Nie mogę przejść obojętnie.
Karmiona w szkolnych latach pierwszowrześnową, przejmująca opowieścią (Nie pamiętasz, bo nie możesz, byłeś wtedy małym chłopcem, gdy twój ojciec z karabinem szedł na bój...), w ostatniej klasie liceum, w 1988 poznałam prawdę o innym dniu września - tym zakończonym za lat parę strzałami w potylicę.
Profesor mówił. Nie wiem, czy już było można. Chyba tak.
Profesor wkrótce zostanie posłem na sejm...
***
W kijowskim metrze tłok. Wsiadamy, by dotrzeć na Majdan Niepodległości. Wieczorna szalona wyprawa, ot tak: autobus, metro, metro, autobus. Spacer wśród tłumów, fontann eksplodujących żywiołem, młodzieży okupującej ławki. Życzliwość ludzi, swojskość, zadomowienie.
W metrze (cel - stacja Darnica) zajmuję wygodne miejsce. Mija czas, mijają kolejne stacje, robi się tłumnie. Przede mną staje mężczyzna z ręką w gipsie, w drugiej dzierżąc nielekką reklamówkę. Kontuzjowaną kończyną trzyma się uchwytu, kołysząc się przy każdym hamowaniu. Jego twarz wykrzywiają mimowolne grymasy. Wstaję, ustępuję miejsca. Zajmuje je wyraźnie niechętnie. Stara się odwdzięczyć - zagaduje.
Wysiadamy na tej samej stacji. Pyta o coś, opowiada o wojsku, trochę po rosyjsku, trochę po angielsku.
- I'm donskij bandit.
Znika, szeroko się uśmiechając.
***
Winnica.
W dniu wyjazdu (wcześniej wieczorny spacer urokliwymi uliczkami) podchodzi do mnie starszy mężczyzna, dostrzegając aparat.
- Jestem bohaterem wojennym. Proszę mi zrobić zdjęcie.
Pstryk.
***
Czas jest moim błogosławieństwem. Naszym. Czas płynie - daje skrzydeł, przypomina korzenie. O tym też była dziś lekcja w szóstej a.
Inne tematy w dziale Rozmaitości