Pamiętam kilka książek, z różnych gatunków, od których trudno mi się było oderwać. Była to sensacyjno-kryminalna "Biała karawana" Juliusza Grodzińskiego (1980) napisana tak dynamicznym językiem, że po przeczytaniu pierwszego zdania chce się przeczytać drugie, po drugim trzecie i za każdym następnym chce się przeczytać kolejne. Była to także polityczna groteska z pogranicza fantasy "Agent dołu" Marcina Wolskiego (1988) w której wycieczka po różnych systemach politycznych jakie ludzie zgotowali ludziom (od ateistyczno-hedonistycznego kapitalizmu, przez różne formy komunizmu - ten w środkowoeuropejskiej wersji "light" w azjatyckiej wersji "hardcore" - aż po krwawe junty Ameryki Południowej) głębokie przemyślenia na temat kondycji ówczesnego świata były ubrane w tak nieprzeciętne poczucie humoru, że raz autentycznie musiałem wskutek gwałtownego ataku śmiechu biec do toalety. Pamiętam z dzieciństwa moją ukochaną "W w pustyni i w puszczy" Henryka Sienkiewicza. Ale wszystkie te książki przebił "Rok 1984" George'a Orwella. Pamiętam jak sięgnąłem po nią w bibliotece szkolnej, bo do lekcji fortepianu miałem jeszcze ponad godzinę. Kilka dni wcześniej przeczytałem "Folwark zwierzęcy" więc spodziewałem się czegoś mocnego. Ale nie nie aż tak mocnego - historia buntownika Winstona Smitha w matni osaczającego go zewsząd supertotalitaryzmu wciągnęła mnie tak, że nie dotarłem na lekcję fortepianu (więcej wagarów od Szkoły Muzycznej nie pamiętam).
Znajomość George'a Orwella w Polsce od strony bibliografii jest, że tak powiem, "średnia" a od strony biografii tragicznie słaba. Większość Polaków nie potrafi sobie wyobrazić tego, że autor dwóch najsłynniejszych powieści antykomunistycznych był... radykalnym socjalistą... i pozostał wierny swoim marksistowskim poglądom do ostatnich dni życia. Słyszałem także inną herezję na jego temat, że był ponoć "antyprawicowcem" i zagorzałym przeciwnikiem konserwatyzmu. Jeśli ktoś chce się przekonać jakie było jego podejście do wartości konserwatywnych i prawicowych, to proszę sięgnąć do zbioru esejów, felietonów i szkiców literackich wydanego w Polsce pod tytułem "Czy naprawdę schamieliśmy". Wprawdzie jego lewicowość (w tradycyjnym znaczeniu - czyli socjalizm, a nie kult LGBT) bije po oczach, ale w jednym z nich ubolewa, że pod wpływem "nowoczesnych" nurtów w teologii rozmywa się wiara w życie wieczne - tak, Orwell sam będąc ateistą potrafił dostrzec potencjał społeczny wartości wynikających z wiary i głęboko przeżywanej religii. Bo taki właśnie był George Orwell - doskonały obserwator, który świadomy swego subiektywizmu potrafił wznieść się ponad własne poglądy i pokazać pozytywy drugiej strony. Jednak w książce "Folwark zwierzęcy" na komunistach nie pozostawił suchej nitki, zaś wiejąca grozą wizja supertotalitarnego superpaństwa opiera się na tym, że z przestrzeni publicznej wyeliminowano wszelkie partie prawicowe (strach pomyśleć jak to współcześnie brzmi - wystarczy popatrzeć na Unię Europejską w której "umiarkowana prawica" teoretycznie nie istnieje - jest tylko lewica, liberalizm, "bezobjawowa chadecja" nie mająca z chrześcijańską demokracją nic wspólnego, a wszystkie ruchy niezaliczające się do tego "mainstreamu" są wrzucane do wspólnego worka "skrajnej prawicy", "nacjonalistycznych populistów" a nawet "faszystów" - nawet jeśli są to takie umiarkowane partie socjalistyczne jak PiS).
Dlaczego radykalny marksista uznał komunizm za tak wielkie zagrożenie dla wolności i ludzkości?
Na to pytanie nie sposób odpowiedzieć bez przeczytania książki "W hołdzie Katalonii". Książka jest bardzo osobistą relacją George'a Orwella - gotowego oddać życie za ideały ochotnika, który przyjechał walczyć w hiszpańskiej wojnie domowej przeciwko "faszystom" z bronią w ręku. Relacją zarówno z Barcelony w momencie jego przybycia, z frontu, ale przede wszystkim z wydarzeń majowych w Barcelonie oraz z represji, jakie po nich nastąpiły, przed którymi musiał uciekać z trudem ratując życie. Autor z rozbrajającą szczerością opisuje, jak na początku nastroje rewolucyjne wywoływały w nim zachwyt (niektóre fragmenty są szokujące - przykładowo ten, w którym pisze o podpalanych kościołach i bynajmniej się od tego nie dystansuje - w tonie relacji widać nawet fascynację). Następnie z czarnym poczuciem humoru pokazuje jak fatalnie uzbrojone i wyszkolone były oddziały socjalistów i anarchistów, jednak dzięki ogromnemu zapałowi, determinacji i woli walki odnosiły one pewne sukcesy. Pokazuje też, jak w miarę przebywania na linii frontu i w jej pobliżu jego ocena staje się coraz bardziej krytyczna (zaczyna dostrzegać absurd wandalizmu i przemocy). Centralnym punktem są dni majowe w Barcelonie przy których z niesamowitą dokładnością korespondenta wojennego zestawia to, co się działo w rzeczywistości z tym, jak to przedstawiła komunistyczna propaganda... i co od komunistycznej propagandy bezkrytycznie kupiła "demokratyczna" Europa. Ostatnie rozdziały to prawdziwy thriller od którego jeszcze trudniej się oderwać niż od "Roku1984". Co warto podkreślić, Orwell ma świadomość tego, że jego relacja może być jednostronna, bo przecież był uczestnikiem wydarzeń po jednej ze stron. Wielokrotnie o tym pisze w książce, więc nie może być w jego przypadku mowy o jakimkolwiek fanatyzmie i zacietrzewieniu. Autor nie "pudruje" swoich uczuć i przekonań z początku akcji książki ani nie ukrywa bólu i rozgoryczenia z końca akcji, a nawet pewnego rodzaju poczucia winy, że nie został z towarzyszami broni w komunistycznych kazamatach. Właśnie ze względu na tę SZCZEROŚĆ oraz na maksymalny OBIEKTYWIZM w SUBIEKTYWNYM PRZEDSTAWIANIU WYDARZEŃ książkę tę można uznać za ARCYDZIEŁO REPORTAŻU WOJENNEGO.
Dlaczego "W hołdzie Katalonii" warto, a wręcz koniecznie trzeba przeczytać?
- Przede wszystkim warto sięgnąć po tę książkę dlatego, że bez poznania tej historii nie sposób w pełni zrozumieć dwóch najsłynniejszych dzieł Orwella ("Folwark zwierzęcy" i "Rok 1984"). Ta książka rzuca na dwie wymienione zupełnie inne światło. Przykładowo: historycy przez lata zastanawiali się co autor miał na myśli pisząc na ostatnich stronach "Folwarku zwierzęcego" o wspólnym spotkaniu świń (komunistów) i ludzi (kapitalistów - liberałów) przy stole, wznoszeniu toastów i metamorfozie po której osłupiałe zwierzęta w ogrodzie "patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, ale nikt już nie mógł się połapać, kto jest kim". Wreszcie w prawie 20 lat po "upadku komunizmu" ktoś (bodaj Andrzej Nowak) odkrył, ze Orwell przewidział "Magdalenkę" i "Okrągły Stół". I nagle zaczęła świtać obrazoburcza myśl (którą znaczna część polskiej sceny politycznej uważa za bluźnierstwo), że komunizm wcale nie upadł, tylko dokonał dyfuzji z liberalizmem triumfalnie podążając na zachód, a komunistyczne "imperium zła" (jak Ronald Reagan nazwał Związek Radziecki) też nie upadło, tylko zmutowało wytwarzając "formę przetrwalnikową" pozwalającą na odbudowanie imperialnej siły (na szczęście przeżartej przez korupcję - inaczej już dawno byłoby po Ukrainie i po nas). Natomiast czytając "W hołdzie Katalonii" dowiadujemy się, że podobny układ pomiędzy komunistami a liberałami miał miejsce już w czasie hiszpańskiej wojny domowej. Orwell przewidział więc trafnie, że skoro coś takiego miało miejsce w skali mikro, to będzie miał również miejsce w skali makro - gdy komunistom zagrozi kompletne załamanie gospodarcze, wówczas dogadają się z neoliberałami aby wykosić konkurencję w Europie, jak to zrobili w Hiszpanii. Jak wspomniałem wcześniej, ta książka odpowiada na kluczowe pytanie dlaczego Orwell jako radykalny marksista uznał komunizm za tak wielkie zagrożenie dla wolności i ludzkości.
- Po drugie z polskiej, arcyboleśnie współczesnej perspektywy koniecznie trzeba ją przeczytać, aby poznać mechanizmy propagandy, które w Polsce i Europie A.D. 2022 działają IDENTYCZNIE jak w Hiszpanii i Europie w roku 1937. Nie przesadzam - wystarczy pozmieniać skróty partii politycznych i nazwę wroga, aby z jednego obrazu otrzymać drugi. Socjalistyczna POUM podobnie jak socjalistyczna PiS była pełna zapału, ale nieporadna komunikacyjnie. Przy bardzo skromnych środkach zadawała nieprzyjacielowi (wówczas siły Franco, obecnie reżim Putina) bardzo bolesne ciosy. Natomiast wspomagana z zagranicy (wówczas ZSRR, dziś UE) komunistyczna PSOC (dziś liberalna, a w zasadzie bezideowa PO... właściwie, to PSOC też można nazwać bezideową, skoro była tak "komunistyczna", że zawarła pakt z liberałami przeciw socjalistom) mimo ogromnych możliwości nie rwała się do walki z "oficjalnym" nieprzyjacielem (siłami Franco - dziś Rosją). Za to wykorzystała nieporadność komunikacyjną POUM (dziś PiS) aby przykleić tej partii gębę "zdrajców", "kolaborantów", "spiskowców", wreszcie "trockistów", "faszystów i "zbrodniarzy"... A "demokratyczny" zachód kupił te bajeczki, tak jak dziś kupuje je "demokratyczna" Europa, nakładając najboleśniejsze SANKCJE na Polskę - państwo które jest hubem zaopatrzeniowym dla walczącej Ukrainy i domem dla uciekających z niej uchodźców. Można bez przesady stwierdzić, że podobnie wtedy, jak i dziś propagandowa narracja BYŁA I JEST NEGATYWEM RZECZYWISTOŚCI, a naiwni (choć często wykształceni) ludzie w Europie, a nawet w Polsce w tę narrację bezkrytycznie wierzą. Wskutek tych wydarzeń słabo uzbrojeni weterani walki z faszyzmem trafiali prosto z okopów do więzień i często przed plutony egzekucyjne, a zachód stał po stronie komunistów, którzy uzbrojeni po zęby nigdy w życiu nie widzieli prawdziwego faszysty, a nawet prawdziwych okopów (znów aż strach pomyśleć, jakie to współczesne... zwłaszcza kiedy Donald Tusk cytując Heinricha Himmlera mówi "dajcie mi 100, no może 400 dni, aby zrobić porządek naprawdę żelazną miotłą").
- Trzecią przyczyną dla której warto przeczytać tę książkę jest paradoksalnie to, czego Orwell nie zdążył w niej napisać, bo ukończył ją w trakcie trwania hiszpańskiej wojny domowej, kiedy jej wynik był jeszcze nierozstrzygnięty. W książce autor zastanawia się w związku z wydarzeniami maja 1937 w Barcelonie co w tej sytuacji będzie większym złem i zagrożeniem: czy zwycięstwo faszystów czy zwycięstwo komunistów. Dochodzi do wniosku, że jednak gorsze byłoby zwycięstwo faszystów, bo ci - w przeciwieństwie do prymitywnych komunistów - lepiej potrafili wprzęgnąć w swoją machinę zbrodni, podboju i zniewolenia naukowców, przemysłowców i ogromną większość inteligencji, co dawało im większy zbrodniczy potencjał. Jednak my już wiemy jak się wojna w Hiszpanii zakończyła i co było po niej. Kampania, która mogła być pierwszą porażką Hitlera stała się dla niego uskrzydlającym zwycięstwem. Przyczyną tego było złamanie przez komunistów morale sił republikańskich po eksterminacji POUM i izolacji anarchistycznego FAI. Skutkiem i ceną tego (oprócz przepełnionych więzień i mogił rozstrzelanych, niewinnych bohaterów) był KOSZMAR II WOJNY ŚWIATOWEJ I związana z nim MEGAZBRODNIA HOLOCAUSTU.
- ERRATA - zapomniałem napisać, że książka (podobnie jak piosenka "Mury" Jacka Kaczmarskiego) pokazuje jak KAŻDA REWOLUCJA POŻERA SWOJE DZIECI, więc jest świetnym ostrzeżeniem dla tych, którzy teraz w rewolucyjno-sadystycznym zapale marzą jak to będą się mścić na "pisiorach"... które to ostrzeżenie ci rewolucyjni mściciele i tak zignorują... może właśnie dlatego zapomniałem o tym napisać.
Więc może właśnie dlatego warto, a nawet trzeba tę książkę przeczytać, aby była ona przestrogą dla nas wszystkich - ostrzeżeniem co może spotkać Polskę i świat, jeśli upadnie polski rząd bez którego Ukraina już dawno upadłaby po wyczerpaniu pierwszych zapasów amunicji i uzbrojenia. Warto o tym pamiętać, gdy jeden z najważniejszych krajowych polityków w poczuciu samozadowolenia traci czas na bzdurne gawędy o piciu mężczyzn przez 20 lat bez uzależnienia i wpływie "dawania w szyję" na dzietność kobiet, a drugi z najważniejszych polityków jako motto na 400 dni po przejęciu władzy cytuje fragment rozkazu wymordowania 20 000 ukraińskich Żydów bez względu na wiek i płeć. Może jeśli na czas się opamiętamy, to najbardziej aktualną książką nie stanie się "Brak tchu" (data pierwszego wydania mówi wszystko: 12 czerwca 1939) który aktualnie czytam - książka przedstawiająca obraz Wielkiej Brytanii przed I Wojną Światową w kontraście do obrazu międzywojennego, opowiadająca jednocześnie o lęku przed nadchodzącą II Wojną Światową i nieuchronności jej nadejścia (w przeciwieństwie do "W hołdzie Katalonii" nie polecam - strasznie dołująca... no chyba, że ktoś jest takim fanem Orwella jak ja).
Dlaczego "Ojciec 1500 +"? Z czystej przekory, na złość tym, co widzą w nas "patologię".
Błędem, jaki popełniłem prowadząc mój wcześniejszy blog polityczny (Peacemaker) było wdawanie się w dyskusję z trollami i hejterami. Dlatego tutaj przyjmę radykalną strategię wobec osób rozwalających dyskusję i naruszających dobra innych - będę usuwał drastyczne komentarze, banował trolli i hejterów, a omentarze najbardziej ośmieszające hejtera pozostawiał dla potomności ku przestrodze (o nile nie naruszają prawa i dóbr osobistych.
Jeśli chcecie mnie tu wkręcać w swoją spiralę nienawiści, to odpuśćcie sobie. "I got a peaceful easy feeling" jak to śpiewała moja ulubiona grupa The Eagles i nie mam zamiaru tego popsuć ani zmieniać.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura