2 dni temu (czyli 18 listopada 2021) media obiegła "informacja" o zmarłym rocznym dziecku syryjskiego małżeństwa lekarzy, którzy przez 45 dni błąkali się po lesie w okolicach polskiej granicy. "Informacja" brała źródło z tweeta organizacji Poland Emergency Medical Team PCPM - Medyczny Zespół Ratunkowy PCPM:
Po godzinie 2:26 otrzymaliśmy zgłoszenie, że przynajmniej jedna osoba, która przebywa teraz w lesie, potrzebuje pomocy medycznej. Na miejscu okazało się, że poszkodowanych jest troje ludzi. W lesie byli od 1,5 miesiąca!
oraz z jej profilu facebookowego:
Druga doba pracy Medycznego Zespołu Ratunkowego PCPM na granicy obszaru objętego stanem wyjątkowym.
Po godzinie 2:26 otrzymaliśmy zgłoszenie, że przynajmniej jedna osoba, która przebywa teraz w lesie, potrzebuje pomocy medycznej.
Przebijaliśmy się po omacku przez las przez godzinę. Na miejscu okazało się, że poszkodowanych jest troje ludzi. Dwudziestokilkuletni mężczyzna miał silny ból podbrzusza i podwyższoną temperaturę. Był głodny i odwodniony. Oprócz niego pomocy potrzebowało małżeństwo rannych syryjskich lekarzy: mężczyzna miał szarpaną ranę ręki a kobieta ranę kłutą podudzia. Podczas opatrywania rany kobieta płakała. Z ich relacji wynika, że straciła roczne dziecko miesiąc temu, podczas tułaczki w lesie. Podkreślała, że nie była przygotowana na sytuację, w jakiej wraz z rodziną się znalazła.
Nasz zespół opatrzył rany, przekazał karimaty, jedzenie i ciepłą herbatę. Interwencja zakończyła się o 6:04. Przed nami kolejna doba - nowy zespół rozpoczął swój dyżur.
Tylko wyjątkowo głupi leming uwierzyłby w historię "lekarzy" tak wybitnie "wykształconych", że nie potrafili sobie nawzajem opatrzeć ran i założyć podstawowych opatrunków (każdy polski harcerz by sobie z tym bezproblemowo poradził). Zastanawiać musi fakt, że ci "lekarze" nie zauważyli w porę, że życiu ich dziecka zagraża śmierć i nie szukali pomocy u polskiej ludności lub u żołnierzy (każde Polskie małżeństwo - nawet bez żadnej wiedzy medycznej - w takiej sytuacji zostałoby natychmiast aresztowane pod zarzutem narażenia dziecka na śmierć i nieumyślnego spowodowania śmierci, a sprawdzana byłaby wersja czy nie było to zabójstwo z premedytacją). Ktoś z internautów zauważył, że przez 1,5 miesiąca idąc spokojnym korkiem i robiąc długie odpoczynki można dojść z od granicy polsko-białoruskiej do Portugalii. Także na pierwszy rzut oka widać niezgodność wersji s Tweetera i Facebooka - widać, że historia była zmieniana, aby ją uprawdopodobnić. Wniosek: historia została zmyślona lub tak podkoloryzowana, aby wywołać "efekt wow". Prawdopodobnie było to małżeństwo nie lekarzy tylko analfabetów potrzebujących lekarzy, jeśli rzeczywiście stracili dziecko, to stało się to miesiąc temu po stronie białoruskiej, ale bardzo prawdopodobne, że strata dziecka była zmyślona dla wzbudzenia współczucia.
Dlaczego w poprzednim akapicie napisałem o analfabetach? Bo miałem znajomych w krajach z których dziś uciekają ludzie. Negatywne zmiany w tych krajach najczęściej nie przebiegały z dnia na dzień (jak po ucieczce Bidena z Afganistanu) tylko były efektem erozji trwającej przez wiele dekad. Jednym z pierwszych etapów tej erozji był upadek szkolnictwa, a zwłaszcza szkolnictwa wyższego. Osoby wykształcone z tamtych krajów albo są w wieku emerytalnym (jak nieliczni wykształceni Afgańczycy) albo zdobyli wykształcenie w innych krajach - z reguły były to kraje europejskie, bardzo często Polska. Tak właśnie Jemeńczyk Sadek poznał swoją żonę Gośkę - siostrę mojej byłej narzeczonej. Ludzie ci wracali do swoich krajów nie tylko z tęsknoty za rodziną - w sytuacji ogromnego niedoboru osób wykształconych zarabiali tam pieniądze niewyobrażalne nie tylko dla przeciętnego Polaka, ale nawet dla mieszkańca Europy Zachodniej. Przepych podobny do bijącego ze zdjęć z domu Sadka i Gośki widzi się w Polsce tylko zwiedzając najlepiej zachowane pałace. Jednak kiedy erozja państwa postępowała dalej, to wykształceni obywatele tych państw pierwsi orientowali się, ze trzeba brać nogi za pas i wyjechali wraz z najbliższą rodziną do kraju w którym się wykształcili. I wcale nie marzą oni o tym, aby sprowadziło się tutaj jak najwięcej ich rodaków, bo obawiają się, że ich przybycie negatywnie zmieni ich życie w dwójnasób: trochę dlatego, że ich ziomkowie zaczną wprowadzać tu to, co zrujnowało ich życie tam, a po drugie dlatego, że obawiają się nastrojów antyislamskich gdyby w Polsce dochodziło do większej liczby przestępstw i aktów terroru dokonanych przez ich rodaków. Mam nadzieję, że Gośka z Sadkiem i ich Dzieci są od dawna bezpieczni w Polsce - tego na 100% nie wiem, bo przed wojną w Jemenie z moją ex narzeczoną szczęśliwie zerwaliśmy zaręczyny i wszelkie kontakty (bo to zła kobieta była).
Właśnie z tego powodu sporą część stosunkowo NIELICZNEJ grupy przybyszów z tamtych krajów w Polsce stanowią ludzie wykształceni - w przeciwieństwie do Niemiec i Francji, gdzie zdecydowaną większość OGROMNEJ liczby muzułmańskich imigrantów stanowią osoby bez wykształcenia często już od najmłodszych lat skonfliktowane z prawem (co ze współczuciem, ale bez znieczulenia już w ubiegłym wieku opisał Guy Gilbert w książce "Ksiądz wśród bandziorów"). Ale oszukiwane przez TVN lemingi o tym nie mają pojęcia i ślepo wierzą w bajeczki o tym, że imigranci chcą do Niemiec, bo to dobre, strzegące paw człowieka państwo przyjmujące imigrantów z otwartymi ramionami, a nie chcą do Polski, bo to zły, pisowski reżim łamiący prawa człowieka (dosłowne streszczenie wczorajszego materiału z "TVN 24 Bis" - w tym samym czasie na "TVN 24" był kolejny odcinek sagi o tym jak to kilka osób pracujących w spółkach Skarbu Państwa przelało pieniądze na fundusz wyborczy Mateusza Morawieckiego... oczywiście zrobiło to w sposób całkowicie transparentny i legalny, ale o tym TVN nie wspomina). Tak samo jak bez mrugnięcia okiem uwierzyły w opowieści o 70 ofiarach po Polskiej stronie granicy (słowa Jońskiego), gdy w rzeczywistości jest ich 6 lub nawet o 200 ciałach pływających w granicznej rzece Świsłocz (słowa wiceburmistrza Michałowa Dariusza Sikory dla niemieckiego pisma "Focus") która w rzeczywistości jest niewielkim strumykiem w którym trudno by było się utopić nawet dziecku. Bajeczka o rocznym dziecku lekarzy pogrzebanym w nieznanym miejscu na polskiej ziemi zniknęła z mediów równie szybko jak się w nich pojawiła. Na jej nagłe zniknięcie wpływ miały także kontrowersje, że jakaś dziwna organizacja lata z apteczkami po lasach zamiast dostarczyć osoby wymagające pomocy do szpitala, w którym dr Arsalan Bakir Azzadin (z pochodzenia jest Kurdem), zastępca dyrektora szpitala w Bielsku Podlaskim udziela pomocy kolejnym imigrantom dowożonym tam przez Wojsko i Straż Graniczną jednocześnie gromadząc i przekazując do Kurdystanu filmy z wypowiedziami swoich pacjentów apelujących do rodaków aby nie dali się oszukać i nie jechali na Białoruś, bo tam ich czekają tylko upokorzenia, głód, chłód i niebezpieczeństwo śmierci... o tym TVN nie wspomina. Ale bajeczka ta trafiła już na trwałe do główek lemingów, dając im tysiąc pierwszy powód do tego, aby okazywać miłość imigrantom, muzułmanom, Żydom i przedstawicielom mniejszości seksualnych, ale za to wściekle nienawidzić PiS i jego wyborców, co wykazał nawet RAPORT mającego mocno lewicowe afiliacje Centrum Badań nad Uprzedzeniami.
Dlaczego "Ojciec 1500 +"? Z czystej przekory, na złość tym, co widzą w nas "patologię".
Błędem, jaki popełniłem prowadząc mój wcześniejszy blog polityczny (Peacemaker) było wdawanie się w dyskusję z trollami i hejterami. Dlatego tutaj przyjmę radykalną strategię wobec osób rozwalających dyskusję i naruszających dobra innych - będę usuwał drastyczne komentarze, banował trolli i hejterów, a omentarze najbardziej ośmieszające hejtera pozostawiał dla potomności ku przestrodze (o nile nie naruszają prawa i dóbr osobistych.
Jeśli chcecie mnie tu wkręcać w swoją spiralę nienawiści, to odpuśćcie sobie. "I got a peaceful easy feeling" jak to śpiewała moja ulubiona grupa The Eagles i nie mam zamiaru tego popsuć ani zmieniać.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka