Pani Renacie Rudeckiej-Kalinowskiej z wielką sympatią dedykuję.
Ktoś musiał oczernić Jarosława K., bo choć wiele przeskrobał, nie został internowany tamtego ranka *.Na lata całe, dziesięciolecia nawet przestało mu się układać. Zła passa trwa do dziś, a jej bolesnym ukoronowaniem stały się w ostatnich dniach sukcesy największych wrogów Jarosława K.
Z godnym litości heroizmem Jarosław K. na wieść o nominacji D.Tuska , powiedział ; "Ciesze się".
Wyraz twarzy zdradzał jednak , że skłonność Jarosława K. do radości ma swoje zrozumiałe w takich momentach granice. Mówiąc "cieszę się" Jarosław K. wyglądał jak człowiek, któremu bez znieczulenia, w trwającym godzinami zabiegu- łyżeczkowanie, dłutowanie, wyważanie itp.- usunięto ząb mądrości i obiecano , że następne zabiegi będą dużo boleśniejsze.
Po tych słowach Jarosław K. zamilkł, siedział cicho, ale nie siedział za długo. Najwyraźniej wijąc się z bólu po poprzedniej radości Jarosław K. wypowiedział parę dni później wstrząsające słowa- cytuję z pamięci- że nie weźmie już więcej udziału w "pierowskich" imprezach. Gdyby dotrzymał słowa sprawiłby olbrzymią radość większości Polaków, bo to oznaczałoby, że nie będzie już brał w niczym udziału . Cale bowiem życie Jarosława K, po tamtym poranku, było jedną wielką "pierowską" imprezą, której jedynym celem było zachowanie minimalnych chociaż pozorów rzeczywistej pracy. Z tego co powszechnie wiadomo Jarosław K. jest uczonym od prawa pracy, jednak w swoim dorosłym życiu z tego prawa nigdy nie skorzystał.I wiedział co robi. Wiedział, że pracując popsuł by więcej niż nie pracując. Szkoda może, że nie pomyślał o tym zabierając się do polityki. Poza Polską Jarosław K z doktoratem o pracy , której w praktyce nigdy nie poznał miałby niewielkie szanse na karierę jaką robi w kraju. Nie sądzę by ciągnęło go jakoś specjalnie do Brukseli. Jarosław k. zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że jego doktorat niewiele by pomógł i że z kretesem przegrałby najsłabiej nawet obsadzone castingi na kelnera , czy pucybuta. Zero szans na mały nawet zmywak. Jarosław K. nie ma łatwo. Musi "cieszyć się" w kraju, do tego dzielić się tą wyjątkowo skromną radością z całą zgrają otaczających go gamoni. Aż dziw bierze skąd Jarosław K. bierze tyle pogardy, by - jeśli wierzyć prof. Staniszkis- obdzielić nią sprawiedliwie całe swoje gamoniowate otoczenie.
Ostatnie dni były dla Jarosława K. kulminacją biedy jakiej napytał sobie, z dnia na dzień, rok po roku od tamtego poranka. Kiedy zastanawiałem się jak czuje się człowiek w podobnych sytuacjach przypomniała mi pewna się zimowa noc w moim rodzinnym mieście na przełomie sześćdziesiątych i siedemdziesiątych lat. O północy termometry wskazywały -15 ° C , a do momentu o, którym piszę słupek rtęci zjechał do - 27°C. Mróz do cna wymiótł z miasta ludzi, gęstniała zimna jak stal mgła, szadź osiadła na szkieletach drzew. Ciszę nocy na krótko przerywały głębokie sapnięcia parowozów, przetaczanych niedaleko miejsca, do którego właśnie dotarłem. Zatrzymałem się przy moście nad fosa. Niedaleko, na Podwalu stał milicyjny gazik. Kogut zataczał kręgi po ciemnych fasadach kamienic, rozświetlał regularnie napis Eureka- księgarnia. Spojrzałem w dół, gruby sierżant ciężko ruszający się w zimowym mundurze, z głową spowitą w kłębach pary wrzeszczał ; -wstawaj łachudro ! i potrząsał jakimś
bezwładnym gościem, który nie bacząc na mróz siedział na lodzie ,z po pańsku odrzuconą w tył głową, opierając się o nierówne nabrzeże z trylinki. Widać zasłabł i osunął się po stromym brzegu i tylko dzięki sierżantowi EMO przeżył tę noc. Do tego momentu przeszedłem spory kawał pustego miasta i widok ludzi sprawił , że postanowiłem zatrzymać się , zapalić i popatrzeć wkoło. Do domu miałem już tylko parę kroków. Noc jak inna zdawało mi się. Wtedy właśnie od strony Teatralnej zaczął narastać stalowy łoskot. Pod moimi stopami drżała skuta lodem jezdnia. Z mgły, siejąc iskry spod kół wyłonił się z dużą prędkością nocny tramwaj linii 34. Skład stanowił pojedynczy wagon, w którego jasnym świetle dostrzegłem jedynego pasażera. Motorniczy był najwyraźniej entuzjastą prędkości i właśnie mógł się wyszaleć w pustym, skutym mrozem mieście. Rozpędzony wagon kołysał się na krzywych torach rzucając w lewo i w prawo bezwładnym ciałem pasażera. Kiedy , prawie nie zwalniając, tramwaj wszedł w zakręt z Teatralnej w Piotra Skargi, wydawało się, że wypadnie z torów, stal kół wyła ledwie trzymając się szyn. Głowę pasażera nocy, który, zdawało się, w nocnym tramwaju na dłużej zagrzał sobie miejsce, poleciała w lewo, potem w prawo i z dużą siłą uderzyła w szybę. Zmęczony człowiek obudził się na chwilę i - jestem pewien- zastanawiał się z wielkim wysiłkiem który to już raz tej nocy wchodził w zakręt z Teatralnej w Podwale.
Jarosław K. tak zdaje się krążyć po ciemnej trajektori własnego losu, a kiedy w półśnie wydaje mu się, że wreszcie dociera do siebie, do siebie dochodzi, właśnie wtedy uderza w szybę by z przerażeniem stwierdzić : Znowu Rybnik.
I na koniec. Ku pokrzepieniu serc, w myśl powiedzenia , że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, chciałbym wyrazić wdzięczność posłowi Błaszczakowi. Bo kiedy w wielkim , pisowskim stylu zazdrościł , jak to ujął Tuskowi ,przyszłej emerytury, kiedy w wielkim pisowskim stylu utyskiwał , że to Tusk skazał go na pracę do- słownie- sześćdziesiątego siódmego roku życia, nie wspominając oczywiście kiedy do tej pracy zamierza się zabrać, wtedy właśnie, w środku tego lamentu przypomniało mi się , że mam wyrzucić śmieci.
Pozdrawiam, tymczasem
* Jemand musste Josef K. verleumdet haben, denn ohne dass er etwas Böses getan hätte, wurde er eines Morgens verhaftet.
Inne tematy w dziale Polityka