Kiedyś jedna z włoskich gazet zapłaciła świetnemu kolarzowi za to żeby ten nie wystartował we włoskim Giro. Zabieg ten przeprowadzili w celu zwiększenia atrakcyjności wyścigu, który tracił na bezwzględnej dominacji tego zawodnika. Niektórzy kibice po prostu nie lubią dominatorów. Rywalizacja przez takie wybitne jednostki jest po prostu bezwzględnie zabijana, a skoro taki ktoś nie wystartuje to też nie zabije rywalizacji. To samo dotyczy najważniejszej imprezy kolarskiej świata -Tour de France. Od 2012 roku zawodnicy drużyny Sky (obecnie Ineos) wygrali siedem z ośmiu edycji Wielkiej Pętli (w 2014 lider Sky wycofał się z wyścigu). Ich taktyka polegała na narzuceniu peletonowi własnego tempa oraz ochronie do ostatnich kilometrów swojego lidera. Nie było to radosne kolarstwo z nagłymi zrywami po zwycięstwo etapowe w wysokich górach. Nie liczyli się najwaleczniejsi, ale ci którzy najlepiej rachowali. Wyścig stał się do bólu przewidywalny co w zawodowym sporcie na dłuższą metę może być uciążliwe. Kibice mogli się zajmować tym, czy aby na pewno lider Sky/Ineos jest lepszy od swojego kluczowego pomocnika, a nie naprawdę emocjonować wyścigiem.
Tegoroczny Tour z perspektywy lat może wydać się w tabelce na Wikipedii podobny do swoich poprzedników. Sagan jak zawsze na zielono. Francuz nie wygrał. Polak z resztą też. Armstrong jak był skreślony tak dalej jest skreślony. Oczywiście dwóch kolarzy grupy Ineos w czołówce. Co prawda to ubiegłoroczny zwycięzca miał założyć żółtą koszulkę na Polach Elizejskich, ale i tak Geraint Thomas skończył na podium (2. miejsce). Mimo to jego kolega z drużyny, młodziutki Egan Bernal pozamiatał klasyfikację młodzieżową, by ostatecznie wjechać do Paryża jako pierwszy Kolumbijczyk w żółci (kibice lądujący na lotnisku Charles'a de Gaulle'a się nie liczą). Jednakże osoba, która sama obejrzała znamienite gro etapów tegorocznego wyścigu powie co innego. Był to wyścig emocjonujący. Poruszający, kto kibicował Francuzom na pewno to odczuł, ci zaś nie byli chimeryczni i nie oczekiwali na dalszy rozwój wydarzeń walczyli jak dawno. Pełen bólu i walki, ale nie takiej dodanej poprzez komentarz: ,,widać, że się męczy". Stu osiemdziesięciu facetów za nim też się potwornie męczy (tylko Sagan podpisuje książki i jeździ na tylnym kole). Tu po prostu liczyła się każda sekunda, każde ,,depnięcie".
Kluczowym punktem dla wyścigu nie został cichutki wagon Ineos zbity wokół Thomasa i Bernala, Michał Kwiatkowski w tym roku nie narzucał już morderczego tempa. Centralnym punktem wokół którego kręcił się wyścig, żółtym słońcem Touru został Julien Alaphilippe z drużyny Deceuninck-Quick Step zbudowanej głównie pod płaskie etapy i zwycięstwa Elli Vivianiego. Zdobył koszulkę po brawurowej ucieczce na trzecim etapie do Epernay wygrywając jednocześnie tenże etap. Nawet w żółtej koszulce wyprowadzał na pozycję swojego klubowego kolegę do wygrania etapu (Viviani wygrał jeden etap i zajął wysoką pozycję w klasyfikacji punktowej). Popularny D'Artagnan, który rok temu wygrał klasyfikację górską stracił jednak koszulkę na rzecz młodego Giulio Ciccone (Włochy), który już na Giro d'Italia wykazał się sporym talentem, a na metę na Planche des Belles Filles dotarł drugi za Dylanem Teunsem. Alaphilippe starał się utrzymać pierwsze miejsce i tuż po przekroczeniu mety ze zmęczenia musiał się zatrzymać przy barierce. Ciccone nie wytrzymał jednak tempa do Saint-Etienne i dzięki ucieczce z fantastycznym Thibout Pinot Alaphilippe odzyskał Maillot Jaune. Teraz zaczęły się pytania: ,,kiedy Allaphilippe straci koszulkę?" Jako kolarz na jednodniowe klasyki ewentualnie kilkuetapowe wyścigu według wielu był skazany na pożarcie jak nie na czasówce to w wysokich górach. Obronił się we wczesnych Pirenejach, po czym przyszła czasówka w Pau (27,2 km). Czasówkę miał wygrać obrońca tytułu znakomity Geraint Thomas, a Alaphilippe stracić. Pytano tylko czy straci tylko przewagę, czy też koszulkę. Zaczyna się czasówka jeden kolarz, drugi. Poważne upadki. Wymiany rowerów na trasie. Najlepsi górale jadą jeden gorzej od drugiego. Kolaże Ineos jadą spokojnie, a Polskim kibicom oddala się jedyna możliwość na zwycięstwo etapowe Polaka. Wyjeżdża z bloków startowych Thomas, jedzie dobrze, a za nim Julien Alaphilippe. Co się okazuje jadą porównywalnie, a może nawet Francuz trochę lepiej. Przewaga D'Artagnana rośnie i gdy wpada rozpędzony między ochroniarzy oraz ludzi z Quick Stepu może dopisać sobie kolejne zwycięstwo etapowe. Dalej są Pireneje, które lider przejeżdża nadzwyczaj dobrze. Francuzów nadzieją może napawać również postawa Pinot (FDJ), który przy wsparciu Davida Gaudu zdobywa coraz wyższe pozycje poprzez wspaniałe, pełne pasji ataki. Mniej apetyczny wydaje się Romain Bardet z AG2R, wielka nadzieja kolarstwa francuskiego (dwukrotnie na podium), co chwilę mający problemy natury technicznej lub fizycznej (ostatecznie na pocieszenie wygrał klasyfikację górską). Bardet jednak się przejadł przez swoją nieudolność. Realizator francuski próbuje nas (widzów) przekonać do tego, że nawet kiedy Bardet ma spore straty, a gdzieś na górze ważą się losy wyścigu to i tak kluczowy, wręcz niezbędny w relacji jest ten zapewne przemiły Francuz. Wtedy to redaktor Tomasz Jaroński wykrzykuje wolę tysięcy telewidzów: ,,Zostawmy już tego Bardet!" Jednak historia dzielnych francuzów kończy się na Warrenie Barguilu, który w ostatniej chwili załapał się do pierwszej dziesiątki wyścigu. Tour dla Trójkolorowych zakończył się tak jak etap do Tignes. Nagle i nie w Tignes.
Śnieg i Egan Bernal mają kilka wspólnych rzeczy. Pierwsza Bernal długo jechał w białej koszulce, a śnieg jest biały. Druga to skrócone dwa etapy. Pierwszy ten do Tignes zakończył się na Col de I'Iseran, a skończył się przez rzeczony śnieg. Bernal po odjechaniu grupie liderów i wjechaniu jako pierwszy na ,,dach wyścigu" miał wystarczającą przewagę by przejąć żółtą koszulkę. Nadzieja dla Alaphilippe'a na odrobienie strat do Kolumbijczyka leżała po drugiej stronie góry -na zjazdach, które ten świetnie pokonuje. Niestety dla Francuza sędziowie musieli zatrzymać czas na szczycie Col de I'Iseran. Nigdy się nie dowiemy co by było gdyby kolumbijscy fani Bernala nie rozrzucili na trasie śniegu... Alaphilippe sam przyznał, że wątpi czy odzyska koszulkę lidera na ostatnim etapie alpejskim (również skrócony ze względu na śnieg). Etap do Val Thorens (najwyżej położona stacja narciarska w Europie) wygrał kiepsko jadący cały wyścig Vincenzo Nibali, a Egan Bernal przypieczętował pierwszy tryumf Kolumbii w TdF. Na Francję spadły kolejne dwa ciosy na początku nieoczekiwanie z powodów fizycznych musiał się wycofać Pinot, który przy dobrym ataku i odrobinie szczęścia mógłby zawalczyć o podium, a nawet żółć. Drugim ciosem był spadek na piątą pozycję Alaphilippe'a (najwaleczniejszy kolarz wyścigu; czerwony numer).
Zaznaczyć należy, że trzech kolumbijskich kolarzy w pierwszej dziesiątce o czymś świadczy. Coraz naturalniejsze stają się zwycięstwa w wieloetapowych wyścigach kolarzy z Południowej Ameryki. Chociażby Ekwadorczyk Carapaz na Giro 2019, czy Nairo Quintana w hiszpańskiej Vuelcie oraz w wyścigu dookoła Włoch. Quintana (8. i zwycięstwo etapowe) i Rigoberto Uran (7.) stawali już na stopniach podium w Paryżu, ale to ich dwudziestodwuletni młodszy kolega na ostatnich etapach udowodnił, że to na niego a nie na Thomasa powinien jechać zespół Ineos. Może on jeszcze wiele wygrać, bo swój talent właśnie pokazał wygrywając największy wyścig świata. Już mówią o nim ,,Messi kolarstwa", dobrze jakby znalazł się też jakiś Ronaldo...
Inne tematy w dziale Sport