W czasie, gdy propagandyści głowią się nad tym jak "zamilczeć" drogową wpadkę Tuska (lub najlepiej przekuć ją w wizerunkowy sukces PO) proponuję spojrzeć na problem tego co się dzieje na polskich drogach i co z tym robi propaganda z innej - dużo szerszej perspektywy.
Dwa wypadki, ta sama przyczyna, skrajnie różne reakcje
W tych dwóch wypadkach przyczyna była niemal identyczna: niezachowanie szczególnej ostrożności przy wykonywaniu niebezpiecznego manewru w sposób nieprawidłowy. W pierwszym kierowca osobówki próbował włączyć się do ruchu i jednocześnie zawrócić choć nie widział co się dzieje przed nim z powodu zaparkowanego tam samochodu ciężarowego. W drugim również kierowca samochodu osobowego próbował włączyć się do ruchu i jednocześnie skręcić w lewo z prawego pobocza choć nie widział co się dzieje za nim z powodu innego większego samochodu, który także zatrzymał się na prawym poboczu. W obydwu przypadkach pojazdy włączające się do ruchu znalazły się gwałtownie na pasie jazdy przeznaczonym do ruchu w przeciwnym kierunku zajeżdżając drogę pojazdom poruszającym się tym pasem - w pierwszym przypadku pojazdowi jadącemu z naprzeciwka, a w drugim pojazdowi jadącemu z tyłu który omijał kolumnę pojazdów zatrzymanych przy prawym poboczu. Tak w jednym jak i drugim przypadku pojazd któremu zajechano drogę poruszał się z nadmierną prędkością i o ile w pierwszym zdarzeniu pewne było, że pojazd ten NIE BYŁ pojazdem uprzywilejowanym, to w drugim nie było pewne czy pojazd ten poruszał się w prawidłowo oznakowanej kolumnie pojazdów uprzywilejowanych czy też kolumna ta nie pierwszy lub ostatni pojazd kolumny nie emitował sygnałów dźwiękowych więc kolumnie nie przysługiwały uprawnienia kolumny pojazdów uprzywilejowanych. Pewne jest, ze pierwszy i ostatni pojazd emitował sygnały świetlne niebieskie i czerwone, więc jeśli emitowały także sygnały dźwiękowe to zgodnie z prawem pojazdy te oraz WSZYSTKIE pojazdy znajdujące się w kolumnie między tymi dwoma BYŁY pojazdami uprzywilejowanymi bez konieczności emitowania jakichkolwiek sygnałów ale jeśli nie było sygnałów dźwiękowych, to żaden pojazd nie był uprzywilejowany i zatrzymywanie się przy prawej krawędzi jezdni innych pojazdów nie powinno mieć miejsca. Poruszającym się z nadmierną prędkością pojazdem któremu zajechano drogę w pierwszym przypadku KIEROWAŁ europoseł znajdującej się wówczas u władzy Platformy Obywatelskiej Jarosław Wałęsa a w drugim przypadku na tylnym siedzeniu poruszającego się z nadmierną prędkością kierowanego przez funkcjonariusza BOR znajdowała się Premier Rządu RP z ramienia PiS Beata Szydło.
I tu podobieństwa się kończą a zaczynają same różnice.
W pierwszym przypadku nie było żadnych wątpliwości - winny jest kierowca, który zajechał drogę. Wyrok: rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata plus 20 tysięcy złotych nawiązki na rzecz poszkodowanego (Jarosław Wałęsa żądał 100 tysięcy, dodatkowo otrzymał 900 tysięcy od ubezpieczyciela). Nie miało żadnego znaczenia to, że poszkodowany kierowca motocykla pędził z taką prędkością, że lekarze ledwie go odratowali, nie miało żadnego znaczenia to, że nie miał żadnych podstaw przekraczać dozwoloną prędkość bo nie kierował pojazdem uprzywilejowanym ani to, ze gdyby jechał zgodnie z przepisami, to może zajeżdżający drogę kierowca zdążyłby zareagować i nie doszłoby do wypadku. Nawet przy ustalaniu kwoty nawiązki na niewiele zdało się tłumaczenie że gdyby europoseł PO poruszał się z przepisową prędkością, to jego obrażenia byłyby dużo mniejsze. Losem sprawcy nie zainteresował się pies z kulawą nogą. Nikt niezwiązany ze sprawą nie zna jego imienia ani nazwiska (podobnie jak nikt nie zna nazwiska człowieka, który na "proteście medyków" wysadził sobie twarzoczaszkę w powietrze protestując przeciw szkalowaniu rządu PiS). Żaden dowód nie zginął ani nie został zniszczony, bo żadnych dowodów nawet nie próbowano szukać. Dziś niewiele osób pamięta, że miało miejsce takie zdarzenie i trudno znaleźć osobę, która potrafiłaby choćby tak pobieżnie jak ja opisać przebieg wypadku, śledztwa i wyrok sądu (musiałem się trochę nagooglać).
W drugim przypadku od początku rozpowszechniano kłamliwe przekazy, na siłę mnożono niejasności i każdej wątpliwej sytuacji w śledztwie (np. uszkodzonej płycie z zapisem monitoringu) nadawano otoczkę sensacji. Już od pierwszej wzmianki medialnej rozpowszechniono kłamstwo, że manewr miał miejsce w trakcie "wyprzedzania na ciągłej podwójnej" choć manewr w którym pojazd znajdujący się w ruchu porusza się obok pojazdów stojących na poboczu lub na jednym ze skrajnych pasów drogi nie jest manewrem wyprzedzania tylko manewrem OMIJANIA. Zaproszony do TVN-u "niezależny ekspert" niemal płakał z rozpaczy, że kierowca BOR "zachował się bardzo nieprofesjonalnie próbując uniknąć uderzenia ciężką limuzyną w cieniutkie drzwi Seicento" i tym samym uratował życie niefrasobliwemu kierowcy (ach, gdyby nie refleks tego "pieprzonego BORowika" to opozycja miałaby pierwszą "ofiarę śmiertelną PiSowskiego reżimu"). Skwapliwie wygumkowywano z newsów trafiających do opinii publicznej informację o tym, że Sebastian Kościelnik zaraz po zdarzeniu przyznał się do spowodowania wypadku i zeznał, że próbował włączyć się do ruchu i wykonać szybko skręt w lewo nie widząc jezdni w lusterkach, bo dwa pojazdy za nim także zatrzymały się przy prawej krawędzi drogi i nie w przeciwieństwie do niego nie próbowały włączać do ruchu. Natychmiast utworzył się ogromny "fan club" miłośników Sebastiana Kościelnika (podobnie jak było w przypadku Piotra Szczęsnego który podpalił się w proteście przeciwko rządom PiS), urządzono zrzutkę na jego nowy samochód, obrony podjął się jeden z najbardziej znanych adwokatów w Polsce. Sam Kościelnik występował na konwencjach wyborczych PO jako "człowiek który zderzył się z władzą".
W przebiegu śledztwa widać było, że strona rządowa robi co może, aby tylko nie zrobić z Kościelnika męczennika (według zaproponowanej ugody praktycznie ze względu na dotychczasowe czyste konto miał nie ponieść żadnej kary - byłaby jedynie adnotacja "w papierach" że był sprawcą, która po urzędowym czasie uległaby zatarciu) oraz jednocześnie nie rzucić kierowców BOR "na pożarcie" niezależnie od tego czy popełnili jakieś błędy czy nie. Z drugiej strony widać było, że strona opozycyjna dąży do zwarcia - odrzucano wszelkie propozycje ugody, próbowano na siłę wrabiać kierowców BOR (nawiasem mówiąc warto zwrócić uwagę na moralny aspekt sprawy: jakim POTWOREM trzeba być, aby próbować zniszczyć człowieka, któremu zawdzięcza się życie i jak trzeba było wyprać mózg kierowcy Seicento, aby stał się takim bezwzględnym potworem).
Jednak najbardziej oburzające jest to, co antyrządowa propaganda zrobiła ustami "niezależnego eksperta" JANUSZA POPIELA (proszę zapamiętać to nazwisko... przyda się w dalszym ciągu artykułu) - prezesa Stowarzyszenia Pomocy Poszkodowanym w Wypadkach i Kolizjach Drogowych Alter Ego. Otóż w prowokacyjnym piśmie do Zbigniewa Ziobry twierdził on że "kierowca fiata, wbrew temu co twierdzi prokuratura, nie musiał ustąpić pierwszeństwa pojazdowi uprzywilejowanemu, bo takiego przepisu nie ma w kodeksie". Następnie w serii wywiadów opowiadał jakim to strasznym złem są kierowcy pojazdów uprzywilejowanych - nie tylko BOR, ale także karetek Pogotowia Ratunkowego, wozów Straży Pożarnej którzy "nagminnie łamią przepisy doprowadzając do kolizji drogowych, choć prawo nakazuje im w przypadku naruszenia przepisów (prawo kierowcom pojazdów uprzywilejowanych na to zezwala) zachować szczególną ostrożność". Wymieniał przy tym wszystkie przypadki, kiedy jego stowarzyszeniu udało się uzyskać korzystny wyrok dla uczestnika wypadku z udziałem pojazdu uprzywilejowanego.
W ten sposób zrobiono rzecz straszną - w celach propagandowych zniszczono coś, co powinno być największą świętością: zaufanie ratowników i funkcjonariuszy do państwa oraz społeczeństwa do ratowników i funkcjonariuszy. Każdy niosący pomoc, a zwłaszcza ratownik lub funkcjonariusz państwowy powinien być pewny, że jeśli mimo jego starań coś pójdzie nie tak, to państwo będzie stało za nim murem - nie pozwoli skazać policjanta który zabił mordercę ratując życie dziecku, strażaka który pędząc do pożaru staranował szlaban lub kierowcy karetki który wjechał na skrzyżowanie widząc, że inni kierowcy go przepuszczają ale niestety władował się na niego jakiś pijany Durczok, kierujący bez uprawnień Najsztub, pędzący przez miasto 107 km/h Tusk lub nieodróżniający sygnałów niebieskich od czerwonych i niebieskich Kościelnik.
"Winni" byli politycy PiS, nawet jeśli pojazdem kierował ktoś inny
Próbowano oczywiście wrabiać jadącą jako pasażerka Beatę Szydło w rzekome spowodowanie wypadku. Opowiadano, że jakiś "anonimowy funkcjonariusz BOR" powiedział mediom, że Pani Premier czasem prosiła, aby nie włączać sygnałów dźwiękowych w obszarze zabudowanym, by nie uprzykrzać życia mieszkańcom. Pomijając kwestie "wiarygodności" takiego "źródła", nawet gdyby taka prośba padła, to funkcjonariusze albo nie powinni jej spełnić albo powinni poruszać się jak zwyczajne pojazdy nieuprzywilejowane. Nie był to pierwszy przypadek kiedy próbowano robić winnego z polityka PiS nawet wtedy, gdy był on tylko pasażerem pojazdu uczestniczącego w wypadku lub nawet nie siedział w tym samym pojeździe co sprawca. Wrabianie to ma długa "tradycję" dotyczącą nie tylko wypadków drogowych, ale także lotniczych - warto przypomnieć co w mediach robiono z pasażerami lotu do Smoleńska. Klasycznym przykładem był tutaj wypadek z udziałem pojazdu z kolumny Żandarmerii Wojskowej. Kierowca ostatniego pojazdu z kolumny nie dostosował prędkości i odstępu do warunków panujących na drodze i samochody zamiast bezpiecznie zatrzymać się za innymi pojazdami oczekującymi na czerwonym świetle wpadały kolejno na siebie wreszcie uderzając w tył ostatniego zatrzymanego pojazdu i wpychając go na pojazdy przed nim. W tym wypadku wina kierowcy ŻW była oczywista, ale jak zwykle próbowano sprawę jak najbardziej zamotać - w sprawstwo wypadku wrobić kierowcę pojazdu którym jechał Macierewicz, a nawet samego Macierewicza. Z faktu, że minister odjechał podstawionym innym samochodem próbowano w mediach robić "ucieczkę z miejsca wypadku" (byłby to pierwszy w historii motoryzacji przypadek "ucieczki" pasażera z miejsca wypadku).
Niestety tutaj swój wkład w niszczenie państwa i tkanki społecznej miał także Antoni Macierewicz, który wcześniej publicznie pochwalił kierowcę ŻW za to że w godzinę i 45 minut dojechał z Warszawy do Torunia. Prawa fizyki obowiązują wszystkich - także tych, którzy kierując pojazdami uprzywilejowanymi mają prawo jechać z dowolną prędkością bez względu na to czy spieszą się ratować życie czy na konferencję do o. Rydzyka (choć oczywiście ważny powód może usprawiedliwiać podjęcie ryzyka, a powód błahy jest dodatkowym obciążeniem dla ryzykanta). Macierewicz jako osoba publicznie deklarująca swoją wiarę powinien wiedzieć, że z narażanie życia swojego i innych przez przekraczanie rozsądnej prędkości kwalifikuje się do prywatnego wyznania w sakramencie spowiedzi jako grzechu przeciw przykazaniu "NIE ZABIJAJ" a nie do prywatnej, a tym bardziej publicznej pochwały.
Pędził Tusk przez wieś, bohatersko przyjął mandat... a Kurskiego "powiesili"
I tak płynnie doszliśmy do wczorajszego wydarzenia. Nie będę hipokrytą twierdzącym, że każde przekroczenie prędkości jest straszną zbrodnią. Zupełnie co innego oznacza 107 km/h w obszarze zabudowanym na drodze z trzema pasami ruchu w jedną i osobnymi trzema w druga stronę, a co innego to samo 107 km/h w obszarze zabudowanym na zwykłej drodze krajowej mającej po jednym pasie w jedną i drugą stronę bez żadnych barierek i zabezpieczeń. Taka właśnie droga krajowa jest w miejscowości Wiśniewo koło Mławy na której Tusk wczoraj stracił Prawo Jazdy. I prawdziwym draństwem jest w tym momencie lekceważące twierdzenie, że przecież "wszyscy" przekraczają prędkość, "każdemu" zdarzyło się złapać mandat za przekroczenie prędkości (eeeetam "każdemu" - moja Żona i najstarsza Siostra nigdy nie przekraczają dozwolonych prędkości) i "nikt" tam nie jeździ zgodnie z przepisami. Sam kilka razy w życiu zapłaciłem mandat za przekroczenie prędkości. Wszystkie przytrafiły mi się w okresie gdy z powolnego Opla Astry przesiadłem się na zwinną Skodę Octavię Adventure 4x4 i kiedy codziennie przemierzałem ponad 300 km w drodze do pracy i z pracy - rutyna usypia czujność i człowiek rzadziej spogląda na prędkościomierz. Odkąd przesiadłem się na "dzieciobus" Ford Galaxy problem mandatów znowu zniknął mimo 140 koników pod maską. Ale na Boga nie przypominam sobie ani jednej sytuacji w której świadomie pędziłem taką właśnie drogą przez obszar zabudowany z taką prędkością! Jak wspomniałem powyżej przy Macierewiczu jazda z prędkością przekraczającą nie tylko dozwoloną w przepisach, ale także przekraczającą tę, jaką nakazuje zdrowy rozsądek jest grzechem przeciw przykazaniu "Nie zabijaj". A potrącenie pieszego lub rowerzysty z prędkością przekraczającą 80 km/h to prawie to samo, co zabójstwo. Dodatkowo znaki drogowe nie są stawiane wyłącznie w celu utrudnienia życia kierowcom - każde ograniczenie prędkości (słuszne czy nie, trafne czy przesadzone) powinno ostrzegać kierowcę, że przed nim stoi wyzwanie któremu może nie sprostać jadąc z prędkością większą od maksymalnej: zakręt, wzniesienie, skrzyżowanie, piesi lub rowerzyści na drodze... nawet głupi pies wybiegający z bramy niezabezpieczonej przez jeszcze głupszych właścicieli.
W tym przypadku reakcja każdego bez względu na sympatie polityczne powinna być jedna: Tusk zrobił bardzo źle, koniec kropka. Zamiast tego mamy bagatelizowanie sprawy, pochwalanie bohaterskiego przyjęcia mandatu i równie bohaterskiego niekorzystania z usług kierowcy, wypominanie wszystkich historycznych przypadków przekroczenia prędkości przez polityków PiS (ze szczególnym uwzględnieniem Jacka Kurskiego, który w tym zakresie ma wiele grzechów na sumieniu), insynuacje, że gdyby coś takiego przytrafiło się komuś z PiS, to policjanci zostaliby zdegradowani, a dowody by zniknęły (tylko skąd tyle przypadków gdy politycy PiS byli łapani za przekroczenie prędkości i jakoś policjantom i dowodom nic się nie stało), żarty z Kaczyńskiego że nigdy nie prowadzi samochodu (podobnie jak prezydenci państw, biskupi itp... niektóre osoby nie mogą sobie pozwolić na to, aby trafić do więzienia za nieumyślne spowodowanie kolizji drogowej), a nawet publiczne piętnowanie każdego słowa krytyki pod adresem Tuska na jakie przy tej okazji pozwoliła sobie TVP. Więc dochodzimy do absurdalnego wniosku, że nawet jeśli Tusk prowadził jak pirat drogowy, to winny jest PiS, Kaczyński, Ziobro, Manowska, Kurski, a najbardziej TVP, bo przecież mogła Tuska pochwalić lub udawać że nic się nie stało, a go skrytykowała.
Zgodnie z obietnicą wracamy do niesławnego "niezależnego eksperta" Janusza Popiela. Prezes Stowarzyszenia Pomocy Poszkodowanym w Wypadkach i Kolizjach Drogowych "Alter Ego" w rozmowie z portalem Interia zasygnalizował, że "w wielu miejscach w Polsce obszar zabudowany jest wyznaczany niezgodnie z rozporządzeniem ministra infrastruktury". "Zgodnie z prawem, powinien być wyznaczany w tym miejscu, gdzie rozpoczyna się zabudowa mieszkaniowa" - powiedział. Jak zaznaczył, "w tej chwili w Polsce obowiązuje pewna dowolność". Stwierdził, że że zna trasę po której jechał Donald Tusk. "Tam pomagaliśmy ofierze wypadku. Wszyscy tam przekraczają prędkość. To jednopasmowa droga. O ile pamiętam, to znak D42 (znak informuje o początku terenu zabudowanego - red.) stoi tak, że z jednej strony jest las, z drugiej pole. Ten znak stoi niezgodnie z rozporządzeniem" - przekazał. "Jeżeli patrol stał w miejscu, gdzie zazwyczaj się ustawia na tym odcinku, przy sklepie, to tam nie ma zabudowy mieszkaniowej" - powiedział Popiel. Zapomniał tylko wyjaśnić czy mieszkańcy mają do owego sklepu się teleportować czy dostać prywatnym śmigłowcem.
No cóż... ręce opadają. Znów gdyby w tym przypadku policja schwytała przeciętnego Polaka, to podobnie jak w przypadku kierowcy, który zajechał drogę Jarosławowi Wałęsie nie upomniałby się o niego nawet pies z kulawą nogą. Ale ponieważ chodzi o ratowanie tyłka przywódcy antypisowskiej Totalnej oPOzycji, to prezes stowarzyszenia, które powinno zmienić nazwę na Gang Prowokowania Kolejnych Wypadków i Kolizji Drogowych przyjmuje postawę taką, że porównanie go z prostytutką byłoby obrazą pań wykonujących bardzo niewdzięczny zawód.
Za kilka dni sprawa ucichnie. Przeciętny wyborca PO (oczywiście w dalszym ciągu wygłaszający filipiki na temat wypadków Szydło i Macierewicza) już za rok albo nie będzie o niej pamiętał lub nawet wiedział (tak jak większość z nich nie ma pojęcia, że Piotr Najsztub i Kamil Durczok spowodowali jakiekolwiek wypadki drogowe, żaden z nich nawet na jeden dzień nie trafił do aresztu, a pierwszy wbrew wielu okolicznościom obciążającym jak brak Prawa Jazdy, polisy OC i badań technicznych samochodu został przez sąd uniewinniony) albo będzie twierdził, że "Tusk zachował się z klasą". I tylko gdy nie daj Bóg jakiś inny pirat drogowy zabije lub trwale okaleczy jakąś bliską, znaną nam lub nieznaną osobę, wówczas my, naiwni obywatele, jak i media będziemy zadawać sobie głupie pytanie "jak mogło do tego dojść?"
* https://wydarzenia.interia.pl/mazowieckie/news-tusk-stracil-prawo-jazdy-janusz-popiel-wszyscy-tam-przekracz,nId,5657549
Dlaczego "Ojciec 1500 +"? Z czystej przekory, na złość tym, co widzą w nas "patologię".
Błędem, jaki popełniłem prowadząc mój wcześniejszy blog polityczny (Peacemaker) było wdawanie się w dyskusję z trollami i hejterami. Dlatego tutaj przyjmę radykalną strategię wobec osób rozwalających dyskusję i naruszających dobra innych - będę usuwał drastyczne komentarze, banował trolli i hejterów, a omentarze najbardziej ośmieszające hejtera pozostawiał dla potomności ku przestrodze (o nile nie naruszają prawa i dóbr osobistych.
Jeśli chcecie mnie tu wkręcać w swoją spiralę nienawiści, to odpuśćcie sobie. "I got a peaceful easy feeling" jak to śpiewała moja ulubiona grupa The Eagles i nie mam zamiaru tego popsuć ani zmieniać.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości