Ojciec 1500 plus Ojciec 1500 plus
941
BLOG

Polityczne waśnie i wspólne imprezy - co bardziej szkodzi?

Ojciec 1500 plus Ojciec 1500 plus PO Obserwuj temat Obserwuj notkę 34

Wczoraj słyszałem dowcip na czasie:

"Redaktor Robert Mazurek zrobił imprezę wszech czasów - mamy już oktawę (ósmy dzień od) jego urodzin, a niektórzy politycy nadal mają kaca".

O tym, że politycy (i to nie tylko na szczeblu krajowym, ale nawet miejskim) najpierw publicznie się kłócą, a nawet obrzucają wzajemnie obraźliwymi epitetami, a później idą razem imprezować słyszałem już w latach 90-tych ubiegłego wieku... i to z dwóch pewnych źródeł. Pierwszym był nasz trener Zbigniew Bartos (ach, to były piękne czasy, gdy chodziłem na siłownię i na brzuszku miałem "kaloryfer" a nie "bojler"). Kiedy kolejny raz spóźnił się na trening (tym razem bijąc rekord życiowy spóźnienia) wskutek przedłużającej się sesji Rady Miasta, wówczas wściekły jak osa zdradził nam tajniki tego jak wygląda "polityczna kuchnia". 


"Cholera człowieka bierze! Kandydowałem do Rady Miasta aby zrobić coś dobrego, ale nie mogę zrobić nic! Politycy lewicy i prawicy kłócą się przed kamerami, obrzucają najgorszymi wyzwiskami, nie chcą ustąpić nawet w takich pierdołach jak "czy pomalować ławki w parku na biało czy na zielono", posiedzenie się przedłuża, zawalam swoje obowiązki zawodowe, a ważne decyzje są przekładane na kolejne posiedzenie... Później idą razem grać w kręgle i pić wódkę."

Drugim pewnym źródłem był mój ś.p. Tata, który pracował jako główny konserwator obiektu na kręgielni sportowej K.S. "Pilica". Rzeczywiście nieoficjalne mecze "lewica vs. prawica" połączone z imprezą kulinarną zakrapianą alkoholem w znajdującym się na terenie kręgielni barze były "stałą tradycją". Co ciekawe, na ich czas nawet najbardziej upierdliwy stróż (nota bene najbardziej nielubiany przez współpracowników pracownik klubu... którym "przypadkiem" był radny prawicy... czego się nie robi, gdy bezrobocie w mieście ogromne... ale lewica była jeszcze lepsza, gdyż za swoich rządów powciskała członków rodziny na wszystkie wakaty w klubie ze sprzątaczką włącznie) dostawał nagle ataku ślepoty i nie widział którzy radni wracali do domów taksówką a którzy wsiadali za kierownicę pod wpływem alkoholu. W trakcie tych spotkań radni lewicy i prawicy zachowywali się jak dobrzy koledzy rywalizujący ze sobą na korporacyjnym wyjeździe integracyjnym. 

Ale tylko w trakcie wspólnych imprez. Kiedy czasem urządzali sobie imprezy tylko dla swojego partyjnego grona, wówczas ukazywało się ich zupełnie inne oblicze.

Radni prawicy nie kryli się ze swoim fanatyzmem - wszystko co nie z ich klubu było "komunistyczne", wszystko co złe było "komunistyczne" (z Adolfem Hitlerem włącznie - według nich nazizm był wyłącznie lewicową ideologią), a wszystko co nieprawicowe (czyli "komunistyczne") było złe! Czasem jakiś radny wyskoczył z jakimś antysemickim tekstem (a były to czasy, gdy jeszcze żyliśmy złudzeniami, że Żydzi są nam dozgonnie wdzięczni za ocalenie z Holocaustu), najgłupszy radny (oczywiście ten stróż) wszędzie widział agentów, spiskowców i prowokatorów... Ale radni prawicy mieli jakoś bardzo małą skłonność do imprezowania, więc gdyby nie moja młodzieńcza działalność ewangelizacyjna (i fakt, że wpieprzający się wszędzie radni prawicy bardzo tej działalności szkodzili... bo to były czasy Stefana Niesiołowskiego w ZChN-ie, czyli prawdziwego małżeństwa tronu z ołtarzem - nie to co teraz) to o zachowaniach radnych prawicy we własnym gronie od Taty nic bym się nie dowiedział. 

Co innego radni lewicy. Ci to mieli skłonność do balowania i potrafili dużo wypić. A gdy sobie wypili, to wychodziły z nich żądne zemsty bestie, które w przeciwieństwie do głoszonych oficjalnie frazesów o "lewicowej wrażliwości" i "sprawiedliwości społecznej" z pełną premedytacją spychali miasto i kraj w coraz gorszą nędzę, aby zemścić się za utratę władzy absolutnej. Najbardziej zapadło mi w pamięci pewne zdanie wykrzyczane przez pijanego radnego lewicy tak głośno, że słychać je było wyraźnie w warsztacie mojego Taty: 

"Skoro hołota chciała "Solidarności", to trzeba teraz ludziom tak dać w dupę, aby im solidaruchy wyszły bokiem, żeby zatęsknili i zapłakali za komuną! Towarzysz Balcerowicz dobrze robi!"

I w Tomaszowie Mazowieckim rzeczywiście widać było tęsknotę za komuną. Miasto zostało zgwałcone przez "plan Balcerowicza" w sposób bardzo okrutny. Upadły prawie wszystkie zakłady państwowe, w tym ZWCh Chemitex-Wistom ponad połowa mieszkańców miasta znalazła się bez pracy, dzieci mdlały z głodu na lekcjach (dosłownie: ma mojej lekcji zemdlała dziewczynka z trzeciej klasy szkoły podstawowej... oczywiście rodzice bez pracy, dziecko niedożywione z powodu oszczędności), pojedyncze dzieci przychodziły do szkoły w niewyprasowanych ubrankach, bo zakład energetyczny odłączył prąd za długi. Co kilka dni ktoś (najczęściej mężczyzna - ci gorzej znosili brak możliwości utrzymywania rodziny) popełniał samobójstwo - ulubionym miejscem był wieżowiec przy ulicy Warszawskiej (szybko i pewnie) choć bywali tacy, co wybierali inny rodzaj śmierci (np. mąż koleżanki z "oazy" - tak długo nie mógł znaleźć żadnej pracy, że w końcu się powiesił). Właściciele niektórych firm prywatnych wykorzystując fatalną sytuację w mieście wyzyskiwali pracowników w sposób bezprecedensowy - wstrzymywanie wypłat po trzy miesiące bywało u nich standardem. Pozostali właściciele firm z trudem walczyli o przetrwanie, bo ciężko było uczciwemu Przedsiębiorcy i Pracodawcy konkurować ze złodziejem zatrudniającym większość pracowników "na czarno" i "kredytującym" sobie bez odsetek zakupy z niewypłacanych na czas wynagrodzeń. Z powodu braku jakichkolwiek perspektyw w mieście szerzył się alkoholizm oraz inne choroby społeczne i patologie.

Aktem desperacji najbardziej pokazującym rozpacz sytuacji mieszkańców miasta zepchniętego do skrajnej nędzy przez partyjne waśnie i celowe szkodzenie gospodarce aby uderzyć w przeciwnika politycznego był atak 22-letniego Adriana M. na studio TVP Łódź w dniu 21 września 2003 roku. Napastnik po wzięciu zakładnika zażądał tylko chwili czasu antenowego, w którym oświadczył, że nie chciał nikogo skrzywdzić, przeprasza wszystkich którym sprawił kłopot, nie chce nic dla siebie - chciał tylko swym desperackim czynem zwrócić uwagę na tragiczną sytuację młodzieży w małych miastach, która nie ma szans na pracę, nie ma pieniędzy na edukację więc popada w alkoholizm i narkomanię. 

Dodam, że okoliczności w jakich miało miejsce to dramatyczne zdarzenie całkiem niedawno w portalu wp.pl opisano wręcz sielankowo: 

"Jest lato 2003 roku. Polska przeżywa dość stabilny okres, choć wyraźnie czuć już narastające napięcie. Nie brakuje takich, którym nie podoba się, że władza jest w rękach postkomunistycznej lewicy, a najwyższe stanowiska zajmują politycy znani z czasów PRL-u: prezydentem jest Aleksander Kwaśniewski, na czele rządu stoi Leszek Miller. A wybory dopiero za dwa lata." Link do źródła: 18 lat temu wszedł z bronią... 

Po prostu cudownie! Żadnych problemów. No, prawie żadnych - niektórym warchołom władza się nie podoba. Ani słowa o tym, że w roku 2003 bezrobocie w Polsce przekroczyło 20% i był to absolutny rekord w historii II RP. Ani słowa o tym, że bezrobocie nie rozkłada się równo - w dużych miastach jak Warszawa lub Łódź (z którą Leszek Miller jest osobiście związany) sytuacja jest zdecydowanie lepsza, ale tam gdzie upadły PGR-y lub przemysł (a tak się stało w Tomaszowie za czasów Leszka Balcerowicza) bez pracy jest co trzeci, a niekiedy nawet co drugi człowiek, który chce i może pracować. 

Dopiero rok 2005 coś zmienił. Część ludzi po wejściu Polski do UE wyjechała szukać pracy w Londynie (Wielka Brytania w przeciwieństwie do innych silnych gospodarek UE zrezygnowała z "okresu przejściowego" i otworzyła swój rynek pracy). Zyta Gilowska wprowadziła reformę prawa pracy traktującą zatrudnianie na czarno jak defraudację składki emerytalnej, "zamordystyczne" rządy PiS trochę postraszyły przestępców w białych kołnierzykach i nagle bezrobocie spadło z rekordowego 20% (za czasów Leszka Millera, rok 2003) do wartości jednocyfrowej (koniec pierwszych rządów PiS, ostatni kwartał roku 2007; za rządów PO jeszcze "z rozpędu" spadało na początku roku 2008, po czym znów wzrosło do 15 % na przełomie lat 2013-2014). I mieszkańcy Tomaszowa Mazowieckiego w większości przestali tęsknić za komuną. Ale nie od razu. Najpierw władze PiS wreszcie zrobiły w tomaszowskich strukturach partii porządek ze wszystkimi fanatycznymi stróżami i rozleniwionymi emerytkami dostającymi się do Rady Miasta za pomocą plakatów z "selfie" kandydata z Janem Pawłem II i ulotek podrzucanych w przykościelnych sklepikach do katolickiej prasy, a postawili na ludzi młodych i dynamicznych - takich jak Prezydent Miasta Marcin Witko (w wyborach na drugą kadencję zwyciężył zdecydowanie już w pierwszej turze). Miasto przestało popadać w ruinę, a zaczęło się dynamicznie rozwijać: jest praca, są odnowione parki i place, jest Arena Lodowa - jeden z największych w Polsce obiektów sportowych wybudowany obok kręgielni, na której padły złowieszcze słowa o " dawaniu ludziom w dupę".

Niechcący z artykułu o urodzinach redaktora Mazurka zrobił mi się artykuł wspomnieniowy pokazujący dlaczego ludzie wywodzący się z małych miasteczek tak chętnie głosują na PiS. Dla nas (bo jestem wśród tych ludzi) liczy się RYNEK PRACY, a nie żaden "socjal" czy "500+".

Ale wracając do tematu do tematu: przykład Tomaszowa Mazowieckiego najdobitniej pokazuje, że to nie wspólne spotkania towarzyskie, ale właśnie mściwość, zapiekłość, niechęć do jakiejkolwiek współpracy z drugą stroną i owa modna dziś "totalna opozycyjność" polityków niszczą nasz kraj na każdym szczeblu, na którym zaczynają "królować". Kiedyś niszczyły Tomaszów, a dziś niszczą Polskę.

Czymże innym jest nakłanianie instytucji europejskich do "zamrażania" funduszy dla Polski i nakładania na Polskę kolejnych kar niż "dawaniem ludziom w dupę" tak długo i boleśnie, aż im się odechce "pisiorów" i zatęsknią za PO? 

***

Osobnym tematem jest to, jak tragiczne w skutkach dla relacji międzyludzkich jest demonstracyjne KARANIE i UPOKARZANIE przez Donalda Tuska polityków ze szczytów PO: Borysa Budki i Tomasza Siemoniaka tylko za to, że znaleźli się na jednej imprezie towarzyskiej z politykami PiS i dali się sfotografować w trakcie rozmowy z nimi. Równie tragiczne skutki maja oświadczenia w stylu: 

"...z posłami PiS żadnego kontaktu tam nie miałem. Z jednym z ministrów (posłem z mojego okręgu wyborczego) i jego żoną (w większej grupie - co widać na zdjęciu) zamieniłem kilka słów przy wyjściu..."

Napisał o tym zarówno sam Robert Mazurek, szereg innych redaktorów i publicystów np.: Piotr Zaremba, szereg blogerów Salonu24 np.: SeamanPaweł Jędrzejewski i Alpejski, mówi o tym głośno szereg polityków PiS np.: Małgorzata Wassermann a nawet niektórzy politycy opozycji, jak Jan Filip Libicki - najlepszym podsumowaniem wątku jest jego zdanie:

"Tak się jednak kończy, jeśli się przeciwnika politycznego odczłowiecza. Z „nie-człowiekiem” nie można przecież spotkać się na jednych urodzinach prawda?"

Szkoda, że tego zdania nie przeczyta większość wyborców jego partii, w tym mój teść - kiedyś "solidarnościowiec", później "pisowiec" (chciał sie nawet zapisywac do PiS, ale poprosili go o podanie dwóch znanych im osób, które potwierdzą jego poglądy, więc się obraził), później głosował na PO a dziś na PSL.. I z zapałem konsomołca-rewolucjonisty przy okazji rodzinnych imprez wyraża życzenia "celi śmierci" dla Macierewicza, wyzywa Obajtka od "towarzyszy" (gdy wyprowadzano sztandar PZPR Daniel Obajtek miał 13 lat... a ów teść w wyborach do Europarlamentu głosował na towarzysza Belkę, który był w PZPR od roku 1973 do samego końca... podobnie jak inne osoby, które wszły do Parlamentu Europejskiego jako "jedynki" z list Koalicji Europejskiej: towarzysz Miller (w PZPR od 1969 do końca), towarzysz Cimoszewicz (w PZPR od 1971 do końca), towarzysz Liberadzki (Wikipedia dokładnie nie podaje lat przynależności do PZPR ale o niej pisze) i towarzyszka Hübner (w PZPR w latach 1970–1987), a co najgorsze obraża współbiesiadników z zięciem i własną córką włącznie. Szkoda, że większość z nich popadnie w jeszcze większy fanatyzm. I powiem szczerze: tyle razy już próbowałem docierać do ich rozumów, serc i sumień, że mam już tego dość. Trudno! Jak niebawem historia zatoczy koło i skończą się czasy niskiego bezrobocia i względnego dobrobytu, to odczują to nie tylko moje dzieci, ale też ich dzieci i wnuki. A to stanie się niebawem - jak nie przez "polexit", to przez "Fit for 55". Jak się Polska pogrąży w czelusciach wojny domowej, to straty będą nie tylko po mojej, ale także po ich stronie. I skoro w swej obłąkańczej nienawiści nie maja zamiaru się opamiętać ani po kolejnych nawoływaniach swoich wybrńców do karania i zagładzania Polski ani po stanięciu polityków opozycji przeciw Polsce po stronie hakerów ze służb Putina oraz przemytników i propagandystów Łukaszenki, skoro nie odrzucają ich ani sprzedawana przez Tuska fanatyczna nienawiść ani nawet gwałtowne wolty tej kanalii (od skrajnego antyklerykalizmu, poprzez populistyczny pseudokatolicyzm aż do ostatniego stwierdzenia, że to udawanie katolika w Płońsku to była "pewnego rodzaju propaganda") to mam to głęboko gdzieś czy ów teść lub jakiś popisujący się starym memem o "kocie prezesa" kumpel z pracy obrazi na mnie na miesiąc czy na całe zycie. 

***

Pozostaje jeszcze jeden bardzo krótki aspekt sprawy. Skoro dla wyborcy umiarkowanego (bez względu na orientację wyborczą) tak ostentacyjne karanie i upokarzanie Budki i Siemoniaka za przypadkowe spotkanie z politykami PiS jest malostkowe, fanatyczne, głupie i śmieszne (zwłaszcza powoływanie się na sms od teściowej) a nawet dla niektórych odrażające, to dlaczego Donald Tusk jednak to zrobił? Część publicystów i polityków twierdzi, że zrobił to aby wykorzystać pretekst imprezy u Mazurka do dokonania totalnego przemeblowania w PO i pozbycia się wewnętrznej konkurencji. Może coś w tym jest, ale gdyby tylko o przemeblowanie chodziło, to Tusk zrobiłby to bardziej dyskretnie i nie zmuszał swoich ofiar do publikowania samoupokarzających oświadczeń. 

Największymi zagrożeniami dla Donalda Tuska i całej Total(itar)nej oPOzycji jest SAMODZIELNE MYŚLENIE i zwykłe LUDZKIE UCZUCIA. Te dwa czynniki mogą sprawić, że manipulacja wyborcami za pomocą wciskanej do głowy propagandy i skrajnie negatywnych emocji może stać się nieskuteczna, a wtedy Tusk ze swoją formacją wylądują tam gdzie ich miejsce - na śmietniku historii. 

Widząc polityków PO, którzy idąc na urodziny Roberta Mazurka olali "arcyważne" wystąpienie Mariana Banasia (który jeszcze niedawno był dla opozycji "gangsterem" a dziś jest "bohaterem") o którego którego treści od tygodnia chyba nikt nie wspomniał, wyborcy PO mogli sobie pomyśleć, że jednak to wystąpienie wcale nie jest tak arcyważne, podobnie jak nie był arcyważny "polski majdan" w grudniu 2016 roku, skoro Ryszard Petru w trakcie jego trwania skoczył sobie na Maderę "bzykać" klubową koleżankę. A na coś takiego Donald Tusk absolutnie nie mógł pozwilić, bo cały "efekt Tuska" zakończyłby się tak jak "ciamajdan" - powrotem względnej normalności i załamaniem notowań Total(itar)nej oPOzycji. Dlatego potrzeba było tyle paliwa antypisowskiej nienawiści, aby wyborcom PO doszczętnie wypalić tę myśl z głów... wraz z rodzącą się płonną nadzieją, że skoro politycy potrafią się nieformalnie spotkać przy wódeczce, to może kiedyś jeszcze będzie całkiem normalnie. 

Dlaczego "Ojciec 1500 +"? Z czystej przekory, na złość tym, co widzą w nas "patologię". Błędem, jaki popełniłem prowadząc mój wcześniejszy blog polityczny (Peacemaker) było wdawanie się w dyskusję z trollami i hejterami. Dlatego tutaj przyjmę radykalną strategię wobec osób rozwalających dyskusję i naruszających dobra innych - będę usuwał drastyczne komentarze, banował trolli i hejterów, a omentarze najbardziej ośmieszające hejtera pozostawiał dla potomności ku przestrodze (o nile nie naruszają prawa i dóbr osobistych. Jeśli chcecie mnie tu wkręcać w swoją spiralę nienawiści, to odpuśćcie sobie. "I got a peaceful easy feeling" jak to śpiewała moja ulubiona grupa The Eagles i nie mam zamiaru tego popsuć ani zmieniać.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (34)

Inne tematy w dziale Polityka