyfera" (tytuł oryginału: "The Lucifer Effect. How Good People Turn Evil.") została napisana przez jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci amerykańskiej psychologii społecznej doktora Philipa Zimbardo - organizatora bodaj najsławniejszego i najbardziej kontrowersyjnegp eksperymentu psychologicznego nazwanego Stanfordzkim Eksperymentem Więziennym (ang. Stanford Prison Experiment, w skrócie SPE) z 1971 roku. Naukowca, który w swojej karierze doszedł w 2002 roku aż do szczebla przewodniczącego Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego. Wprawdzie nie jestem psychologiem, a psychologią interesuję się bardziej pod kątem niewielkich poradników takich jak "Sztuka przyjaźni" Alana Loya McGinnisa, ale sięgnąłem po tę książkę, bo ktoś ją polecił (kto? o tym napiszę na koniec, aby ustrzec Czytelnika przed uprzedzeniami). Philip Zimbardo prowadzi narrację książki jako podróż po najciemniejszych zakamarkach dusz zwykłych, dobrych ludzi którzy w pewnym momencie popełnili niewyobrażalne zło oraz po okolicznościach i systemach które ich do tego skłoniły. Wybrałem się w tę podróż razem z nim czytając prawie pięćsetstronicową książkę od deski do deski, a niektóre fragmenty po kilka razy. Jakie są moje wrażenia z tej podróży?
1. Rozdział pierwszy - zachwyt: "to psychologia z najwyższej półki".
Doktor Zimbardo imponuje wiedzą i stylem pisania. Już od pierwszych stron zmusza czytelnika do autorefleksji - do próby odpowiedzi na pytanie: czy jestem pewny swojej etycznej postawy - co bym zrobił gdybym znalazł się w niestandardowych okolicznościach totalnej sytuacji która zachęca, a może nawet przymusza mnie do złego? Jego zdanie:
"Przeraźliwym paradoksem inkwizycji było to, że nieraz żarliwe oraz szczere pragnienie zwalczania zła generowało zło na skalę większą niż widziana kiedykolwiek wcześniej"
powinno być uniwersalnym i ponadczasowym ostrzeżeniem przed tymi, którzy dziś mówią o innych ludziach - nieważne czy o mniejszości czy o większości, czy o "obcych" czy o "miejscowych" - takie słowa:
"Nie przyzwyczaiłem się do tej nowej prawdy. Że trzeba walczyć z .......[wróg], ale nie to jest najważniejsze, że warto wygrać z .......[wróg], ale... Wiecie, że to, co jest przed „ale” się nie liczy. Każdy, kto uważa, że istnieje inny priorytet polityczny, że jest coś ważniejszego w .........[miejsce], niż na nowo, z otwartą przyłbicą, z prostym tekstem, powiedzieć: Dzisiaj ZŁO rządzi w .........[miejsce]. Wychodzimy na pole, żeby się bić z tym ZŁEM. Każdy kto w tej przestrzeni, w debacie publicznej wciska to słowo „ale” ...[zawieszenie głosu] Jak to słyszę, dostaję FURII! To ZŁO, które czyni ..........[wróg] jest tak ewidentne, bezwstydne, permanentne! Może ta bezczelna determinacja w czynieniu ZŁYCH rzeczy spowodowała, że wszyscy ludzie w .........[miejsce] opuścili ręce i mówią: Nie no, oni są tak bezczelni w tych ZŁYCH sprawach, że nic się nie da zrobić. Otóż trzeba zacząć od tego pierwszego, najważniejszego zadania: jak widzisz ZŁO, walcz z nim i nie pytaj o dodatkowe powody!"
Proszę na razie nie szukać kto to powiedział - celowo powyższy cytat zmieniłem tak, aby wszędzie tam, gdzie umieściłem znacznik ".......[wróg]" można było umieścić dowolnego wroga: "Żydów", "Polaków", "Tutsi", "populistów", "faszystów", "komunistów", każdą organizację polityczną, grupę etniczną, religijną lub zawodową, a wszędzie tam, gdzie umieściłem znacznik ".........[miejsce]" można było wstawić dowolną nazwę państwa lub innej wspólnoty mającej walczyć z tym wrogiem. Kiedy przeczytałem powyższe słowa bardzo ważnego przemówienia jednego ze współczesnych europejskich polityków, skojarzyłem je z EMOCJAMI identycznymi do tych, jakie podczas swoich przemówień wyzwalał Adolf Hitler - zawsze zaczynał wolno, cicho, spokojnie, aby w pewnym momencie dostać FURII i tą furią zarazić innych tak, aby uwierzyli że to ZŁO - "Żydzi", "komuniści" [podstawić dowolnego wroga] - jest tak potężne i groźne, że rzeczywiście najważniejszym priorytetem jest walka z tym ZŁEM i nic więcej się nie liczy. Czytając książkę Philipa Zimbardo odkryłem, że nie EMOCJE są tu najważniejsze ale IDEA zaczerpnięta wprost z książki "Malleus Maleficarum" lub w przekładzie "Młot na Czarownice". IDEA że ludzie mogą być przedstawicielami zła, jego sługami sprowadzającymi innych na złą drogę wiodącą wprost do PIEKŁA i trzeba z tymi "czarownicami" za wszelką cenę walczyć (oczywiście w imię "miłości bliźniego" lub pod innym szczytnym sztandarem np.: "wartości europejskich"). IDEA, która od czasów komunizmu i nazizmu została podkręcona do tego stopnia, że w niej ludzie już nie są sługami osobowego zła, ale SĄ ZŁEM samym w sobie. Ta idea w tej wzmocnionej postaci trwa do dziś - widać to w powyższym cytacie. Owa synergia wszelkich totalitaryzmów - od najgorszych wypaczeń systemów religijnych po nazistowską propagandę prowadzi do przerażającego wniosku: możliwe, że żyjemy w przededniu czasów ultratotalitarnych, bo ktoś najwyraźniej ktoś potraktował "Rok 1984" George'a Orwella nie jako przestrogę tylko jako INSTRUKCJĘ OBSŁUGI.
Ta synergia może nie byłaby tak wyraźnie widoczna gdyby nie drugi wątek tej podróży. Zaczerpnięte z "Iliady" Homera słowa Agamemnona:
"Nie możemy zostawić ani jednego żywego [Trojanina], nawet dzieci w łonach matek nie mają prawa przeżyć. Cała ludność musi zostać unicestwiona"
Zimbardo stawia obok słów jednego z rwandyjskich morderców:
"Będziemy zabijać wszystkich Tutsi, aż pewnego dnia dzieci Hutu będą musiały pytać, jak wyglądało dziecko Tutsi."
Wypadałoby obok tych słów umieścić trzeci cytat - motto Heinricha Himmlera umieszczone na końcu rozkazu, który zapoczątkował Holocaust:
"Nawet NAJMNIEJSZE DZIECKO w kołysce należy ZDEPTAĆ jak jadowitą gadzinę. Niech każdy z was pamięta o przysiędze, którą składał i niech wykonuje rozkazy, jakiekolwiek by one były. Żyjemy w epoce żelaza, w której PORZĄDKI TRZEBA ROBIĆ ŻELAZNĄ MIOTŁĄ."
"Robić porządki żelazną miotłą." Powiedzenie oznaczające wprowadzanie radykalnych zmian bez żadnych wahań i skrupułów. Może oznaczać radykalną walkę z jakąś patologią jak również radykalne wprowadzanie nowej patologii. Najczęściej jednak - podobnie jak to było z polowaniami na czarownice - oznacza czynienie zła jakiego wcześniej świat nie widział pod hasłem walki ze złem. Było to (obok "żelaznej logiki") ulubione powiedzenie Józefa Stalina i chwalących jego zbrodnie lizusów. Było to także ulubione powiedzenie Karla Marii Wiliguta - okultysty chcącego oczyszczać Austrię z Żydów (nawet wydawał czasopismo pod tą nazwą "Eiserner Besen" czyli "Żelazna Miotła"), twórcy symboli SS: runicznych znaków "Sieg" przypominających błyskawice będących "logo" SS i pierścienia "Totenkopfring" z trupią czaszką będącego jednym z atrybutów oficerów tej zbrodniczej formacji (na marginesie: to parareligijne rojenia Wiliguta zainspirowały twórców filmu "Poszukiwacze zaginionej Arki"). Było to również ulubione powiedzenie i motto jego ucznia, głównego architekta Holocaustu - Heinricha Himmlera. Nic więc dziwnego, że przez dziesięciolecia po II Wojnie Światowej nikt z wyjątkiem nielicznych lizusów Stalina nie sięgał po to powiedzenie. Tak samo jak politycy wystrzegali się mówienia o "ostatecznym rozwiązaniu" i innych środkach mających "ostatecznie" kogoś lub coś odsunąć od władzy. Idea "usprawiedliwionego" zabijania wszystkich, "słusznego" totalnego unicestwienia drugiej grupy z najmniejszymi dziećmi włącznie jest tak przerażająca i TAK POWTARZALNA WE WSZYSTKICH ZBRODNIACH LUDOBÓJSTWA, że kiedy dziś w świecie polityki słowa "nigdy więcej" przestają oznaczać sprzeciw wobec zbrodni, a zaczynają oznaczać przyzwolenia na jakieś "ostateczne rozwiązania" (na razie bez zabijania), a zwroty "żelazna miotła" i "robić porządki żelazną miotłą" wracają do języka polityki, to niezależnie od tego gdzie się to dzieje i przez kogo jest wypowiadane powinny nam się włączać wszystkie czerwone lampki ostrzegawcze.
Moim zdaniem najmocniejszą częścią tego rozdziału jest opis gwałtów i ludobójstwa w Rwandzie. Pokazuje on jak pod wpływem propagandy grupa która wydaje się "słabsza", "upokarzana" i "dyskryminowana" (w tym przypadku plemię Hutu) nagle "zamienia swoją złość w siłę" (to też cytat jednego ze współczesnych europejskich polityków) i za pomocą maczet i pałek ponabijanych gwoździami brutalnie morduje swoich sąsiadów (w tym przypadku z plemienia Tutsi) z którymi do tej pory żyła w dobrych, niejednokrotnie przyjacielskich stosunkach. Morduje nie oszczędzając kobiet ani dzieci. Kobiety są również wśród mordujących - zabijając dzieci sąsiadów które traktowały dotychczas swoje oprawczynie jak "ciocie" - te kobiety są przekonane, że robią im przysługę, bo gdyby dzieci przeżyły, to zostałyby sierotami z napiętnowanej mniejszości. Dlaczego to robi?
1.1 Skrócona historia plemion Tutsi i Hutu
Historia Rwandy łudząco przypomina biblijną historię Kaina i Abla. "Abel był pasterzem trzód, a Kain uprawiał rolę." (Rdz.4,4) Plemię Tutsi było ludem pasterskim, było mniej liczne, ale bardziej inteligentne i miało smykałkę do administracji. Plemię Hutu było liczniejszym od Tutsi ludem rolniczym, raczej zazdrosnym niż skłonnym do samorozwoju. Tutsi - mimo że byli w mniejszości - dzięki swoim zdolnościom sprawowali rządy w Rwandzie zarówno w czasach przedkolonialnych jak i kolonialnych. Rządy Tutsi były łagodne - zasymilowali oni kulturę Hutu, pozwalali bardziej ambitnym i zdolnym przedstawicielom Hutu awansować i stawać się Tutsi, pozwalali na małżeństwa między plemionami. To rządy kolonialne wprowadziły ściślejszą segregację i karty identyfikacyjne na stałe przyporządkowujące do jednego z plemion. Ale jak wspomniałem, Tutsi mieli taką smykałkę do administracji, że kolonialni zwierzchnicy pozostawili całą ich strukturę władzy. Po zniesieniu kolonializmu Hutu przeprowadzili rebelię i już pierwszymi efektami ich rządów były tysiące uchodźców z plemienia Tutsi. Gdy mieszkający na obczyźnie Tutsi zaczęli się organizować i próbowali metodami partyzanckimi odzyskać władzę, wówczas prezydent Juvénal Habyarimana wprowadził w kraju elementy pluralizmu dopuszczając przedstawicieli Tutsi do części władzy. Jednak ów prezydent zginął tragicznie w zestrzelonym samolocie. Radykałowie z Hutu, którym nie odpowiadały pluralistyczne zmiany prezydenta Habyarimany winą za jego śmierć obarczyli Tutsi i rzucili hasło do masakry. Mordowali zarówno niewinną ludność cywilną z plemienia Tutsi, jak i umiarkowanych zwolenników reform Habyarimany z Hutu (gdy rządni krwi zbrodniarze poczują swoją siłę, wtedy "symetryści" zawsze mają przerąbane - skąd my to znamy). Można więc przypuszczać, że zestrzelenie samolotu i oskarżenie o nie tych, którzy na reformach Habyarimany zyskali najwięcej było prowokacją - tym bardziej, że masakra była przygotowana propagandowo dużo wcześniej - Tutsi byli przedstawiani w mediach jako 'karaluchy" które należy "do końca wytępić".
1.2 "Obrończyni praw kobiet" w szale zemsty namawia do gwałtów i ludobójstwa
Co najistotniejsze, w masakrze ogromną rolę odegrali samozwańczy "obrońcy praw człowieka" walczący z nieistniejącym "reżimem" Tutsi. Kluczową postacią była przytoczona przez Zimbardo Pauline Nyiramasuhuko - minister do spraw rodziny i kobiet, była pracownica społeczna, aktywistka wykładająca emancypację kobiet. Kiedy mieszkańcy wioski Butare bronili jej granic, rząd tymczasowy wydelegował ją do rozwiązania problemu ich oporu, który traktował jak "rewoltę". Pauline była wychowana w tej okolicy, więc mieszkańcy jej zaufali. Obiecała mieszkańcom, że Czerwony Krzyż dostarczy im jedzenia i schronienia, a w rzeczywistości zaprowadziła mieszkańców wioski w śmiertelną pułapkę, której przebieg Zimbardo relacjonuje: ogień karabinów maszynowych, granaty rzucane w tłum, siekanie maczetami...
Pauline wydała rozkaz: "Zanim zabijecie kobiety, macie je zgwałcić". (...) Innej grupie zbirów nakazała aby spalili żywcem strzeżoną przez nich grupę siedemdziesięciu kobiet i dziewczynek - dostarczając im benzyny z własnego samochodu, by mogli to zrobić. Również i ich namawiała, by przed zabiciem gwałcili swoje ofiary. Jeden z młodych ludzi powiedział tłumaczowi, że nie byli w stanie ich zgwałcić: "Zabijaliśmy cały dzień i byliśmy bardzo zmęczeni. Więc tylko przelaliśmy benzynę do butelek i rozbiliśmy je wśród kobiet, a następnie zaczęliśmy palenie."
Młoda kobieta, Rose, została zgwałcona przez syna Pauline, Shaloma, który oznajmił, że ma zgodę matki na gwałcenie kobiet Tutsi. Była to jedyna kobieta Tutsi, której pozwolono żyć - po to, by jako świadek ludobójstwa mogła zdać Bogu raport o postępach działań. Została zmuszona do przyglądania się gwałceniu swojej matki i mordowaniu dwudziestu członków swojej rodziny.
Zimbardo twierdzi, że przyczyną która w tej "obrończyni praw kobiet" obudziła taką bestię było to, że kobiety Tutsi były wyższe, miały jaśniejszy odcień skóry i kilka innych cech z powodu których były uważane za ładniejsze i bardziej atrakcyjne. Ale ja się z Zimbardo nie zgadzam - ta bestia kryła się w niej wcześniej, a szał zemsty za wyimaginowane krzywdy i "rozliczeń" rzekomych "zbrodni" sprawił, że "obrończyni praw" nagle zrzuciła maskę (znów spytam: skąd my to znamy). Możliwe, że właśnie ten fragment książki sprawił, że pewna megainteligentna Osoba widząc tę książkę w moich rękach (czytałem ją głównie w poczekalni Szkoły Muzycznej czekając na zakończenie zajęć moich dwóch Synów) powiedziała "najbardziej przerażające jest to, że to samo teraz dzieje się w Polsce".
2. Rozdziały od drugiego do dziewiątego - opis Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego, czyli od zachwytu, przez kontrowersje aż do głębokiego niesmaku
Jeśli ktoś nie czytał tej książki, a ma zamiar ją przeczytać, to proponuję aby w tej chwili przerwał lekturę mojej recenzji i wrócił do niej po przeczytaniu książki. Bo to, co napiszę w następnych akapitach może go mocno zniechęcić, a mimo wszystko uważam, że warto przeczytać tę książkę.
Rozdziały od drugiego do dziewiątego opisują przeprowadzony przez Philipa Zimbardo w roku 1971 Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego (ang. Stanford Prison Experiment, w skrócie SPE). Polegał on na tym, że losową grupę zgłaszających się na ochotnika studentów (którzy zostali przebadani, aby wykluczyć osoby z depresjami, skłonnościami sadystycznymi i innymi zaburzeniami, oraz osoby które wcześniej weszły w konflikt z prawem) podzielono na dwie podgrupy - jedna miała wcielić się w rolę więźniów a druga w rolę strażników. Na potrzeby eksperymentu podziemia uniwersytetu przerobiono na prowizoryczne więzienie. Eksperyment miał trwać 14 dni, ale został przerwany po sześciu.
2.1 Zimbardo pokazuje cynizm "autorytetów naukowych"
Dla mnie rzeczą nowatorską i odważną w tych rozdziałach jest realne pokazanie tego jak człowiek z autorytetem naukowym, a zwłaszcza z przygotowaniem psychologicznym może skutecznie manipulować innymi nie obawiając się zdemaskowania swojej gry. Widać to w rozdziałach 2 do 9 bardzo dokładnie, a zwłaszcza w rozmowach Zimbardo z rodzicami chłopców odgrywających role więźniów. Zimbardo po prostu się nimi bawił... i zrelacjonował to z rozbrajającą szczerością, mimo że to oni mieli rację - znali swoich synów zdecydowanie lepiej niż ten psycholog i trafniej oceniali ich stany psychiczne. Nie potrafię sobie wyobrazić bardziej pewnego udokumentowania odkrytego przeze mnie kilka lat temu zjawiska, któremu nadałem roboczą nazwę "naukowe dresiarstwo" - chodzi o to, że wykładowca akademicki lub inna osoba z wysokim tytułem naukowym idzie do mediów aby za pieniądze lub z osobistej chęci dokopania nielubianej opcji politycznej (lub innej nielubianej przez siebie grupie) jak najbardziej poobijać nielubianą przez siebie grupę (lub grupę na którą dostał zlecenie) i opowiada słuchaczom lub czytelnikom bzdury takie jak to, że np.: "prowadzenie polityki historycznej jest rzeczą straszną, niemoralną, karygodną i zasługującą na potępienie, bo również naziści prowadzili taką politykę" przemilczając przy tym oczywisty fakt, że nie tylko ten krytykowany przez nią rząd, ale wszystkie rządy świata prowadzą taką politykę, bo postrzeganie przeszłości bardzo wpływa na pozycję (dobrą lub złą sławę, renomę lub negatywną etykietę) kraju w teraźniejszości i przekłada się na wiele dziedzin życia - od bezpieczeństwa państwa i żyjących w nim obywateli przez bezpieczeństwo i jakość życia jego obywateli przebywających na emigracji aż po kontakty handlowe (kraj któremu przypnie się etykietkę "faszystowskiego", "antysemickiego" i "odpowiedzialnego za Holocaust" ma pod każdym względem gorzej niż kraj postrzegany jako "oaza wolności", "prawa", "tolerancji" oraz "kraj patriotów i bohaterów"). Z litości pominę fakt, że argumentacja "tak robili naziści" w sytuacji krytyki jakiegoś działania które nie ma żadnego bezpośredniego związku z nazistowskimi zbrodniami i występuje wielokrotnie w historii lub teraźniejszości w formie całkowicie wolnej od jakichkolwiek zbrodniczych inklinacji, to dawno już zdemaskowany chwyt retoryczny określony nazwą "reductio ad Hitlerum", określony przez Leo Straussa w 1953 jako pozamerytoryczny sposób argumentowania stanowiący rodzaj przypisania lub wmówienia winy przez skojarzenie będącej z kolei rodzajem błędu asocjacji. Sięganie po niego powinno raczej kompromitować sięgającego... ale ze względu na jego "autorytet naukowy" jednak trafia do słuchaczy i robi im wodę z mózgów.
2.2 O dwóch takich co rozwaliło eksperyment i trzecim, co im na to pozwolił
O ile na początku byłem zachwycony pomysłowością Zimbardo w tworzeniu realistycznych warunków pobytu w więzieniu, to z każdym rozdziałem nabierałem do niego coraz większego dystansu. W pewnym momencie z całą stanowczością stwierdziłem, że DWÓCH SS-SYNÓW ROZWALIŁO CAŁY EKSPERYMENT, A ZDEMORALIZOWANY NAUKOWIEC ZAMIAST IM W TYM PRZESZKODZIĆ GŁUPIO SIĘ CIESZYŁ (wyjaśnię, że SS-syn to wymyślony przeze mnie w trakcie lektury tej książki neologizm określający połączenie suk...syna i esesmana). Kim było tych dwóch SS-synów? Jeśli czytałeś / czytałaś książkę lub jakikolwiek artykuł o SPE, to pewnie nie masz wątpliwości, że jednym z nich jest sadystyczny strażnik opisywany w książce jako Hellmann (w rzeczywistości Dave Eshelman) który w trakcie eksperymentu w którym brał udział postanowił urządzić własny eksperyment - twierdzi że testował jak bardzo będzie mógł upokorzyć studentów odgrywających więźniów zanim ci się zbuntują. Jednak to jego tłumaczenie nie jest zbyt wiarygodne, bo wszelkie próby buntu Hellmann tłumił w sposób jeszcze bardziej okrutny. Ale muszę tutaj zaznaczyć, że ów demonizowany, sadystyczny Hellmann (warto zwrócić uwagę na to, że Zimbardo w książce zmienił nazwiska tak, aby wywoływały pewne jednoznaczne skojarzenia: Hellman z piekielnym człowiekiem, Doug z psem itp...) jest na mojej liście SS-synów dopiero na drugiej pozycji. A kto jest na pierwszej? Jeden z więźniów: Doug-8612 (w rzeczywistości Douglas Gordi lub Korpi - w różnych źródłach pojawiają się różne nazwiska; wyjaśnię, że w eksperymencie więźniowie mieli przypisane numery i strażnicy zwracali się do nich wyłącznie po numerach) który od pierwszych sekund eksperymentu pracował nad tym, aby doprowadzić do jak największej eskalacji konfliktu między więźniami a strażnikami, wzbudzić w strażnikach poczucie zagrożenia i "oblężonej twierdzy", a w więźniach poczucie zdrady, oszukania i beznadziejności sytuacji. Już przy symulowanym aresztowaniu zgrywał twardziela sprawiając kłopoty policjantom (Zimbardo zmienił imię na wywołujące skojarzenie z psem, bo ten student przy symulowanym aresztowaniu zwracał się do policjantów per "psy"). W ciągu pierwszej doby wszczął bunt więźniów, do którego zdławienia strażnicy mieli bardzo ograniczone środki (mieli zakaz używania bezpośredniej przemocy fizycznej w sensie celowego zadawania bólu) opanowali sytuację wykorzystując zimny dwutlenek węgla z jednej z gaśnic, aby zmusić zabarykadowanych więźniów do poddania się. Następnie postanowił "dać nogę" czyli zrezygnować z dalszego udziału w eksperymencie (zgodnie z umową każdy z uczestników miał do tego prawo w dowolnym momencie). Jednak zanim został ostatecznie wypuszczony zdążył wmówić więźniom, że Zimbardo ich oszukał i nie mogą opuścić eksperymentu przed jego zakończeniem. Na koniec jeszcze poudawał (bardzo skutecznie, prawie wszyscy dali się nabrać) załamanie nerwowe, a na odchodne obiecał więźniom, że wróci z kolegami i ich odbije, przez co wzbudził jeszcze większą nieufność strażników. Jedynym człowiekiem który przejrzał jego grę był Carlo - konsultant eksperymentu, który do niedawna był prawdziwym więźniem. Powiedział on prowokatorowi w twarz, że gdyby odwalił taki numer w prawdziwym więzieniu, to by nie wyszedł udając wariata, tylko strażnicy wydaliby go więźniom których władował w kłopoty, by był przez nich bity i gwałcony. Ale Zimbardo paradoksalnie stanął w obronie Douga-8612. I to nie był jedyny paradoks w jego zachowaniu. Przecież nawet bardziej rozgarnięte dziecko wiedziałoby co zrobić w tej sytuacji: Hellmanna za jego sadystyczne popisy zdegradować i przenieść na inną zmianę lub całkowicie zastąpić innym ochotnikiem, więźniom wytłumaczyć, że reguły eksperymentu nadal działają i każdy może w dowolnej chwili opuścić eksperyment na własne żądanie, a prowokację Douga-8612 jednoznacznie potępić. Zamiast tego Zimbardo cieszył się, że udało mu się stworzyć bardziej realistyczne warunki niż zakładał i dodatkowo dołował więźniów odgrywając cyrk z rzekomą "komisją zwolnień warunkowych" którym jeszcze bardziej przekonał więźniów, że nie mogą opuścić eksperymentu na własne życzenie. Do tego zachęcał swoich asystentów do rugania tych strażników, którzy mieli moralne wątpliwości i nie chcieli się angażować w poniżanie więźniów.
Warto na marginesie zwrócić uwagę, że bez licznych prowokatorów w stylu "Douga-8612" atakujących policjantów, pograniczników, polityków itp... a następnie odgrywających rolę "ofiar systemu" oraz jeszcze liczniejszych "Hellmannów" którzy podpowiadają innym aby nie mieć żadnej litości i mścić się za rzekome krzywdy (porównaj z motywacją zbrodniarzy z Rwandy), obecna sytuacja skrajnej polaryzacji i plemiennej nienawiści w Polsce nie byłaby możliwa do zorganizowania, a tym bardziej do utrzymania.
2.3 Banalne i zrazem zaskakujące zakończenie eksperymentu
Ale najbardziej porażające w historii SPE jest banalne zakończenie tego eksperymentu. Przez całą dotychczasową narrację Zimbardo utrzymywał, że przerwał eksperyment w szóstym dniu, bo agresja pomiędzy studentami odgrywającymi swe role zaczęła mu się wymykać spod kontroli. Więc czytelnik oczekuje tego, że przed zakończeniem eksperymentu miał miejsce jakiś spektakularny akt przemocy, po którym Zimbardo odpowiedzialnie stwierdził, że trzeba eksperyment przerwać. Nic z tych rzeczy! Po prostu jego dziewczyna Christine Maslach (czyli wnuczka polskich imigrantów Krystyna Maślak) widząc co oni wyprawiają rozpłakała się, zrobiła Paulowi awanturę i kazała mu natychmiast przerwać eksperyment. Czytając książkę przypuszczałem, że Christine Maslach jako jedyna osoba w tym towarzystwie mająca serce, kręgosłup, mózg i jaja powiedziała Zimbardo, że jak nie zakończy tego upiornego eksperymentu, to z nim zerwie. Zimbardo nie napisał o tym w książce, ale okazało się, że miałem rację - wyznał to w jednym z wywiadów. Więc gdyby nie mądra i wrażliwa Polka, to SPE mógłby się zakończyć tak, jak w inspirowanym nim filmie "Eksperyment" w reżyserii Paula Scheuringa (oglądałem go przedwczoraj), doszłoby do rękoczynów w wyniku których ktoś by zginął, a Zimbardo z odgrywanego dyrektora więzienia zamieniłby się w prawdziwego więźnia.
3. Rozdziały dziesiąty i jedenasty - podsumowanie eksperymentu
W pewnym momencie rozdziału 10 tak się wkurzyłem, że musiałem odłożyć na chwilę książkę i ochłonąć. Okazało się bowiem, że zgodnie z moimi przewidywaniami największymi po Zimbardo beneficjentami tego upiornego, a przy tym zepsutego eksperymentu było... dwóch wymienionych przeze mnie powyżej SS-synów. Doug-8612 czyli Douglas Gordi / Korpi ukończył studia doktoranckie i zrobił zawrotną karierę (oczywiście dalej kreując się na "obrońcę uciśnionych"). Gdy już myślałem, że za chwilę dostanę zawału, okazało się że drugi z SS-synów Hellmann czyli Dave Eshelman odniósł ogromną korzyść przechodząc (jako obiekt publicznej nienawiści) głęboką przemianę wewnętrzną i dzięki temu dziś jest właścicielem firmy, który zarządza nią "z sercem" (np.: w trakcie zbiorowych zwolnień pracowników przejmuje się losem tych, którzy pracowali dla niego najdłużej... co za "wspaniałomyślność"... wybaczcie ten sarkazm, ale nie mogłem się powstrzymać).
3.1 Zimbardo ocenia postawy strażników i więźniów
Zimbardo próbuje dokonać analizy postaw różnych uczestników eksperymentu i wyciągnąć z nich wnioski. Ale trudno się z nim zgodzić. Co chwila widać, że książka jest pisana pod ustaloną tezę. Nawet laik taki jak ja dostrzega, że eksperyment był sknocony, a wnioski z niego wyciągnięte są formułowane mocno na wyrost. Przede wszystkim próba badawcza była zdecydowanie za mała - było to tylko dziewięciu więźniów i dziewięciu strażników. Zimbardo każe rwać włosy z głowy dlatego, że żaden ze studentów odgrywających rolę strażników odważnie się nie postawił. Ale przecież heroizm nie jest cechą powszechną (gdyby był, to nie czcilibyśmy bohaterów). Jeśli przyjmiemy (umownie) że bohater zdarza się raz na 10 osób to w próbce było przynajmniej o jedną osobę za mało. Gdyby strażników było nie dziewięciu tylko więcej i gdyby nie byli podzieleni na trzyosobowe zmiany, to prawdopodobnie jeden z nich twardo postawiłby się Hellmannowi - trzech z nich wyraźnie odrzucało jego metody i robiło co w ich mocy, aby ulżyć więźniom (za co byli rugani przez Zimbardo i jego asystentów), a pozostali trzej po prostu wykonywali swoje zadania nie wyróżniając się ani na plus ani na minus. Dwóch strażników (w tym Hellmann) znęcało się nad więźniami, dodatkowo jeden zachowywał się jak udający twardziela lizus nadskakujący Hellmannowi. Podobnie jest z więźniami. Zimbardo ubolewa, że studenci odgrywający rolę więźniów zatracili swą solidarność i utracili zdolność do skutecznego buntu. Ale jednocześnie chwali tego, kto tę solidarność zniszczył, a na jej miejsce zasadził nieufność, zwątpienie i beznadzieję - Douga-8612. Krytykuje buntownicze, ale nie do końca skuteczne postawy dwóch więźniów (jeden z nich podejmuje głodówkę, aby zmusić organizatorów do wyłączenia go z eksperymentu, drugi (zwany Sierżantem) posłusznie wykonuje polecenia strażników z wyjątkiem tych, które naruszają godność innych więźniów, czym doprowadza strażników do szewskiej pasji (nie są w stanie go złamać ani sprowokować). Czy krytyka Zimbardo jest słuszna? Nie, bo studenci w wyniku kłamstw i intryg jego pupila zachowywali się adekwatnie do sytuacji w której nie można nikomu ufać - dlatego nie dzielili się między sobą swoimi planami ani nie próbowali działać zespołowo. Pierwsza i ostatnia próba działania zespołowego zakończyła się dla ogółu więźniów bardzo źle, a "aktywista" który to działanie zespołowe zapoczątkował zwiał.
3.2 Moja osobista retrospekcja i autorefleksja - jak się zachowywałem w wojsku jako szeregowiec i jako kapral
Ponieważ Zimbardo na każdym kroku każe czytelnikowi powątpiewać w swoją moralność i zadawać sobie pytanie czy w analogicznej sytuacji nie zachowałbym się podobnie, więc i ja przeprowadziłem małą retrospekcję. Wprawdzie w więzieniu nigdy nie byłem ani w roli więźnia ani strażnika, ale za to w wojsku odgrywałem kolejno obydwie role szeregowca i kaprala. Jako szeregowiec byłem na początku trochę przestraszony... później mi przeszło. Widziałem w tym czasie różne gry podejmowane przez kolegów (wszyscy tak jak ja byli po studiach) i różne postawy. Najciekawsze było to, że po kilku tygodniach wszyscy (tak jak ja, dlatego napisałem, że mi przeszło) olewali tych kaprali, którzy bez powodu darli mordę i rzucali bluzgami, a pewien bardzo kulturalny kapral, który od początku był bardzo ludzki, nigdy nie używał niecenzuralnych ani obraźliwych słów i widząc załamanego, przestraszonego szeregowca śpieszył mu z radą i pocieszeniem zyskał taki autorytet, że jak tylko troszkę podniósł głos, to wszyscy bez rozkazu stawali na baczność. A jaki byłem w roli kaprala? No właśnie w tym problem, że byłem beznadziejnym obiektem badawczym, bo nigdy nie zaakceptowałem tego, że zostałem wcielony siłą do wojska. Dlatego miałem głęboko gdzieś to, co jest istotą powszechnej służby wojskowej: tak złamać i przestraszyć byłego cywila, aby gotów był zabijać i umrzeć. Ja byłem leseferystą, który niczym przed nikim nie musiał się wykazywać. Zachowywałem się trochę podobnie do więźnia zwanego "Sierżantem" - przez trzy miesiące przed wojskiem dałem sobie ostro w kość na marszobiegach i siłowni, aby być dobrze przygotowanym fizycznie i psychicznie do wojska, a w trakcie służby nie dałem się złamać ani nikogo nie próbowałem łamać. Dzięki takiemu podejściu po pierwszym efekcie przestraszenia całe to wojsko stało się dla mnie romantyczną przygodą i odpoczynkiem od ciężkiej pracy w szkole (po szesnastej gdy kończyliśmy zajęcia robiłem kilka kilometrów samotnego biegu przez pusty poligon, który w tym popołudniowym oświetleniu ze swoimi mostami, stawami, imitacjami ruin, jakimś starym działem i ogromną ilością drzew i pól wyglądał bardziej romantycznie niż niejeden zatłoczony park; później jak się da to wyjście na Wrocław - zwiedzanie starówki lub dyskoteka... i obowiązkowo długi telefon do Dziewczyny). Dlatego najczęściej obejmowałem dowodzenie na sam koniec, kiedy już większość kadry wychodziła, a moje "dowodzenie" polegało na tym, że albo organizowałem "inżynieryjną grupę wypadową" czyli wyjście z podwładnymi do dyskoteki (oczywiście na dyskotece mieli zakaz mówienia do mnie "panie starszy kapralu podchorąży" - odwrotnie niż na terenie koszar) albo odpoczywałem po przetańczonej poprzedniej nocy. Nikogo z szeregowych nie poniewierałem, nikogo nie próbowałem łamać i zastraszać. Już pierwszej nocy powiedziałem swojemu plutonowi w bez świadków "Panowie, będę was musiał trochę pomęczyć zbiórkami, aby się inni mnie nie czepiali. Pewnie nikt z nas nie jest tu z własnej woli, więc jak będziemy współpracować to wszyscy będą mieli łatwiejsze życie. Więc jak usłyszycie za jakiś czas że drę japę na korytarzu, to znaczy że jest zbiórka, więc zanim jeszcze wydam komendę ustawcie się w odpowiedniej kolejności przed drzwiami, żeby później tylko wybiec na korytarz i stanąć na baczność. Trzy takie wzorowe zbiórki i macie spokój przez cały wieczór, zrozumiano?" Później jak mi (i dowódcom) z czymś podpadli, to zabierałem ich niby na musztrę, w czasie której dawałem im reprymendę tak, by nikt inny nie słyszał (zawsze zaczynającą się od rytualnego "cholera jasna dlaczego ja zawsze muszę mieć rację"... i już chłopaki wiedzieli że znam tę instytucję o 3 miesiące dłużej od nich, więc mają robić wszystko tak, jak mówię, bo inaczej zaliczą wpadkę i napytają sobie i mnie biedy).
I w pewnym momencie za przeproszeniem szlag mnie trafił. Bo przecież to, że nie chciałem iść do wojska i olewałem "zaszczyt" bycia kapralem wynikało z tego że byłem pacyfistycznym neohippisem grającym w obiecującym zespole blues-rockowym, który może zostałby drugą grupą na miarę "Dżemu" gdyby nie to, że jeden z gitarzystów nie dogadał się z wokalistką, która odeszła, a zanim udało się ich pogodzić lub znaleźć inną wokalną osobowość, niestety klawiszowca (czyli mnie) wzięli do wojska. I to był rok 2000 - byłem późnym wnukiem epoki "dzieci kwiatów". A kiedy Zimbardo robił SPE w roku 1971 wszyscy studenci biorący udział w eksperymencie nosili długie włosy i uważali siebie za hippisujących lub wprost lewackich buntowników. Czy to się da jakoś skomentować? Buntownicy czy pozerzy?
Jeden wniosek trzeba pozytywnie wyróżnić. Zimbardo trafnie zdiagnozował, że do patologicznych zachowań dochodzi najczęściej wtedy, gdy poczucie kontroli jest najmniejsze, czyli na przykład na nocnej zmianie. Nie jest to wniosek zbyt odkrywczy - także w wojsku zjawisko fali przybierało na sile w godzinach nocnych (nie tam, gdzie służyłem - akurat u nas w "podchorążówce" żadnej fali nie było, bo do niej werbowano samych ludzi po studiach, ale jako przyszli dowódcy na zajęciach teoretycznych uczyliśmy się o tym zjawisku). Pracując w szkole zauważyłem też, że uczniowie są mniej zdyscyplinowani na ostatnich godzinach lekcyjnych, kiedy większości nauczycieli w tym dyrekcji nie ma już w szkole. Dlatego uważam wypychanie lekcji religii na ostatnie godziny lekcyjne za prowokowanie problemów - zwłaszcza że proponuje się wyłączenie oceny z tego przedmiotu ze średnich, więc niektórzy uczniowie mogą się poczuć bezkarnie.
4. Rozdziały dwunasty i trzynasty - ogromna kopalnia wiedzy, niestety obciążona błędami logicznymi i metodologicznymi
Wróćmy do książki. Po podsumowaniu własnego eksperymentu Zimbardo robi dwurozdziałową podróż przez eksperymenty innych naukowców pokazujące wpływ sytuacji na człowieka oraz przez retrospektywne badania nad ludźmi robiącymi straszne rzeczy: od niemieckich żołnierzy rezerwy w starszym wieku po zbrodniarza Adolfa Eichmanna. Podróż ta jest bardzo ciekawa - jak wspomniałem w podtytule jest to ogromna kopalnia wiedzy psychologicznej.
4.1 Opis eksperymentu Bandury - jeden z najciekawszych fragmentów książki
Zacznę od tego co najlepsze, czyli eksperymentu Bandury. Przyznam się, że odkąd w pierwszym rozdziale Zimbardo zapowiedział dokładniejsze omówienie tego eksperymentu w dalszej części książki, czekałem na ten opis z niecierpliwością. Dlaczego? W eksperymencie badani mieli obserwować inną grupę (która składała się ze stałego grona aktorów, ale badani o tym nie wiedzieli) i przy popełnionym przez obserwowaną grupę błędu sygnalizować im go wstrząsem elektrycznym którego moc mogli wybierać (oczywiście zamiast wstrząsu był znak dawany aktorom, że mają udawać porażenie prądem o danym napięciu). Badani byli podzieleni na trzy grupy: jedna niby przypadkowo słyszała w głośniku rozmowę organizatorów, że obserwowani przez nich "są jak zwierzęta", druga słyszała, że "to fajne chłopaki" a trzecia nie słyszała żadnych podpowiedzi (oczywiście "przypadkowa" podpowiedź z głośnika była wyreżyserowana, o czym badani również nie wiedzieli). Uważam ten eksperyment za bardzo ważny, bo pokazuje on doskonale jak zaczerpnięta od innych opinia o grupie ludzi wpływa na nasz stosunek do tej grupy. Nie jest kwestią przypadku, że opisy prawie wszystkich badań preferencji politycznych w Polsce kończą się stwierdzeniem, że partię P1 najczęściej wybierają wyborcy z wykształceniem podstawowym a partię P2 wyborcy z wykształceniem wyższym. Problem w tym, że jest to kłamstwo i manipulacja, co metodami statystycznymi udowodnił dr hab. Jarosław Flis. Na jedną i drugą w ogromnej większości najczęściej głosują wyborcy z wykształceniem średnim, bo tych wyborców w społeczeństwie polskim jest zdecydowanie najwięcej. Odsetek tych wyborców głosujących na jedną i drugą partię jest niemal jednakowy. Wyraźne przesunięcie preferencji w grupie osób z wykształceniem podstawowym wynika z tego, że takie właśnie wykształcenie posiada większość osób najstarszych, których dzieciństwo i młodość przypadło na lata wojenne i wczesne powojenne. Grupa ta prawie w całości głosuje na partię P1. Z kolei lekkie przesunięcie w grupie z wykształceniem wyższym dokładnie pokrywa się z grupą wyborców osiągających zarobki pozwalające na zgromadzenie rezerw finansowych uniezależniających ich od zawirowań gospodarczych, wahań na rynku pracy, a nawet chwilowej utraty pracy. Grupa ta w większości posiada wykształcenie wyższe i prawie w całości głosuje na partię P2. Ale przecież neutralny opis, że na obie partie głosują głównie osoby z wykształceniem średnim, a o głosowaniu na jedną decyduje życiowe doświadczenie, a na drugą pozycja na rynku pracy nie niósłby takiego ładunku emocjonalnego, jak szufladkowanie jednych jako "ciemny lud" a drugich jako "inteligencję". A z tego szufladkowania wynika stosunek.
4.2 Jak Hannah Arendt opisała Adolfa Eichmanna
Drugim rewelacyjnym aspektem poruszonym w tych rozdziałach jest to, co na temat Adolfa Eichmanna napisała Hannah Arendt. Generalnie Arendt to klasa sama w sobie. Pamiętam jak wykazała przyczynę napięć pomiędzy Polakami a Żydami. Przebadała relacje między różnymi społecznościami składającymi się z ludności miejscowej i dużej grupy napływowej. Problem w znalezieniu porównywalnej grupy do badań stanowił fakt, że w większości przybysze byli ubodzy. Jednak odnalazła jakiś kraj w którym wśród przybyszów było wiele osób bogatszych od miejscowych. Okazało się, że przybysze zachowywali się dokładnie tak jak Żydzi - mając w pamięci niedawne wygnanie nie inwestowali w dobra trwałe tylko starali się zarabiać na tym z czego można szybko wycofać kapitał: handel, pożyczki krótkoterminowe, wynajem lokali o niskim standardzie. Natomiast miejscowi zachowywali się jak przedwojenni Polacy - uważali przybyszów za ździerców i oszustów którzy nie tworzą miejsc pracy tylko żyją z wyzysku biedniejszych od siebie. W ten sposób został "odczarowany" mit "polskiego antysemityzmu". Podobnie jak wykazała, że o lokalizacji obozów zagłady zadecydowały trzy przesłanki. Pierwszą była logistyka (diaspora żydowska w Polsce i na Ukrainie była zdecydowanie największa w Europie oraz zajmowała drugie i trzecie miejsce na świecie - niewiele więcej Żydów było tylko w dziesięciokrotnie większych Stanach Zjednoczonych). Drugą było odsunięcie Holocaustu od "cywilizowanej" i "opiniotwórczej" Europy Zachodniej. Niemieccy żołnierze i oficerowie mieli w oczach własnego społeczeństwa i społeczeństw zachodnich rysować się jako "europejscy", "rycerscy" i "eleganccy". Żadne informacje o dokonywanych przez nich zbrodniach miały nie docierać ani do Niemiec ani dalej na zachód. Arendt opisuje jak w pamiętniku jednej z berlińskich dziewcząt widać zachwyt niemieckim przystojnym i szarmanckim lekarzem w idealnie skrojonym mundurze SS. Dziewczyny na jego widok aż przygryzały wargi, by atrakcyjniej wyglądać. Problem w tym, że ów przystojny i szarmancki lekarz to był doktor Mengele. Trzecią przesłanką był rasizm. Hitler uważał Słowian za "dzikie ludy ze wschodu". Był przekonany, że te prymitywne istoty nie będą zdolne do żadnego oporu ani do solidarności z mordowanymi Żydami. Jak wielkie musiało być jego rozczarowanie, skoro karę śmierci dla wszystkich domowników za jakąkolwiek pomoc udzielaną Żydom wprowadzono wyłącznie w Polsce. Ale nie o tym pisze Philip Zimbardo. Pisze o tym, że Hannah Arendt z właściwą sobie dociekliwością opisała to, że ten zbrodniarz był "przerażająco normalny". W przeciwieństwie do Hitlera nie był psychopatą i furiatem. Skrupulatnie wykonywał rozkazy jakie by one nie były. A że były zbrodnicze, więc popełniał zbrodnie. Natomiast w relacjach rodzinnych zachowywał się wręcz wzorcowo. Hannah Arendt pokazuje także, że takich "przerażająco normalnych" zbrodniarzy, co "tylko wykonywali rozkazy było w III Rzeszy bardzo wielu.
4.3 Czy każdy z nas może stać się rasistą lub nawet nazistą?
Jedną z takich grup "przerażająco normalnych" ludzi są oprawcy z niemieckich Batalionów Rezerwowych - najczęściej mężowie i ojcowie już w co najmniej średnim wieku, którzy uczestniczyli w rozstrzeliwaniu Żydów i wysyłaniu ich do obozów takich jak ten w Treblince. Ale tutaj Zimbardo lekceważy kilka istotnych faktów. Po pierwsze to, że naród niemiecki na długo przed II Wojną Światową był wychowywany do ślepego wykonywania rozkazów dowódców - w wojsku od stulecia obowiązywała okrutna "pruska dyscyplina". Po drugie to, że naród ten był systemowo przygotowywany do Zagłady - szmatławce takie jak "Eiserner Besen" ("Żelazna Miotła"), a później dużo bardziej znany "Der Stürmer" ("Szturmowiec", "Napastnik") od lat walczyły z wizerunkiem miłego Żyda z sąsiedztwa - opisywały Żydów jako "pająki", "karaluchy", "szarańczę", "szczury" i inne budzące strach i obrzydzenie zwierzęta, które trzeba wytępić, jako obleśnych dewiantów czyhających na cnotę czystych Niemek aby splugawić ich krew, jako biedotę roznoszącą tyfus i jednocześnie multimilionerów żyjących z wyzysku biednych Niemców, jako komunistów i najbardziej krwiożerczych kapitalistów. Rozbudzały zazdrość, zawiść, nienawiść i chorą wyobraźnię Niemców opisując rzekomo ogromne fortuny niemieckich Żydów i rzekome afery finansowe będące ich udziałem (znów strach pomyśleć skąd my to znamy). Z drugiej strony piętnowały wszystkich Niemców, którzy zachowali się w sposób "niegodny" utrzymując kontakty z Żydami lub zachowując się wobec nich w sposób grzeczny lub przynajmniej przyzwoity. Zimbardo zbagatelizował też trzeci fakt, że wprawdzie żołnierze którym kazano strzelać z bliska do żydowskich Kobiet i Dzieci wprawdzie się nie buntowali (głównie ze strachu przed karą) ale właśnie dlatego wymyślono komory gazowe, bo ci żołnierze wymiotowali, pili na umór i mieli koszmary (porównaj: Richard Rhodes "Ensatzgruppen. Mistrzowie śmierci."). Więc nie jest prawdą, jak twierdzi Zimbardo, że każdy z nas może stać się masowym mordercą wykonującym rozkazy.
Podobne bardzo poważne błędy widać w innych wywodach Zimbardo. Przykładowo opisując eksperyment Jane Elliott nie wspomina ani słowem o tym, że poddane eksperymentowi dzieci z trzeciej klasy szkoły podstawowej są na takim etapie rozwoju, że traktują swoją nauczycielkę jako prawie pewne źródło wiedzy. Więc gdyby nauczycielka powiedziała, że za chwilę przed oknami przeleci słoń, to większość z dzieci patrzyłaby z zaciekawieniem w okna zastanawiając się jaka sztuczka za tym będzie się kryła: może słoń przywiązany do balonu... a może balon w kształcie słonia. Eksperyment ten pokazuje tylko, że jeśli dzieci, które nie wiedzą co to jest rasizm i które nigdy nie były rasistowsko indoktrynowane przekonamy do jakiejś rasistowskiej pseudoteorii, to będą się odruchowo zachowywać jak rasiści wierzący w swoją wyższą lub niższą wartość. Ale absolutnie nie oznacza to, że w każdym z nas siedzi rasista.
Dokładnie ten sam błąd tkwi w rozważaniach na temat eksperymentu Rona Jonesa z szkole w Palo Alto. Tutaj także obiektami eksperymentu byli uczniowie - tym razem licealiści z Cuberly High School. Ron Jones w ramach eksperymentu "sprzedał im" paramilitarny, oparty na dyscyplinie model szkolenia zbliżony do Hitlerjugend i większość z nich oczywiście ten model "kupiła" - wykrzykiwała hasła z wyrazem "siła" na początku np.: "Siła przez dyscyplinę" i była ze swojego postępowania bardzo dumna. Jednak uogólnione wnioski to czysta szarlataneria. Młody człowiek w liceum jeszcze nie ma do końca ukształtowanego kręgosłupa moralnego zwanego sumieniem. Ten kręgosłup kształtuje się właśnie w tym okresie młodzieńczego buntu, kiedy to zaczynamy kwestionować zasady, a następnie część z nich jednak uznajemy za własne, a do części z nich także w dorosłym życiu pozostajemy w opozycji. Na tym etapie intensywnej nauki wielu rzeczy jeszcze nie wiemy i właśnie wtedy się ich dowiadujemy. Pamiętam, że w szkole podstawowej i na początku liceum zdarzało mi się opowiedzieć czarny dowcip o tym jaki dźwięk wydaje Żyd wychodzący z dezodorantu lub ilu Żydów mieściło się w dezodorancie (była to aluzja do popularnych wówczas dezodorantów "Fa" i "8x4" oraz powszechnie znanego faktu, że Niemcy z tłuszczu pomordowanych ofiar obozów zagłady próbowali robić mydło i inne kosmetyki). Ale odkąd w ramach programu języka polskiego przeczytałem książkę "Zdążyć przed Panem Bogiem" z której dowiedziałem się trochę więcej o skali Holocaustu i potwornościach cierpień jego Ofiar, odtąd nigdy nie ośmieliłem się zażartować z czegokolwiek co wiązało się z tym pasmem tragedii.
Eksperyment na Hawajach pokazuje tylko, że ludzie wykształceni mają taką tendencję do racjonalizowania rzeczy nieracjonalnych i niemoralnych, że można im sprzedać "ostateczne rozwiązanie" (w sensie uśmiercania osób nieprzystosowanych) jeśli tylko ubierze się je w odpowiednio zakamuflowane, piękne słówka. Ale czy poparliby "ostateczne rozwiązanie" w praktyce, tego nie wiemy. Gorzej, bo świat (i to ten niby najbardziej "cywilizowany" - europejski i amerykański) zmierza właśnie w tym kierunku - przymusowa sterylizacja osób "nieprzystosowanych" już była (i to w szczycących się tradycją demokratyczną i wolnościową Stanach Zjednoczonych) przyzwolenie na eutanazję oraz przymus legalizacji prawnej aborcji w Unii Europejskiej już jest, a co będzie?
4.4 Eksperyment Milgrama - autorytety naukowe znów na cenzurowanym. Czy nie jesteśmy im za bardzo posłuszni?
Będąc obiektywnym muszę zaznaczyć, że także w rewelacyjnym eksperymencie Milgrama pokazującym niebywałą siłę oddziaływania autorytetu nawet jeśli domaga się on działań ekstremalnie nieetycznych (czyli ostro krytykowanego przeze mnie procederu, który nazwałem "naukowym dresiarstwem") wkradła się drobna niejasność. Nie wiemy czy w trakcie eksperymentu zmieniała się i jaki miała typ osobowości osoba odgrywająca rolę naukowca zmuszającego osobę poddaną eksperymentowi do torturowania wstrząsami elektrycznymi grożącymi śmiercią osoby będącej "uczniem" (oczywiście tak jak u Bandury "uczeń" nie jest przypadkową osobą tylko aktorem i nie jest rażony prądem tylko gra - Bandura wzorował się na Milgramie). Wiadomo bowiem, że zdarzają się ludzie - często świetnie wykształceni - którzy zachowują się w taki sposób, że trudno im się sprzeciwić. Opanowali oni zdolność sterowania ludźmi w takim stopniu, że nawet jeśli ich apodyktyczne zachowanie budzi nasz niesmak, a polecenia odrazę, to i tak trudno im powiedzieć NIE. Jednak duża próba i jej różnorodność: tysiąc osób z różnych środowisk sprawia, że eksperyment ten jest jak najbardziej wiarygodny w przeciwieństwie do SPE w którym mieliśmy dziewięciu strażników i dziewięciu więźniów zwerbowanych z jednego środowiska studenckiego. Podobnie jak jego wartość jest nieporównywalnie większa od manipulacji dokonywanej na naiwnych dzieciach lub niedoświadczonej młodzieży szkolnej.
Generalnie musi zastanawiać liczba eksperymentów, które miały "udowodnić" że w każdym z nas tkwi "zło", "rasista", "faszysta", "antysemita" i diabli wiedzą co jeszcze. Zastanawia także fakt dlaczego Zimbardo o nich tak bezkrytycznie i entuzjastycznie pisze. Czyżby to była próba zdjęcia odpowiedzialności z prawdziwych sprawców zbrodni, a przeniesienia jej na całą ludzkość? Książka przytłacza "holocaustocentryzmem". Nawet dla mnie - człowieka którego życie omal nie zostało zaprzepaszczone na dekady przed narodzeniem (Babcia karmiła Żyda w okupowanej Warszawie i po donosie folksdojczki egzekucja Babci, Mamy, Cioci i Wujka wisiała na włosku - ocaleli cudem) liczba odniesień do obozów koncentracyjnych i Holocaustu w tej książce jest grubą przesadą. W końcu nie każdy strażnik więzienny to esesman z Auschwitz, a nie każdy więzień to niewinna ofiara obozu zagłady.
Ale wszystkie błędy jakie Zimbardo popełnia nie zmieniają faktu, że rozdziały dwunasty i trzynasty są jednymi z najbardziej wartościowych w tej książce - w przeciwieństwie do kolejnych rozdziałów czternastego i piętnastego.
5. Rozdziały czternasty i piętnasty - luźne rozważania o torturach a Abu Ghraib, czyli dno - naukowe dresiarstwo na sterydach
Wspomniałem już o trzech mankamentach książki: jest pisana pod tezę, na podstawie ekstremalnie nieetycznego i zupełnie nienaukowego pseudoeksperymentu oraz zawiera przesadną ilość odniesień do obozów zagłady i Holocaustu.
5.1 Lewicowy język książki
Trzeba tu wspomnieć o jej czwartej wadzie: jest napisana językiem tak przepełnionym hasłami popularnymi u współczesnej lewicy, że aż się zastanawiałem czy to lewica tak bardzo opanowała amerykańskie (i nie tylko) środowisko akademickie czy też przywłaszczyła sobie szereg pojęć z psychologii społecznej, aby zrobić z nich propagandową broń. Doszedłem do wniosku że i jedno i drugie.
O ile ta "lewoskrętność" pracowników naukowych nie wyłącza u nich całkowicie obiektywizmu, to mi to za bardzo nie przeszkadza, bo tam gdzie wyniki badań są sprzeczne z ich oczekiwaniami, a mimo to naukowcy decydują się na ich publikację i nie próbują ich "korygować" do własnych poglądów, wszędzie tam te wyniki są bardzo mocnym dowodem na to, że społeczeństwo (w tym także naukowcy) jest mocno zmanipulowane, a tezy potocznie przyjmowane za oczywiste są kłamliwe. Muszę tu pochwalić Centrum Badań nad Uprzedzeniami działające na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, a zwłaszcza Paulinę Górską za opublikowanie wyników dwóch badań które zaskoczyły badaczkę. Pierwsze z nich to sondaż z 2013 roku, który wykazał, że
"19% respondentów przekonanych, że Prezydent Lech Kaczyński zginął w wyniku nieszczęśliwego wypadku (w większości zwolenników partii opozycyjnych), zadeklarowało, że nie zaakceptowałoby w miejscu pracy osoby przekonanej o zamachu (w większości zwolenników PiS). W grupie osób wierzących w zamach tylko 5% nie zaakceptowałoby w miejscu pracy osoby uważającej, że w Smoleńsku miał miejsce nieszczęśliwy wypadek"
czyli pokazał, że uważana powszechnie za fanatyków "sekta smoleńska" jest mniej fanatyczna i bardziej tolerancyjna wobec ludzi o innych poglądach niż przeciwnicy tej "sekty". Drugi, jeszcze ważniejszy wynik badania to raport "Polaryzacja polityczna w Polsce. Jak bardzo jesteśmy podzieleni." z początku roku 2019. 6 na 11 konkluzji tego raportu całkowicie podważa głoszone wszędzie opinie o elektoratach, a pozostałych 5 w żaden sposób tych opinii nie potwierdza:
2. Postawy zwolenników partii opozycyjnych wobec zwolenników PiS są bardziej negatywne niż postawy zwolenników PiS wobec zwolenników opozycji – wyborcy partii opozycyjnych żywią bardziej negatywne uczucia, w większym stopniu dehumanizują i mają mniejsze zaufanie do swoich oponentów politycznych niż zwolennicy partii rządzącej;
3. Zwolennicy partii opozycyjnych mają bardziej negatywne postawy wobec zwolenników PiS niż wobec grup, które są najmniej lubiane w społeczeństwie polskim (tj. Żydów, muzułmanów, uchodźców, osób homoseksualnych i osób transpłciowych);
5. Zwolennicy partii opozycyjnych uważają, że są bardziej nielubiani przez swoich oponentów politycznych niż zwolennicy partii rządzącej;
6. Zwolennicy partii opozycyjnych uważają, że są bardziej dehumanizowani przez swoich oponentów politycznych niż zwolennicy partii rządzącej;
9. Zwolennicy PiS mają częstszy kontakt ze zwolennikami opozycji niż zwolennicy opozycji ze zwolennikami PiS;
11. Efekty kontaktu z oponentami politycznymi są znacznie słabsze w grupie zwolenników opozycji; kontakt ze zwolennikami PiS-u wiązał się z większym zaufaniem wobec tej grupy, ale tylko u tych wyborców partii opozycyjnych, którzy nie postrzegali swoich postaw w kategoriach moralnych. U osób, które swój stosunek do oponentów widziały jako kwestię moralności, kontakt ze zwolennikami PiS-u wiązał się z mniejszym zaufaniem wobec tej grupy.
żródło: http://cbu.psychologia.pl/wp-content/uploads/sites/410/2021/02/Polaryzacja-polityczna-2.pdf
Dodam, że Centrum Badań nad Uprzedzeniami specjalizowało się w krytykowaniu rządu PiS za jego politykę imigracyjną oraz przekazy nastawiające społeczeństwo wrogo wobec imigrantów.
Więc jak widać jeśli naukowiec jest bezstronny i potrafi się pogodzić z wynikiem badań sprzecznym z jego poglądami, to stanowi to ogromną wartość naukową. Niestety nie można tego powiedzieć o tym, co Philip Zimbardo wyprawia w czternastym i piętnastym rozdziale swojej książki.
5.2 Zimbardo broni oprawców i oskarża polityków
Generalnie z rozdziału 14 dowiadujemy się, że Zimbardo był świadkiem obrony jednego z żołnierzy oskarżonych o znęcanie się nad więźniami w Abu Ghraib. O tym co konkretnie wyprawiał broniony przez niego sierżant Ivan "Chip" Frederick oraz podlegający mu służbowo koledzy i koleżanki za dużo z książki się nie dowiemy. Zimbardo odsyła nas do powszechnie opublikowanej wiedzy na ten temat. Natomiast czytając ten rozdział możemy odnieść wrażenie że to "dobry chłopak był i mało pił", nad więźniami to w zasadzie on się nie znęcał tylko jego podwładni, którym on dziwnie uległ, a on sam to nawet alarmował przełożonych, że sytuacja w więzieniu jest tragiczna. Według Zimbardo główną winę za to co się stało ponoszą generałowie i politycy. Jak widać sąd nie podzielił opinii Zmbardo, bo sierżant Frederick został uznany winnym wszystkich zarzucanych mu czynów i skazany na osiem lat więzienia. Większy wyrok od niego otrzymał w tej sprawie wyłącznie kapral Charles Graner, który został uznany za prowodyra znęcania się nad więźniami i skazany na dziesięć lat pozbawienia wolności. Według Zimbardo także Graner to dobry chłopak był... choć nie tak dobry jak Frederick.
Natomiast rozdział 15 to totalne dno. Facet w tym najdłuższym w książce rozdziale stara się "udowodnić" że wszyscy w USA są winni tortur w Abu Ghraib tylko nie skazani. Robi to w sposób tak nachalny, że czytając ten rozdział wielokrotnie musiałem sobie zrobić "pauzę" aby ostudzić nerwy. Wreszcie to ja wszedłem w buty psychologa zastanawiając się dlaczego koleś to robi. Czy tak bardzo nienawidzi George'a W. Busha, jego administracji i generalnie Republikanów, że postanowił im dokopać za wszelką cenę - nawet pogrzebania swojego autorytetu naukowego? A może postanowił się odgryźć na "systemie" za to, że zlekceważył jego autorytet i skazał sierżanta w którego obronie on występował? Jak zwykle doszedłem do wniosku że i jedno i drugie... a w mocno lewicowym środowisku amerykańskich psychologów współczesnych taka wpadka jak absurdalne wywody może mu tylko pomóc jako "poświęcenie w słusznej sprawie". Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w tym absurdalnym słowotoku rozmywają się sprawy naprawdę ważne i zachowania naprawdę zbrodnicze - na przykład "znikanie" więźniów którzy prawdopodobnie stracili życie w wyniku tortur lub sadystyczne zakłady przewodników psów, który z nich pierwszy przestraszy więźnia tak bardzo aby wydalił kał w spodnie - z moczem im się to wielokrotnie udawało, bo szkolili psy tak, aby więźniom się wydawało że za chwilę im odgryzą genitalia albo ich zagryzą na śmierć. Jednak takie wstrząsające obrazy szybko zacierają się w pamięci gdy Zimbardo próbuje na siłę pokazać że winny jest George W. Bush i robi to na podstawie tak słabych przesłanek jak ta, że Bush na jakiś czas zaakceptował instrukcję aby w przypadku osób podejrzanych o terroryzm zmuszanie do przebywania w pozycji stojącej nie było uznawane za "torturę". W tym jednym wielkim absurdzie jakiego dopuścił się Zimbardo w rozdziale 15 bardzo łatwo zatracić współczucie dla torturowanych i mordowanych więźniów. Jak widać nadgorliwość bywa gorsza od faszyzmu. A jak bardzo jest zła udowodnię za chwilę wykazując jakie tragiczne skutki niesie niepohamowane dążenie do "doprowadzenia łańcucha winy do samej góry" oraz lekceważenie i demonizowanie tematu bezpieczeństwa narodowego.
6. Zanim przejdziemy do rozdziału 16 - sięgam do krytyków i obrońców eksperymentu Zimbardo
Katastrofalnie napisane rozdziały 14 i 15 skłoniły mnie do przeczytania kilkunastu artykułów recenzujących Stanfordzki Eksperyment Więzienny oraz wyciągnięte z niego przez Zimbardo wnioski.
6.1 Co mówią krytycy eksperymentu?
Okazało się, że nie myliła mnie moja intuicja - eksperyment był skopany na wielu płaszczyznach. Przede wszystkim (jak przewidywałem) próba badawcza była zdecydowanie za mała, dodatkowo jednorodna (sami mężczyźni, w podobnym wieku, z jednego państwa, o podobnym wykształceniu, w większości rasy białej i wywodzący się z klasy średniej). A Zimbardo chce na podstawie takiej próbki wyciągać wnioski dotyczące kondycji moralnej ludzi na całym świecie.
Zacznijmy od oczywistej krytyki metodologicznej – SPE cierpi na tragiczny brak dookreślenia. Nie wiadomo, co dokładnie jest zmiennymi zależnymi, co niezależnymi, nie zostały określone także ani hipotezy ani ramy teoretyczne, z których one wynikają. Nie ma także grupy kontrolnej – nie bardzo więc wiadomo, do kogo lub czego porównywać zachowania uczestników. Według dzisiejszych standardów praca z takimi błędami to dwója z ćwiczeń z metodologii.
źródło: https://www.mala-psychologia.eu/zimbardo-przelom-czy-burza-w-szklance-wody/
Według krytyków eksperyment nigdy nie został wiarygodnie zrecenzowany przez grono bezstronnych psychologów. Recenzję utrudnił taki przypadek że Zimbardo idealnie wstrzelił się w moment - celem eksperymentu miało być wykazanie patologii systemu więziennictwa w USA przez pokazanie zmian w psychice osób uwięzionych, a zaraz po eksperymencie w dwóch więzieniach doszło do krwawych zamieszek i Zimbardo zaczął się pojawiać w mediach jako ekspert od tej tematyki - w ten sposób zyskał popularność która nie pozwalała na obiektywną recenzję najbardziej znanego z jego dzieł.
Ze względu na wątpliwości moralne tylko raz spróbowano zreplikować ten eksperyment. Ponieważ jednak tym razem strażnicy nie byli ponaglani do dręczenia więźniów i jednocześnie starali się zachowywać przyzwoicie, bo wiedzieli że ich zachowanie będzie transmitowane na cały kraj niczym w "Big Brotherze", więc wynik replikacji był odwrotny od oryginału - to więźniowie zyskali psychologiczną przewagę i zaczęli sterować zdołowanymi strażnikami. Dodatkowo sprawę komplikuje fakt, że Zimbardo próbował zablokować edycję tego eksperymentu, a jego wyniki opisał jako "szalbiercze", co przekonuje jego krytyków, że użył swojej popularności i autorytetu naukowego, aby ukryć swój przekręt i uciszyć krytykę.
Po latach (kluczowy był tu rok 2018), gdy opublikowane zostały zapisy audio i video z eksperymentu udowodniono, że Zimbardo i jego asystenci wpływali na strażników rugając tych, co mieli dylematy moralne i nie chcieli przyłączać się do znęcania się nad więźniami (nawet dokumentacja video eksperymentu uwiecznia taką scenę rugania). Douglas Korpi / Gordi po latach przyznał się, że jego załamanie nerwowe było udawane (tak jak myślałem... i nie tylko ja - przypomnę że Carlo Prescott też przejrzał jego grę), a Philip Zimbardo ułatwił mu dostanie się na studia doktoranckie w zamian za obietnicę milczenia o tym że udawał. Philip Zimbardo (również zgodnie z moimi przewidywaniami) przyznał się, że przerwał eksperyment, bo bał się, że jeśli tego nie zrobi, to jego ówczesna dziewczyna a przyszła żona Christina Maslach (Krystyna Maślak) z nim zerwie. David Eschelman przyznał się, że udawał twardziela, udawał południowy akcent i ogólnie cały ten eksperyment potraktował jako przedłużenie kursu aktorskiego w którym brał udział przed eksperymentem. Okazało się, że Douglas Korpi / Gordi także wcześniej brał udział w takim kursie, więc udawanie załamanego psychicznie wariata łatwo mu poszło. Wreszcie konsultant eksperymentu i były więzień Carlo Prescott ujawnił, że sposoby Eschelmana na dręczenie i poniżanie więźniów nie były jego autorskimi pomysłami - pokrywały się z tym, czego on sam doświadczył w więzieniu. Czyżby Zimbardo poinstruował Eschelmana jak ma dręczyć więźniów? Do kompletu brakuje tylko informacji, że od Zimbardo i dwóch jego SS-synów (Douglas Korpi / Gordi i David Eschelman) od początku byli w zmowie i odegrali przerażający teatr w który wkręcili pozostałą ósemkę więźniów i ósemkę strażników... i wcale się nie zdziwię, jeśli kiedyś taka informacja ujrzy światło dzienne... a może już ujrzała, tylko jej nie odnalazłem?
Badacze którzy po latach postanowili dokonać krytycznej oceny eksperymentu potwierdzili moje spostrzeżenie, że kluczowy i najbardziej destrukcyjny wpływ na psychikę studentów wcielających się w role więźniów odegrało przekonanie ich, że zostali oszukani i nie mogą na własne życzenie opuścić eksperymentu:
Można znaleźć także pewne poszlaki, które wskazują, że Gordi i Yacco mogą mówić prawdę. Na przykład, oryginalnym artykule autorzy wyrażają zdziwienie tym, że niektórzy więźniowie tak mocno weszli w rolę, że prosili prawnika, by wynegocjował ich „wyjście za kaucją” (Haney, Banks, Zimbardo, 1973). Z kolei psycholog David Staub w swojej recenzji książki Zimbardo „Efekt Lucyfera”, pisze: „Na stan psychiczny więźniów wpłynęło ich przekonanie, że wbrew wcześniejszym ustaleniom, nie mogą opuścić więzienia wcześniej niż za dwa tygodnie” (Staub, 2007).
Gdzie i pod jakim kątem by nie spojrzeć, to okazuje się że król jest nagi, kłamstwa i manipulacje niektórych uczestników eksperymentu były banalne, a ich zachowanie i motywacje bardziej niż przewidywalne.
Więc jak to wszystko zbierzemy razem, to widać że SPE w najlepszym razie był pseudonaukowym bublem, a w najgorszym antynaukowym szwindlem. Ale właśnie ten bubel lub szwindel wszedł do kanonu psychologii społecznej, a także odcisnął ogromny wpływ na popkulturę, a nawet na powszechne myślenie o tak poważnych zagadnieniach jak "zbrodnia", "kara", "odpowiedzialność" itp...
Do najostrzejszych krytyków eksperymentu należą Ben Blum i Thibault Le Texier.
Ben Blum to doktor nauk informatycznych, który we wrześniu 2017 r. wydał swoją debiutancką książkę „Ranger Games” (Blum, 2018). To opowieść o jego kuzynie – Alexie Blumie. Alex to były żołnierz amerykańskich „Rangers”, który wziął udział w napadzie na bank, kierowanym przez swojego ówczesnego dowódcę. Rodzina, wierząca głęboko w niewinność do tej pory przykładnego młodego mężczyzny, zwróciła się do prof. Zimbardo o pomoc w sądowej batalii. Miał on zaświadczyć o sile sytuacji i przemożnym wpływie długotrwałego treningu do posłuszeństwa wobec wojskowego przełożonego.
Dzięki zaangażowaniu w historię Alexa, Philip Zimbardo stał się rodzinnym bohaterem Blumów, a jego osoba i badania zyskały duże zainteresowanie ze strony Bena Bluma. Zainteresowanie z zaskakującym finałem. Po wnikliwych dociekaniach i kilku zwrotach akcji w sprawie kuzyna (przyznał się on między innymi do większej świadomości swoich czynów), Ben Blum uznał najsłynniejszy eksperyment profesora za przekręt. Wnioski płynące z niego zaś za szkodliwe społecznie, moralne usprawiedliwienie sprawców.
Według Bluma eksperyment więzienny daje nam łatwą wymówkę „to nie ja, to sytuacja”, a przez to oddala konstruktywną skruchę i przejęcie odpowiedzialności za swoje czyny. Takie przemyślenia zawarł w artykule pod niedającym się zignorować tytułem „A lifespan of a lie” („długość życia kłamstwa”– Blum, 2018).
(...)
Do znanej krytyki Ben Blum dokłada jednak coś wartego uwagi – nie wszystkie jego tezy są przesadzone. Po pierwsze, przedstawia przekonujące wątpliwości co do tego, czy uczestnicy mogli dobrowolnie zrezygnować z udziału w badaniu. Po drugie, unaocznia zakres ideologicznej motywacji zespołu badawczego oraz właściwie zupełny brak mechanizmów, które miałyby uchronić wyniki badania przed wpływem oczekiwań eksperymentatorów.
Wcześniej napisałem, że mam wątpliwości, czy przedstawione przez Bluma argumenty dowodzą namawiania strażników do agresji. To prawda – na to nie ma mocnych dowodów, ale jest mnóstwo dowodów na to, że badacze pozwolili, by ich oczekiwania kształtowały wyniki. Zimbardo oraz jego zespół chcieli doprowadzić do reformy systemu więziennictwa, byli bowiem głęboko przekonani, że wydobywa on z człowieka najgorsze cechy i nie służy społeczeństwu. Wyniki eksperymentu miały posłużyć i faktycznie posłużyły jako argument w dyskusji na polityczny temat (zob. Blum, 2018).
W takich warunkach doszło do ingerencji badaczy w zdumiewającym stopniu. Zespół badawczy, który chce uzyskać konkretne wyniki, wierząc w ważność własnej społecznej misji, jest bezpośrednio zaangażowany w kształtowanie na bieżąco eksperymentalnej sytuacji. Mało tego – do swoich ideologicznych motywacji przekonują także uczestników – strażników (zob np. Reicher, Haslam, Van Bavel, 2018). Tak jakby eksperyment miał „wykazać, że” a nie „odpowiedzieć czy?”. To fundamentalnie nienaukowe podejście.
źródło: https://www.mala-psychologia.eu/zimbardo-przelom-czy-burza-w-szklance-wody/
Thibault Le Texier, ekonomista i socjolog z Uniwersytetu w Nicei, postanowił nakręcić o nim film dokumentalny. Zamiast filmu powstała wydana w kwietniu tego roku książka „Histoire d`un mensonge. Enquête sur l’expérience de Stanford” („Historia kłamstwa. Dochodzenie w sprawie eksperymentu stanfordzkiego”). Le Texier pisze, że zdziwił go sam pomysł Zimbardo: „Jak można było sobie wyobrazić, że w ciągu trwającej dwa tygodnie symulacji z udziałem ochotników, którzy nigdy nie byli skazani, uda się zrozumieć psychikę więźniów spędzających wiele lat za kratami i ich strażników? Wystarczy trochę pomyśleć, by dostrzec niedorzeczność tego projektu”.
źródło: https://www.focus.pl/artykul/eksperyment-lucyfera
Niestety książka Le Texier nie została jeszcze przetłumaczona na język polski, dlatego w Internecie można znaleźć tylko takie ogólne wzmianki na jej temat jak przytoczona powyżej.
6.2 Co twierdzą obrońcy eksperymentu?
Obrońcy SPE odpierają część argumentów krytyków. Przede wszystkim polemizują z tezą, że Zimbardo i jego asystenci przynaglali strażników do dręczenia więźniów.
Na nagraniu słychać swego rodzaju reprymendę na temat niedostatecznego zaangażowania strażnika w przypisaną mu rolę. Najmocniejsze sformułowanie jakie pada w stronę strażnika to: „The guards have to know that every guard is going to be what we call a tough guard” (inni strażnicy powinni wiedzieć, że każdy strażnik będzie, jak my to nazywamy, „twardym strażnikiem”) oraz „so far your individual style is a little bit too soft” (Jak dotąd, Twój własny sposób odgrywania roli jest nieco zbyt delikatny).
Polemizują także z tezą, że eksperyment nie został wystarczająco zrecenzowany.
...to nieprawda, że przez lata społeczność naukowa bezkrytycznie akceptowała SPE jako wybitne badanie. Solidna, metodologiczna krytykę ukazała się w recenzowanym naukowym czasopiśmie już w 1975 (Banuazizi, Movahedi 1975). Głosy krytyczne pojawiały się także wcześniej we wpływowych i poczytnych popularnonaukowych źródłach (zob. np. artykuł w Psychology Today z 2013 r.).
Za najważniejszy argument uważają jednak, że eksperyment miał wywołać szok oraz doprowadzić do zmian w więziennictwie. I spełnił to zadanie. "SPE to bardziej dydaktyczna opowieść a nawet przypowieść – ma nas zszokować i przestrzegać."
7. Dołączam do krytyków Zimbardo
Bardzo ciekawego zestawienia argumentów krytyków i obrońców SPE dokonał Kamil Izydorczak w artykule, który powyżej cytowałem tak często, że pod koniec już nie wklejałem linku do źródła.
Artykuł Bena Bluma, „The lifespan of a lie” to wyolbrzymiona i nierówna krytyka wyolbrzymionego i nierównego badania, cała sprawa zaś to dla czytelnika świetna wprawka z krytycznego myślenia. Ilość błędów popełnionych w badaniu Zimbardo nie powinna skłaniać nas do przymykania oka na jakość krytyki a ocena samego eksperymentu i jego oryginalnych wniosków to nie to samo, co ocena uproszczonych interpretacji z popularnego obiegu.
źródło: https://www.mala-psychologia.eu/zimbardo-przelom-czy-burza-w-szklance-wody/
Ale moim zdaniem najciekawszą opinię o tym eksperymencie wyraził Tomasz Witkowski:
Nauki społeczne, w dużo większym stopniu niż inne nauki, kształtują badaną rzeczywistość. Ogłoszenie wyników badań nad liczebnością populacji brodźca leśnego na terenie Polski w żaden sposób nie wpłynie na zachowanie tego ptaka. Ogłoszenie raportu o niskim poziomie wykrywalności przestępstw w danym kraju może przekonać bardziej bojaźliwych złoczyńców do popełnienia kradzieży lub innego występku. Emisja filmu Marsz pingwinów ani odrobinę nie zmieni zachowań tych pięknych stworzeń, ale masowe publikowanie doniesień o przemocy domowej może spowodować wyłączenie działających u wielu ludzi hamulców. „Jeśli jest to tak powszechne zjawisko, to dlaczego ja mam się ciągle powstrzymywać?” Z czasem zawyżone pierwotnie statystyki mogą okazać się ponurą prawdą. W podobny sposób na zachowanie ludzi będzie wpływać publikowanie nieodpowiedzialnych zaleceń o konieczności rozładowania „nagromadzonej” agresji i emitowanie filmów pokazujących wzorcowe tego przykłady.
Ogłoszenie wyników stanfordzkiego eksperymentu więziennego przeprowadzonego w 1971 roku przez Philipa Zimbardo,[2] jednego z najbardziej znanych w historii nie tylko psychologii, ale i całej nauki, również zmieniło nasze zachowanie i myślenie i byłoby niezwykle ciekawym zapoznać się z wynikami rzetelnych badań o tych zmianach. Niestety, ja takich nie znalazłem. Pozostaje więc próba dedukcji z tych fragmentów odkrytej przez badaczy rzeczywistości, która jest dostępna.
źródło: https://tomwitkow.wordpress.com/2018/07/02/lucyfer-ktorego-wymyslil-zimbardo-o-konsekwencjach-stanfordzkiego-eksperymentu-wieziennego-i-skandalu-ktorego-stal-sie-obiektem/#_ftn1
Idąc za radą Tomasza Witkowskiego poniżej zaprezentuję przykłady tego jak tezy głoszone przez takich naukowców jak psycholog Philip Zimbardo czy socjolog Zygmunt Baumann (ci dwaj panowie dość chętnie cytują siebie nawzajem) stały się ideologiczną podstawą działań i zaniechań prowadzących do tragedii. Ponieważ jest to odpowiedź na skrajnie polityczne rozdziały 14 i 15 książki, więc tym razem nie będę anonimizował źródeł cytatów na zasadzie "pewien europejski polityk" jak to robiłem przy moim komentarzu do ludobójstwa i gwałtów w Rwandzie ani owijał w bawełnę pisząc o partiach P1 i P2 jak to robiłem w moim komentarzu do eksperymentu Bandury. Wtedy chciałem pewne prawdy pokazać w sposób UNIWERSALNY w oderwaniu od "polskiego piekiełka" charakteryzującego się niemerytorycznymi atakami i fanatycznym trwaniu przy argumentacji jednej strony przy zupełnym zlekceważeniu argumentów drugiej strony. Teraz zależy mi na konkrecie bardzo mocno osadzonym TU i TERAZ.
7.1 O dociąganiu łańcucha winy do samej góry...
Wrocław, 15 maja 2016 roku. Podczas trwającej już dwa dni obławy na zbiegłego podczas aresztowania handlarza narkotyków Mariusza Frontczaka przypadkowo na rynku wrocławskim w ręce policji wpada również poszukiwany i również znany z handlu narkotykami Igor Stachowiak. Stachowiak w trakcie zatrzymania i bezpośrednio po nim zachowuje się w sposób hardy, jak Douglas Gordi / Korpi. Jego znajomi wdają się w pyskówki z policjantami i filmują aresztowanie telefonami komórkowymi. W komisariacie Wrocław-Stare Miasto przy ul. Trzemeskiej 12 kilku funkcjonariuszy Policji, którzy niewątpliwie nie powinni być policjantami prawdopodobnie dowiaduje się o fałszywych zeznaniach jakie Stachowiak składał po poprzednim zatrzymaniu - twierdził że był pobity przez policjantów i wielokrotnie rażony paralizatorem, choć zapis z monitoringu wyraźnie pokazywał, że to on wdał się w szarpaninę najpierw z ochroną stacji benzynowej a później z policjantami i że paralizator wtedy nie został użyty. Postanawiają dać mu nauczkę - zabierają go do toalety gdzie rażą go kilkakrotnie paralizatorem. Stachowiak umiera.
Niestety tak to jest we wszystkich silnie zhierarchizowanych instytucjach, niezależnie od tego czy to jest CIA, wojsko, policja, kościół etc... i niezależnie od tego czy sprawa ma miejsce w USA, Iraku, Polsce czy dowolnym innym kraju, że kiedy jacyś szeregowi funkcjonariusze zachowają się w sposób niegodny i popełnią bulwersujące przestępstwo, to instytucja ta najpierw stara się aby sprawa nie nabrała rozgłosu, czyli starają się ją przeciągnąć, rozwodnić, umorzyć, przemilczeć i zatuszować, a kiedy sprawa nabierze rozgłosu, to wręcz przeciwnie starają się jak najszybciej ukarać tych których przyłapano na przestępstwie aby maksymalnie zmniejszyć straty wizerunkowe spowodowane ich czynami. Nie ma w tym nic dobrego - jest to wyjątkowo paskudne zachowanie. Ale nie ma w tym też nic sensacyjnego - wszystkie zhierarchizowane instytucje "zaufania publicznego" tak robią - wynika to z konfliktu interesów między moralnością a troską o wizerunek - ta druga zawsze wygrywa.
Tak było w Abu Ghraib. I tak było we Wrocławiu. Miesiąc po śmierci Stachowiaka biegli medycyny sądowej w raporcie z sekcji zwłok jako prawdopodobne przyczyny zgonu podali wspólne działanie trzech czynników: obecności w ciele denata amfetaminy, tramadolu oraz substancji z grupy syntetycznych katynonów, kilkukrotnego rażenia prądem z paralizatora, powodu wywierania – prawdopodobnie wielokrotnego, silnego ucisku na szyję przez osobę lub osoby drugie podczas obezwładniania. Przeciwko policjantowi używającemu paralizatora komendant miejski policji we Wrocławiu wszczął postępowanie dyscyplinarne, a następnie zawiesił go w czynnościach służbowych na okres trzech miesięcy, po czym policjant wrócił do pracy. W marcu 2018 uznano, że wszystko odbyło się zgodne z prawem i nie doszło do naruszenia nietykalności cielesnej zatrzymanych.
Emisja w dniu 20 maja 2017 roku reportażu Wojciecha Bojanowskiego w programie Superwizjer w TVN24 zainicjowała szeroką debatę medialną i nadała sprawie duży rozgłos[21][22][23]. Sam autor reportażu otrzymał za niego nagrody: Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego[24], Newsweeka im. Teresy Torańskiej w kategorii Najlepszy materiał dziennikarski[25], MediaTORy 2017 w kategorii DetonaTOR[26] oraz dwie nagrody Grand Press w kategoriach Dziennikarz Roku i Dziennikarstwo śledcze. Autor dotarł do wielu świadków wydarzeń i materiałów, ale oczywiście zataił fakty, że Stachowiak był już karany, że był poszukiwany, że po poprzednim zatrzymaniu złożył fałszywe zeznania obciążające policjantów - zrobił z niego przypadkowego człowieka, który został omyłkowo aresztowany i zamordowany przez Policję.
Biuro RPO w 2016 roku podjęło z urzędu – na podstawie doniesień medialnych – postępowanie wyjaśniające w sprawie śmierci 25-letniego Igora Stachowiaka w Komisariacie Policji Wrocław-Stare Miasto. Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar stwierdził po publikacji reportażu, iż nie ma wątpliwości, że wobec Stachowiaka użyto tortur, a sposób jego traktowania przez funkcjonariuszy policji stanowił „rażące naruszenie praw obywatelskich”. RPO wyraził zdziwienie, że przy tak ewidentnym materiale dowodowym, prokuratura prowadząca śledztwo od roku nie wykonała żadnych konkretnych kroków, a w stosunku do funkcjonariuszy uczestniczących w przesłuchaniu Stachowiaka nie wyciągnięto konsekwencji dyscyplinarnych i karnych. Marek Safjan, sędzia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, określił nagrania z komisariatu jako „szokujące”.
Sprawa ta mogłaby być pozytywnym impulsem do zwiększenia kontroli nad działaniami policji, gdyby nie to, że dziennikarze TVN, Adam Bodnar, Marek Safjan i będący beneficjentami tej sytuacji politycy opozycji nie próbowali niczym Zimbardo dociągnąć łańcucha winy i odpowiedzialności do samej góry obciążając winą za tę śmierć całe "pisowskie państwo", a w zasadzie "pisowski reżim", ministra sprawiedliwości i formację rządzącą. Nieważne było to, że do tej układanki nic nie pasowało - tragedia rozegrała się w mieście będącym "matecznikiem PO", w dodatku powszechnie znanym z wysokiej przestępczości (wrocławski "trójkąt bermudzki" czyli strefa do której policjanci w małych grupkach wolą się nie zapuszczać ma złą sławę w całej Polsce od lat), rozegrała się w bardzo krótkim czasie od przejęcia władzy przez tę formację, więc nikt z niej nie mógł wiedzieć co tam się dzieje w jakimś komisariacie. Najważniejsze było aby odpowiedzialnością za tę śmierć obarczyć formację rządzącą.
Nagradzany reportaż Superwizjera i dyskusję wokół tego tematu ogląda w więzieniu pewien osadzony, który ma urojone poczucie krzywdy, bo został skazany za wielokrotne brutalne napady z bronią w ręku na banki, a on tylko napadał z atrapą broni na "PiS-owskie SKOK-i". Więc przyjął narrację że formacja rządząca ponosi odpowiedzialność za to co mu się przytrafiło i za rzekome tortury którym był poddany. Problem w tym, że został aresztowany, rzekomo torturowany i skazany w czasach gdy rządziła PO. Zaraz po wyjściu z więzienia pojechał do innego matecznika Platformy - Gdańska. Wyciągnął nóż, ugodził nim w serce Prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, po czym niczym nie niepokojony wziął mikrofon i na całą Polskę wypowiedział słynne słowa:
Halo! Halo! Nazywam się Stefan Wilmont. Siedziałem niewinny w więzieniu. Siedziałem niewinny w więzieniu. Platforma Obywatelska mnie torturowała. Dlatego właśnie zginął Adamowicz!
Oczywiście do świadomości obywateli nie mogło dotrzeć, że słowa mordercy to kompilacja nagrodzonego materiału Superwizjera i wypowiedzi RPO Adama Bodnara. Dlatego błyskawicznie wymyślono kłamstwo, że więźniowie mogli oglądać wyłącznie TVP. To kłamstwo niemal natychmiast zdementował jeden ze współosadzonych... Ale kłamstwo już zdążyło zagościć w umysłach i sformatować postrzeganie sprawy w odpowiedni sposób.
Czy Philip Zimbardo ponosi odpowiedzialność za śmierć Pawła Adamowicza? Jeśli mierzyć winę tą miarą jaką on mierzy odpowiedzialność Busha i jego administracji, to tak, Zimbardo jest winny!
7.2 O lekceważeniu zagrożeń i demonizowaniu bezpieczeństwa narodowego
31 maja 2017. Na stronie "Na Temat" ukazuje się artykuł Jarosława Karpińskiego: "PiS kreuje i podsyca lęki Polaków, a następnie nimi zarządza. To metoda stara jak świat, pisał o niej prof. Bauman." Autor odnosząc się w nim do kreowanej przez Baumanna i Zimbardo tezy, że jakiekolwiek odwoływanie się do bezpieczeństwa narodowego, przestrzeganie przed zagrożeniami i wskazywanie ścieżki neutralizacji tych zagrożeń jest zbrodzniczym "straszeniem" działaniem totalitarnym i musi się wiązać z odbieraniem obywatelom części praw i wolności "pokazuje" czytelnikom czym PiS straszy "ciemny lud pisowski". Jakie mają być te lęki podsycane przez PiS?
Dlatego wrogów przybywa w postępie geometrycznym. Nie są to tylko uchodźcy, których PiS celowo utożsamia z muzułmańskimi terrorystami. Wrogowie, którymi straszy PiS są bardziej lub mniej urojeni. Niektórzy są spersonalizowani, inni wyimaginowani. Jedne zagrożenia zostały nazwane. Inne wyborcy mają sobie tylko wyobrażać.
(...)
Wiadomo, że boimy się najbardziej tego, czego nie znamy. Ale gdyby zastanowić się czego boi się dziś wyborca PiS, to pierwsze skojarzenia nasuwają się same. Boi się uchodźców, bo – jak przekonują rządzący politycy, mogą być wśród nich terroryści, bo odbierają pracę, gwałcą kobiety, przenoszą choroby, ich kultura jest sprzeczna z naszą więc i tak nigdy się nie zasymilują. I nie jest ważne, że w Polsce nie ma problemu uchodźców, że oni nie chcą tu trafić. Wyborca jest straszony wizją multikulti, której nie bardzo rozumie.
Ma się też bać opozycji, bo zabierze 500 plus i znowu podwyższy wiek emerytalny. Bo opozycja jest – jak przekonywał – prezes Kaczyński formacją zewnętrzną, albo postkomunistyczną, czyli niepolską. Bo wyprzedała dobra narodowe, wysługuje się Niemcom albo Rosji, jest jej obcy patriotyzm.
Wyborca PiS boi się też mocarstwowości Putina i brukselskiej biurokracji. W ogóle boi się zgniłego zachodu, gdzie zamyka się kościoły, i pozwala na śluby gejowskie. Boi się relatywizmu moralnego i ideologii gender, a nawet krytycznej sztuki, co pokazały protesty ws. "Klątwy". Boi się i ma się bać, bo chce tego PiS. Dlatego partia każe mu bronić religijnej i kulturowej tożsamości Polski.
Gdzie w tej wyliczance znalazł się Władimir Putin? Gdzieś pod sam koniec. Daleko za uchodźcami (nota bene za jakiego idiotę trzeba mieć czytelnika, aby sięgnąć po holenderski, antypolski "argument" że "zabierają pracę" w momencie kiedy cała polska prawica powtarza, że imigranci z Afryki to skuszone europejskim socjalem nieroby), multikulti, a nawet za taką "zbrodnią" jak realizacja swoich obietnic wyborczych typu 500 plus. Wyprzedził tylko brukselską biurokrację i śluby gejowskie. Jak dużo uwagi poświęcono Putinowi? DWA SŁOWA: "mocarstwowości Putina". Czytajmy dalej.
"Strach polityczny nie jest już strachem naturalnym. Trzeba ludzi najpierw zastraszyć w taki sposób, aby państwo jawiło się niczym Bóg” – diagnozował Bauman.
Bauman tłumaczył, że władza często stwarza ułudę obrony przed strachem, w imię której wymaga od obywateli posłuszeństwa. Socjolog wskazywał, że mistrzem w tej dziedzinie był Stalin, który potrafił tak terroryzować całe społeczeństwo, że nawet ludzie najbardziej posłuszni nie byli pewni jutra, więc byli mu wdzięczni już tylko z tego powodu, iż ich nie wsadzono do mamra. "Kochany Stalin dba o uczciwych ludzi – nie wysłał mnie na Syberię” – kpił socjolog.
Któż może być większym autorytetem od Stalina niż Baumann, który w czasach stalinowskich był jednym z czołowych propagandzistów (później jak większość Żydów umoczonych w stalinizm "zbuntował się" po odstawieniu na boczny tor w 1964 roku i wyjechał na zachód). Czytajmy dalej.
Profesor wyróżniał dwie sfery zarządzania strachem i zapewniania bezpieczeństwa: security i safety. Security – tłumaczył Bauman dotyczy relacji społecznych – tego, co się w Polsce nazywa bezpieczeństwem socjalnym – jak stałość zarobków, wolność od biedy, dach nad głową, nadzieja na spokojną starość.
A safety dotyczy głównie integralności cielesnej – pewności, że mnie nie otrują jedzeniem albo wodą z kranu, że mnie nie okradną albo nie napadną, że mnie nie zastrzelą, że nie porwą mi dzieci, że nie wysadzą w powietrze...
Bezpieczeństwo osobiste – safety, to bezpieczeństwo ciała, domostwa, ulicy. Z kolei security to trwałość pewnych norm, usadowienie w życiu.
Obie te sfery próbuje wypełnić PiS. Z jednej strony dało obywatelom 500 plus, obniżyło wiek emerytalny, mówi o tanim budownictwie mieszkaniowym i tanich lekach dla seniorów...
No skoro zapewnienie obywatelom bezpieczeństwa socjalnego już drugi raz zostało potraktowane jak "zbrodnicze straszenie", a Putin został gdzieś daleko z tyłu wśród tych lęków, to ja już nie mam więcej pytań. TAKIE WŁAŚNIE PSEUDONAUKOWE TEZY NAUKOWEGO DRESIARZA KSZTAŁTOWAŁY MYŚLENIE ZNACZNEJ CZĘŚCI OBYWATELI W POLSCE, EUROPIE, USA, NA ŚWIECIE...
Aż tu nagle przyszedł 24 lutego 2022 roku. Na Kijów spadły pierwsze rakiety. Wrzucany gdzieś do "pisowskich strachów" na dalekie miejsce między "zabraniem 500 plus" a "brukselską demokracją" MOCARSTWOWOŚĆ PUTINA jednak okazała się zagrożeniem jak najbardziej realnym. Kilka miesięcy później świat dowiedział się o rosyjskich zbrodniach w Irpieniu i Buczy.
30 kwietnia 2024, czyli dziś. Władza się zmieniła. I zmieniła się narracja mediów. Tym razem nikogo już nie oburza to, że średnio trzy razy na dobę ukazują się artykuły straszące... twu! nie "straszące" tylko "ostrzegające" przed rzekomo zagrażającą nam w perspektywie dwóch do trzech lat wojnie z Rosją (choć za czasów poprzedniego rządu podawano przedział czasowy pięciu, a najprawdopodobniej dziesięciu lat... ale to było "straszenie"). Nikogo nie oburza, że co tydzień Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych puszcza w eter informację, że w związku z atakami rakietowymi na zachodnią Ukrainę zostały poderwane polskie samoloty F-16, choć w pierwszych miesiącach wojny nie tylko polskie F-16, ale także amerykańskie F-15 a później F-22 patrolowały przestrzeń powietrzną wschodniej Polski w trybie ciągłym i nikt o tym się nie rozpisywał... bo wtedy to by było "straszenie". Nikogo nie oburza, że sam Premier Donald Tusk co trochę "ostrzega" (bo w odniesieniu do niego zabronione jest używanie w mediach słowa "straszy") że lada chwila Ukraina może upaść, a wtedy Putin ruszy dalej na zachód. Nikt nie zauważa dziwnej koincydencji pomiędzy odwróceniem się Zełenskiego od wywalczającego dla Ukrainy kolejne dostawy poprzedniego polskiego rządu, a wstrzymaniem tych dostaw z USA oraz pomiędzy wizytą Prezydenta RP w USA oraz spotkaniami z Donaldem Trumpem i Mike Johnsonem, a następującą bezpośrednio po tych spotkaniach zapowiedzią i realizacją odblokowania pomocy dla Ukrainy.
Europa tak bardzo uwierzyła, że mówienie o mocarstwowości Putina to tylko "straszenie", że teraz w czasie REALNEJ WOJNY większość państw nie przeznacza na obronność nawet zadeklarowanych 2% PKB, choć w czasach "zimnej wojny" przeznaczały na nią 10% PKB. Polacy tak bardzo uwierzyli w to, że PiS ich "straszy", że wybrali medialny matrix w którym nikt już nie "straszy" tylko "ostrzega"... ale robi to z taką częstotliwością, że nikt już nie wie czy Putin uderzy w nas za 3 lata, za 2 lata, czy za moment.
7.3 O dehunmanizacji
8 sierpnia 2021. Grupa 32 Afganek i Afgańczyków twierdzi, że przekroczyła granicę Polski z Białorusią około 8 sierpnia. Według strony internetowej Amnesty International grupa zostaje "uwięziona" na polsko-białoruskiej granicy w Usnarzu Górnym. Amnesty International nie podaje przez kogo ta grupa jest "uwięziona".
12 sierpnia 2021. Straż Graniczna po raz pierwszy dociera na miejsce.
16 sierpnia 2021. Spotkanie przedstawicielek i przedstawicieli organizacji społecznych oraz aktywistek i aktywistów, które skutkuje rozpoczęciem współpracy i utworzeniem Grupy Granica.
18 sierpnia 2021. Zdjęcia z social media ukazują grupę 32 osób z Afganistanu w prowizorycznym obozie.
19 sierpnia 2021. Posłowie Joński i Szczerba w asyście kamer telewizyjnych próbują przez granicę polsko-białoruską podać koczującym pizze i śpiwory.
20 Sie. Rząd wprowadza rozporządzenie, które jeszcze bardziej ogranicza ruch graniczny i pozwala polskim służbom na zawracanie zatrzymanych osób z polskiej granicy – rozporządzenie nie przewiduje wyjątku dla osób deklarujących chęć ubiegania się o ochronę międzynarodową.
25 sierpnia 2021. Poseł Sterczewski podobnie jak wcześniej Joński i Szczerba ściga się ze Strażą Graniczną próbujc podać na białoruską stronę reklamówkę.
2 września 2021. Prezydent Andrzej Duda ogłasza stan wyjątkowy na terenach dwóch województw graniczących z Białorusią. Postanowienie uniemożliwia dziennikarzom i organizacjom pozarządowym wjazd na teren tego obszaru.
Zastanawiają interwały czasowe. Przebywałem na Suwalszczyznie w pierwszym tygodniu sierpnia, a następnie przez tydzień przebywałem na Mazurach. Z Suwalszczyzny na Mazury przejechałem dosłownie 7 sierpnia. Nic nie zapowiadało, że coś się będzie działo, życie toczyło się swoim tempem. Straż Graniczna jak zwykle w rejonach przygranicznych kręciła się raz na jakiś czas samochodami i quadami - kilka lat wcześniej w Bieszczadach widzieliśmy dokładnie to samo. Pogoda była do bani - jak na lato to było zimno i deszczowo. I jakaś grupa niby jest uwięziona - nie wiadomo przez kogo. Po czterech dniach od rzekomego uwięzienia pojawia się Straż Graniczna, którą wcześniej widziałem w okolicy. Po kolejnych czterech dniach już organizuje się grupa aktywistek i aktywistów. Skąd wiedzą? Co się później dzieje, to wszyscy widzieli. I każdy inaczej oceniał to, co widział i słyszał. Jedni pluli na polskie mundury, drudzy stawali murem za polskim mundurem. Ilu tam było takich "bohaterów" jak "Doug-8612" którzy obrażali i prowokowali żołnierzy i pograniczników, bo doskonale wiedzieli, że niezależnie od tego co zrobią i co powiedzą, to delikatne państwo zwane przez nich "reżimem" nic im nie zrobi, a nawet jak spróbuje wyciągnąć choćby najłagodniejsze konsekwencje z ich przestępstw, to "sędzia wolności" i tak ich wypuści dodatkowo wygłaszając panegiryk na ich cześć.
28 września 2021. Ma miejsce konferencja Mariusza Kamińskiego i Mariusza Błaszczaka w trakcie której prezentowane są zdjęcia pedofilskie i zoofilskie z karty SD znalezionej w okolicach granicy. Od formy i treści konferencji dystansuje się większość elektoratu PiS (oczywiście ze mną włącznie), więc jest to pierwsze i ostatnie takie zdarzenie.
28 września 2021, czyli tego samego dnia. Ukazuje się artykuł Michała Gąsiora: "Ciemny lud to kupi. Pokazali zoofilskie zdjęcia, ale najgorsze jest co innego." Autor jednocześnie oburza się z powodu "dehumanizowania" imigrantów przez polityków PiS, a jednocześnie od tytułu po ostatnią linijkę tekstu cały czas gra stereotypem "ciemnego ludu" - głosujących na PiS "podludzi" (niem. "Untermenschen") niewykształconych, naiwnych, uprzedzonych, ksenofobicznych, zastraszonych, podatnych na manipulację, nieczułych na krzywdę, nie posiadających zdolności oceny moralnej czynu.
30 września 2021. Donald Tusk na Twitterze umieszcza wpis o treści: "Folwark zwierzęcy po polsku, czyli jak dwa wieprze na rozkaz kaczora miały przy pomocy jednej krowy odwrócić uwagę od stada tłustych kotów. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci jest przypadkowe."
Oczywiście podobieństwo do prawdziwych postaci NIE JEST przypadkowe. Tak samo jak NIE JEST przypadkowe bliźniacze podobieństwo twitta Tuska do materiałów antyżydowskiego szmatławca "Der Stürmer" który także przedstawiał Żydów jako odrażające, spasione zwierzęta tuczące się kosztem biedujących Niemców. Natomiast nie ma żadnego podobieństwa do "Folwarku Zwierzęcego" - George Orwell tak dobrał nazwy zwierząt, aby nie budziły one szczególnie negatywnych skojarzeń - dlatego pojawiają się tam świnie, a nie wieprze.
3 czerwca 2023. Aktor Andrzej Seweryn publikuje nagranie o treści:
"Drogie dziecko, pamiętaj, twoje zadanie jest im przypier....ć. Jesteś młody, na razie nie rozumiesz, co do ciebie mówię, ale już szybko zrozumiesz, jak będziesz miał kilkanaście lat albo nawet wcześniej. Już zrozumiesz, komu trzeba przypier....ć i nie zważać na nic. Tym wszystkim Trumpom, Kaczyńskim, Orbanom pier....nym trzeba przypier....ć. Żadnych dialogów chrześcijańskich, żadnego tam, wiesz, rozumienia, debaty, porozumienia. Nie, k...a. Faszystom trzeba przypier....ć, a nie dyskutować. Bo oni będą używali ten dialog, żeby ciebie zrobić w d..ę po prostu (...)".
W dalszej części nagrania Andrzej Seweryn stwierdza też, że "nie ma innego wyjścia", a osoby, o których mówi, to "bandyci".
3 czerwca 2023, czyli tego samego dnia. Donald Tusk na Twitterze odnosi się do tych słów:
"Jutro jest marsz siły i nadziei, nie bezradnej złości. Więc nie ma co przeklinać. Silni nie muszą."
Ani jednego słowa potępienia dla agresji! Ani jednego słowa potępienia wzywania dla przemocy!
JEŚLI SŁOWA ANDRZEJA SEWERYNA NIE SĄ EMANACJĄ NAZIZMU, TO CO NIĄ JEST???
15 października 2023. W wyniku wyborów zapowiedziana koalicja PO - Trzecia Droga - Lewica zyskuje przewagę w Sejmie i Senacie.
17 listopada 2023. Dziennikarka Gazety Wyborczej przyznaje się w artykule, że doniesienia o rzekomych dzieciach zmarłych lub zaginionych na granicy były kłamstwami, redakcje wywierały naciski na dziennikarzy aby sztucznie dramatyzować artykuły o "uchodźcach" którzy w rzeczywistości są imigrantami ekonomicznymi i w żadnym wypadku nie umieszczać w artykułach prawdziwych informacji które byłyby niezgodne z odgórnie ustaloną linią przekazu. Jest to oficjalny sygnał, że "Grupa Granica" wraz z objęciem władzy przez nowy rząd traci wsparcie mediów i działania do tej pory uznawane za "nielegalne", "nieludzkie" i "zbrodnicze" będą już postrzegane jako "legalne", "praworządne", "humanitarne", "wysoce potrzebne" a nawet "konieczne"... a najlepiej żeby o nich wcale już nie pisać ani nie mówić.
Ci, którzy uwierzyli w to, że walczą w słusznej sprawie przeciw nieludzkiemu reżimowi mordującemu uchodźców na granicy zostali lepiej wystrychnięci na dudka niż więźniowie porzuceni przez "Douga-8612".
13 grudnia 2023. Koalicja PO - Trzecia Droga - Lewica przejmuje władzę.
23 stycznia 2024. Po powtórnym ułaskawieniu przez Prezydenta Andrzeja Dudę posłowie Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik wychodzą z więzienia. W ostatnim dniu uwięzienia w odpowiedzi na podjętą głodówkę "lekarz" zastosował wobec Mariusza Kamińskiego najbardziej bolesną ze znanych formę przymusowego karmienia sondą dożołądkową wprowadzoną przez nos. Były Rzecznik Praw Obywatelskich a aktualny Minister Sprawiedliwości, który w przypadku znęcania się nad Igorem Stachowiakiem grzmiał o "torturach" tym razem w znęcaniu się nad więźniem nie widział nic złego.
Czy tylko mnie Adam Bodnar kojarzy się z Pauline Nyiramasuhuko?
8. Rozdział szesnasty - naukowiec z pierwszego rozdziału powrócił i znów ciekawie pisze, ale tego co się przeczytało nie da się już "odprzeczytać"
W ostatnim rozdziale Zimbardo znów pisze ciekawie, naukowo i w miarę obiektywnie. Pisze w nim o głośnych i cichych bohaterach, którzy mają być antidotum na totalne sytuacje zmieniające ludzi w potwory. Wprowadza "taksonomię bohaterów" i podaje dziesięciopunktowy program stawiania oporu niepożądanym wpływom społecznym. Niektóre punkty są jak najbardziej do rzeczy, np.: zachęty do przyznawania się do błędów, czujności, poczucia odpowiedzialności, pielęgnowania swojej indywidualności, unikania drobnych grzeszków które mogą prowadzić do większych. Ale zgodnie z moimi przewidywaniami (dlaczego ten facet jest taki przewidywalny) w swoich rozważaniach gdzieś błądzi. Biorąc pod uwagę co pisał wcześniej przewidywalne jest to, że pojawia się u niego zachęta aby pod żadnym pozorem nie poświęcać części swej wolności w zamian za bezpieczeństwo. A co w sytuacji kiedy trzeba bronić swojego kraju przed poważnym, realnym zagrożeniem - nie muszą to być koniecznie ludzie tacy jak wróg nacierający zbrojnie lub imigranci szturmujący granicę - wystarczy groźna epidemia lub klęska żywiołowa. Czy wtedy stawać okoniem mówiąc "mam swoje prawa i nie poświęcę ich dla bezpieczeństwa" egoistycznie patrząc jak ogrodzenia kościołów są zaklejane nekrologami, a może nawet lądując wśród tych nekrologów? Zimbardo nie stawia takiego pytania. Wiadomo, "lewus". Ale jest jeszcze bardziej kontrowersyjny fragment - Zimbardo jako "bohaterów" promuje potiomkinowskich kapusiów donoszących na osoby które ich zdaniem czynią zło lub łamią prawo za ich plecami. Stawia nawet tezę, że jeśli nie doniesiesz i w ten sposób nie przerwiesz nieetycznego procederu, to nawet jeśli twardo postawiłeś się osobie działającej nieetycznie, to nie odsunąłeś niebezpieczeństwa od kolejnych jej ofiar, więc nie jesteś bohaterem. Dzięki takiej "bohaterce" folksdojczce cała moja rodzina o mały włos nie została rozstrzelana. Oczywiście czasem doniesienie na delikwenta do wyższych władz jest koniecznością. Czasem jest jedynym bezpiecznym sposobem przerwania zbrodniczego procederu, jeśli okaże się, że jednak jakiś sierżant lub kapral nie jest tak dobrym chłopakiem jak go opisał Zimbardo i powiedzenie mu w cztery oczy że to co robi jest podłe, dodatkowo jest przestępstwem i może delikwenta wpędzić w kłopoty mogłoby narazić upominającego go przyjaciela na szykany, intrygi, izolację, pobicie, dziwny wypadek lub na śmierć. Ale przecież standardową ścieżką postępowania powinno być najpierw upomnienie w cztery oczy, później upomnienie w obecności świadków, a dopiero później zwrócenie się z prośbą o interwencję do wyższych władz lub autorytetów.
Czyli podsumowując ten rozdział można powiedzieć, że naukowiec z pierwszego rozdziału powrócił. Stara się pisać naukowo, w miarę obiektywnie a nawet mądrze, choć nie zawsze mu to wychodzi. Ale po ewidentnym nadużyciu zaufania we wcześniejszych dwóch rozdziałach podchodziłem do jego wypowiedzi bardzo nieufnie.
9. Wracam do rozdziału pierwszego - co ja w tobie widziałem, panie Zimbardo?
Biorąc pod uwagę jakie skandaliczne bzdury wypisywał autor książki w rozdziałach czternastym i piętnastym, postanowiłem po dotarciu do ostatniej strony wrócić do rozdziału pierwszego i przeczytać go jeszcze raz w całości. Wnioski? No właśnie wnioski są takie, że Zimbardo w tym rozdziale pokazał szereg arcyciekawych i niejednokrotnie przerażających wydarzeń, wstrząsających zachowań całych zbiorowości i konkretnych jednostek, ale nie wyciągał z nich wniosków. To ja zauważyłem, że zdanie:
"Przeraźliwym paradoksem inkwizycji było to, że nieraz żarliwe oraz szczere pragnienie zwalczania zła generowało zło na skalę większą niż widziana kiedykolwiek wcześniej"
powinno stanowić uniwersalne i ponadczasowe ostrzeżenie przed wszystkimi, którzy ludzi, a zwłaszcza swoich przeciwników nazywają ZŁEM i w wypowiedziach o nich odmieniają wyraz ZŁO przez wszystkie przypadki, niezależnie od tego czy robi to polujący na czarownice katolicki inkwizytor, protestancki sędzia, Adolf Hitler czy Donald Tusk - zanonimizowany cytat z omówienia pierwszego rozdziału pochodzi z programowego przemówienia tego polityka z okazji jego powrotu do Polski 3 lipca 2021. Oto oryginał:
"Nie przyzwyczaiłem się do tej nowej prawdy. Że trzeba walczyć z PiS-em, ale nie to jest najważniejsze, że warto wygrać z PiS-em, ale... Wiecie, że to, co jest przed „ale” się nie liczy. Każdy, kto uważa, że istnieje inny priorytet polityczny, że jest coś ważniejszego w Polsce, niż na nowo, z otwartą przyłbicą, z prostym tekstem, powiedzieć: Dzisiaj ZŁO rządzi w Polsce. Wychodzimy na pole, żeby się bić z tym ZŁEM. Każdy kto w tej przestrzeni, w debacie publicznej wciska to słowo „ale”... Jak to słyszę, dostaję FURII! To ZŁO, które czyni PiS jest tak ewidentne, bezwstydne, permanentne! Może ta bezczelna determinacja w czynieniu ZŁYCH rzeczy spowodowała, że wszyscy ludzie w Polsce opuścili ręce i mówią: Nie no, oni są tak bezczelni w tych ZŁYCH sprawach, że nic się nie da zrobić. Otóż trzeba zacząć od tego pierwszego, najważniejszego zadania: jak widzisz ZŁO, walcz z nim i nie pytaj o dodatkowe powody!"
To ja zauważyłem, że to zdanie stanowi przestrogę przed tymi, którzy suflują takie rozwiązania i się nimi zachwycają - niezależnie od tego czy to są niemieccy propagandyści z czasów III Rzeszy Josef Goebbels i Julius Streicher czy współcześni niemieccy komentatorzy mieszkający w Polsce Klaus Bachmann i Wiktoria Grossmann. To ja obok cytatów Agamemnona i jednego z rwandyjskich morderców umieściłem cytat Heinricha Himmlera wskazując na przerażającą konsekwencję powtarzającej się obsesji zabijania wszystkich z małymi dziećmi włącznie. To ja znalazłem inne hasło które przewija się u zbrodniarzy z przerażającą konsekwencją - "żelazna miotła" i "robienie porządków żelazną miotłą" - ulubione słowa Józefa Stalina, Karla Marii Wiliguta, Heinricha Himmlera, które teraz wróciły do polityki za sprawą Donalda Tuska:
"Jestem generalnie łagodnym człowiekiem, nie mam w sobie potrzeby odwetu, wolałbym łagodzić konflikt. Ale bardzo wielu, RACZEJ SETKI, NIŻ DZIESIĄTKI, FUNKCJONARIUSZY PiS będzie musiało odpowiedzieć i to karnie, bo popełniali przestępstwa i robili to w świetle dnia. Dajcie mi 100, no może 400 dni, żeby ZROBIĆ PORZĄDEK NAPRAWDĘ ŻELAZNĄ MIOTŁĄ."
Oczywiście tego cytatu nie umieściłem w omówieniu pierwszego rozdziału, bo jest zbyt charakterystyczny i nie dał się zanonimizować.
Dlaczego fragment o ludobójstwie i gwałtach w Rwandzie zrobił na mnie największe wrażenie? Bo stanowi kolejny dowód na potwierdzenie mojej tezy, że zbrodnicze reżimy - niezależnie od tego czy dojdą do władzy na drodze rewolucji, przewrotu wojskowego czy nawet demokratycznych wyborów - nigdy nie działają w sposób ewolucyjny, tylko zawsze w sposób rewolucyjny. Nie kombinują jak komuś odebrać jakieś prawa, nie obchodzą istniejących przepisów prawa, nie czekają na nic, nie wyczekują latami na dogodną okazję aby kogoś zmusić do ucieczki z kraju, wtrącić do więzienia lub zabić - zawsze działają w sposób gwałtowny i bezwzględny. Jeśli chcą komuś odebrać jakieś prawa, po prostu je odbierają. Jeśli prawo stoi im na przeszkodzie, to po prostu je łamią lub wprowadzają bezprawnie dekretami, uchwałami, rozporządzeniami nowe, często barbarzyńskie i nieludzkie prawa. Jeśli chcą kogoś wypędzić, uwięzić lub zabić, to po prostu to robią. I robią to szybko. Czasem później post factum szukają na swoją ofiarę paragrafu lub innej podstawy prawnej, czasem ją tworzą na szybko, dekretem, a czasem zamykają i zabijają "na bezczelnego" gdzieś na stadionie pod pretekstem "przywracania porządku", bez żadnej podstawy prawnej. Immanentną częścią tej tezy jest bardzo istotny fakt, że grupy które są szczególnie niebezpieczne można powstrzymać bez ogromnych ofiar tylko wtedy, gdy są jeszcze hałaśliwą mniejszością. W momencie kiedy zdobywają większość lub jakąkolwiek inną przewagę, wówczas straty muszą być i im dłużej rządzą tym te straty szybciej rosną, bo reżim najbardziej boi się tego, że po utracie władzy może go spotkać kara lub nawet odwet proporcjonalny do jego zbrodni. Dlatego jeśli ktoś jak Marian Turski, Robert Biedroń, Janina Ochojska, Donald Tusk itp... mówi "nie bądź obojętny" i wskazuje na rządzącą większość porównując ją ze zbrodniczym reżimem hitlerowskim, a jednocześnie nie siedzi w więzieniu, nie siedział za czasów rządów tej większości w więzieniu i krótkim czasie po tych słowach nie traci życia, nie jest zmuszony do ucieczki ani nie trafia do więzienia, to znaczy że łże w najbardziej podły sposób, a jego zarzuty są projekcją jego zbrodniczych planów. Dowodów na potwierdzenie mojej tezy jest dokładnie tyle ile było zbrodniczych reżimów w przeszłości, a najmocniejszym dowodem jest właśnie reżim hitlerowski - wystarczy zobaczyć jak szybko zmieniały się Niemcy oraz wszystkie terytoria przez nie anektowane i okupowane od momentu kiedy władzę na nich przejmowali naziści. Przykład z Rwandy pokazał, że oprawcami nie musi być hałaśliwa mniejszość, która uzyskała przewagę i zaczęła reprezentować większość (jak NSDAP, która nigdy samodzielnej większości w parlamencie nie zdobyła, Hitler przegrał także wybory prezydenckie, ale dzięki koalicji zaczął rządzić i stał się najpotężniejszą osobą w państwie), ale równie dobrze może to być hałaśliwa, dotychczas niby dyskryminowana większość. Moja teza miała jeden słaby punkt - o ile oczywiste kłamstwo osoby stawiającej demokratyczną władzę na równi z reżimem hitlerowskim wykazuje sama historia, to jak udowodnić, że to kłamstwo wynika ze zbrodniczych projekcji zanim ów kłamca dojdzie do władzy i zacznie łamać prawo, zabierać prawa, rządzić dekretami i uchwałami, zmuszać do emigracji, wtrącać do więzień, delegalizować, zabijać... No właśnie przykłady rzekomych "bojowników o prawa" takich jak Pauline Nyiramasuhuko są na to najlepszym dowodem (a Adam Bodnar to taka Nyiramasuhuko w dużo łagodniejszej, nie afrykańskiej tylko europejskiej wersji). Ale Philip Zimbardo tego zdaje się nie dostrzegać. Dla niego Pauline Nyiramasuhuko jest "ofiarą totalnej sytuacji" która tylko uległa "niepożądanemu wpływowi systemu". Dodam, że to ja opisałem dość realistycznie historię Rwandy w której już od pierwszego momentu przejęcia władzy przez Hutu zaczynają się represje, kolejne fale emigracji, aż wreszcie gdy reżim Hutu czuje się zagrożony utworzonymi na emigracji siłami Tutsi, to najpierw morduje "symetrystów", a następnie przystępuje do błyskawicznej i wyjątkowo brutalnej eksterminacji ludności cywilnej Tutsi. W książce Zimbardo obraz tych dwóch plemion przed eksterminacją był wręcz "cukierkowy" - niby przez lata żyły razem, wyznawały tę samą religię, żeniły się ze sobą... Nie! G*wno prawda! Od momentu przejęcia władzy przez Hutu w latach 60-tych panowały tam ZEMSTA i NIENAWIŚC. A jak się ta historia zakończyła? Mogłoby się wydawać, że po wycofaniu misji ONZ z tego terytorium los Tutsi jest przesądzony. Ale nie - okazało się że Hutu to tacy partacze, że bardziej inteligentni Tutsi wkroczyli utworzonymi na emigracji oddziałami i przejęli władzę. Hutu zaczęli uciekać w popłochu - część dlatego, że brała udział w zbrodniach, część dlatego, że bała się, że teraz Tutsi zaczną się mścić i zachowywać tak jak Hutu. A czy doszło do zemsty? Nie. Może rozczarowywać ślamazarność procesów zbrodniarzy, ale infrastruktura tego malutkiego państewka afrykańskiego (także sądownicza - sędziowie Tutsi zostali zamordowani przez Hutu, sędziowie Hutu w obawie przed zemstą uciekli przed Tutsi) została całkowicie zdewastowana. Mimo ogromnej emigracji to plemię Hutu nadal stanowi większość ludności Rwandy, więc często wybrany lokalnie sędzia, który nie brał udziału w zbrodniach jest członkiem rodziny sądzonych zbrodniarzy. Ale Tutsi rządzą pokojowo i nie ma tam żadnych objawów krwawej zemsty. Bo pokoju nie przywraca się terrorem ani praworządności nie przywraca się metodami państwa policyjnego, jak by chcieli Klaus Bachmann, Wiktoria Grossmann i Donald Tusk.
Czyli reasumując Philip Zimbardo w pierwszym rozdziale podaje bardzo wiele arcyciekawych przykładów. Ale nie wyciąga z nich wniosków. Bo wnioski miał przygotowane jeszcze przed przystąpieniem do pisania książki. Wnioski które sformułował aby chronić swój tyłek, gdy po latach wyszło na jaw, że w trakcie Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego nie stanął na wysokości zadania i gdyby nie jego dziewczyna... Psycholog dał plamę, więc stwierdził, że to nie on jest niemoralny, tylko wszyscy ludzie są niemoralni, a tkwiące w nich bestie mogą pozostać w ukryciu lub zostać wypuszczone przez demoniczny, państwowy "system".
10. Podsumowanie
Zimbardo wybrał skrajną teorię i zawzięcie z nią walczył. Kwestionowana przez niego teoria dyspozycyjna zakłada że osobę bez przestępczych skłonności można od razu uniewinnić nawet jeśli coś wskazuje na popełnienie przez nią przestępstwa, a osobę ze skłonnościami przestępczymi (np.: pedofilskimi) od razu skazać nawet jeśli przestępstwo wcale nie zostało popełnione. Sam popada w drugą skrajność - próbuje udowodnić że bestia siedzi w każdym z nas i splot okoliczności prowokujących pewne zachowania może tę bestię wyzwolić. Gdzie jest prawda? Czy okazja czyni złodzieja, czy to złodziej szuka okazji? Wystarczyłoby aby Zimbardo zamiast do "Malleus Maleficarum" sięgnął do katolickiej teologii moralnej, w której człowiek jest jednocześnie święty, bo wszystko co stworzył Bóg było dobre, a dodatkowo człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże, a jedocześnie jest skażony grzechem, przez co ma zestaw wrodzonych lub nabywanych skłonności do złego zwanych grzechami głównymi. Są to: pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew, lenistwo. Te grzechy główne w mniejszym lub większym stopniu popychają go do złych czynów w tym także do okrucieństwa o którym pisał Zimbardo. Człowiek ulegając swoim słabościom może stracić nad nimi panowanie i popaść w zgubny nałóg lub w chwili próby zrobić coś strasznego. Jednocześnie wzmacniając swoje cnoty może przygotować się na bycie bohaterem w krytycznej chwili. Po 459 stronach kluczenia, lawirowania, nieobiektywnego usprawiedliwiania oprawców i oskarżania władz oraz robienia ludziom wody z mózgu na różne inne sposoby Zimbardo wreszcie dochodzi do prawie takiego samego, choć mocno okrojonego wniosku.
Czy o zachowaniu człowieka w chwili próby decydują czynniki dyspozycyjne czy sytuacyjne? Moim zdaniem i jedne i drugie po części, ale tak naprawdę to żadne z nich. Zimbardo nie uwzględnia w swojej książce tego, że człowiek zmienia się przez całe życie. Jak wspomniałem nie uwzględnia tego, że zdolność odróżniania czynów dobrych od złych zwana sumieniem u dzieci dopiero raczkuje (czasem wiedzą, że zrobiły coś złego i odruchowo chowają się pod stół przewidując że rodzice nie będą zadowoleni, ale czasem nie widzą w złym czynie nic złego i myślą że to jest zabawne) a nawet u młodzieży licealnej i młodych ludzi rozpoczynających studia i pracę jeszcze się rozwija. W zależności od własnych decyzji, zrządzeń miotającego nim losu, a przede wszystkim swoich kolejnych reakcji na te zrządzenia i wyzwania człowiek może się rozwijać lub degradować w różnych obszarach. Może także rozwijać bądź degradować własne sumienie. Czy otoczenie może wpływać na sumienie? Jasne, że tak. Wystarczy zobaczyć jak taki "Der Stürmer" i paramilitarne wychowanie w pruskiej dyscyplinie wpłynęło na sumienia Niemców.
Prawie każdego można złamać. Przez kilka lat szukałem przyczyny tego, dlaczego ilekroć trafiłem na jakiegoś Żyda fanatycznie nienawidzącego Polaków i chcącego wymazać z historii pamięć o Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata tylekroć okazywało się, że pochodził on z Łodzi. Przyczyna okazała się tak przerażająca, że przekraczała moją wyobraźnię. W artykułach o historii łódzkiego getta można znaleźć wzmianki o tym, że Niemcy w pewnym momencie zażądali wydania na śmierć wszystkich dzieci w wieku "przedprodukcyjnym" a także starców niezdolnych do pracy. Można także znaleźć wzmianki o Chaimie Rumkowskim który się na to zgodził. Ale bardzo trudno znaleźć opis JAK to zrobili. Nie ściągali posiłków SS. Postawili funkcjonariuszy żydowskiej policji i straży pożarnej przed przerażającym dylematem - obiecali, że rodzina każdego z nich który się odpowiednio mocno zaangażuje w wywlekanie dzieci pozostałych Żydów będzie nietykalna - nikt z niej nie zostanie zabity ani w tej ani w żadnej następnej czystce. Źródła nie wspominają ani jednego żydowskiego bohaterskiego ojca, który by nie został złamany tym dylematem (może tacy byli, ale nie znalazłem ani jednego nazwiska). Niemcy dotrzymali słowa - ze złamanych Żydów i ich rodzin na koniec wojny utworzyli specjalne komando mające "posprzątać obóz" czyli pozacierać ślady zbrodni. Pozwolili im w relatywnie dobrych warunkach przeżyć do wyzwolenia. Pozostałych jeszcze żywych Żydów z łódzkiego getta przewieziono do Auschwitz-Birkenau, ale ze względu na nadciągający front większości z nich Niemcy nie zdążyli zabić.
Czy można złamać każdego? Moja Babcia pod koniec okupacji karmiła Żyda, który ukrywał się w mieszkaniu Sąsiadki (wcześniej opiekowała się nim Sąsiadka, ale kiedy Gestapo zaczęło węszyć w okolicach domu wyjechała na wieś aby uratować swoje Dzieci i w drodze powrotnej zaskoczył ją wybuch Powstania Warszawskiego. W październiku 1944 roku Babcia idąc z trójką małych Dzieci (w tym moją Mamą) została poinformowana przez młodego mężczyznę z AK, że był donos i w jej mieszkaniu już są Niemcy i nie może do niego wrócić. I wróciła, choć prawie na 100% oznaczało to egzekucję Jej i Dzieci. Ale ujęła Niemców dobrocią mówiąc, że gdyby oni byli głodni, to też by im dała jeść, więc żołnierze Wehrmachtu potraktowali różaniec i modlitewnik ukrywanego Żyda jako pretekst do tego, by powiedzieć donosicielce, że to nie jest Żyd (choć doskonale wiedzieli że to Żyd - rozmawiali o tym miedzy sobą żartując że temu schorowanemu Żydowi niewiele brakuje do śmierci, ale kobiety i dzieci szkoda... co ten Żyd rozumiał, bo znał język niemiecki). I tak cudem ocalał zarówno pan Rudolf jak i moja rodzina.
Ale tak naprawdę nie wiem (i chyba nikt nie wie) jak bym się zachował w chwili tak ekstremalnej decyzji. Czy postąpiłbym jak Babcia czy jak ci z łódzkiego getta.
A jak to jest w przypadkach mniej skrajnych? Jak wtedy działa sumienie, gdy zamiast terroru pojawia się presja i manipulacja? Różnie. Z jednej strony nie trzeba żadnych bohaterskich supermocy, aby zauważyć, że konferencja prasowa na której straszy się imigrantami pokazując pozyskane z karty jednego z nich zdjęcie faceta kopulującego z krową jest złem polegającym na przyklejaniu całej grupie uogólniającej, deindywidualizującej i dehumanizującej etykietki. Nie trzeba również żadnych supermocy, aby stwierdzić że wypuszczenie w szczycie kampanii wyborczej filmu mającego zrobić ze wszystkich księży (i osób stających w jakiejkolwiek sprawie w obronie katolików, w tym polityków przeciwnego obozu) jednej wielkiej pedofilskiej mafii jest dokładnie tym samym. Nie trzeba także żadnych supermocy, aby zauważyć, że zdanie
"dwa wieprze na rozkaz kaczora miały przy pomocy jednej krowy odwrócić uwagę od stada tłustych kotów"
to najbardziej ordynarna dehumanizacja i nie żaden "Folwark Zwierzęcy" tylko sięgnięcie po dehumanizujące kalki (symbolizujące Żydów tłuste zwierzęta z gwiazdą Dawida tuczące się kosztem biedujących Niemców) wprost z nazistowskiego szmatławca "Der Stürmer". Nie trzeba żadnych supermocy aby zauważyć, że wypowiedź:
"Drogie dziecko, pamiętaj, twoje zadanie jest im przypier....ć. Jesteś młody, na razie nie rozumiesz, co do ciebie mówię, ale już szybko zrozumiesz, jak będziesz miał kilkanaście lat albo nawet wcześniej. Już zrozumiesz, komu trzeba przypier....ć i nie zważać na nic. Tym wszystkim Trumpom, Kaczyńskim, Orbanom pier....nym trzeba przypier....ć. Żadnych dialogów chrześcijańskich, żadnego tam, wiesz, rozumienia, debaty, porozumienia. Nie, k...a. Faszystom trzeba przypier....ć, a nie dyskutować. Bo oni będą używali ten dialog, żeby ciebie zrobić w d..ę po prostu (...)".
to emanacja wszystkiego tego co było najgorsze w nazizmie w skondensowanej postaci. I autor (niby kulturalny człowiek, znany aktor Andrzej Seweryn) sprzedaje tę nazistowską nienawiść pod pozorem walki z pojawiającym się w tej wypowiedzi "faszyzmem". Po raz kolejny przypomina się przestroga którą wydobyłem od Zimbardo:
"Przeraźliwym paradoksem (...) było to, że nieraz żarliwe oraz szczere pragnienie zwalczania zła generowało zło na skalę większą niż widziana kiedykolwiek wcześniej"
Nie potrzeba żadnych supermocy, aby stwierdzić że celowe i niekonieczne zadawanie aresztowanemu lub więźniowi bólu fizycznego lub psychicznego (zwłaszcza jeśli celem tych działań jest złamanie więźnia i wymuszenie na nim zeznań) jest torturą i musi być zakwalifikowane jako skrajnie nieetyczna zbrodnia - niezależnie od tego czy dotyczy wielokrotnego rażenia Igora Stachowiaka paralizatorem dokonane przez "policjantów" w toalecie wrocławskiego komisariatu, czy dotyczy przymusowego dokarmiania Mariusza Kamińskiego sondą wypychaną przez nos na kilka godzin przed wyjściem na wolność dokonane przez "lekarza" w więziennym szpitalu czy też głodzenia przez ponad dobę aresztowanego księdza Michała Olszewskiego.
WIĘC DLACZEGO W PRZYPADKU JEDNYCH Z TYCH ZBRODNI BADANIA WYKAZUJĄ, ŻE WIĘKSZOŚĆ SPOŚRÓD ELEKTORATÓW WSZYSTKICH UGRUPOWAŃ WYRAŻA DEZAPROBATĘ, A W PRZYPADKU INNYCH WIDOCZNY JEST OGROMNY - NIEKIEDY WIĘKSZOŚCIOWY - ODSETEK ELEKTORATU WYRAŻAJĄCEGO APROBATĘ, ZADOWOLENIE LUB WRĘCZ ENTUZJAZM?
Proszę zauważyć, że w przytoczonych przeze mnie kilku przykładach czynów zasługujących na dezaprobatę Mariusz Kamiński raz pojawia się jako sprawca (dehumanizująca konferencja z krową), a drugi raz jako ofiara (tortury w więziennym szpitalu). Podobnie Adam Bodnar raz występuje w roli Rzecznika Praw Obywatelskich piętnującego tortury dokonane z własnej inicjatywy przez policjantów aby "dać nauczkę" aresztowanemu dilerowi narkotyków - recydywiście i "zmiękczyć" tegoż zatrzymanego, a drugi raz występuje w roli Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego który aprobuje (może nawet zleca) torturowanie znanego funkcjonariusza państwowego głównie (a raczej wyłącznie) w tym celu aby uczynić zadość żądzy zemsty sadystycznej gawiedzi, a za trzecim razem pod okiem (a może z osobistego polecenia) tegoż ministra Bodnara dochodzi do przetrzymywania przez sześćdziesiąt godzin bez jedzenia i z połową butelki czystej wody do picia księdza, którego aresztowanie ma tylko jeden cel: doprowadzić do tego, aby się psychicznie rozsypał i pogrążył zeznaniami polityków. Nie muszę chyba tłumaczyć, że gdyby właściciel psa potraktował go w ten sposób jak podwładni Bodnara potraktowali uwięzionego człowieka, to sam trafiłby za kratki. Ostatnia wpadka prokuratury z aresztowaniem Posła Marcina Romanowskiego mimo chroniącego go immunitetu Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy pokazuje, jak wielki i niebezpieczne jest dążenie obecnej władzy do zaspokojenia sadystycznej żądzy zemsty najbardziej radykalnej części elektoratu oraz przemodelowania myślenia całego społeczeństwa za pomocą brutalnej "terapii szokowej" wywołującej po jednej stronie akceptację dla zbrodni, a po drugiej paraliżujący strach i zwątpienie.
" ...Ale czy można wyliczyć wszystkie objawy bezprawia i opisać całą garderobę płaszczyków, pod któremi się ukrywa? Jest jeden taki płaszczyk demagogiczny, w który wszyscy prawie wierzą jak w królewską koszulę z bajki Andersena. A mianowicie "zarzuca się" osobom, które się chce zniszczyć, poprostu nieuczciwość. Urzędowe oświadczenie, że ktoś kradł, dopuszczał się nadużyć natury finansowej, wyzyskiwał swoje wpływy czy stosunki i t.p. - któż na całym świecie natychmiast w to nie uwierzy? Może jakaś zaślepiona matka, i to chyba nie w czasach dzisiejszych. Tylu tysiącom ludzi przypisano podobne sprawki, że opinia publiczna nie może się wprost połapać , czy wytoczono sprawy tym rzekomym kanaliom, czy zostali skazani. Wiadomo, że są zaaresztowani, że siedzą: dobrze im tak. A gazeta jutrzejsza przyniesie tyle nowych sensacyj, że o wczorajszych "panamach" nie będzie czasu myśleć.
Tak łatwo przecie przyczepić się do ludzi operujących ogromnymi kapitałami publicznymi. Gdzie jest tylko fundusz dyspozycyjny - tam szantaż murowany. Aż strach pomyśleć, coby się mogło stać, gdyby inny regime zastąpił obecny i chciał zastosować te same metody walki ..."
Czyj to jest cytat i czego dotyczy? Podpowiem, że nie jest to cytat Zimbardo. Podpowiem również, że nie dotyczy "rozliczania PiS" ani wcale współczesnych czasów. Autorem zacytowanych słów jest Antoni Sobański, który odwiedził Niemcy w roku 1933 czyli kilka miesięcy po przejęciu władzy przez Hitlera i NSDAP. Swoje obserwacje zawarł w serii reportaży które opublikowano najpierw w tygodniku „Wiadomości Literackie”, a następnie w książce "Cywil w Berlinie". Wartość poznawczą książki potęguje fakt, że "(...) autor znał świetnie język i kulturę niemiecką, w stolicy Niemiec bywał często, miał tu wielu przyjaciół i znajomych. (...) Książka Sobańskiego to zapewne najważniejsze świadectwo o nastrojach i atmosferze panujących w Niemczech w pierwszych latach władzy nazistów, jakie wyszło spod pióra polskiego autora." https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5092801/cywil-w-berlinie Szok? Tak, SZOK! Bo poprzednia próba przemodelowania myślenia całego społeczeństwa właśnie tak się rozpoczęła... jaki był jej dalszy przebieg i koniec chyba nie muszę pytać.
W dzisiejszych czasach wygodnie jest przypisywać pewne cechy negatywne na stałe jednym opcjom politycznym, a cechy pozytywne innym opcjom. Kiedy "prawicowiec" popełnia zło, to jest to "oczywiste" bo to przecież "faszysta" i "populista". Natomiast jeśli "liberał" lub "lewicowiec" popełnia zło, to jest to "niemożliwe"... nawet jeśli ów delikwent jest typową dla ruchów populistycznych i totalitarnych "bezideową amebą" przyjmującą tę ideologię, która jest w danym momencie najbardziej korzystna, by następnie przejść od tego co wydawało się "słuszną walką ze złem" do tego, co Zimbardo nazwał generowaniem zła "na skalę jakiej nie widziano nigdy wcześniej". Ani zło ani dobro nie są na stałe przypisane ani do prawicy ani do lewicy, ani do konserwatyzmu ani do liberalizmu. Dlatego czyny i rozkazy powinniśmy oceniać bez filtra własnych przekonań, sympatii i uprzedzeń. Jeśli George W. Bush wydał polecenie stosowania tortur, to powinien za nie odpowiedzieć. Jeśli go nie wydał, to nie może odpowiadać za to co rzekomo "wiedział lub powinien wiedzieć" i odpowiedzialność spoczywa na tych, co rzeczywiście wydawali zbrodnicze polecenia lub co z własnej inicjatywy dokonywali zbrodniczych czynów. Jeśli polecenia były sprzeczne (np.: kazano żołnierzom pilnować granic i jednocześnie pod groźbą kary traktować humanitarnie nacierających na tę granicę imigrantów) to należy ustalić czy sprzeczne polecenia miały związek ze śmiercią żołnierza ugodzonego nożem przez agresywnego imigranta i kto za te polecenia odpowiada. I dokładnie tak samo powinno to wyglądać za oceanem w przypadku ewentualnych sprzecznych poleceń dotyczących przesłuchiwania więźniów.
BEZSTRONNOŚĆ, OBIEKTYWIZM i UNIWERSALIZM powinny być najważniejszymi cechami naukowca. Niestety Zimbardo te cechy zagubił. Jest "produktem" współczesnego świata, myślenia i popkultury, a jednocześnie szarlatanem podskórnie ten świat, popkulturę i myślenie modelującym. Jak by wyglądała wizyta Paula Zimbardo w dzisiejszej Polsce, gdyby ktoś go zaprosił aby pokazać działania reżimu Tuska wobec osób tymczasowo aresztowanych? Pewnie tak, jak wizyta Very Jourovej - otoczony klakierami Tuska i Bodnara udałby, że nic nie widzi i pochwalił zbrodniarzy za "przywracanie demokracji". A gdyby przybył w czasach "pisowskiego reżimu". Oj wtedy dopiero by się działo! I to pokazuje w jak upadłym, przekupnym, pełnym kłamstwa i hipokryzji świecie przyszło nam żyć. W świecie w którym "gwiazda" świata naukowego okazuje się oszustem, a w dodatku szarlatanem którego skrajnie niemoralny eksperyment niczego obiektywnie nie pokazał i był tylko bezsensownym sprawianiem bólu kilku chłopcom i robieniem im wody z mózgu tylko po to aby wypromować jego pomysłodawcę oraz najbardziej cynicznego spośród uczestników. Jedyną "wartością dodaną" Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego było wymuszenie zmian w systemie więziennictwa w Stanach Zjednoczonych, a następnie w innych krajach zachodu. Tylko tyle i aż tyle. Natomiast niewątpliwy szkodliwy wpływ tego eksperymentu polega na rozmyciu kwestii winy, odpowiedzialności i wartości poprawnego kształtowania sumienia. Nie neguję innych osiągnięć Philipa Zimbardo (np. w kwestii zrozumienia i zwalczania problemu nieśmiałości) ale za ten eksperyment i za brak obiektywizmu w książce otrzymuje ode mnie pałę z wykrzyknikiem w kwestii merytorycznej i ocenę naganną w kwestii etycznej. Co jest tym bardziej smutne, bo z pierwszego i ostatniego rozdziału wynika, jaki potencjał ma autor i jak niesamowicie dobra mogłaby to być książka, gdyby jej autor dochował jakichkolwiek standardów czy to w pisaniu, czy w eksperymentowaniu czy w życiu... a przede wszystkim gdyby pisał prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.
Jeśli możesz to przeczytać, to znaczy, że udało mi się oszukać system i przywrócić notkę do obiegu.
Dlaczego "Ojciec 1500 +"? Z czystej przekory, na złość tym, co widzą w nas "patologię".
Błędem, jaki popełniłem prowadząc mój wcześniejszy blog polityczny (Peacemaker) było wdawanie się w dyskusję z trollami i hejterami. Dlatego tutaj przyjmę radykalną strategię wobec osób rozwalających dyskusję i naruszających dobra innych - będę usuwał drastyczne komentarze, banował trolli i hejterów, a omentarze najbardziej ośmieszające hejtera pozostawiał dla potomności ku przestrodze (o nile nie naruszają prawa i dóbr osobistych.
Jeśli chcecie mnie tu wkręcać w swoją spiralę nienawiści, to odpuśćcie sobie. "I got a peaceful easy feeling" jak to śpiewała moja ulubiona grupa The Eagles i nie mam zamiaru tego popsuć ani zmieniać.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo