Święto Niepodległości – czym jest? Rozpamiętywaniem dawnych cierpień, walki, pracy? Refleksją nad mizerią dnia dzisiejszego?
Społeczeństwo uwierzyło w to kłamstwo. Z wolna, im dalej w przeszłość odsuwają się czasy niewoli, które dla jednych były istotną gehenną, tułactwem, walką – dla innych „życiem o wiele łatwiejszym, spokojniejszym i dostatniejszym niż dziś” – tym łatwiej każdy urodzony przed wielką wojną zostaje pasowany na bojownika wolności. A jeżeli już komuś przydarzyło się założyć kawał straży pożarnej albo czytelenki – to staje się „nieugiętym żołnierzem”, co to „stał na posterunku”, co to „przez całe życie marzył…”.[…] Kłamstwo oblało całą Polskę. I walka z nim jest bardzo trudna.[…]
Ze względów praktycznych pożytek obalenia tego powszechnego zakłamania może być względny. Przecież na każde stanowisko znacznie odpowiedniejszy jest człowiek o odpowiednim przygotowaniu – niż zdarty w walce z caratem wykolejeniec. Głupstwem by było wypominanie inżynierowi, który świetnie buduje kolej czy port, że w czasach niewoli nie myślał o walce zbrojnej.
Ale sumienie narodowe, które się przez sztukę, literaturę objawia, musi być pod tym względem zupełnie świadome. Musi ono zajrzeć aż do dna duszy polskiej, musi ją przejrzeć do głębi – by wyplenić chwast nie w imię praktycznych korzyści czyichkolwiek, nie dla potępienia grupy czy odłamu, nie dla pognębienia ludzi, ale dlatego, byśmy mogli jasno i szczerze patrzeć w przeszłość, byśmy byli z jej rzeczywistością, nie z jakąś ckliwą legendą powiązani, byśmy nie stracili kontaktu z tradycją prawdziwą.
A dziś? Cóż, dziś też pewnie miłują Polskę ci, co kochali ją, gdy byli w SB, ORMO, PRON, Zjednoczeniu Patriotycznym „Grunwald”; co w ZMS zdobywali pierwsze szlify politycznego obycia; co się „życiowego pragmatyzmu” i „liczenia z realiami” uczyli jeszcze w PRL. Zresztą, obecnie ta „święta miłość kochanej ojczyzny” nie jest tak istotną kartą przetargową. Umęczone słowo „patriotyzm” wielu sobie odpuściło, bo życie, praca, płaca, kariera, kredyt jeden i drugi, obowiązki rodzinne i towarzyskie... Tymczasem „Jeszcze Polska”, „papież-Polak”, „Solidarność”, „ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”, te trumny, co niby nami rządzą, a cholera wie, czyje – cóż, może to i ładne, może wzrusza, ale nieżyciowe przecież i jeść nie da ani dachu nad głową nie zapewni. Zresztą gdy patrzeć na gorzkie żale specjalistów od załamywania rąk nad „umęczoną ojczyzną”, co sami jeszcze rozmieniają ją na drobne z fachowością „zawodowych patriotów”, dziwić się trudno, że od „ojczyzny” takiej, ckliwej i rozmemłanej, fałszem i biznesikami podszytej, bardziej podobnej fantasmagorii niż krwi i ciału, ludzie odchodzą i o niej zapominają. Bo ile można słuchać o tych nieszczęściach, o krzywdach nieprzetrawionych, gdy nic, kompletnie nic – poza niemocą lub prywatą – z tego nie wynika? A z drugiej strony, ile można patrzeć na te obojętne, pewne siebie gęby, spoglądające wokół lekceważąco albo cwanie, bo się swojego już dochapały i nic więcej im nie trzeba, żadnego obowiązku, żadnej tożsamości, skoro w domu i w zagrodzie dostatek. „Mnie”, „moje”, „dla mnie” – to ich codzienny pacierz, modlitwa nieustająca.
A przecież trzeba pamiętać, trzeba w tej bieli i czerwieni widzieć i krew przelaną w pracy i w walce, i biel straszliwą, co się otwierała przed zesłańcami, gdy rąbali „z tymi co zostali w śniegach pnie zmarznięte na kamień”, tę biel, która jest znakiem czystości idei i pragnień, jakich dziś powszechnie się już nie rozumie i nie szanuje. Bo przeszło tamto wszystko i została raz jeszcze, w nowej odsłonie „radość z odzyskanego śmietnika” i złośliwie czasem powtarzane: „chcieliście Polski, no to ją macie”... No i mamy Polskę, choć znów jakby nie do końca tę wymarzoną, inną od tamtej, której pod powstańczym i wojennym niebem nucili nasi przodkowie swoje tęskne pieśni. Mamy Polskę chyba bardziej z „Poematu dla dorosłych”, niż z „Pierwszej Brygady”, bardziej Polskę pogrobowców Piaseckiego, niż synów i córek Dmowskiego, bardziej Polskę po Bierucie i Kiszczaku, niż Daszyńskim czy Pużaku. Polskę od lokalnych podróbek „Chicago Boys”, nie od Eugeniusza Kwiatkowskiego. Ale cóż, przecież i ona jest nasza i wyrzec się jej nie sposób, bo jest taka, a nie inna. Trzeba z nią żyć pod jednym dachem, pośród jej bieli i czerwieni, choć biel przybrudzona, a czerwień wyblakła. W inne ciało i krew, w inne kości, w inne niż nasze myśli – już jej nie odziejemy. I tylko o to można pytać, czy warto.
Tak, mimo wszystko, warto.
Komentarze
Pokaż komentarze (4)