Polityka prorodzinna ma być jednym z głównych obszarów zainteresowania nowo powstającej formacji Polska Jest Najważniejsza. Choć realia polskiego systemu politycznego raczej oduczyły wiary, że za deklaracjami będzie szła praktyka, sama ta zapowiedź jednak cieszy. Zwłaszcza, że liderka PJN właśnie zaangażowaniem w sprawy polityki rodzinnej zaskarbiła sobie sympatię wielu osób, także z odległych politycznie środowisk.
Kiedy więc z jej ust słyszymy, że właśnie ta sfera ma stanowić priorytet, brzmi to mimo wszystko dość autentycznie. Również obiecująco brzmią jej słowa, że polityka rodzinna powinna zostać wyprowadzona z wąsko rozumianej pomocy społecznej, a stać się kompleksowa i powiązana z wieloma innymi obszarami polityki społecznej, w tym z kwestią demograficzną. Również ta perspektywa w przypadku Joanny Kluzik-Rostkowskiej wydaje się czymś więcej niż doraźnie sklecone hasło, bowiem projekt programu polityki rodzinnej, który pod jej przewodnictwem stworzyło Prawo i Sprawiedliwość u schyłku swych rządów, zawierał kompleksowe rozwiązania, atrakcyjne nie tylko dla centrowego, ale także lewicowego odbiorcy.
Dobry program, ale nie zrealizowany
Z tym postępowym i pro-socjalnym programem był jednak jeden, zasadniczy problem. Mianowicie: w bardzo ograniczonym stopniu został wówczas zrealizowany. I do dziś jest zagadką, czy opracowanie go było głównie chwytem marketingowym mającym na finiszu uprawomocnić ówczesne rządy jako mimo wszystko „solidarne”, by móc następnie krytykować z tych pozycji kolejną władzę, czy też stała za tym autentyczna wola realizacji programu, co uniemożliwił wynik wyborów w 2007 r.
Nawet jednak pozostawiając kwestię intencji nierozstrzygniętą, nie zmienia to faktu, że programu niemal w ogóle nie zrealizowano, więc Kluzik-Rostkowska nie do końca jeszcze może sobie go wpisać w poczet praktycznych sukcesów. Natomiast faktyczną spuścizną w zakresie polityki rodzinnej jaką zostawiło po sobie PiS z koalicjantami, było przywrócenie zlikwidowanego przez SLD Funduszu Alimentacyjnego, wprowadzenie „becikowego” (to akurat wbrew PiS, a z inicjatywy LPR, która uzyskała w tej sprawie taktyczne poparcie PO) oraz istotne zwiększenie prorodzinnej ulgi w systemie podatkowym. Wcześniej miała ona marginalny wymiar, zaś pod koniec rządów PiS wzrosła kilkukrotnie, co uczyniło ją bardziej znaczącym instrumentem polityki rodzinnej, zarówno z perspektywy adresatów świadczeń, jak i budżetu. W ostatnim czasie pojawiła się próba jej likwidacji ze strony PO, ale na skutek nieprzychylnej reakcji opinii publicznej, do niczego takiego nie doszło. Duch myślenia Rostkowskiej w tej kwestii zwyciężył z duchem myślenia Rostowskiego.
Najubożsi nie odetchną z ulgą
Czy jednak wobec zachowania wspomnianego instrumentu można odetchnąć z (nomen omen) ulgą? Nie do końca, bowiem świadczenie to w obecnym kształcie prawnym i wysokości może budzić zastrzeżenia nie tylko ze względu na obciążenia budżetowe, ale także ze względów sprawiedliwościowych. Okazuje się, że osoby nie płacące podatku dochodowego lub osiągające minimalne dochody nie mogą sobie wspomnianej ulgi odliczyć, bo nie mają od czego. Wychodzi więc na to, że korzyści z istnienia tego instrumentu omijają najuboższe i najbardziej potrzebujące grupy, na co publicznie zwracała uwagę m.in. śp. Izabela Jaruga-Nowacka. Oczywiście sam fakt, że klasa średnia otrzymuje wsparcie od państwa nie jest problemem. Może to wszak sprzyjać decyzjom prokreacyjnym, zwłaszcza w grupach, które mają duże szanse na wychowanie w godnych warunkach dzieci, pozytywnie wpływając na strukturę demograficzną. Poza tym w tradycji polityki socjaldemokratycznej ważnym elementem było objęcie prawem do świadczeń społecznych także klasy średniej, co miało zapewnić trwałość instytucjom dobrobytu. Tyle że w klasycznej polityce socjaldemokratycznej świadczenia przysługiwały zarówno klasie średniej, jak i warstwom uboższym, a nie przy wyłączeniu tych ostatnich, jak to de facto dzieje się w przypadku ulgi prorodzinnej. Już podczas głosowań w sprawie zmian Joanna Kluzik-Rostkowska miała tego świadomość i opowiadała się m.in. za zmniejszeniem wysokości ulgi, co uczyniłoby ją bardziej inkluzyjną. Niestety, przeważyło wówczas stanowisko LPR i Prawicy RP.
Świadczenia nie tylko pieniężne
Ważniejsza jednak niż ulgi podatkowe i pieniężne świadczenia socjalne – nawet gdyby działały bardziej racjonalnie i sprawiedliwie niż obecnie – jest obecność świadczeń uniwersalnych, ale o charakterze usługowym, czyli np. żłobków, przedszkoli, poradni itp. Są one ważne nie tylko dlatego, że poprawiają jakość życia poszczególnych rodzin, ale też dlatego, że zwiększają spójność i integrację społeczną. Pamiętajmy, że nie chodzi wyłącznie o walkę z czysto materialnie ujmowanym ubóstwem, ale z szerszą kategorią wykluczenia społecznego, którego niskie dochody są zazwyczaj, choć nie zawsze, częścią składową. W programie Kluzik-Rostkowskiej i ten typ świadczeń znalazł poczesne miejsce. Co jednak ważniejsze, także stronie rządowej udzieliło się dążenie w kierunku upowszechniania edukacji i opieki przedszkolnej, w tym także na poziomie żłobka (vide: projekt Jolanty Fedak). Wydaje się, że pod tym względem Kluzik-Rostkowska jako liderka nowego ugrupowania, które może przekształcić się w partię, wkracza w inny kontekst niż to było jeszcze parę lat temu. Mało osób jest świadomych tej zmiany, gdyż działania w tej sferze rozgrywają się jakby na marginesie zasadniczych frontów walki politycznej. Wyzwaniem dla PJN, oprócz wejścia w merytoryczny spór z rządem wokół formuły wsparcia rodzin, powinno być odzyskanie tej sfery dla demokratycznej debaty publicznej i jej awansowanie w hierarchii priorytetów.
Przenieść do rangi priorytetu
Przywykliśmy, że dyskusja w tej materii toczy się raczej w komisjach sejmowych i w gabinetach ministerialnych, a nie w ramach otwartej debaty publicznej. Ale czy należy się na to godzić? Czy warunki życia polskich rodzin nie są właśnie kwestią, która w pierwszej kolejności powinna być poddana dyskusji? Niestety, dwie dekady III RP nie wytworzyły pozytywnej tradycji w tym względzie. Jedyna partia, która kwestię rodzin miała w swojej nazwie, czyli LPR, doprowadziła zaledwie do dość dyskusyjnego „becikowego”, zaś w politycznej retoryce troskę o rodzinę sprowadzała do obsesyjnej walki z rzekomo wszechobecną homo-propagandą. Inne zaś partie, w tym nominalnie chadeckie i socjaldemokratyczne, sprawę polityki rodzinnej marginalizowały, zarówno w politycznej debacie, jak i praktyce rządzenia.
Czy PJN pomoże odmienić ten polityczny obyczaj? Oby. Na razie mój optymizm jest raczej stonowany. Nie tylko dlatego, że sondaże dają wspomnianej formacji niewielkie poparcie (czasem wszak bycie „języczkiem u wagi” daje duże pole manewru w definiowaniu języka debaty publicznej), ale także dlatego, że na ugrupowanie to składa się nie tylko Kluzik-Rostkowska i osoby do niej ideowo podobne, ale także amorficzny zbiór PiS-owskich dysydentów, których łączy raczej stosunek do swojego niedawnego prezesa (lub raczej stosunek prezesa do nich), niż wspólny światopogląd. I nie chodzi tylko o podnoszony medialnie odmienny stosunek do in vitro, ale przede wszystkim o wizję polityki społeczno-gospodarczej. Na razie nie przesądzajmy jednak fiaska. Jeśli udałoby się przyspieszyć „przesuwanie” polityki społecznej w kierunku tego, co zawarte było we wspomnianym, zupełnie przyzwoitym programie polityki rodzinnej zaproponowanym przez PiS, byłby to spory sukces. Jeśli choć trochę udałoby się zmienić akcenty w debacie publicznej w kierunku większej obecności tematyki społecznej, byłby to sukces może skromniejszy i mniej wymierny – ale i o niego niewątpliwie warto zabiegać.
Rafał Bakalarczyk
Blog pisma NOWY OBYWATEL
Piszą:
Kontakt Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Piotrkowska 5 90-406 Łódź
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka