Nasz świat się kończy
Nie piszę tutaj o fikcyjnym końcu świata opisanym w filmie "Interstellar" (nota bene jeden z moich ulubionych filmów wszech czasów) ale o realnym końcu naszego świata. Jeszcze do końca nie wiemy na czym ten koniec będzie polegał. Nie mamy pojęcia czy to będzie ostateczny koniec ludzkiej cywilizacji, czy też z dekady chaosu i dezintegracji której początku jesteśmy świadkami i uczestnikami wykluje się jakiś nowy porządek rzeczy zupełnie różny od tego świata, który do tej pory znaliśmy. Są wieki w których nie dzieje się nic i są dekady w których dzieją się całe wieki. Właśnie w takiej dekadzie się znajdujemy. Niezależnie od tego czy ten proces gwałtownych zmian zakończy się dobrze czy źle, to możemy być pewni, że nie będzie to proces lekki łatwy i przyjemny.
I tu pojawia się pierwszy dylemat, który sprawił, że w tytule mojego artykułu umieściłem tytuł mojego ulubionego filmu oraz jeden z jego najlepszych cytatów. Film "Interstellar" jako przedstawiciel gatunku "science-fiction" czyli literatury fantastyczno-naukowej od strony naukowej jest do kitu. Już mój dziewięcioletni Syn zauważył, że gdyby choroba niszcząca rośliny na Ziemi stanowiła zagrożenie dla ludzkości, to o wiele łatwiej byłoby stworzyć na Ziemi hermetyczne i sterylne plantacje, hermetyczne oazy życia dla ludzi a nawet skolonizować Marsa niż przenosić ludzkość w ogromnych stacjach na orbitę Saturna a następnie przez tunel czasoprzestrzenny na planetę w innej galaktyce. Trzeba tu wziąć poprawkę na to, że mój Pierworodny to "dziewięciolatek", który już wyrósł z zabawek politechnicznych i programistycznych dla grupy 14+, więc inteligencją i wiedzą może zawstydzać licealistów i co niektórych nauczycieli (niczym główna bohaterka filmu), ale to nie zmienia faktu, że w kwestii naukowej scenarzysta się nie popisał. Natomiast w filmie tym jest to, co w literaturze science-fiction (zwłaszcza u Stanisława Lema) kocham najbardziej. To filozoficzno-psychologiczne rozważania, dla których przyszłość, technologia i nauka są tylko tłem. Więc jak brzmi ów pierwszy dylemat? Cytat z filmu:
"Kiedy zostajesz rodzicem, wszystko jest jasne - chcesz dać dzieciom poczucie bezpieczeństwa.
Nie powiesz dziesięciolatce, że świat się kończy."
Z tym problemem borykamy się od 24 lutego 2022 (data rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji Putina na Ukrainę). Z dnia na dzień stało się jasne, że skoro Putin zaatakował państwo powierzchniowo i ludnościowo prawie dwukrotnie większe od Polski, to nie możemy czuć się do końca bezpiecznie. Jeśli zawiodą sojusze (lub Putin postanowi wystawić te sojusze na próbę) to może zaatakować także nas. Dlatego stało się dla nas na krótki moment zrozumiałe, że powinniśmy cieszyć się szczęśliwym życiem, gdyż nie wiadomo ile nam go jeszcze pozostało. Widok Ukrainek idących od punktu konsultacyjnego do tymczasowej kwatery u jakiegoś człowieka dobrej woli z dziećmi i całym "majątkiem" spakowanym w jedną walizkę i małe dziecięce plecaczki był czymś przejmującym i przygnębiającym. Ale później "oswoiliśmy" tę wojnę. Przyzwyczailiśmy się do niej zdecydowanie za szybko i w sposób nienaturalny (wielu zatrudnionych przez Tuska specjalistów od manipulacji pracowało nad tym, aby ten temat zniknął z horyzontu przysłoniony przez pozornie "ważniejsze" bzdury i gównoburze - co tydzień ogłaszane kolejne "największe afery w historii świata". Aż tu przyszły wybory, wynik jaki był taki był... I nagle nastąpił WYSYP PRZEPOWIEDNI NADCIĄGAJĄCEJ WOJNY pomiędzy Rosją a NATO, której prawdopodobną areną w perspektywie kilku lat może być Polska.
Napisałem o tym przed świętami (dokładnie 20 grudnia okolicach południa) w mailu do Przyjaciółki:
Cześć Renatka
Przepraszam, że w trakcie naszego spotkania na konkretne pytanie "co na najbliższe lata prognozują specjaliści" odpowiedziałem niejednoznacznym, ogólnikowym stwierdzeniem, że "Putin się nie zatrzyma i będzie szedł dalej destabilizując sytuację w Europie Środkowej". To może znaczyć wszystko i nic. Użyłem tego zwrotu, bo nie chcę przy Dzieciach, a zwłaszcza przy Miłoszu (Bliźniaki jeszcze nie rozumieją co to naprawdę oznacza) rozmawiać o wojnie.
Większość z nich prognozuje, że Putin będzie potrzebował od 5 do 10 lat od zawieszenia konfliktu na Ukrainie do odbudowania potencjału obronnego Rosji w stopniu pozwalającym mu zaatakować jedno z państw NATO. Tak twierdzą zarówno polscy wojskowi (np. gen. Waldemar Skrzypczak), jak i analitycy cywilni (np. Tomasz Wróblewski). Wspominają o tym od dawna amerykański ISW (Institute for the Study of War, think-tanki brytyjskie, a ostatnio zauważyli to nawet Niemcy: Christian Mölling i Torben Schütz autorzy raportu Deutsche Gesellschaft für Auswärtige Politik którzy prognozują, że na przygotowanie się do wojny z Rosją Europa ma od 6 do 11 lat. Prezydent USA Joe Biden dwa miesiące temu stwierdził, że jeśli Putin wygra wojnę na Ukrainie, to zaatakuje kolejny kraj - któreś z państw bałtyckich lub Polskę, a Sekretarz Obrony USA Lloyd Austin powiedział, że jeśli Ukraina szybko nie otrzyma wsparcia, to stacjonujące w Polsce żołnierze amerykańscy bardzo szybko mogą znaleźć się na pierwszej linii frontu i walczyć z żołnierzami rosyjskimi.
Jeśli chodzi o moich ulubionych analityków, to Jacek Bartosiak powtarza, że albo uda nam się wypchnąć Rosję z Europy i przekreślić jej imperialne plany, albo wojna między Rosją a Polską (nie jakimś "krajem NATO" tylko konkretnie Polską) jest nieunikniona - natomiast nie podaje przedziału czasowego w którym do niej dojdzie. To samo od lat powtarza Gari Kasparow (rosyjski mistrz szachowy) który w ostatniej wypowiedzi stwierdził, że Ukraina jest o krok od porażki, a to oznacza w przyszłości realizację czarnego scenariusza dla Europy i świata. Drugi z moich ulubieńców Krzysztof Wojczal uspokaja, że dzięki postawie rządów wielu państw (w tym poprzedniego rządu Polski) sytuacja geostrategiczna bardzo zmieniła się na naszą korzyść i jeśli te działania będą kontynuowane (z mocnym akcentem na "jeśli") to Putin może nie odważyć się na atak, ale jeśli zamiast wypychania Rosji z Europy nastąpi powrót do wypychania Stanów Zjednoczonych (lub USA "wypchają się" same - zrezygnują z zaangażowania w Europie) to jest bardzo duże prawdopodobieństwo wojny.
Ale jest jeszcze Marek Budzisz, który zauważył to samo co ja - że aby zaatakować Polskę lub kraje bałtyckie Rosja nie potrzebuje niczego odbudowywać, bo mamy bardzo słabą armię, której modernizacja jest dopiero w początkowym stadium, a państwa bałtyckie ani nie mają armii ani "głębi strategicznej" czyli obszaru na którym mogłyby coś rozegrać (powstrzymać Rosję i przeprowadzić kontratak). Dodatkowo Putin przestawił całą gospodarkę na tryby wojenne, więc produkcja zbrojeniowa idzie pełną parą. Budzisz twierdzi, że grozi nam rosyjski atak już w przeciągu dwóch lub trzech lat. I grozi on szczególnie nam - Polsce. Mołdawia niby jest bardzo słaba, ale dostarczenie do niej wojska i sprzętu bez zajęcia jeszcze sporego kawałka Ukrainy stanowiłoby dla Rosjan ogromny problem logistyczny. Litwa, Łotwa i Estonia są słabiutkie i małe, ale atak na te kraje z bardzo dużym prawdopodobieństwem skutkowałby kontratakiem ze strony NATO. Natomiast Polska - jak zauważył dr Rafał Brzeski przegrała z Rosją dwie wojny: informacyjną i hybrydową. Rosyjscy hakerzy publikowali materiały wykradzione z kont różnych polityków i dowódców wojskowych wschodniej flanki NATO, ale tylko nad Wisłą znalazły się siły i środowiska, których te przekazy zachwyciły i przez które były one kolportowane i wykorzystywane. Tak samo z atakiem hybrydowym na granicę - Litwini byli w tej sprawie zgodni i jednomyślnie zaakceptowali "push-backi" oraz twardą postawę wobec prób destabilizacji, a jak było u nas sama wiesz. Dlatego Putin liczy na to, że uda mu się zdestabilizować sytuację w Polsce tak bardzo, że albo osiągnie swoje cele nawet bez użycia siły militarnej (przerzucenie imigrantów na granicę z Finlandią w dzień po wyborach było jak ogłoszenie zwycięstwa w tej bitwie), albo w przypadku wojny żadne państwo NATO nie będzie chciało bronić i odbijać tak skłóconego narodu. Dodatkowo Budzisz zauważa, że ostatnie przyśpieszenie federalizacji UE może być zapowiedzią tego, że Niemcy i generalnie zachód Europy chcą się zabezpieczyć przed tym, aby Polacy broniąc siebie lub zaatakowanych Bałtów nie "wrobili" ich w wojnę z Rosją - UE chce mieć możliwość oddania do rosyjskiej strefy wpływów lub "demilitaryzacji" pewnych terytoriów w celu "ratowania pokoju" (co ciekawe, przed takim scenariuszem już na początku wojny ostrzegał Jan Rokita, choć wówczas nikt głośno nie stawiał propozycji federalizacyjnych na forum UE). Budzisz dywaguje też, że Europa Środkowa i Północna może nie podporządkować się woli Brukseli, co spowoduje rozpad UE - i chyba na to liczy Putin. Dodatkowo Budzisz wskazuje, że na naszą zdolność obrony lub zapobiegania wojnie nie zależy tylko od liczebności i uzbrojenia wojska, ale od ogólnego "stanu systemu odpornościowego państwa": solidarnej obrony przed wojną informacyjną (nie to co do tej pory), obrony cywilnej, możliwości mobilizacyjnych, logistyki (CPK), służby zdrowia i służb ratunkowych, propaństwowej postawy polityków i patriotyzmu obywateli. Nieprzyjaciel nie uderzy tam, gdzie jesteśmy przygotowani, tylko tam, gdzie nie jesteśmy przygotowani (patrz przykład z Izraela).
Co ja prognozuję?
Niestety zgadzam się ze specjalistami odnośnie tego, że to Polska jest w najbliższych latach najbardziej narażona na atak, ale z tym zastrzeżeniem, że nie jestem pewny czasu w którym atak miałby nastąpić. Z reguły dzieją się rzeczy, które powodują odwleczenie niektórych wydarzeń w czasie miejmy nadzieję, że tak i tym razem będzie. Niestety za bardzo prawdopodobną uważam destabilizację Polski w najbliższym czasie - szał rozliczeń spowoduje reakcję obronną i może dojść nawet do starć dwóch "plemion" żyjących w dwóch "bańkach medialnych" (zwłaszcza, że Tusk będzie próbował unicestwić jedną z nich i spacyfikować całe "plemię" które obecnie znalazło się w opozycji). Trudno wyobrazić sobie lepszy prezent dla Putina. Ale skoro jako jedyni na wschodniej flance NATO przegraliśmy wojnę informacyjną i hybrydową, to jestem sceptyczny jeśli chodzi o możliwość powstrzymania tego autodestrukcyjnego szaleństwa.
Z czego wynika "wysyp" takich kasandrycznych prognoz?
Ostatnio miało miejsce kilka wydarzeń - niekiedy przewidywalnych, niekiedy przez niektórych wręcz z utęsknieniem wyczekiwanych, ale ci wyczekujący nie byli za bardzo świadomi konsekwencji tych zmian. Po pierwsze były dwa ogromne błędy popełnione przez Zełenskiego: najpierw błąd militarny - za długo zapowiadał i za wolno a także na za bardzo rozciągniętej linii frontu rozpoczynał tegoroczną kontrofensywę (w rezultacie Rosjanie się ufortyfikowali i zaminowali - urządzili rzeź ukraińskich żołnierzy i zachodnich "Leopardów"), a następnie błąd geostrategiczny - zdradził Polskę dając się przekupić Niemcom (dokładnie ten sam błąd popełnił rząd Hiszpanii w 1936, tylko wtedy przekupującym był ZSRR, a zdradzonymi międzynarodowe dystansujące się od Rosji oddziały walczące po stronie "republikańskiej"... i teraz też przewidywałem , że coś takiego się stanie, ale nie przewidziałem aż takiej hekatomby) przez co na arenie międzynarodowej stracił wiarygodność, a w kraju podciął morale obrońców. Po drugie w Polsce odbyły się wybory i rząd dotychczas lobbujący na forum międzynarodowym o pomoc dla Ukrainy stracił władzę. Po trzecie jako synergia błędów Zełenskiego i zmiany sytuacji w Polsce wsparcie dla Ukrainy w USA przestało być niedyskutowalnym priorytetem - i tak w Senacie upadł projekt przekazania Ukrainie kolejnej transzy pomocy. Po czwarte w USA wyraźną przewagę sondażową zyskał Donald Trump. I po piąte nowe władze w Polsce zapowiedziały redukcję programu zbrojeniowego, co przeraziło oczekujących na te władze Niemców... bo okazało się, że nagle ich fabryki w RP mogą wpaść w ręce RUS, a wschodnia granica NATO może znów być ich granicą.
Dlatego do kasandrycznych zapowiedzi podchodzę z pewną rezerwą. Część z nich może być otrzeźwiającymi komunikatami dla nowych władz, aby w szale rozliczeń nie niszczyły tego, co jest dla Polski strategicznie ważne (rozbudowa armii, CPK i energetyka atomowa), część może być wewnętrznymi komunikatami skierowanymi do amerykańskich polityków i wyborców. W dodatku jest to podejrzane, kiedy publicyści cytujący ekspertów mówią "w perspektywie dwóch - trzech lub maksymalnie czterech - pięciu lat czeka nas pełnoskalowa wojna z Rosją" takim tonem jakby zapowiadali niewielką podwyżkę cen ziemniaków. Ale jak wspomniałem wcześniej, wisi nad nami widmo gwałtownego konfliktu wewnętrznego spowodowanego właśnie rozpoczętym szałem rozliczeń... a on jest spowodowany tym, że Kaczyński nie rozwiązał kilku spraw 4 lata temu: nie spluralizował TVP, nie ustabilizował sytuacji prawnej Trybunału Konstytucyjnego, nie przeprowadził nawet symbolicznego rozliczenia Przemysłu POgardy, puczu Rzeplińskiego i poprawki Kropiwnickiego, a także nie podjął realnych działań mających deeskalować konflikt i zbliżyć do siebie zwaśnione elektoraty... czyli dokładnie to, o co kiedyś mnie zapytałaś wychodząc od nas z mieszkania (pamętasz?) ale o tym piszę na okrągło na swoim blogu i dziś już nic na to nie poradzimy - mamy większy problem w postaci premiera-psychopaty.
Dlatego właśnie nie chcę przy Dzieciach rozmawiać o wojnie. Nie chcę Im zabierać ostatnich w miarę szczęśliwych lat dzieciństwa. Dlatego paradoksalnie chcę się przeprowadzić do nowego domku, aby udać się tam na wewnętrzną emigrację, zająć się czymkolwiek i nie myśleć o tym, że czekają nas wydarzenia, w wyniku których życie mogę stracić i ja (wolałbym dłużej towarzyszyć dzieciom, ale to jeszcze nie jest takie straszne) i moje dzieci mogą stracić życie lub szczęśliwą przyszłość (a to już jest myśl straszna - chyba nawet czekając na śmierć Mamy i Taty w trakcie Ich chorób nowotworowych nie czułem się tak strasznie).
Dobitnym POST SCRIPTUM listu do Renaty chyba bardziej wymownym od samego listu jest fakt, że w momencie kiedy pisałem słowa prognozy o szale rozliczeń i możliwości starć pomiędzy "plemionami" żyjącymi w dwóch "bańkach medialnych" oraz prawdopodobnej próbie unicestwienia jednego z nich... dokładnie w tym momencie zniknął sygnał TVP Info i portal internetowy tej stacji, bo Tusk zrobił pierwszy krok w kierunku unicestwienia opozycji lub wojny domowej.
Jedne wybory w Polsce przegrane przez proamerykańską partię PiS, która była zewsząd atakowana, której zdarzało się popełniać poważne błędy (które sam krytykowałem) oraz perspektywa wyborczego zwycięstwa Donalda Trumpa.
Czy to nie jest zbyt błahy powód, aby wieszczyć apokalipsę?
Jak wyraźnie napisałem w liście do Renaty do kasandrycznych zapowiedzi podchodzę z pewną rezerwą. Tym bardziej, że niektóre z nich są bezczelnie podszyte polityką - zwłaszcza te straszące wygraną Donalda Trumpa w USA oraz prawicowych partii "populistycznych" w Europie. Przez całą kadencję Trumpa mieliśmy przerwę w ekspansji Rosji (Putin nie odważył się w tym czasie zaatakować ani próbować destabilizować żadnego państwa - jak Trump przegrał, to się nagle zaczęło: operacje 'GhostWriter" i "Śluza", następnie atak na Ukrainę), mieliśmy zakończenie "kariery" bytu zwanego "Państwem Islamskim", dwa skuteczne uderzenia rakietowe w siły Assada i powiązane z nimi siły rosyjskie (przeprowadzone tak precyzyjnie, że nie zginął w nich ani jeden Rosjanin, a sprzęt poszedł w drobny mak) oraz masakrę zgrupowania Wagnerowców (Rosja nie chciała się do niego przyznać i wydać mu rozkazu odwrotu, więc Trump kazał ich zmieść... co lotnictwo wykonało). Spośród wszystkich rządów UE żaden tak bardzo nie przyczynił się do wygrania przez Ukrainę pierwszych faz wojny jak "populistyczno - prawicowy" rząd PiS (większy wpływ na tamte wydarzenia miały tylko rządy spoza UE: USA i GB).
Jednak jest coś, co nie pozwala mi spać spokojnie. Już w roku 2011 przewidziałem to, co dziś nazywa się atakiem hybrydowym na Polskę. Wtedy po raz pierwszy postawiłem diagnozę, że albo w roku 2013 nastąpi przełom w nastrojach społecznych i zdecydowane odwrócenie się wyborców od POlityki POgardy serwowanej przez Tuska i Palikota, to wybory w roku 2015 zapoczątkują szereg zdarzeń, które zakończą się krwawymi starciami na ulicach wykorzystanymi przez Putina po to, aby jeszcze bardziej upokorzyć Polskę, upokorzyć NATO i zawłaszczyć nasze państwo do swojej strefy wpływów. Dlaczego przełom miał nastąpić w roku 2013? Bo w roku 2012 kończyła się unijna perspektywa budżetowa oraz szereg inwestycji związanych z mistrzostwami Europy w piłce nożnej, więc społeczeństwo pozbawiane ogromnych dotacji musiało wtedy odczuć skutki fatalnych decyzji gospodarczych rządu Tuska. A dlaczego ten przełom już w roku 2013 był konieczny, aby dwa lata później nie doszło do krwawych starć? Bo politycy, a przede wszystkim elektoraty potrzebowały przynajmniej roku lub dwóch lat czasu, aby przyzwyczaić się do nowej sytuacji - perspektywy przejęcia w wyniku demokratycznych wyborów władzy przez PiS. Jak to przyznał dwa lata później w jednym z wywiadów prof. dr hab. Janusz Czapiński (m.in. autor publikowanej co kilka lat "Diagnozy społecznej") w roku 2013 nastąpił przewidywany przeze mnie zwrot preferencji wyborczych. Jednak zwrot ten był zamaskowany i zafałszowany przez sondażownie tak zmieniające wagi i metodologię sondaży, aby nadal wydawało się, że w 2015 roku Bronisław Komorowski wygra w cuglach wybory prezydenckie, a nawet jeśli PiS osiągnie dobry wynik w wyborach parlamentarnych, to i tak nie będzie w stanie przejąć władzy. Ukrywano fakt, że PiS systematycznie powiększa swój elektorat umiarkowany, który jednocześnie staje się bardziej zmotywowany do uczestnictwa w wyborach, zaś bardziej umiarkowani wyborcy PO mają już tej partii dość i albo zmieniają preferencje albo nie zamierzają iść do wyborów. Co z tego wynikało? Z jednej strony ukrycie przez sondażownie na dwa lata ciągłego wzrostu poparcia dla PiS odebrało zwolennikom PO możliwość oswojenia się z myślą, że po wyborach ich paria straci władzę. Od momentu ogłoszenia wyników wyborów dawali oni jasno do zrozumienia, że nie zgadzają się z wolą narodu wyrażoną w demokratyczny sposób przy urnach wyborczych i nie mają zamiaru jej uszanować ani nawet zaakceptować. Manifest KOD ukazał się w dniu zaprzysiężenia rządu, kiedy nowi ministrowie nie zdążyli jeszcze nawet długopisów rozpakować, nie mówiąc o prowadzeniu jakiejkolwiek polityki i wprowadzeniu choćby najmniejszych zmian. Do pierwszych manifestacji doszło w kilka dni później i w pierwszych tygodniach miały one charakter cotygodniowy (czyli nowa opozycja przejęła najbardziej krytykowany przez siebie zwyczaj starej opozycji czyli "miesięcznice smoleńskie" tylko z czterokrotnie większą częstotliwością i bez jakiejkolwiek przyczyny - tym razem żaden samolot nie spadł, ludzie nie zginęli, tylko odbyły się demokratyczne wybory). Z drugiej strony wzrost poparcia wyborców dla PiS spowodował szereg zmian pozytywnych. Przede wszystkim oddalił się scenariusz, w którym wskutek obniżania poziomu życia większość wyborców chce głosować na PiS, zaś PO mając świadomość, że same chwyty propagandowe nie zdoła utrzymać władzy wprowadza zmiany prawne uniemożliwiające zwycięstwo PiS w wyborach, co doprowadza do niepokojów społecznych. Kierownictwo PO ani nie było w stanie zablokować wyboru PiS przez zmiany w prawie ani sfałszować wyborów w stopniu doprowadzającym do zamieszek (z którymi rozprawiłoby się w charakterystyczny dla siebie sposób: przez jednoczesny ostrzał policyjna bronią gładkolufową i medialną bronią propagandową) ani nie miało odwagi bezpośrednio użyć siły w celu obalenia wybranego demokratycznie rządu (były takie zakusy - jednak większość czynnych, a nawet odwołanych przez Macierewicza oficerów Wojska Polskiego zdecydowanie odrzuciła namowy płk. Adama Mazguły aby obalić rząd za pomocą przewrotu wojskowego). Próby obalania rządu za pomocą starć na ulicach także zakończyły się fiaskiem np.: "Majdan" z grudnia 2016, w którym zaprezentowano "plan wyłączenia państwa" Bartosza Kramka wskutek zarejestrowania przez kamerę "zmartwychwstania" aktywisty udającego ofiarę przed fotoreporterami i ujawnienia maderskiego randez-vous Ryszarda Petru (w kilka dni po tym, jak straszył on "ekstremalnym zagrożeniem demokracji w Polsce") oraz kilku innych błędów organizatorów zamienił się w "Ciamajdan".
Niestety w 2019 roku zaraz po wygranych przez PiS wyborach Jarosław Kaczyński totalnie zlekceważył potencjalne ryzyka związane z możliwością przegrania wyborów za kolejne cztery lata. Jak napisałem w liście do Renaty "nie spluralizował TVP, nie ustabilizował sytuacji prawnej Trybunału Konstytucyjnego, nie przeprowadził nawet symbolicznego rozliczenia Przemysłu POgardy, puczu Rzeplińskiego i poprawki Kropiwnickiego, a także nie podjął realnych działań mających deeskalować konflikt i zbliżyć do siebie zwaśnione elektoraty..." Najwyraźniej liczył na to, że dobrobyt będzie trwał wiecznie i tak wiecznie będą trwały rządy PiS. Ale mylił się. Przyszedł COViD i koronakryzys, seria błędów z jesieni 2020 roku pozbawiła PiS szans na stworzenie samodzielnego rządu. Jakaś nadzieja pojawiła się wraz z sukcesami Ukraińców wspieranych przez rząd PiS, ale zdrada Zełenskiego pogrzebała te nadzieje.
Więc niestety można tu powiedzieć "co się odwlecze to nie uciecze" - czarny scenariusz wewnętrznej konfrontacji w 2011 roku prognozowany przeze mnie na rok 2015 i lata późniejsze został odroczony o jakieś 8-10 lat, ale dziś jest realny jak nigdy przedtem. Tym bardziej scenariusz wykorzystania tej konfrontacji przez Putina, który od 2011 roku zdążył już dwukrotnie najechać Ukrainę - państwo z którym w roku 2011 wspólnie przygotowywaliśmy się do organizacji Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej i tak skutecznie zdestabilizował nasz kraj, że doszło w nim do zmiany władzy na taką, że nawet umiarkowani zwolennicy tej zmiany ("umiarkowani"??? ba, nawet myśląca część gorących zwolenników zmiany władzy!!!) są PRZERAŻENI skalą łamania prawa i lekceważenia zasad już od pierwszych dni... a to dopiero początek.
Uciec? Ale dokąd?
Chciałbym tu zwrócić uwagę na to, że wskutek destabilizacji współczesnego świata trudno jest przewidzieć prawdopodobny bieg wydarzeń. O ile jeszcze w 2022 roku na pytanie gdzie uciekać przed wojną wskazałbym rejon Pacyfiku (Nowa Zelandia, Australia) to dziś ze względu na wzrost napięcia między Chinami a Stanami Zjednoczonymi nikt nie może zagwarantować tego, że nagle nie zrobi się tam "gorąco". Serce podpowiada mi południe - Włochy. Dlaczego? Po pierwsze Putinowi nigdzie nie jest po drodze przez ten półwysep. Po drugie Włosi są już świadomi problemów jakie stają przed Europą i dlatego wybrali rząd Giorgii Meloni. Po trzecie Włosi mieli już u siebie psychopatę - takiego "mikro-tuska" i rozprawili się z nim jak należy - 28 kwietnia 1945 r. jego zwłoki twórcy faszyzmu leżały pod stacją benzynową na Piazzale Loreto w centrum Mediolanu, a tłum długo bił je, kopał, deptał i opluwał (koleś nazywał się Mussolini). Zwłoki Duce następnie powieszono głową w dół z daszku stacji benzynowej. I jak tu nie kochać Włochów? A że teraz pcha się tam dużo imigrantów? Spoko, jak widmo śmierci z rąk Putina zajrzy im w oczy, to przestaną się pchać.
Ale odstawiając na bok gorzką ironię, która w takiej chwili sama ciśnie się na usta, trzeba powiedzieć jak Sokrates, tyle że w liczbie mnogiej:
Wiemy, że nic nie wiemy
Nie wiemy czy sytuacja w Polsce doprowadzi do totalnej konfrontacji, czy może część PSL-u nagle stwierdzi że nie warto umierać za Tuska i przejdzie na stronę PiS jednocześnie uspokajając nastroje. Nie wiemy jak będzie przebiegała konfrontacja, jeśli do niej dojdzie. Ziemkiewicz twierdzi, że jeśli Tusk teraz nie wyluzuje, to następny rząd przy rozliczaniu tej ekipy będzie ją stawiał już nie przed sądem, tylko przed plutonem egzekucyjnym. A ja twierdzę, że Ziemkiewicz jak zwykle jest niepoprawnym optymistą (do ostatnich chwil zakładał zwycięstwo PiS w wyborach) i jeśli dojdzie do konfrontacji, to pluton egzekucyjny nie będzie potrzebny, bo doprowadzony do ostateczności polsko-ukraiński tłum będzie się zachowywał jak Włosi w Mediolanie w kwietniu 1945 lub jeszcze ostrzej (w porównaniu z tym co zapowiada Tusk, Mussolini nie był taki zły). Nie wiemy też kto będzie zwycięzcą tej konfrontacji, bo choć teoretycznie ci głodni i poniżani powinni być bardziej zdeterminowani od tłustych misiów, to musimy brać pod uwagę, że po 1933 Hitlerowi udało się rozpętać w Niemczech taką histerię antyżydowską, że to głodni i poniżani Żydzi a nie tłuści naziści znaleźli się w sytuacji krytycznej. Skoro Tusk już cytuje motto Heinricha Himmlera, to sięgnięcie po inne "dokonania" jego "idoli" jest kwestią bardzo krótkiego czasu. Jedno jest pewne - jeśli dojdzie do konfrontacji, to zostanie ona wykorzystana przez Putina. I ta groźba może odwlekać konfrontację w czasie, co niestety uczyni jej przebieg jeszcze bardziej gwałtownym. Ale nie wiemy co się stanie po tym. Czy wojna zatrzyma się na Polsce? Prawdopodobnie nie. Może objąć całą Europę Środkową, Północną i Wschodnią. Czy na tym się zakończy? Nie sądzę. Przez jakiś czas przybierze postać "dziwnej wojny" takiej jak ta w 1939 gdy nawet pociągi w strefach przygranicznych "walczących" przeciw sobie Niemiec i Francji kursowały bezproblemowo, ale w pewnym momencie może to się wymknąć spod kontroli. I tu zadziała prawo Murphy'ego - jeśli coś może wymknąć się spod kontroli to się wymknie. Więc można powiedzieć, że choćbyśmy się nie wiem jak starali, to nie powstrzymamy tego, co ma się stać.
A może jednak przygotowanie się na najczarniejszy scenariusz pozwoli mu zapobiec?
W końcu Edward Aloysius Murphy Jr potocznie kojarzony z pechem i fatalizmem był niesamowicie zdolnym pilotem i inżynierem - choć prowadził ekstremalnie niebezpieczne badania, to nikt w ich trakcie nie zginął ani nie został ranny.
A prowadził między innymi badania dotyczące wpływu silnych i gwałtownych przeciążeń na ludzki organizm, które wymagały także prób "zderzeniowych" wózka rozpędzanego silnikiem rakietowym i gwałtownie hamowanego hydraulicznymi siłownikami... i to z manekinem, szympansem lub człowiekiem na pokładzie! Pracował nad systemami ewakuacji pilota dla kilku najbardziej znanych bojowych i eksperymentalnych samolotów XX wieku: F-4 Phantom, XB-70 Valkyrie, SR-71 Blackbird, B-1 Lancer i samolot rakietowy X-15, a także nad systemami bezpieczeństwa i podtrzymania życia w programie Apollo, swoją karierę zakończył na pracy nad systemami bezpieczeństwa pilota i skomputeryzowanym systemem operacji helikoptera Apache.
Więc może trzeba w tym momencie pójść jego drogą i założyć, że nie ma co liczyć na szczęście - jak ktoś może coś spartolić, to to spartoli, więc trzeba się tak przygotować, aby mimo wszystko nie doszło do tragedii?
Co to oznacza w naszym polskim kontekście? Że po cichu licząc na voltę PSL-owców musimy żyć tak, aby zmaksymalizować szanse na przeżycie kilku lat koszmaru nawet jeśli ta volta nie nastąpi. Że po cichu licząc na to, że Putin Polski nie zaatakuje musimy tak się uzbroić, aby bardziej opłacało mu się zaatakować każdy inny kraj, tylko nie Polskę. Że mając świadomość tego jak Zachód może nas sprzedać Rosji za kilka lat pozornego pokoju musimy tak się dogadać z sąsiadami, aby nie tylko przetrwać tę zdradę, ale aby nasze kraje wyszły na niej lepiej od tych państw, które nas zdradzą (np.: przeczekać rok lub kilka lat pod rosyjskim butem i podnieść głowy wtedy gdy Rosja i Niemcy mocno wykrwawią się we wzajemnej walce.
Ale muszę tutaj napisać wprost: choć nie mam żadnych kompleksów i uważam siebie za dobrego analityka, to na tworzenie takich scenariuszy jestem za cienki.
"Teraz żyjemy tylko aby być wspomnieniem dla Dzieci."
Dlatego zaraz po wygraniu wyborów przez koalicję Tuska podjąłem decyzję o całkowitym zakończeniu prowadzenia bloga politycznego. Moje starsze konto "Peacemaker" już usunąłem wraz z całą zawartością, a niniejsze konto "Ojciec 1500 plus" miałem usunąć z przełomem roku. Ponieważ pobyt na oddziale chirurgii wyłączył mnie na pewien czas z obiegu (mówiąc pół żartem pół serio mój organizm wolał śmierć lub pobyt w szpitalu niż hańbę zasiadania do stołu wigilijnego ze zwolennikami reżimu Tuska... a tak całkiem na poważnie, miałem ostre zapalenie wyrostka robaczkowego z tak dobrze zakamuflowanymi objawami, że w przedświąteczny piątek prosto z koncertu w Szkole Muzycznej, na który pojechałem z Dziećmi, bo czułem się już "prawie całkiem dobrze", trafiłem na stół operacyjny... bo "prawie" czyni ogromną różnicę - ale dzięki Bogu, doskonałej Diagnostce w poradni do której przepisałem się dosłownie tydzień wcześniej, Chirurgowi, Anestezjologowi, Pielęgniarkom i innym Członkom Zespołu Medycznego wszystko zakończyło się dobrze - wracam do zdrowia) więc przedłużyłem ten termin o tydzień - może z małym okładem.
Wyznam to wprost: zrobiłem wszystko co w mojej mocy, aby to polityczne szaleństwo powstrzymać. Z jednej strony krytykowałem błędy ekipy PiS, TVP itd... wskazując właściwą drogę deeskalacji konfliktu i stabilizacji sytuacji. Kaczyński mnie nie posłuchał - szkoda. Z drugiej strony przestrzegałem przed tym co zapowiadał wprost lub ukrywał między wierszami Tusk, a co właśnie zaczyna robić. Społeczeństwo mnie nie posłuchało - jeszcze większa szkoda. Wszystko to robiłem tylko i wyłącznie dla swoich Dzieci, aby miały bezpieczną przyszłość. Nie udało się. Więc chcę z Nimi maksymalnie dobrze wykorzystać ten czas, jaki nam jeszcze został. Nikt nie wie ile jego jest.
Likwiduję bloga, choć prowadziłem go w czasach poprzednich rządów Tuska - nawet wtedy gdy spadł Tupolew, a wicepremiera Andrzeja Leppera, generała Sławomira Petelickiego i chorążego pilota Remigiusza Musia w piątkowe popołudnia kolejno odwiedzał Seryjny Samobójca. Ale wtedy jeszcze Tusk nie ujawnił w pełni swojej psychopatycznej natury - chował się za Janusza Palikota i kłamał, że jego dzieciństwo podobne do traumy młodego Adolfa Hitlera to jest niby dzieciństwo Kaczyńskich. Dziś w pełni świadomie cytuje motto Heinricha Himmlera o konieczności "robienia porządków żelazną miotłą" czym wzbudza aplauz nazistowskiej gawiedzi, oraz wprost pisze jak był codziennie katowany (jak mały Hitler) przez ojca - Polaka i rozpieszczany przez matkę - Niemkę, której w dzieciństwie polskie dzieci rysowały swastykę na tornistrze... Z tym psychopatą nie ma żartów!
Dlatego kasuję konto wraz z całą jego zawartością. Dla dobra swoich Dzieci. One są moją słabością i mocą - ktoś mógłby to bardzo źle wykorzystać, aby mnie "uciszyć". Dlatego wolę ucichnąć sam. Jak to wielokrotnie pisałem na swoim blogu "mam tak mały zasięg, że jestem nikim i gówno mogę - dlatego jeszcze żyję". Teraz mam zamiar być jeszcze mniej niż nikim i móc jeszcze mniej niż owo gówno - po prostu zniknąć.
Czym będę się zajmował. Z zamiłowania jestem programistą, muzykiem i żeglarzem. Moje Chłopaki już podłapali ode mnie dwie pierwsze pasje, a Pierworodny podłapał także i tę trzecią. Po powrocie ze szpitala tyle bawiliśmy się w programowanie robotów, że trzeciego dnia dla odmiany Chłopcy sami zajęli się klockami LEGO. Codziennie z dwójką z nich chodzących do Szkoły Muzycznej ćwiczę na trąbce i gitarze klasycznej (takie instrumenty sobie wybrali - ja sam jestem pianistą i harmonijkarzem). Ups... właśnie musimy ruszać do Szkoły Muzycznej na zajęcia. Dużo rozmawiamy z Chłopakami. Może to któryś z nich przyczyni się do ponownej integracji ludzkości wokół najwyższych zasad... po tej dekadzie rozpierduchy.
Czy przeżyjemy? Dla nas - ludzi wierzących pozostaje jeszcze perspektywa ŻYCIA WIECZNEGO.
Cóż Wam mogę powiedzieć na odchodne? Jeszcze jeden cytat z filmu "Interstellar":
"MIŁOŚĆ nie jest naszym wymysłem - jest realnie dostrzegalna.
Przenika czas, światy i wymiary.
Może to ona uratuje ludzkość i świat?"
Dlaczego "Ojciec 1500 +"? Z czystej przekory, na złość tym, co widzą w nas "patologię".
Błędem, jaki popełniłem prowadząc mój wcześniejszy blog polityczny (Peacemaker) było wdawanie się w dyskusję z trollami i hejterami. Dlatego tutaj przyjmę radykalną strategię wobec osób rozwalających dyskusję i naruszających dobra innych - będę usuwał drastyczne komentarze, banował trolli i hejterów, a omentarze najbardziej ośmieszające hejtera pozostawiał dla potomności ku przestrodze (o nile nie naruszają prawa i dóbr osobistych.
Jeśli chcecie mnie tu wkręcać w swoją spiralę nienawiści, to odpuśćcie sobie. "I got a peaceful easy feeling" jak to śpiewała moja ulubiona grupa The Eagles i nie mam zamiaru tego popsuć ani zmieniać.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo