Uwaga. Notka nie o polityce i tylko dla sympatyków zwierząt
Od niedawna - tak gdzieś od 2 tygodni goszczę na tarasie kocią mamę z przychówkiem. Czyli z czwórką kociąt. To już zdarza się nie pierwszy raz - w tym czasie (czerwiec, lipiec) małe, niedawno urodzone kocięta powinny nabierać samodzielności życiowej i są wyprowadzane z dotychczasowych legowisk. Dotychczas kocie matki były bardzo społeczne i wręcz domagały się głaskania i opieki nad ich potomstwem.
Tym razem jest inaczej. Mama okazała się prawie zupełnie dzika. Powiedziałabym, że w 90%. Te 10 zostawiam na jej chęć bycia dokarmianą przez ludzi. Nie daje się dotknąć, zawsze trzyma odległość - co najmniej 1 m. Gdy kogoś zobaczy - od razu profilaktycznie prycha. Mimo to chrupki wysypane na miseczkę zje z apetytem, a mleko to jest dla niej jak piwo dla alkoholika. Ale żeby zaczęła jeść, trzeba od niej odejść lub nieruchomo zastygnąć na krześle.
Do tego kroku, czyli przyjścia z dziećmi na taras zmusił ją chyba głód i niemożność bezpośredniego nakarmienia czwórki potomstwa. Gdyby nie była dokarmiana może udałoby się przeżyć jednemu kociakowi albo dwójce. Pozostałe nie wiadomo jak dałyby sobie samodzielnie radę.
A kocięta są jak dzieci. Naśladują matkę ale są jeszcze za głupie i naiwne aby zdawać sobie sprawę z wszelkich niebezpieczeństw. Więc też są płochliwe bardzo ale też chyba bardziej głodne od matki. I jak zaczynają jeść lub chłeptać to trochę zapominają o rzeczywistości i tracą czujność. Wtedy zaczynam je oswajać z dotykiem ręki. One, pochłonięte całkowicie jedzeniem pozwalają się głaskać delikatnie po grzbiecie. Po jakimś czasie orientują się, że coś jest nie tak i wtedy odskakują od miseczek ale pierwsze lody bezpośredniego kontaktu zostają przełamane. Zresztą każde kocię jest inne, nie tylko z umaszczenia ale i z charakteru.
Najbardziej odważny jest kociak o umaszczeniu identycznym jak matka - pierwszy podszedł do miseczek, pierwszy zaczął jeść chrupki i pierwszy dał się pogłaskać. No i jest największy i często pierwszy zaczepia rodzeństwo. Więc sądzę, że to jest kocurek. Trzy pozostałe to czarne z różnymi białymi plamami, są mniejsze, nieśmiałe i bardziej płochliwe. To mogą być kotki.
Chodzą po tarasie, bawią się, ganiają i udają, że nic je nie obchodzi ale gdy zobaczą/usłyszą matkę albo brata jedzących lub chłepczących - natychmiast się skradają do miseczki i jedzą wspólnie i solidarnie.
Kocia mamusia z typowym dla niej "wyrazem twarzy" w towarzystwie swego największego i najodważniejszego potomka.
ni
Kocia mama - posążek.
A po jedzeniu i zabawie dają nurka w gęste krzaki jaśminu rosnącego obok. Do następnego popołudnia.
Dziś zauważyłam, że jeden z czarnych kociaków/kotek(?) zaczyna też prychać gdy się do niego zbliżam. Papuguje zachowanie matki. Będę więc musiała przemyśleć strategię postępowania z nimi. Czy uzależnić obfitsze dokarmianie od ich spokojniejszego zachowania czy też dokarmiać mimo to - ale skromniej.
Pierwszy do miski podchodzi szaro-bury...
Potem jeden z czarnych...
Już jest trójka... czwarty - nieobecny na razie, jest najbardziej nieśmiały i wycofany... ale jakoś żyje...
Tu kocia rodzina w komplecie.
Są solidarni - nie odrzucają się się wzajemnie od misek. Bawią się wspólnie - ale zaczynają na pierwsze włóczęgi chodzić pojedynczo. Ciekawe jak potoczą się ich dorosłe losy.
Oswojenie takich prawie dzikich kociaków to byłaby duża rzecz. Dodam, że głód im raczej nie grozi gdyż wokoło jest mnóstwo posesji gdzie dostają zwykle coś do jedzenia, a takich dorosłych kotów-wędrowników, które chętnie przegryzą coś smacznego, przychodzi kilka tygodniowo. No i niektóre (ale naprawdę nie wszystkie) bywają pożyteczne - czasem (rzadko) można znaleźć na wycieraczce upolowaną myszkę lub nornicę.
Takie to przyjemności można mieć latem w ogródku :-)))
Inne tematy w dziale Rozmaitości