Parę dni temu wyraziłem swoje zadowolenie z działalności placówki Służby Zdrowia. Można je obejrzeć i przeczytać otwierając link: https://www.facebook.com/tadeusz.sledziewski/posts/1406662022713690
Tymczasem wczoraj – 12 maja 2017 roku – spotkała mnie, taka oto „przyjemność”, która – wyznam szczerze – nie wzbudziła mojego zadowolenia.
A było to tak.
Ze względu na kolizję rozrusznika serca z aparatem słuchowym noszonym na lewym uchu, chciałem aparat słuchowy przenieść na ucho prawe. Udałem się do zakładu specjalistycznego, gdzie pobrano odcisk wkładki i wyznaczono termin odbioru na 16 maja br. Podpowiedziano mi tam, że gdybym chciał otrzymać dotację z NFZ, to muszę przynieść receptę od laryngologa.
Toteż pod koniec kwietnia zgłosiłem się w rejestracji do lekarzy specjalistów w NZOZ przy ul. Batalionów chłopskich 86, w Szczecinie. Poprosiłem o rejestracją do laryngologa. Pani rejestratorka zapytała mnie, czy to jest, moja pierwsza wizyta, czy kolejna. – Odpowiedziałem, że kolejna. W pierwszym podejściu wyznaczono mi wizytę na dzień 22 maj br. Poprosiłem, więc o zarejestrowanie przed 16 maja. Po przeszukaniu rejestru pani zaproponowała datę 12 maj. Ucieszyłem się i serdecznie podziękowałem.
W dniu 12 maja br. już przed godziną 15-tą stanąłem u drzwi gabinetu pani laryngolog – Zofii K. pokój 28, drugie piętro w budynku NZOZ przy ul. Batalionów chłopskich 86, w Szczecinie. Byłem zarejestrowany na 15,15.
Wszedłszy do gabinetu usłyszałem, że nie mogę otrzymać recepty, jako że moja poprzednia wizyta odbyła się w 2016 roku. A chcąc leczyć się u specjalisty w następnym roku trzeba mieć nowe skierowanie, od lekarza rodzinnego. Ponadto pani Doktor poinformowała mnie o obecności, w moich uszach woskowiny. Jak ją poinformowałem, że myję uszy starannie i codziennie czyszczę uszy pałeczkami z waty, to poprawiła się i powiedziała, że pałeczkami wepchnąłem woskowinę w głąb ucha. A uszy powinienem płukać płynem – Borasol. – Płyn Borasol kupiłem, ale zakraplać go i tak nie mogę, bo nie mam zakraplacza. Muszę go kupić dodatkowo – jakby producenci nie wiedzieli o tym, że płynu do ucha nie zakropi butelką mającą zwykłą szyjkę?
Wyszło na to, że cała operacja pozyskania recepty i – tym samym – dopłaty musi być przeprowadzona od początku. Czyli, najpierw muszę, za wkładkę zapłacić i dopiero potem starać się o zwrot kwoty, jaką dopłaca NFZ. Od kogo mam się upominać zwrotu – od firmy, która robiła wkładkę, czy od NFZ? Tego nie wiem. Kwota zwracana za wkładkę wynosi 50 zł.
Wypadałoby tylko, jeszcze zadać sobie kilka pytań.
1). Czy o tym, że w nowym roku kalendarzowym istnieje potrzeba dostarczenia nowego skierowania do specjalisty, pacjent musi dowiadywać się od lekarza, od nowa się rejestrować i od nowa oczekiwać – bywa, kilka miesięcy – na wizytę?
2). Po co w rejestracji – mając komputerowy rejestr, w którym zapisany jest przebieg leczenia – pyta się pacjenta, która to jest wizyta, i czemu nie wykorzystuje się rejestru do sprawdzenia aktualności dokumentów, aby – w przypadku niedoborów – poinformować pacjenta o konieczności ich uaktualnienia?
3). Skąd pacjent ma wiedzieć, kiedy musi ponownie dostarczyć skierowanie, od lekarza pierwszego kontaktu, jeśli chce się leczyć u tego samego, co dotychczas lekarza specjalisty?
4). No i jaki może być skutek, stosowanych procedur rejestracji, gdyby tak chodziło o coś bardziej pilnego – na przykład o otrzymanie recepty na lekarstwo, niezbędne do podtrzymania życia?
Proszę mi wierzyć! Nie chodzi mi, wyłącznie o otrzymanie dopłaty, do wkładki – te 50 zł. mogę sobie odpuścić. Kwestia jest w wadliwej procedurze, która może doprowadzić do tragedii.
Cierpliwości! Jeszcze tylko, dwa ostatnie pytania.
– Czemu to z jednej placówki Służby Zdrowia wychodzimy ukontentowani, a z innej zdegustowani?
– Co Państwo – ewentualni czytelnicy, czy też adresaci – na to wszystko powiecie, jak zareagujecie?
Inne tematy w dziale Społeczeństwo