Już po półfinale było pewne to, co zakładałem i za co trzymałem kciuki. Okazało się, że nasza reprezentacja przegrała wyłącznie z mistrzami i wicemistrzami świata. Natomiast finał dodatkowo pokazał, że przegraliśmy wyłącznie z dwiema drużynami prezentującymi fenomenalnie wysoki poziom - nieosiągalny dla naszej reprezentacji ani teraz ani w przyszłości. Dlaczego nieosiągalny? Bo sukcesy sportowe (zwłaszcza w grach zespołowych) wymagają wieloletniej, konsekwentnej pracy, a przy naszym silnie rozchwianym emocjonalnie społeczeństwie każdy zawodnik, a tym bardziej trener jednego dnia po drobnym sukcesie może stać się "bohaterem narodowym" aby niedługo później po pierwszej porażce stać się "wrogiem publicznym nr 1"... no, może z wyjątkiem Macierewicza i Kaczyńskich (bo ci niezależnie od sukcesów i porażek miejsce "top 3 wrogów publicznych" maja zagwarantowane... nawet pośmiertnie jak ś.p. Prezydent). Czy w tych mistrzostwach mogliśmy wypaść lepiej? Jasne, że tak - wystarczyłoby, aby Lewandowski w meczu z Meksykiem strzelił karnego ciut odważniej... punktowo wiele by nam to nie dało, ale lepiej wyglądało. Styl gry mógł być lepszy... zdecydowanie lepszy. Mógł się nam w 1/8 lub nawet 1/4 finału trafić jakiś słabszy przeciwnik. Mógł Michniewicz nie zwlekać z wpuszczeniem na boisko Grosickiego (Szwagier, który zdecydowanie lepiej ode mnie zna się na piłce powtarza "nie zmienia się zwycięskiego składu"). Przy naszym Szczęsnym gdyby tylko udało nam się doprowadzić do rzutów karnych... itp, itd... No tak! "Gdybanie." Ale brutalna prawda jest taka, że prawdopodobnie i tak wszystko rozbiłoby się o to o czym napisałem kilka linijek wcześniej: przekonanie piłkarzy jak i trenera, że jak zwykle staną się celem prześmiewczych memów, czeka ich szukanie kozła ofiarnego, rozliczenia, zwolnienia, zmiany, zmiany, zmiany... Z tego właśnie przekonania biorą się wszystkie braki naszej drużyny: brak woli walki, brak zapału, brak wiary w siebie i w zwycięstwo, brak współpracy, brak szybkości na boisku... Wiem, mądrale zaraz zaczną mnie tu okładać, że "po to piłkarze biorą tak grube pieniądze, aby radzić sobie z presją" itp, itd... Ale każdy człowiek - bez względu na to jaki zawód wykonuje jeśli z części swojej pracy nie będzie miał satysfakcji (materialnej i pozamaterialnej), to wcześniej czy później zacznie tę część pracy mieć głęboko w d.... i traktować ją jako "odrabianie pańszczyzny". Dlaczego Lewandowski w meczach ligowych strzelając karne wali petardy nie do przechwycenia, a w meczach reprezentacyjnych strzela asekuracyjnie, słabo i prawie w środek bramki odpowiedziałem już w poprzednim felietonie - po tej fali szydery jaka oberwała się w Polsce Beckhamowi (choć to nie nasz zawodnik) gdy przy karnym nie trafił w bramkę na Euro 2004 "Lewy" strzelając karne dla "biało-czerwonych" skupiał się wyłącznie na tym, żeby nie spudłować i nie zostać "bohaterem" memów na dłużej (bo że na jakiś czas zostanie to i tak było pewne... więc zadziałała zasada "nie przejmuj się rolą i tak cię opie..olą"). Więc niepatriotycznie wyznam, że może to nawet i lepiej, że trafiliśmy w 1/8 finału na Francję, bo gdyby Francja i Argentyna spotkały się w 1/8 to prawdopodobnie byłby to najlepszy mecz mundialu przy którym późniejszy finał wypadłby blado... i byłoby to bardzo niesprawiedliwe. A tak wygrała Argentyna (za którą trzymałem kciuki... patrząc po meczach z Polska "niebiescy" byli lepsi od "trójkolorowych"), zaś Polacy mają to, czego chcieli: kolejny powód do biadolenia, narzekania... i oczywiście politycznych kłótni.
A propos kłótni... W poprzednim okołomundialowym felietonie napisałem, że (cytat) "Zostaliśmy brutalnie okradzeni z radości, jaką powinien nam nieść awans naszej drużyny z fazy grupowej i dobrze zagrany mecz z Francją". Przez kogo? Przez "dziennikarzy", którzy rozpętali gównoburzę wokół rzekomych trzydziestu milionów premii do podziału obiecanych piłkarzom i szkoleniowcom przez premiera za wyjście z grupy, oraz przez POlityków, którzy "wolnym mediom" tę gównoburzę zlecili. Broniłem naszych piłkarzy, (choć - jak wielokrotnie zaznaczałem - moje miłe zaskoczenie ich wynikiem było spowodowane wyłącznie moimi niewygórowanymi oczekiwaniami - znów cytat "było tak sobie - ale to tak sobie to i tak było rewelacyjnie na tle ostatnich TRZYDZIESTU LAT". I byłem bodaj jedynym, który stanął w ich obronie - dominowały "głosy", że "łeeee", "beee", "feee", "fuj", "jakie dno", "za co tu im płacić" i przede wszystkim "jakim prawem z naszych podatków" (choć żaden baran nie zadał sobie trudu dopuszczenia do mózgownicy faktu, że oprócz budżetu są jeszcze SPONSORZY). Skonkludowałem, że tak jak właśnie tego dnia zostaliśmy okradzeni z radości, tak jesteśmy okradani z różnych drobnych radości od roku 2007, a po dorwaniu się Tuska do władzy będziemy okradani jeszcze bardziej - znów nie tylko powrotowi medalistów do kraju będą towarzyszyły telefony do działaczy typu: "prezydent rozdaje odznaczenia, ale to my: RZĄD rozdajemy PIENIĄDZE, więc zastanówcie się czy zawodnicy nie są zbyt zmęczeni aby iść dziś na galę do kaczora", ale nawet prognozy pogody będą "kręcone" pod katem manipulacji frekwencją na bieżących wydarzeniach politycznych... i wszystko będzie utytłane polityką - oczywiście w imię hasła "nie róbmy polityki, budujmy stadiony".
Aż tu nagle w tę sobotę (czyli na dzień przed finałem) miało miejsce drobne i niepozorne zdarzenie, które można potraktować wręcz alegorycznie. Odwiedziła mnie najlepsza Przyjaciółka wraz z Mężem. Ponieważ od 10 lat mam nieprzyjemność mieszkać w wielkim mieście (Oni też), wiec łatwo można się domyślić że na PiS nie głosują i oglądają głównie TVN. A ponieważ mamy tendencję do rozmawiania o sprawach bardzo ważnych i poważnych, wiec bieżących tematów politycznych nie poruszaliśmy - jeśli już, to rozmawialiśmy na wyższym, bardziej ogólnym stopniu abstrakcji np.: ja "martwię się o przyszłość - niepokoi mnie, że te negatywne emocje podsycane przez polityków zaczną się przenosić na relacje międzyludzkie"; Ona "to już ma miejsce". I w sumie obojgu nam można przyznać rację, bo rzeczywiście polityka JUŻ psuje relacje, ja OD DAWNA przed każdą kampanią wyborczą mam obawy, że będzie ona brudna i destrukcyjna, a z drugiej strony to, co niebawem przed nami zapowiada się WYJĄTKOWO ŹLE. Trochę o Orwellu, trochę o psychologii... tak dalej i tak dalej... - rozmawialiśmy szczerze, ale delikatnie, aby nie wchodzić z butami w sferę decyzji drugiej strony. Aż Jej mąż uznał za stosowne (na marginesie rozmowy o dobrych i złych praktykach wychowawczych) skomentować działanie premiera Mateusza Morawieckiego, który obiecał piłkarzom premie, ale nie dotrzymał słowa. Lekko zaoponowałem, że cała sytuacja była wyłącznie wynikiem złej woli dziennikarzy, którzy robili z tej premii taką "aferę", że nie tylko premier, nie tylko większość społeczeństwa, ale nawet sami piłkarze mieli tej premii dość i woleli z niej zrezygnować dla świętego spokoju. Ale on oczywiście wiedział swoje. Cóż miałem powiedzieć? "Człowieku, nie kompromituj się - gotów jestem założyć się nie o dobrą Whiskey, ale o moją miesięczną pensję, że kilkanaście dni temu, zanim premier podjął decyzję, że żadnej premii nie będzie, w rozmowie z kimś innym ostro gardłowałeś, że jakim prawem Morawiecki rozdaje nasze pieniądze". Ale ponieważ nie chciałem zaganiać w kozi róg męża mojej najlepszej Przyjaciółki, więc odpuściłem sobie ostrzejszą polemikę, aby polityka, która już okrada nas ze świętowania dnia matki, dnia dziecka i małych zwycięstw na mundialu nie okradła nas jeszcze z naszej relacji. Dlaczego to drobne zdarzenie można potraktować alegorycznie. Bo mąż mojej Przyjaciółki (a tym bardziej sama Przyjaciółka) na tle wykształconych mieszkańców wielkich miast wyróżniają się na plus. Tu takie DWÓJMYŚLENIE jest normą - niezależnie czy Premier dał premię, czy nie dał premii... czy obiecał premię czy nic nie zrobił - trzeba twierdzić, że zrobił ŹLE - to przykład sprzed dwóch dni. Jak się kupuje pieczywo w piekarni, to trzeba "BŁYSNĄĆ" tekstem o "dawaniu w szyję" - przykład z naszego osiedla sprzed tygodnia lub dwóch (słyszałem na własne uszy... a bardzo rzadko chodzę na zakupy). Jeśli otrzymuje się mem z Czech udowadniający, że TVN nas bezczelnie w konia robi gadając, że Polska wyróżnia się straszna drożyzną, bo w rzeczywistości Czesi nie tylko szturmują nasze "Biedronki" i stacje benzynowe wykupując żywność i paliwo, ale nawet sami się śmieją z tego zjawiska, to oczywiście PIERWSZĄ spontaniczną reakcją musi być czyjś żart typu "Ojej, teraz pewnie TVN na pasku napisze, że z winy Czechów i nas brakuje jedzenia w Biedronkach" bo nieważne że kłamie TVN - winna musi być TVP (przykład z pracy sprzed trzech, może czterech tygodni... słyszałem na własne uszy - sam im wyświetliłem tego mema podesłanego przez Znajoma z Czech... a rozmawiamy w pracy na luzie raz na tydzień). Taką mamy "klasę inteligencką". A my - myślący i czujący ludzie po jednej i coraz rzadziej po drugiej stronie jak dzielny wojak Szwejk musimy przed tymi nielicznymi, ale narzucającymi swój "styl" agresywnymi troglodytami udawać głupa, aby się dostosować do ich "poziomu", bo inaczej najpierw nas zwymyślają, a później pobiegną z donosem do szefa. Więc osoby nieinteresujące się polityką i powtarzające to, co słyszą od większości są przekonane, że NIE ISTNIEJEMY - że "pisior" to bezrozumna bestia z wykształceniem podstawowym uganiająca się z baseballem za Ukraińcami, a wszelcy liberałowie i centryści odrzucający hasła Tuska (w rzeczywistości NAZISTOWSKIE hasła Tuska) są "KOLABORANTAMI" chcącymi paktować z tymi "bestiami" i ich "reżimem". Oczywiście co któryś samochód musi mieć naklejone "***** ***" (czasem z większą liczbą liter zamiast gwiazdek... lub środkowym palcem dla lepszego efektu) lub nawet rejestrację "E0 EBPIS". Po prostu "inteligentni", "wykształceni", "kulturalni", "wrażliwi" i nade wszystko "tolerancyjni" wyborcy "demokratycznej" opozycji mają IDENTYCZNĄ POTRZEBĘ okazywania POGARDY wszystkiemu co "pisowskie" jak deklarujący te same przymioty NAZIŚCI w latach 30-stych mieli potrzebę okazywania pogardy wszystkiemu co "żydowskie". Więc na tym tle jeśli ktoś tej pogardy nie okazuje, tylko wyskoczy jak ów mąż Przyjaciółki z dwójmyśleniem, to wyróżnia się zdecydowanie na plus, a jeśli zachowuje się tak, aby osobie o innych poglądach nie psuć nerwów, to w dzisiejszych czasach jest to HEROIZM (taki Tusk i jego NAZI-obywatele by za to moją Przyjaciółkę zadziobali). Więc dlaczego osób NAPRAWDĘ inteligentnych i NAPRAWDĘ emocjonalnie wrażliwych NIE ODRZUCA to, co robi Tusk i jego banda fanatyków? Jak to mówi mój kumpel z pracy "SHIT IN - SHIT OUT". Jeśli do komputera wprowadzamy fałszywe dane, to prawdopodobnie otrzymamy fałszywy wynik. Tym bardziej dotyczy to ludzkiego mózgu, bo przecież on w przeciwieństwie do komputera dodatkowo jest podatny na sugestię i manipulację. SKĄD oni mają wiedzieć, że stoją po stronie faceta cytującego Heinricha Himmlera - przecież TVN im o tym nie powie... a Kurski w TVP zrobił WSZYSTKO, aby telewizja ta była "niestrawna" dla osób o innych poglądach. Kiedyś ja będę musiał to zrobić. I to już niebawem - w przeciwnym razie Przyjaciółka miałaby prawo mieć kiedyś do mnie uzasadniony żal: "wiedziałeś że politycy po mojej stronie ładują mnie w gówno, a nie ostrzegłeś mnie". Jak zrobić to nie naruszając Jej godności i wolności wyboru?
Dlaczego "Ojciec 1500 +"? Z czystej przekory, na złość tym, co widzą w nas "patologię".
Błędem, jaki popełniłem prowadząc mój wcześniejszy blog polityczny (Peacemaker) było wdawanie się w dyskusję z trollami i hejterami. Dlatego tutaj przyjmę radykalną strategię wobec osób rozwalających dyskusję i naruszających dobra innych - będę usuwał drastyczne komentarze, banował trolli i hejterów, a omentarze najbardziej ośmieszające hejtera pozostawiał dla potomności ku przestrodze (o nile nie naruszają prawa i dóbr osobistych.
Jeśli chcecie mnie tu wkręcać w swoją spiralę nienawiści, to odpuśćcie sobie. "I got a peaceful easy feeling" jak to śpiewała moja ulubiona grupa The Eagles i nie mam zamiaru tego popsuć ani zmieniać.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Sport