Kiepski akustyk na "reżimowym" festiwalu jest pewnego rodzaju alegorią "wolnych" mediów. Artysta może grać wyśmienicie i w dodatku zagrać solówkę życia, ale jeśli koleś za konsoletą nie przesunie odpowiedniego potencjometru lub przesunie go w przeciwną stronę, to publiczność tego nie usłyszy. Podobnie jest z festiwalem w Opolu, działaniami władzy czy choćby tej nieszczęsnej TVP - niezależnie od tego ile dobrego się dzieje, do określonej "publiczności" to nie dociera, bo "kolesie za medialnymi konsoletami" tym razem nie z powodu niekompetencji, nieprzygotowania lub błędów wynikających z działania na żywo, ale z pełną premedytacją dbają o to, aby to co dobre nie zostało usłyszane, ale za to nagłośnione zostały wszystkie piski, zgrzyty, pomyłki i fałsze.
Wielokrotnie krytykowałem na swoim blogu TVP (którą żartobliwie zwykłem nazywać "Telewizją Kurską"), wielokrotnie apelowałem do Jarosława Kaczyńskiego i Andrzeja Dudy o przekształcenie tego medium w stację obiektywną, pluralistyczną i akceptowalną dla niefanatycznych części elektoratów wszystkich ugrupowań. Pójście w stronę "antyTVN-u" omijającego tematu niewygodne dla ekipy rządzącej zamiast w stronę obiektywnego przekazu skupiającego się na wydarzeniach, a nie na komentarzach uznaję za jeden z największych błędów Kaczyńskiego i całej ekipy PiS. Ale mimo mojej niechęci do TVP i mocno krytycznego stosunku do tej telewizji muszę przyznać, że gdyby w tym roku zniknęły wszystkie pozostałe "wielkie" festiwale a pozostać tylko organizowane przez TVP Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu, to taka "strata" byłaby dla kultury i polskiego społeczeństwa czystym zyskiem.
Co tak niezwykłego jest w Opolu? Ten niezbyt ciekawy od strony muzycznej festiwal jest silny głównie słabością całej reszty... a w zasadzie to nie "słabością" tylko paradoksalnie "siłą" tego typu, że nie ma ona nic wspólnego ani z muzyką, ani kulturą ani z czymkolwiek z czym festiwale powinny się kojarzyć. I nie jest to bynajmniej kwestia ostatniego roku. Dwa lata temu opisałem to zjawisko w artykule: Mój dom murem podzielony. Podsumowanie trzech festiwali "muzycznych" "O ile festiwal Woddstock (dokładnie "The Woodstock Music and Art Fair") odbywający się 15-18 sierpnia 1969 w miejscowości Bethel w stanie Nowy Jork reżyser filmu dokumentującego tę imprezę określił słowami "3 days of Peace and Music", to tegoroczny [cytat pochodzi z roku 2021] owsiakowy "Pol'and'Rock Festival" (który niegdyś nosił nazwę "Przystanek Woodstock") można opisać słowami: "3 dni werbalnego ***ania PiS, usprawiedliwiania ***ania PiS i wygrażania przeciwnikom ***ania PiS" - oczywiście to wszystko w imię "wolności słowa". W "wolnych" mediach słowa krytyki "przekroczenia pewnej granicy" rozkładały się na równi ze słowami usprawiedliwienia, a nawet pochwały wulgaryzmów rzucanych ze sceny i atakowania tych, co ośmielili się incydenty na imprezie Owsiaka skrytykować. (...) "Top of the Top Sopot Festival" odbył się w dniach 17-19 sierpnia [2021 roku], czyli zaraz po przegłosowaniu przez Sejm tzw. ustawy "lex TVN" (11 sierpnia). Dlatego od początku było wiadomo, że tam może być tylko gorzej niż na festiwalu owsiakowym. I było. Niekończące się deklaracje polityczne zarówno ze strony "artystów" jak i "konferansjerów" którzy na ten czas wskoczyli w buty politycznych hejterów. Ciągłe żałosne prześciganie się na to "kto bardziej zagra reżimowi na nosie" bez cienia refleksji nad tym, że gdyby ta władza rzeczywiście była takim "reżimem" to takie harce nawet w najmniejszym ułamku nie byłyby możliwe. O ile po ekscesach na imprezie Owsiaka i obronie ich sprawców przez samego organizatora nawet w "wolnych" mediach słychać było jakieś głosy krytyki, to tym razem festiwalowi szczucia i politykierstwa towarzyszyły same "ochy", "achy" i inne westchnienia zachwytu. (...) Gdyby w opowieściach o "pisowskiej szczujni", "reżimowej TvPiS" itp, itd... tkwiło chociaż jedno ziarno prawdy, to na zasadzie proporcji po takich imprezach zorganizowanych przez "pacyfistę" (który kiedyś wielokrotnie chwalił się "zdrowym, laickim wychowaniem" przez ojca - PRL-owskiego oficera KG MO) Jerzego Owsiaka i przez "wolną" telewizję TVN należałoby się spodziewać, że na organizowanym przez TVP Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej Opole 2021 polityka będzie królowała tak niepodzielnie, że na muzykę zabraknie czasu, a Jacek Kurski będzie schodził na chwilę ze sceny tylko po to, aby zrobić miejsce innym prawicowym publicystom (z "pręgierza" Leszka Balcerowicza) i politykom. A tu okazało się, że TVP zorganizowała całkiem apolityczną imprezę którą streściłbym słowami "festiwal odgrzewanych wspomnień i szałowych kiecek", o trzeba przyznać, że to kreacje niektórych artystek i prezenterek (tym razem cudzysłów nie był potrzebny, bo nie byli to polityczni hejterzy i harcownicy) najbardziej przykuwały uwagę. "Wolne" media starały się pisać o festiwalu w tonie sensacji lub nie pisać o nim wcale (...). Pojawiło się kilka artykułów o tym czego rzekomo "realizatorzy TVP nie chcieli pokazać" choć w rzeczywistości pokazali, jak to TVP rzekomo "chciała się zabezpieczyć przed antyrządowymi manifestami rzucanymi ze sceny transmitując koncert muzyki alternatywnej z opóźnieniem" choć cały koncert był transmitowany na żywo w TVP Kultura (...). Nawet uniwersalne przesłanie "Mój dom murem podzielony" na podkoszulce Artura Gadowskiego (które moim zdaniem tak trafnie opisuje to co się dzieje w Polsce - zwłaszcza w kontekście "muzycznych" festiwali w "wolnych" mediach, że użyłem go w tytule niniejszego artykułu) próbowano jednostronnie obrócić przeciwko "PiSowskiemu reżimowi" (bo k***a po drugiej stronie nikt podziałów nie buduje - same aniołki, nikt ***** PiS na festiwalu Owsiaka nie krzyczał, a Morozowski i Olejnik w Sopocie nie popisywali się ze sceny swoją "apolitycznością" i "obiektywizmem"!!!). Pojawiło się kilka artykulików o tym jak to "internauci" (w liczbie jeden) "nie mieli litości" dla poziomu festiwalu w Opolu, jakieś utyskiwania jakiegoś Artura Orzecha (znanego głównie z tego, że "jest znany") na tenże poziom i oczywiście święte oburzenie Macieja Orłosia na artystów którzy ośmielili się wziąć udział w tej imprezie wiedząc, że "za tym wszystkim stoi Kurski".
W tym roku jest podobnie. Pod jakim względem? Jak co roku "wolne media" o festiwalu w Opolu starają się pisać źle, lub nie pisać wcale. Jak co roku (i to już od 2017 roku, kiedy ci frajerzy od Kurskiego dali się złapać w pułapkę ze skandalicznym teledyskiem który zdyskwalifikowano) obwieszcza się "koniec" tego festiwalu, jego "bojkot", "upadek", "całkowitą klęskę" i "obciachowość". A jak jest w rzeczywistości? Gdy wczoraj wieczorem włączyłem sobie z od początku "multinagrywarki" (w weekend byliśmy z Synami pod namiotem - trzeba było wnieść do mieszkania cały ekwipunek z samochodu, wykąpać dzieci i położyć je spać, więc trochę nam z tym zeszło - gdy włączyłem telewizor właśnie rozpoczynała swój występ Edyta Górniak) finałowy koncert "Ale to już było. Jest. I będzie" to moja nieinteresująca się polityką Żona była bardzo zaskoczona: "To jest Opole? Dziwne. Fajnie śpiewają. A czytałam, że to jest straszna chała" i obejrzała ze mną dwie trzecie koncertu (obejrzałaby go pewnie do końca, ale po intensywnym wyjeździe sen Ją zaczął morzyć... mnie też, ale ciekawość była silniejsza). Generalnie koncert mi się podobał - podobnie jak otwierający festiwal koncert "Od Opola do Opola". Były w sam raz jak na jubileuszową galę. Takiej plejady gwiazd jak na samym koncercie finałowym polsatowskie i tefałenowskie "playback-festiwale" nie uzbierały przez całą dekadę: Justyna Steczkowska, Andrzej i Jacek Zielińscy ("Skaldowie"), Anna Rusowicz, Kuba Badach, Czerwone Gitary, Kamil Bednarek, Andrzej Dąbrowski, Bracia Szczepanik ("Pectus"), Maryla Rodowicz, Tadeusz Woźniak, Viki Gabor, Tadeusz Woźniak, Marek Piekarczyk, Edyta Górniak, Andrzej Rosiewicz, Sławek Uniatowski, Krystyna Prońko (nota bene kiedyś do polityki wciągała ją PO - nawet chyba startowała z jej list do Sejmu), Krzysztof Cugowski, Izabela Trojanowska, Natalia Sikora, Alicja Majewska i Włodzimierz Korcz, Andrzej Rybiński (z Danutą Błażejczyk), Kuba Badach (prywatnie mąż Oli Kwaśniewskiej), Halina Frąckowiak, Ryszard Rynkowski, Halina Młynkova, Anna Wyszkoni, Stanisława Celińska, Bogdan Kalus... uff... od samego kopiowania i wklejania nazwisk może zaboleć ręka. Największa zaleta: dobre aranżacje - blisko oryginału (nienawidzę tego, gdy ktoś zmienia metrum utworu, całą jego rytmikę, "kastruje" go z najbardziej charakterystycznych zagrywek instrumentalnych i z oryginału pozostają tylko fragmenty linii melodycznej - w tym koncercie takich eksperymentów unikano. Największa wada: akustyk. Realizator dźwięku był nieprzygotowany lub niepoinformowany - permanentnie "przesypiał" solówki i na ekranie widać było, że właśnie w tym momencie gitara solowa lub saksofon robi kawał dobrej roboty, a słyszało się ten instrument na poziomie tła lub wcale. W przypadku występów Maryli Rodowicz było to szczególnie irytujące, bo o ile jej wokal i oklepane pomysły muzyczne już mi się zdążyły strasznie znudzić, to współpracuje ona z bardzo dobrymi gitarzystami, których solowe "smaczki" są najlepszą częścią jej utworów. Od strony treści pewnie by wszystkich bez wyjątku odbiorców "wolnych" mediów zszokował fakt, że z koncertowych wspomnień nie wycinano artystów i prezenterów którzy obecnej władzy nie sprzyjają, a nawet są lub byli przed śmiercią jej zaciętymi wrogami - kilkakrotnie wspominany był Wojciech Młynarski, nikt nie próbował ukrywać Macieja Orłosia, Wojciecha Manna, Krzysztofa Materny. Taki news stanowiłby dla wierzących antypisowskim mediom prawdziwy dysonans poznawczy - zwłaszcza, że od lat po ich stronie wszystkie ślady po "pisiorach" zostały tak dokładnie wygumkowane, że Owsiak o swoich dawnych najlepszych przyjaciołach mówił tak, aby przypadkiem nie padło nazwisko "Pospieszalscy" (jak Boga kocham - wiele razy czytałem, jak mówił "Lidka i mąż Lidki" jakby użycie zwrotu Lidia i Marcin Pospieszalscy było surowo zakazane) aż wreszcie zupełnie przestał o nich mówić. Ale oczywiście żaden zwolennik "AntyPiSa" o tym co było prezentowane w opolskim amfiteatrze się nie dowiedział i nie dowie, bo ich media skupiły się na dwóch przypadkach, gdy artyści w niejednoznaczny sposób wrzucili do występu treści quasi-polityczne, co oczywiście dla sekty AntyPiSa było jak najbardziej jednoznaczne. Choć akurat wypisane na plecach Justyny Steczkowskiej hasło "Myśl samodzielnie" pojawia się od lat bardzo często wśród pisowców w kontekście TVN-u a najbardziej upodobali je sobie politycy i zwolennicy Konfederacji. Podobnie ze słowami Tadeusza Woźniaka "Ten festiwal powstał jako propagandowa impreza czasów gomułkowskich. Jeśli to piosenka polska przeżyła, to, spoko, przeżyje dalej" - mogą być równie dobrze zinterpretowane jako krytyka TVP jak i krytyka przesadnych pokrzykiwań opozycji o "reżimie" i powtarzanych co kilka dni przez nią od ośmiu lat zapowiedzi mającego nastąpić za kilka dni "końca świata" a przynajmniej końca demokracji w Polsce (lub w tym, co z niej pod tym złym pisowskim butem zostało). Natomiast odnośnie słów Woźniaka, to jedną rzecz powiedział jednoznacznie - powiedział NASZ FESTIWAL - szkoda, że Kayah i grupka wykonawców (najczęściej uzależnionych od niej finansowo) np.: Katarzyna Nosowska, Andrzej "Pisaek" Piaseczny itp... nie podchodzili tak do tematu w roku 2017, gdy PRÓBOWALI TEN FESTIWAL CAŁKOWICIE ZNISZCZYĆ. Biorąc pod uwagę zarówno od jak dawna i z jaką częstotliwością owe końce świata są zapowiadane (wszystkie sekty apokaliptyczne razem wzięte nie mają takiego wyniku) jak również to od jak dawna i jak często artyści w "reżimowych" mediach "grają władzy na nosie" można się tylko zastanawiać czy ci artyści wbrew niekiedy ogromnemu dorobkowi są aż takimi ibecylami, że nie widzą tego, że gdybyśmy mieli do czynienia z prawdziwym "reżimem" to oni po takich wyskokach gniliby w więzieniu zamiast dostać zaproszenie na kolejny "reżimowy" koncert, czy wręcz przeciwnie - są cwaniakami, którzy doskonale wiedzą, że w ten sposób zapewnią sobie medialny rozgłos i podziw stada odmóżdżonych lemingów, a ze strony władzy przecież to jest oczywiste, że włos im z głowy nie spadnie. Obstawiam tę drugą opcję - myślę że celowo wykorzystują fanatyzm i zacietrzewienie "lemingów" do autopromocji i mają z nich niezły ubaw. Podsumowując ten akapit można powiedzieć, że ów nieszczęsny kiepski akustyk na "reżimowym" festiwalu jest pewnego rodzaju alegorią "wolnych" mediów. Artysta może grać wyśmienicie i w dodatku zagrać solówkę życia, ale jeśli koleś za konsoletą nie przesunie odpowiedniego potencjometru (przy nowoczesnych, cyfrowych konsoletach wystarczy wciśnięcie jednego guzika) lub przesunie go w przeciwną stronę, to publiczność tego nie usłyszy. Podobnie jest z festiwalem w Opolu, działaniami władzy czy choćby tej nieszczęsnej TVP - niezależnie od tego ile dobrego się dzieje, do określonej "publiczności" to nie dociera, bo "kolesie za medialnymi konsoletami" tym razem nie z powodu niekompetencji, nieprzygotowania lub błędów wynikających z działania na żywo, ale z pełną premedytacją dbają o to, aby to co dobre nie zostało usłyszane, ale za to nagłośnione zostały wszystkie piski, zgrzyty, pomyłki i fałsze. Chyba najbardziej charakterystycznym przykładem jest artykuł Onetu, którego autor wiadomo nad czym się rozwodził i kogo zachwalał... a był taki "kompetentny" że nawet nie wiedział jaki był tytuł kończącej koncert piosenki, od której utworzono tytuł koncertu (piosenka to oczywiście "Ale to już było" którą koleś z Onetu pomylił z "Remedium").
Do tefałenowskich i owsiakowych festiwali "Nur für PiS-Gegner und Oppositionsanhänger" dołączył organizowany przez Polsat "Sopot festival" z ekstremalnie upolitycznionym przesłaniem Jerzego Kryszaka. Dla kogoś, kto się interesuje kabaretem nie od wczoraj i zna historię kariery Jerzego Kryszaka, to jego przesłanie jest nie tyle "bulwersujące" co raczej ŻENUJĄCE. Kryszak bardzo dobrze się ustawił po 1989 roku występując u boku Marcina Wolskiego w radiowym kabarecie "ZSYP czyli Zjednoczenie Satyryków Y Politykierów" (emitowanym co niedziela od 11:00 do 12:00) oraz w programach telewizyjnych - przede wszystkim w "Polskim ZOO" (emitowanym w niedzielne wieczory na antenie TVP 1 od 21 września 1991 r. do 25 czerwca 1994 r.), a jeśli mnie pamięć nie myli także w programie "Akropoland" i w tworzonej raz na rok "Szopce Noworocznej". Jego droga skręciła po roku 2007, kiedy artyści kabaretowi tacy jak Jan Pietrzak, Marcin Wolski, Ryszard Makowski, Janusz Rewiński postanowili pozostać tam, gdzie byli od zawsze (jeszcze od czasów PRL-u), czyli po stronie NARODU komentującego działania WŁADZY, co skazało ich na działanie "w drugim obiegu". Jan Pietrzak żartował, "Nie znacie dnia ani godziny" bo godziny emisji programów "Kabaretu pod Egidą" były co tydzień zmieniane, aż wreszcie ten program zniknął całkowicie z anteny. Praktycznie jedynym kabaretem, który odważył się delikatnie krytykować ówczesną władzę i nie został całkowicie wycięty z mediów był "Kabaret moralnego niepokoju" Roberta Górskiego. O ile jednak wtedy dowcipy o "Harataniu w gałę" były przez media traktowane jako kuriozum (niemal potwierdzające, że miłosierna władza Tuska nie wprowadziła stuprocentowej cenzury) o tyle gdy po przejęciu władzy ten sam Robert Górski wierny zasadzie drwienia z władzy zrobił program "Ucho Prezesa", to "wolne" media zrobiły mu reklamę jakby dowcipy z PiS były czymś absolutnie wyjątkowym i "kultowym", a ogłupiony elektorat traktował te skecze jak "dokumentalne" źródło wiedzy. Ostatecznie w 2010 roku nawet pamiętająca czasy komuny "Szopka Noworoczna" została zdjęta z anteny. Kryszak i inne lizusy przeszły na drugą stronę zostając nadwornymi BŁAZNAMI TUSKA śmiejącymi się wyłącznie z ówczesnej opozycji (czyli z PiS). W 2014 roku "Szopka Noworoczna" ukazała się wyłącznie w klubie Ronina i nie była już wielkim przedstawieniem komentującym wydarzenia polityczne roku, tylko skromnym programem słowno-muzycznym. Po wygraniu przez PiS wyborów w 2015 roku "Szopka Noworoczna" wróciła. ALE ZAPOCZĄTKOWANY W CZASACH TUKA PODZIAŁ NA "SATYRYKÓW" ANTYPISOWSKICH I PROPISOWSKICH POZOSTAŁ. Więc jak taki Kryszak śpiewa, że ich "podzielili" to brzmi to jak SAMOOSKARŻENIE, bo on sam był w grupie lizusów władzy Tuska powtarzających teksty Palikota. Mała dygresja: skoro pozwoliłem sobie na ogólną refleksję o najnowszej historii kabaretów na przykładzie "Szopki Noworocznej", to muszę tu zauważyć, że przy tym, co wyprawiają obecnie politycy bardzo trudno być satyrykiem. Pamiętam, jak w wieczór sylwestrowy 2016/2017 obejrzałem "Szopkę" i zaśmiałem się kilka razy bez przekonania (dziś już nawet nie pamiętam z czego), a gdy kilka dni później Ryszard Petru wzywający ludzi pod Sejm z powodu "ekstremalnego zagrożenia demokracji w Polsce" został przyłapany w samolocie, jak to w tym "ekstremalnym stanie" z leci na Maderę... i to nie z żoną tylko z partyjną koleżanką (no przynajmniej gust miał niezły - zawsze lepsza Joanna Schmidt niż Joanna Scheuring-Wielgus) śmiałem się przez tydzień. I wygraj tu biedny satyryku z taką konkurencją!
Tłumacząc tytuł w którym z premedytacją sięgnąłem po język niemiecki zamiast napisać po prostu "tylko dla przeciwników PiS i zwolenników opozycji" muszę mocno nadmienić, że ma to silny związek z czasami, kiedy tramwaje były "Nur für Deutsche" ("Tyko dla Niemców") natomiast nie ma żadnego związku z wałkowanym dziesiątki razy w TVP "Für Deutschland" Tuska. Powtarzałem to na swoim blogu wielokrotnie: nie ma nic złego w tym, że polski polityk - także były premier - życzy dobrze naszym sąsiadom (pod warunkiem, że ci sąsiedzi to nie jest Rosja Putina lub Białoruś Łukaszenki - wyrazy sympatii dla takich sąsiadów są mocno obciążające). Natomiast jeśli jakaś grupa społeczeństwa jest celowo wykluczana i eliminowana z jakiejś ważnej dziedziny życia, to powinno to budzić niepokój i protest - niezależnie czy jest to bojkot żydowskich sklepów, przychodni lekarskich, banków i kancelarii prawniczych czy bojkot festiwalu w Opolu i takie formatowanie pozostałych ogólnopolskich imprez muzycznych, aby wyborca PiS w najlepszym przypadku czuł się na nim nieproszonym gościem, w średnich przypadkach czuł się opluty i osrany (tak jak to powiedziała Krystyna Janda... tylko w przypadku wyborcy w przeciwieństwie do Kryśki nie jest to efekt megalomańskich urojeń), a w skrajnych przypadkach czuł na sobie agresję (wyłącznie werbalną tylko dlatego, bo nikt z tłumu nie wie kto się pod jego postacią "ukrywa") jako wróg publiczny, którego trzeba "*****". Przesadzam? Ależ skąd! Przypomnę, że w 1933 roku w Niemczech było 552 tys. Żydów na około 60 milionów obywateli Niemiec (czyli nawet nie jeden procent - dokładnie 0,92%), a w wyborach w 2019 roku na PiS zagłosowało 8 110 193 wyborców (44,56% głosujących) na około 38 milionów Polaków, czyli nawet porównując liczbę głosujących na to ugrupowanie z liczbą wszystkich obywateli (z noworodkami włącznie) to jest 21 procent. Nawet jeśli uwzględnimy spadek poparcia dla PiS po serii błędów jesienią 2020 roku, to i tak odsetek aktywnych wyborców PiS jest kilkanaście razy większy niż był odsetek Żydów w Niemczech przed objęciem władzy przez NSDAP, a mimo to Niemcy byli na tyle kulturalni, że hasło "Jude raus!" nie zawierało wulgaryzmów i nie wzywało do "jeb..ia" tylko do wypędzania, a i tak wiadomo jak to się zakończyło.
Skąd organizatorzy festiwali "tefałenowskich", "polsatowskich" a tym bardziej "owsiakowych" wiedzą, że "pisiory" się na nich nie pojawiają i że sięgając po obraźliwą, agresywną retorykę nie zaliczą na przyszły rok gwałtownego "zjazdu" frekwencyjnego i finansowej klapy? Stąd, że takie formatowanie tych imprez nie rozpoczęło się w tym roku, ani trzy lata temu. Jest to już proces długotrwały, zapoczątkowany już w czasach rządu Tuska, więc szczytem hipokryzji byłoby stawiać znak równości między tym, co się na tych imprezach dzieje, a buntem przeciw obecnej władzy, która gdy to się zaczynało była opozycją. Sam to zobaczyłem na własne uczy, przeżyłem i doświadczyłem na własnej skórze - KIEDYŚ BYŁEM JEDNYM Z MUZYKÓW NAJBARDZIEJ ZAANGAŻOWANYCH W ROZKRĘCANIU "WIELKIEJ ORKIESTRY ŚWIĄTECZNEJ POMOCY" W MOIM MIEŚCIE, A OBECNIE NIE TYLKO DLA TEJ ORGANIZACJI NIE GRAM, ALE PO TYM CO ZOBACZYŁEM NA "PRZYSTANKU WOODSTOCK" W ROKU 2008 PRZESTAŁEM JEŹDZIĆ NA TĘ IMPREZĘ NAWET JAKO WIDZ. Zaznaczę, że rok 2008 to był dopiero początek rządów Tuska. I tak z roku na rok osoby o poglądach sprzecznych z "jedynie słusznymi" wycofywali się z uczestnictwa w imprezach, na których delikatnie mówiąc czują się niekomfortowo. Na ich miejsce zaczęli się na nich pojawiać troglodyci, którzy pojawiają się głównie lub wyłącznie po to, aby poczuć frajdę z wylewającego się hejtu. Ci troglodyci, co z pianą na ustach owacjami na stojąco nagradzają każdy przejaw "antypisizmu" dziś są dumni z tego, czego w przyszłości będziemy się wszyscy wstydzić tak bardzo, jak antysemityzmu przez dekady wstydzili się Niemcy (aż postanowili jego brzemię zrzucić na Polaków)... o ile jeszcze jest przed nami jakaś przyszłość.
Post Scriptum
Puściłem sobie koncert "Czas ołowiu". No cóż, jeśli te miałkie brawa, jakie dostała Justyna Steczkowska po swoim "buntowniczym" występie "wolne" media nazwały "owacjami na stojąco" to jak nazwać to, co się działo w niedzielę po występie Andrzeja Rosiewicza? Nie mówiąc już o opolskim rekordzie wszech czasów, jaki w 1981 roku ustanowił Jan Pietrzak po wykonaniu najpierw w "Kabaretonie" a później w koncercie galowym nagrodzonej nagrodą publiczności pieśni "Żeby Polska była Polską" - organizatorzy zarządzili już granie sygnału kończącego festiwal, a publiczność dalej stała i klaskała (można zobaczyć na filmie poniżej). Pamiętam też, że na jakiejś innej imprezie po Pietrzaku klaskano tak długo, że następnego utworu nie mogła zacząć Maryla Rodowicz. Gdy konferansjer próbował ją zapowiedzieć, to przeganiano go gwizdami. W końcu Pietrzak zakończył przykrą dla Maryli sytuację i sam ją zapowiedział. Czy ktoś może pamięta co to za impreza była? Bo ja wtedy byłem dzieciakiem na etapie nauczania początkowego. Oczywiście o tym "wolne" media w swoich paszkwilach na temat Jana Pietrzaka nie wspominają. Bo przecież dla nich popełnił on dwie największe zbrodnie na świecie - nie dość że w 1981 troku zaśpiewał hymn Solidarności, to po 1989 roku pozostał po tej stronie, po której stał w 1981, zamiast przejść tam, gdzie po 1989 przelazł Jerzy Urban.
Dlaczego "Ojciec 1500 +"? Z czystej przekory, na złość tym, co widzą w nas "patologię".
Błędem, jaki popełniłem prowadząc mój wcześniejszy blog polityczny (Peacemaker) było wdawanie się w dyskusję z trollami i hejterami. Dlatego tutaj przyjmę radykalną strategię wobec osób rozwalających dyskusję i naruszających dobra innych - będę usuwał drastyczne komentarze, banował trolli i hejterów, a omentarze najbardziej ośmieszające hejtera pozostawiał dla potomności ku przestrodze (o nile nie naruszają prawa i dóbr osobistych.
Jeśli chcecie mnie tu wkręcać w swoją spiralę nienawiści, to odpuśćcie sobie. "I got a peaceful easy feeling" jak to śpiewała moja ulubiona grupa The Eagles i nie mam zamiaru tego popsuć ani zmieniać.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura