2 dni temu (czyli 18 listopada 2021) media obiegła "informacja" o zmarłym rocznym dziecku syryjskiego małżeństwa lekarzy, którzy przez 45 dni błąkali się po lesie w okolicach polskiej granicy. "Informacja" brała źródło z tweeta organizacji Poland Emergency Medical Team PCPM - Medyczny Zespół Ratunkowy PCPM:
oraz z jej profilu facebookowego:
Druga doba pracy Medycznego Zespołu Ratunkowego PCPM na granicy obszaru objętego stanem wyjątkowym.
Po godzinie 2:26 otrzymaliśmy zgłoszenie, że przynajmniej jedna osoba, która przebywa teraz w lesie, potrzebuje pomocy medycznej.
Nasz zespół opatrzył rany, przekazał karimaty, jedzenie i ciepłą herbatę. Interwencja zakończyła się o 6:04. Przed nami kolejna doba - nowy zespół rozpoczął swój dyżur.
Tylko wyjątkowo głupi leming uwierzyłby w historię "lekarzy" tak wybitnie "wykształconych", że nie potrafili sobie nawzajem opatrzeć ran i założyć podstawowych opatrunków (każdy polski harcerz by sobie z tym bezproblemowo poradził). Zastanawiać musi fakt, że ci "lekarze" nie zauważyli w porę, że życiu ich dziecka zagraża śmierć i nie szukali pomocy u polskiej ludności lub u żołnierzy (każde Polskie małżeństwo - nawet bez żadnej wiedzy medycznej - w takiej sytuacji zostałoby natychmiast aresztowane pod zarzutem narażenia dziecka na śmierć i nieumyślnego spowodowania śmierci, a sprawdzana byłaby wersja czy nie było to zabójstwo z premedytacją). Ktoś z internautów zauważył, że przez 1,5 miesiąca idąc spokojnym korkiem i robiąc długie odpoczynki można dojść z od granicy polsko-białoruskiej do Portugalii. Także na pierwszy rzut oka widać niezgodność wersji s Tweetera i Facebooka - widać, że historia była zmieniana, aby ją uprawdopodobnić. Wniosek: historia została zmyślona lub tak podkoloryzowana, aby wywołać "efekt wow". Prawdopodobnie było to małżeństwo nie lekarzy tylko analfabetów potrzebujących lekarzy, jeśli rzeczywiście stracili dziecko, to stało się to miesiąc temu po stronie białoruskiej, ale bardzo prawdopodobne, że strata dziecka była zmyślona dla wzbudzenia współczucia.
Dlaczego w poprzednim akapicie napisałem o analfabetach? Bo miałem znajomych w krajach z których dziś uciekają ludzie. Negatywne zmiany w tych krajach najczęściej nie przebiegały z dnia na dzień (jak po ucieczce Bidena z Afganistanu) tylko były efektem erozji trwającej przez wiele dekad. Jednym z pierwszych etapów tej erozji był upadek szkolnictwa, a zwłaszcza szkolnictwa wyższego. Osoby wykształcone z tamtych krajów albo są w wieku emerytalnym (jak nieliczni wykształceni Afgańczycy) albo zdobyli wykształcenie w innych krajach - z reguły były to kraje europejskie, bardzo często Polska. Tak właśnie Jemeńczyk Sadek poznał swoją żonę Gośkę - siostrę mojej byłej narzeczonej. Ludzie ci wracali do swoich krajów nie tylko z tęsknoty za rodziną - w sytuacji ogromnego niedoboru osób wykształconych zarabiali tam pieniądze niewyobrażalne nie tylko dla przeciętnego Polaka, ale nawet dla mieszkańca Europy Zachodniej. Przepych podobny do bijącego ze zdjęć z domu Sadka i Gośki widzi się w Polsce tylko zwiedzając najlepiej zachowane pałace. Jednak kiedy erozja państwa postępowała dalej, to wykształceni obywatele tych państw pierwsi orientowali się, ze trzeba brać nogi za pas i wyjechali wraz z najbliższą rodziną do kraju w którym się wykształcili. I wcale nie marzą oni o tym, aby sprowadziło się tutaj jak najwięcej ich rodaków, bo obawiają się, że ich przybycie negatywnie zmieni ich życie w dwójnasób: trochę dlatego, że ich ziomkowie zaczną wprowadzać tu to, co zrujnowało ich życie tam, a po drugie dlatego, że obawiają się nastrojów antyislamskich gdyby w Polsce dochodziło do większej liczby przestępstw i aktów terroru dokonanych przez ich rodaków. Mam nadzieję, że Gośka z Sadkiem i ich Dzieci są od dawna bezpieczni w Polsce - tego na 100% nie wiem, bo przed wojną w Jemenie z moją ex narzeczoną szczęśliwie zerwaliśmy zaręczyny i wszelkie kontakty (bo to zła kobieta była).
Komentarze
Pokaż komentarze (17)