Często, po jakimś czasie okazuje się, że ich śmierć, jako suma poszczególnych działań, oraz w funkcji warunków, w jakich świadomie się znaleźli można było, już na samym początku wyprawy oszacować jako „zdarzenie pewne”.
Żegnają się z rodzinami, jadą na te wyprawy, i z przerażającą regularnością giną w górach. Ich sprawność, operatywność w dążeniu do znalezienia się przed obliczem śmierci zadziwia. Jest, to tak straszne, aż śmieszne.
I dlatego napiszę tak:
Kilka lat temu ludzie ci wymyślili projekt- „polski himalaizm zimowy”. Projekt, jak projekt, teraz każdy ma projekty. Czyli innymi słowy powstał projekt- jak się zabić zimą w Himalajach. Od czasu powstania tego „projektu” kilku z jego uczestników (na czele z jego szefem A.Hajzerem) zdołało się już zabić- zrobili to planowo, zgodnie z założeniami, czyli zimą w Himalajach.
Teraz mamy kolejną próbę samobójczą. Szumnie nazwaną narodową wyprawą na K2. Generalnie ma wyglądać na to, że cały kraj wysłał na zimę, w Himalaje kilkanaście osób, aby oni sobie ten K2 w końcu zdobyli. Nikomu jednak za wczasu nie przyszło do głowy, że za pieniądze podatników ułatwia się grupce fanatyków spotkanie ze śmiercią.
A potem, jak kilku z nich zginie, to przed mikrofonami stanie Pustelnik, czy inny Cichy, i ze spokojem (temat dla psychiatry) zrelacjonuje przebieg zdarzenia. Powiedzą, że góry to ryzyko, a że wchodzą na nie bo są. My żyjemy, wchodzimy dalej. I tyle.
Swego dopiął, żonę z dziećmi zostawił. Nie ma sprawy. Tomek robił, co kochał, został na górze, którą kochał. Elegancko się zabił, brawurowo dopiął swego. A teraz, my uszanujmy jego decyzję, i zostawmy jego w tych górach.
Wszyscy słuchamy wypowiedzi tych wariatów, pozornie logicznych, spójnych...
Może, w końcu przyjdzie czas, aby ktoś się opamiętał, i chociaż przestał dawać tym ludziom na to wariactwo pieniądze. Jak nie znajdą sponsorów, to może dłużej pożyją.
Komentarze
Pokaż komentarze (136)