W barze mlecznym "Jak PiS z kotem" zapadła cisza. Powszednią ścieżkę dźwiękową; mlaskanie, siorbanie, klekot sztucznych zębów, szuranie przydeptanych butów o wyświechtana glazurę, brzęk talerzy i sztućców, wreszcie dziarskie litanie zamówień- Ruskie podwójne! Ogórkowa! Ziemniaczane raz! Następny ! ... -przykryło mleczne w zapachu milczenie, zapadła mleczna cisza podwójna. Klienci baru, jeszcze przed chwilą zanurzeni w zupach, kopytkach, jarskich gołąbkach, słowem we wszystkim czym chata bogata podnosili się właśnie z szerokiego trotuaru Krakowskiego Przedmieścia. Ofiar w ludziach nie było, ale doszło do paru zadrapań, lekkich stłuczeń. Puścił w szwach znoszony prochowiec. Wiatr pogonił po chodniku kilka popularnych od dziesięcioleci nakryć głowy. Na niektórych twarzach pojawiło się zdziwienie, że groszkowany, chiński granit potrafi być tak chropowaty w dotyku. Komuś głośno odbiła się pomidorowa, jakiś język rozcierał o podniebienie resztkę ryżu z cynamonem, inny między rzędami zmęczonych życiem i sytuacją zębów szukał strąconej z widelca surówki .
Nie ma dwóch zdań , gości baru "jak PiS z kotem " zatkało bardziej niż mogłoby to uczynić jedzone w pospiechu i bez soli jajko na twardo.
Ludzie powoli dochodzili do siebie, otrzepywali dłonie i ubrania, zbierali swoje podręczne bagaże, bez których trudno byłoby przeżyć w mieście.
Teraz, kiedy znowu stali na własnych nogach, twarze wypełniało zdziwienie. Z ust jeszcze przed chwila wypełnionych mielonym padło zmieszane z westchnieniem pytanie; -co jest ?
"Rzucano mięsem", którego w języku ulic produkowane są wciąż przemysłowe ilości. Słowa jego mać.., dobra nie będę powtarzał.
-No właśnie !- zawtórowało gardło opuszczone przed sekundą przez szczawiową. Goście baru "Jak PiS z kotem" mrużąc oczy wpatrywali się w wystawową szybę lokalu.
Niestety pędzone przez wiatr chmury od czasu do czasu odkrywały słońce i na szybie tańczył oślepiający splendor wiosny. Ktoś zauważył po chwili nieruchome postacie za szkłem.
- tez ich widzę- potwierdził inny
-Stóje połamane- rzucił w kierunku baru i pogroził pięścią.
Za szybą widoczne były cztery zwaliste sylwetki. Goście -cztery,wypasione na sterydach klony Rutkowskiego - stali tyłem do ulicy i kompletnie zasłaniali wnętrze baru. Kim byli, skąd przyszli i po co miało się właśnie okazać. Po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia zahamował, paląc gumę i granit czarny Hammer (dar salonu 24, red. Janke w szczególności ) z którego wysypała się cała sotnia klonów Rutkowskiego. Ciemne okulary, czarne skóry, słuchawki, mikrofony, krótkie błyski krótkiej broni, krótkie komendy, w których obok mięsa mieściły się jedynie przecinki,kropki i dużo wykrzykników.
-…ć dziady …a wasza mać itd…-
Zrobiła się wrzawa. Tłumek gości baru wymieszany z przechodniami przechodził z rąk do rąk na czarno ubranej grupy, a kiedy chodnik i jezdnia przed barem zrobiły się wreszcie puste otworzyły się , powoli i z rzadko spotykaną godnością wrota Hammera. Jako pierwszy pojawił się otyły, wcześnie posiwiały młodzieniec z kotem na złotej smyczy i taboretem. Wolną od taboretu i smyczy rękę podał wysiadającemu z auta starszemu, niepozornemu Panu.Tłumek jęknął z wrażenia, jakieś panie osunęły się na kolana, przeżegnały i westchnęły unisono- "Jarozbaw !"
-" On to "-westchnęła inna z pań roniąc łzę. Miały rację. To był on. Były premier, były prezes, były, niezłomny podziemniak, były, były…itd.
W milczeniu przeszedł jezdnię, nie bez wysiłku wspiął się na chodnik wreszcie wkroczył do baru. Po sześciu następnych krokach dotarł do stojącego w rogu stołu i usiadł na podstawionym just on time taborecie. Pan były prezes zanurzył się natychmiast w pomidorowej, kot siorbał mleko z postawionej na podłodze miski. Obsługa baru zdeponowana pod zmywakiem nie pisnęła słówka, podobnie jak młody/siwy i klony Rutkowskiego. To był dzień Pana Jarosława. Jak, od lat. Jak co roku. Pan Jarosław postanowił spędzać ten dzień z narodem, zjeść z przysłowiowym Polakiem przysłowiową pomidorową…Skromność biła nie tylko z talerza. Właśnie by się nie narzucać, by oddać hołd zwykłemu Polakowi prezes jadł tyłem do sali i siedział cichuteńko w kącie baru…
A poza tym; Rosjanie nie oddali wraku Polakom. W 2015 oddali Go panu Jarosławowi. Stoi teraz od lat w ogródku na Żoliborzu. Prezes dostał też w 2016 komplet kluczy od swoich Polaków, przeszedł kraszkurs z lotnictwa i grzebie teraz we wraku od rana do nocy, odkładając swoją nową pasję jedynie na parę godzin, 10 Kwietnia właśnie. Wreszcie się czegoś nauczył, odzyskał humor i zajęty złomem zrezygnował nawet z miesięcznic.
Prezes zbawił jednak Polskę. Od PiSu. Dziś już wiadomo, że gdyby nie on mogli wygrać…
Reszta poszła dużo lepiej niż pan Jarosław sobie zasłużył. Jedynie dozgonne przyjaźnie powstałe w czasach parapatriotycznego terroru stały się teraz ,po zbawieniu Polski od PiS-u, męczące i niepotrzebne.
-Czy jego nie stać na własną wycieraczkę- pomyślał prezes pod koniec pomidorowej kiedy młody, siwy, tłustawy kręcił się koło kota. Tylko Macierewicza jeszcze mi tu brakuje- myślał prezes wycierając usta papierową serwetką.
Jakby mi mało było- ciągnął- że co wieczór, niby przypadkiem wpada na Żoliborz ze słojem towotu.
-Skąd oni biorą tyle smarów, smar-kacze jedne ?
itd.
W ten sposób zajęty od lat wrakiem pan Jarosław odpuścił Polsce. Nie zrezygnował jednak z nadziei, że znowu wróci Polska, której nie było ( tylko skąd on miał o tym wiedzieć ? ). Z nadzieją też wypatruje- iPad, YouTube- w smoleńskiej mgle wybuchów, których nie było , o których jednak wiedział tyle od Macierewicza, Sakiewicza i wielu, wielu innych.
Pozdrawiam , tymczasem
Inne tematy w dziale Polityka