To było pod koniec lat sześćdziesiątych. Kilka lat po zimie stulecia zrobiło się ciepło, cieplej, gorąco. 25 czerwca, chyba nad Francja zaklinował się na dobre potężny wyż o liniach barycznych grubych jak Alpy. Deszczowe niże ganiały w piętkę po Atlantyku, a te na Wschodzie były za słabe by pokonać Ural. Słowem upał od Lizbony po Kijów z przedmieściami , od Rejkjawiku po Bospor. Niemieckie media nie ukrywały prawdy , Bildzeitung donosił, że ziemia w Europie jest, cytuję; "furztrocken".
Wysychały rzeki i jeziora,w zastraszającym tempie topniały zapasy lodów. Saturatory na polskich ulicach pracowały pełną parą w rojach os wielkich jak motyle.Wieczory nie przynosiły ulgi, a stacje radiowe puszczały codziennie smutny przebój tego lata. Naprawdę piękny głos Pani Izabeli zawieszał w gęstym od potu powietrzu słowa prawdy ;" Niebo skąpi suchej ziemi kropli deszczu…" W połowie lipca spoceni mieszkańcy Europy, zdziesiątkowani udarami i zawałami zaczęli wątpić , że może być chłodniej. Zapominali na dobre co to jest deszcz.Bezradny był Papież i Watykan, modły nie przynosiły ulgi,a woda wysychała nawet w kropielnicach.
Upały mocno zachwiały także zdolności produkcyjne naszego przedsiębiorstwa, wiec nie zdziwiłem się kiedy Dyrektor wezwał mnie do gabinetu i spocony jak wszyscy, sucho- co zrozumiałe- oświadczył; macie tu delegację, lećcie do Anglii po uszczelki do syfonów. Poleciałem. Lot nad kanałem La Manche trwał krócej niż zwykle. Cieśnina węższa była niż Wisła zaraz po opuszczeniu źródeł.
Sławne z deszczów United Kingdom suche i gorące było jak nie przymierzając Saragossa. Jakimś cudem odbyły się regaty Oxford - Cambridge, jednak całkowicie wbrew tradycji. Tamiza nie była w stanie pomieścić obok siebie dwóch ósemek ze sternikiem. Osady puszczono na czas, jedna za drugą, a wynik zawodów nie przeszedł do historii.
Faktury u kontrahenta pod Manchesterem były gotowe. Podpisałem zamówienie na trzy pociągi uszczelek do syfonów wiedząc, że nie jest to zbawienie, równie dobrze wiedząc jednak, że spora to ulga. Do odlotu zostało mi parę godzin. Od upału ciemniało mi w oczach i zupełnie nie pamiętam jak wygląda Manchester. Przed udarem chroniła mnie jedynie lniana chustka w kratkę, z czterema supłami na rogach, którą na delegację zafundowało mi nasze Zjednoczenie Przemysłu…Ulice były puste, a z okien- pamiętam jak dziś- słyszałem "Niebo skąpi suchej ziemi …" tyle, że po angielsku, słyszałem modlitwy o "rain"…Bezlitosne słońce zachodziło jakby chciało, a nie mogło
Myślałem , że skonam, koniec ze mną myślałem, kiedy jak bajka z malachitu rozpostarł się przed moimi oczami sporej wielkości, sławny na cały świat, angielski trawnik.To nie była Fatamorgana. Wokół niezwyklej zieleni zgromadzone były tłumy. Ludzie, unosząc ręce w stronę suchego jak ziemia nieba, śpiewali i modlili się o deszcz.Kilkunastu młodych mężczyzn, mimo upału, ryzykując życie, jak harcownicy pod Kamieńcem Podolskim, hasało po angielskim trawniku. Kolorowi jak armia sułtana.
Nie wierzyłem w skuteczność modlitw i obrzędów, nie wierzyłem w ocalenie. Myliłem się. Wrzawa ucichła. Na angielski trawnik wstąpił starszy pan z twarzą angielskiego Lorda, może nawet angielski Lord, co mimo robotniczych tradycji w Manchesterze nie powinno dziwić. Mężczyzna jakby kpił upału ubrany był na czarno i zapięty pod szyję,na ostatni guzik co pozwoliło mi zrozumieć dlaczego Hitler nie poradził sobie z wyspą.W kompletnej ciszy spojrzał w niebo, uniósł dłoń i wydał z siebie przeciągły gwizd. Do dzisiaj nie wiem na czym polegał ten numer. Zaczęło lać. Po tygodniu deszcz dotarł do Francji, a w następnych dwóch przyniósł ulgę najodleglejszym zakątkom kontynentu. Po gwizdku gentlemana z Manchesteru lało przez miesiąc i Europa ocalała.
W 1981 roku nasze zjednoczenie sprzedało ostatni wagon uszczelek do syfonów z pierwszego pociągu.Pozostałe dwa pociągi prywatni już inwestorzy rozprowadzili po Azji mniejszej i Afryce, jak i po byłych republikach radzieckich jako spławiki na Leszcze, odnosząc przy tym spore finansowe sukcesy.
Cała ta historia przypomniała mi się kilka dni po tym, jak pan Jarosław rozsunął szklane wrota.Jeśli istnieje, to tak właśnie musi wyglądać. Deżawu.
Podobnie jak wtedy nie mam pojęcia na czym polega ten niezwykły numer. Ledwo ustąpiły wrota, a Rosjanie znieśli embargo, frank szwajcarski runął dobrych piętnaście groszy, zażegnano -wydaje się- grecki kryzys, Śląsk i Wisła są dalej , a elektroniczny system kontroli ciężarówek działa jak z nut. Przestaje padać i duć.I o dziwo,tym razem nie wybuchł nawet wulkan.Sprawy idą w dobrym kierunku, choć mogłoby być trochę cieplej. Z nadzieja więc czekam następnego występu pana Jarosława.
pozdrawiam, tymczasem
Inne tematy w dziale Polityka