W zeszłym tygodniu byłam w górach i na własne oczy widziałam jak powstaje jeden z żywiołów - powódź. Tutaj już od początku miesiąca popadywało (tak mówili mieszkańcy), więc ziemia była porządnie nasiąknięta wodą. Ale to co się działo po ciągłym, mocnym, wtorkowym i środowym deszczu - to naprawdę strach.
W środę wieczorem poziom wody zwykłego strumienia podniósł się o ok 1 m. Myślę, że nawet ponad. Widziałam pnie porwanych w lesie drzew, które spieniona, żółta woda niosła jak zapałki.
Ten tutaj nie "wyrobił" się na zakręcie i zaklinował w ziemi wymytej przez potok.
Tak wyglądał strumień we czwartek w południe. W środę wieczorem woda pochodziła prawie pod widoczną w głębi rurę.
Poniżej na zdjęciu słup ogłoszeniowy z planem okolicy i rozkładem jazdy busów. Zapadł się 2 metry w podmytym brzegu, a i bariera drogowa też nie wygląda lepiej.
W głębi widoczna kładka dla pieszych, ocalała tym razem, czego nie można powiedzieć o tej na zdjęciu poniżej.
I jeszcze barierka na brzegu drogi - tak wyglądała we czwartek - w głębi widać zrujnowaną kładkę.
To były dla mnie rzeczy trudne do wyobrażenia - osobie, która mieszka na równinie, z dala od większej rzeki.
Najbardziej jednak był przygnębiający widok podmytych fundamentów domu mieszkalnego.
Narożnik budynku po prostu wystawał z ziemi o ok. 1 m z każdej strony. Na tym zdjęciu, zrobionym w piątek, widać już, że koparka podgarnęła sporo kamieni pod fundament, na miejsce wypłukanej ziemi. A to wszystko wzięło się z tego, że zbyt duża ilość wody znalazła sobie nowe koryto i tym samym podmyła fundamenty domu, oddalonego poprzednio o dobrych kilka metrów od brzegu. To widać na niższym zdjęciu.
Stare koryto z lewej. Po prawej, tam gdzie teraz stoi koparka, płynęła woda, która podmyła dom.
Podziwiałam spokój i opanowanie poszkodowanych. Zaraz po ustaniu deszczu i opadnięciu najwyższej fali, zorganizowali prace, które likwidowały zniszczenia.
I na koniec - moja osobista dygresja do tych wydarzeń. Kocham góry i źle się czuję, jeśli przynajmniej raz w roku nie wybiorę się na spacer na Gęsią Szyję lub do Murowańca czy w Tatry Zachodnie, też w Bieszczady...
Jednak w tym roku przekonałam się naocznie, że życie tam może być pełne przykrych niespodzianek, w zasadzie nieznanych nam, mieszkającym na nizinach.
ps. Na dole, jako komentarz, dałam link pokazujący zrzut wody z zapory czorsztyńskiej do drugiego, wyrównawczego zbiornika.
Inne tematy w dziale Rozmaitości