Rozpoczynamy w salonie24, na naszym blogu cykl "Reportaż OBYWATELA", który z jednej strony ma przypominać czytelnikom znakomitą, a nieco strywializowaną i zapoznaną sztukę reportażu, z drugiej pokazywać polską rzeczywistość z perspektywy obywatelskiej. Zapraszamy do lektury.
Spychowo to niewielka miejscowość w gminie Świętajno, w powiecie Szczytno, położona wśród malowniczych lasów i jezior, w samym sercu Puszczy Piskiej. Wymarzone miejsce na wypoczynek dla wszystkich, którzy chcą uciec od wielkomiejskiego hałasu. Niestety - to również eldorado dla amatorów cudzego mienia.
Złodzieje pojawiali się w okolicach Spychowa razem z turystami. Wyposażenie domków letniskowych i samochody należące do relaksujących się wczasowiczów stanowiły łatwy i atrakcyjny kąsek dla zorganizowanych grup, korzystających w ten specyficzny sposób z sezonu urlopowego. Przy okazji okradani byli również stali mieszkańcy okolicy. Ginęło wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, a ilość kradzieży znacznie przekraczała średnią krajową. Garstka policjantów z posterunków w Świętajnie i Szczytnie była bezradna. Prawie 300 km2 lasów, rozproszonych wsi i pojedynczych, często leżących na odludziu daczy, patrolowało dwóch policjantów w wysłużonym radiowozie. Nikt nie czuł się bezpiecznie. W sezonie letnim czymś zwyczajnym stała się kolejka petentów przed komisariatem policji...
Przyjazne Spychowo
Rozwiązanie tej, wydawałoby się, patowej sytuacji znalazł pełniący wtedy funkcję dzielnicowego aspirant Karol Rutkowski. Zaczął przekonywać mieszkańców gminy, że jeśli sami się nie zorganizują, to nikt inny im nie pomoże. W grudniu 2001 r. w Świętajnie, z inicjatywy kilku lokalnych przedsiębiorców, którzy mieli najwięcej do stracenia, powołano pierwszy Patrol Obywatelski. Po roku, zachęceni sukcesami stolicy gminy, swój patrol utworzyli obywatele Spychowa, a za nimi mieszkańcy kolejnych okolicznych miejscowości.
"Pokój zapanuje w Atenach, gdy nieskrzywdzony będzie tak samo oburzony, jak ten, którego dosięgło przestępstwo" - te słowa Tukidydesa wpisał Karol Rutkowski jako dedykację do kroniki stowarzyszenia "Przyjazne Spychowo", które zostało zawiązane m.in. w celu sformalizowania działalności patrolu. Trudno o bardziej trafne motto dla działalności organizacji, której członkowie tak napisali w rocznicę jej założenia: "Marzyliśmy, by Spychowo stało się miejscowością, do której chętnie będą powracać turyści /.../ i stało się tak, jak sobie wymarzyliśmy. Wspólnymi siłami powołaliśmy Stowarzyszenie »Przyjazne Spychowo«. Przewodnim celem Stowarzyszenia jest tworzenia wizerunku Spychowa jako miejscowości bezpiecznej, wspieranie rozwoju turystyki oraz wszelkie działania integrujące lokalną społeczność". Prezesem stowarzyszenia został p. Janusz Kwiecień. Pozostały skład zarządu: zastępca - Jerzy Gąska, skarbnik - Andrzej Samek, sekretarz - Joanna Piotrowicz, członek - Waldemar Popielarczyk.
W teren
Początki nie były łatwe. Mimo że grupa założycieli szybko się powiększała, to sporą przeszkodą był m.in. brak środków na działalność. "Trzeba pamiętać o tym, że u nas ludność jest uboga, a patrolujemy za własne pieniądze. Nikt nam za to nie płaci. Paliwo, amortyzacja pojazdu - to wszystko są koszty" - opowiada mi wiceprzewodniczący Jerzy Gąska.
Każdego wieczoru patrol przejeżdża ponad 100 km. Zaczyna się około 21 i kończy o 5 rano. Nie ma żadnych specjalnych podstaw prawnych czy przywilejów. Korzysta wyłącznie z jednego prawa. - "Pilnować swojego mienia może każdy. Korzystamy tylko z tego, co może każdy obywatel. Prawa do pilnowania własnego mienia i powiadamiania policji, kiedy zachodzi podejrzenie popełnienia przestępstwa" - mówi członek zarządu Stowarzyszenia, Waldemar Popielarczyk. To stwierdzenie wydaje się wręcz banalne, jednak patrząc na polskie realia, mamy wrażenie, że jest to żądanie czegoś niemożliwego.
Coraz bardziej przywykamy do sytuacji, że widząc przestępstwo zamykamy oczy, nie chcąc słyszeć wołania o pomoc. Myślimy - nie chcę kłopotów, mnie to nie dotyczy. W Spychowie odwrócono takie myślenie. Każdego wieczoru grupa obywateli, zamiast izolować się przed telewizorami, wsiada do samochodu i wyrusza na patrol. Zamiast przymykać oczy, Spychowianie rozglądają się uważnie, przypatrując się każdej podejrzanej osobie. Są sąsiadami. W małej miejscowości łatwiej jest wypatrzyć obcego.
Patrole są uzgodnione z policją, która błyskawicznie reaguje na każde wezwanie ochotników. Wiedzą, że nie przyjadą na darmo i nie są wzywani do błahostek. - "My działamy prewencyjnie. Możemy jechać za złodziejami, nadając przez komórkę, żeby policja mogła zajechać im drogę, ale nie możemy się włączać. Nie mamy prawa nikogo zatrzymywać, ani bardziej się angażować" - wyjaśnia skarbnik Andrzej Samek. - "Kiedy zaczynamy patrol wieczorem, zgłaszamy przez komórkę na komisariat, że taki to a taki pojazd zaczyna patrol, a kończąc odmeldowujemy się. Oni wtedy wiedzą, że wszystko jest w porządku, nikt nie zginął itd. Są to zasady dobrej współpracy" - mówi pan Gąska. Najbliższy dyżurujący w nocy posterunek jest w Szczytnie, ale na wezwanie pojawia się zawsze radiowóz, który jest w okolicy, bez względu na "przynależność" służbową.
Oficjalne statystyki nie pozostawiają wątpliwości co do skuteczność inicjatywy. Przed powołaniem patroli ginęło w okolicy ponad 100 samochodów rocznie - głównie należących do turystów. Po roku działalności liczba ta spadła do... 8. - "Nie było łatwo. Mieliśmy na początku różne »przeboje«. Bandziory, które przyjeżdżały rokrocznie latem kraść Niemcom samochody, próbowali nas zastraszyć. Ale odparliśmy ich i przestali przyjeżdżać" - wspomina Jerzy Gąska.
Ochotnicy wyręczają policję nie tylko przy pilnowaniu mienia. Czasami interweniują uspokajając lokalne niepokoje. Są miejscowi i mają duży posłuch wśród młodzieży, która jak wszędzie - nie zawsze zachowuje się jak aniołki. Na pewno pomaga fakt, że wysiadając z samochodu w celu ustawienia do pionu rozbrykanych małolatów, niejednokrotnie mówi się do dzieci swoich i sąsiadów. W małej miejscowości trudno o anonimowość, a ta jest najlepszym podłożem dla przestępstw i patologii.
Letnicy wygodniccy
Patrol chroni mienie nie tylko mieszkańców, ale i wczasowiczów. Okazuje się jednak, że ci ostatni dość specyficznie podchodzą do inicjatywy. Szefowie stowarzyszenia opowiadają, wyraźnie zbulwersowani: "Letnicy prowadzą ciekawą grę. Lubią spotkania z nami i dużo gadać. Przychodzą i opowiadają, robicie fajną rzecz, bo wiadomo - nie okradają im domków, samochodów, wszyscy wiedzą, że to był strzał w dychę, więc niektórzy oprócz gadania zaczęli wpłacać coś na stowarzyszenie, ale to są groszowe sprawy. Natomiast zaczęły się z ich strony przedziwne żądania. Tak jakoś sobie poukładali w głowach, że my możemy wyręczyć agencje ochrony i policję i pilnować ich mienia".
Tymczasem inicjatywa patroli powstała głównie po to, by zapewnić bezpieczeństwo stałym mieszkańcom okolicy. To coś w rodzaju sąsiedzkiej samoobrony. - "Założycielami patroli były osoby, które posiadały jakiś majątek - sklep, firmę, większy dom itd. My tak naprawdę to pilnujemy swego. Przy okazji możemy też doglądać dobytku letników, ale nie damy się wciągnąć w takie rozmowy z właścicielami domków, że mamy ich pilnować. To jest moja dobra wola, że przejadę w ciągu nocy koło ich posiadłości i jak ktoś się będzie włamywał, to zareaguję. Ale nie chcemy, żeby traktowali nas tak, że jak wpłacą te 50 zł na rok, to my mamy jakiś obowiązek" - dodają moi rozmówcy. - "Dochodzi do takich kuriozalnych sytuacji, że »meldują« nam o sytuacjach, gdy sąsiad za głośno się zachowuje, licząc na to, że my przywołamy go do porządku, albo chcą, żeby im psów pilnować. Przecież my nie jesteśmy od tego. Niech sobie weźmie ochronę i zobaczy, ile to kosztuje" - wtrąca Andrzej Samek. - "A nie daj Boże kogoś okradną, to jeszcze ma pretensje. Nie jesteśmy w stanie przypilnować każdego domu i chcę podkreślić to, co już mówiłem: my pilnujemy przede wszystkim swojego" - opowiada Waldemar Popielarczyk.
Na szczęście są i tacy, którzy chętnie włączają się w pracę patrolu. To najczęściej ci, którzy przyjeżdżają do Spychowa od lat i spędzają w nim cały sezon urlopowy. Dla tych, którzy traktują to miejsce jak drugi dom, jest to już obowiązkowy element wypoczynku, dostarczający prawdopodobnie dużo więcej adrenaliny niż łowienie ryb i śpiewy przy ognisku.
Mały lepszy świat
Na drogach wylotowych ustawione są tablice "Miejscowość patrolowana". O patrolach piszą gazety - nie tylko lokalne. Reportaże pojawiały się w "Rzeczpospolitej", "Newsweeku", "Pani Domu" czy "Ekspresie Reporterów". W dość krótkim czasie udało się stworzyć markę bezpiecznej okolicy. Dzięki temu Spychowianie nie muszą już patrolować codziennie. - "Złodziej działa tam, gdzie czuje się bezpiecznie. Teraz dzięki szumowi w prasie nie wiedzą, czy patrol dzisiaj jeździ, czy nie. Szumu jest dużo i o to chodzi. Niech się czują zagrożeni" - mówi Jerzy Gąska. Oprócz patrolowania jest więc czas na inne, kto wie, czy nie ważniejsze sprawy...
Żeby założyć patrol nie potrzeba się zrzeszać w sposób formalny. Wystarczy zebrać grupę ochotników, ustalić harmonogram, podzielić obowiązki. Tak jest np. w Świętajnie. Jednak Spychowianom od początku chodziło o coś więcej niż tylko o poprawę bezpieczeństwa. - "Stowarzyszenie powstało jako reakcja na marazm, na to, że w Spychowie nic się nie dzieje. Mamy ujemny przyrost naturalny, a jeszcze młodzież wyjeżdża. Ta najlepsza, która najwięcej pomagała, wyjechała do Anglii" - mówi pan Popielarczyk, a Jerzy Gąska dodaje: "Organizujemy to wszystko po to, by się jakoś wypromować, żeby ludzie chcieli do nas przyjeżdżać. Żeby miasteczko żyło i zarabiało na siebie - żeby młodzi chcieli tu zostać. Bo my, jak to mówią - starych drzew się nie przesadza, ale nie chcemy, żeby nasze dzieci stąd uciekały".
Nietrudno to sobie wyobrazić. W podobnej sytuacji są tysiące miasteczek i wsi w całej Polsce. Bezrobocie sięgające 30%, brak pomysłu na rozwój, samorządy borykające się z brakiem środków na cokolwiek. Kompletny brak perspektyw zachęca młodzież do emigracji. Wyjeżdżają najlepsi, najbardziej ambitni, niejednokrotnie zachęcani przez rodziców: "uciekaj stąd, bo tu można tylko umierać". Dla tych, którzy zostają, często jedynymi sposobami na spędzanie wolnego czasu staje się telewizor albo sklep z tanim alkoholem. Takie warunki nie nastrajają optymistycznie. - "Jest tak smutno, że ludziom nawet kochać się nie chce" - komentuje Andrzej Samek
Co robić w takiej sytuacji? Odpowiada Waldemar Popielarczyk: "Wiadomo, że tu przemysłu nie zbudujemy, musimy żyć z turystyki. Stąd wziął się pomysł na stowarzyszenie, żeby towarzystwo rozruszać. Postanowiliśmy, że zorganizujemy imprezę - ale nie było gdzie, więc wybudowaliśmy amfiteatr". Spychowo ma przepiękne miejsce, nadające się świetnie na amfiteatr. Niewielka skarpa położona nad jeziorem, w samych centrum miasta i pod okiem remizy strażackiej, gdzie spotykają się członkowie stowarzyszenia, aż prosiła się, by ją zagospodarować. Pan Popielarczyk kontynuuje opowieść: "Prezes Kwiecień, który jest właścicielem tartaku, dał materiał, więc pierwszą scenę zbudowaliśmy sami z desek. Postawiliśmy kilka szeregów drewnianych ławeczek. Zaprosiliśmy wójta, starostwo i zrobiliśmy pierwszą imprezę pt. »Powrót Juranda do Spychowa«. Bawiło się na niej kilkaset osób. Wtedy wójt zobaczył, że tu w Spychowie są ludzie, którzy naprawdę chcą coś robić. Obiecał, że będzie pomagał i jak na razie dotrzymuje słowa. Do dziś ta impreza jest dla nas najważniejsza. Jurand to taki nasz znak firmowy. Jego postać góruje nad amfiteatrem i czuwa nad przebiegiem imprez".
W następnym roku nadarzyła się okazja sięgnięcia po fundusze na restrukturyzację terenów wiejskich. Powstał nowy amfiteatr, wybudowany z pomocą gminy i środków z SAPARD-u, "wychodzonych" przez stowarzyszenie. Kosztował 100 tysięcy zł. Połowę dał SAPARD, a na drugą Stowarzyszenie dostało kredyt. Jerzy Gąska z tajemniczym uśmiechem mówi: "Niech pan pomyśli. Przecież nikt nie udzieli kredytu, nie mając zabezpieczenia. A nam go udzielono... Reszty niech się pan domyśli". - "Okoliczne banki mają do nas zaufanie" - dodaje wesoło Andrzej Samek. I obaj moi rozmówcy aż kraśnieją z zadowolenia.
Amfiteatr będzie rozbudowywany. Jak dobrze pójdzie, to latem ruszy kolejny remont. Scena zostanie powiększona trzykrotnie, pojawi się zadaszenie, opuszczany ekran. Wykonawcą tym razem jest gmina. Plany mają bardzo ambitne, a kalendarz imprez jak na gminę liczącą kilka tysięcy mieszkańców - jest imponujący. Rzućmy okiem na tegoroczne zamiary, częściowo już zrealizowane: "Majówka", "Przegląd Sygnalistów Myśliwskich", "Powrót Juranda", "Pożegnanie Lata" - to imprezy cykliczne. Do tego mają dojść nowe przedsięwzięcia, m.in. z okazji dnia dziecka, przegląd kabaretów, "Mazurski Przegląd Chórów". Szczególnie ta ostatnia jest poważnym wyzwaniem. Zgromadzi około 400 uczestników, których trzeba gdzieś położyć, nakarmić itp. Koszt szacowany jest na 52 tysiące zł. "My w stowarzyszeniu pokazujemy ludziom w Spychowie, co zrobić, żeby zarobić. Dajemy przykład innym, jak przyciągnąć turystów" - mówi W. Popielarczyk.
Samorządność na serio
Odkąd "Przyjazne Spychowo" zaczęło odnotowywać pierwsze sukcesy, wyprostowały się dla nich wszystkie - zazwyczaj pokrętne - ścieżki urzędów. Chwalą sobie współpracę z gminą i ze starostwem powiatowym. Andrzej Samek mówi: "Jak my swój prywatny czas tracimy, to oni czują, że muszą nas jakoś dopingować do tej pracy. Nasz amfiteatr jest jedyny w powiecie. Starosta lubi się nim pochwalić. Dogryza burmistrzowi w Szczytnie - małe Spychowo postawiło sobie amfiteatr, a ty co masz?".
Utworzył się układ, który teoretycznie powinien funkcjonować wszędzie, lecz niestety w praktyce jest rzadkością. Sektor pozarządowy uzupełnia się z samorządowym i centralnym - państwowym. Poszczególne działania wspierane są przez lokalny biznes. Zamiast sporów jest porozumienie oraz podział zadań i odpowiedzialności. Stowarzyszenie inicjuje działania, które realizowane są we współpracy z samorządem, patrol współpracuje z policją. Jeśli brakuje środków na konkretne przedsięwzięcia, to dziury łata się pracą społeczną i pomysłowością. Dobrym przykładem jest akcja stawiania koszy na śmieci. Powstały one ze zużytych butli na gaz, które dostarczyła rozlewnia Shell-Gas. Butle zostały obcięte, przyspawane do stojaków i pomalowane przez członków stowarzyszenia. Dziś prezentują się niezwykle gustownie. Kosztowały kilka puszek farby i kilkanaście godzin nieobejrzanych seriali w telewizji...
O pewnej wyjątkowości "Przyjaznego Spychowa" przekonany jest prezes Janusz Kwiecień: "W dzisiejszych czasach niewiele jest miejsc i osób, które chcą coś robić społecznie. Tworzy się mnóstwo fundacji, które nazywa się organizacjami społecznymi, ale nie oszukujmy się. Tam siedzą ludzie na etatach, którzy za swoją pracę dostają porządne pieniądze. A my bez przerwy dokładamy do tego z własnej kieszeni. W gminie, gdzie jest 30% bezrobocia i panuje ogromny marazm - nam udało się tych ludzi wciągnąć do pracy, zachęcić do tego, żeby pomagali, działali jako stowarzyszenie, dla wspólnego dobra. Na powiatowym spotkaniu organizacji pozarządowych, gdzie spotkali się przedstawiciele ponad 70 organizacji, okazało się, że jesteśmy stowarzyszeniem najkrócej działającym i mającym... najwięcej osiągnięć. Wszyscy byli w szoku, że tyle zrobiliśmy i to właściwie bez pieniędzy. Budżety pierwszych imprez, na których bawiło się 500-600 osób, zamykały się dla nas w kwocie 1000 zł".
Jak widać, najważniejszy jest pomysł i zmobilizowanie ludzi do pracy. Kiedy działamy razem, a wszyscy widzą efekty, to znajdą się i pieniądze. Mówi Waldemar Popielarczyk: "Oprócz gminy, pomagają nam najwięksi pracodawcy w okolicy, czyli nadleśnictwo i Shell-Gas. Shell sponsoruje większość gwiazd, które występują na naszych imprezach. Inne źródła dofinansowania to osoby prywatne - najczęściej członkowie stowarzyszenia". I dodaje, śmiejąc się serdecznie: "Nasz prezes jest właścicielem tartaku...".
Nie wszystko jednak wygląda tak sielankowo. Szczególnie irytujące jest stawanie w jednym szeregu z cwaniakami przyzwyczajonymi do wygodnego życia za państwowe pieniądze. Opowiada Andrzej Samek: "Większość istniejących w okolicy stowarzyszeń ma jakieś aspiracje polityczne, albo jest w jakiś sposób powiązana z lokalnymi politykami i ich działalność to dziwne rozgrywki między sobą. Połowy tych organizacji nie znam nawet z nazwy, nie mówiąc już o tym, żeby mogły pochwalić się jakąś działalnością". - "Słychać o nich tylko wtedy, gdy dzielone są pieniądze - wtrąca Jerzy Gąska. - Różnica jest taka, że my pieniędzy nie możemy wyrwać, a oni je bez trudu dostają". Problem dotyczy powiatowej rady stowarzyszeń, która kontroluje rozdział dotacji przeznaczonych na działalność tzw. trzeciego sektora. Spychowianie próbowali wprowadzić tam swojego przedstawiciela, niestety nie udało się. - "Tam rządzi partyjna klika, a walka o miejsca przy rozdzielaniu publicznych pieniędzy przypomina znany nam proces walki o stołki i miejsce przy korycie. Nas to jednak nie zniechęca. Na szczęście nasze notowania są na tyle dobre, że nawet jak nam jakiś mędrek próbuje obciąć dotację, to starosta na to nie pozwoli. Wszyscy wiedzą, że jak w powiecie dzieje się coś ciekawego, to na pewno u nas, w Spychowie".
Na początku również mieszkańcy traktowali ich jako kolejną "lewą" organizację, która ma służyć przede wszystkim poprawie losu jej założycieli. Na takie zarzuty odpowiedzią było zaproszenie do współpracy. Każdy może spróbować i zobaczyć, ile się dokłada i że jedynym zyskiem jest satysfakcja. Mimo że niewiele osób bierze czynny udział w pracach organizacji, to cieszy się ona powszechnym szacunkiem i poważaniem. Zapytany o źródło sukcesu, Andrzej Samek odpowiada: "Myślę, że przede wszystkim potrzebni są ludzie. Grupa zapaleńców, bo nie mówimy o całej miejscowości. Nie zmusi pan nikogo, żeby się zapisał do patrolu czy do stowarzyszenia. Musi być trzon - 15-20 osób, takich jak my, którzy cały swój wolny czas poświęcają dla dobra społeczeństwa. Jak nie będzie zapaleńców, to nie wypali nic. Nigdy. Nasza grupa nie jest liczna, ale zgrana i dobrze się uzupełniamy. Każdy jest z innej branży i gdyby nie stowarzyszenie, pewno nigdy byśmy się nie spotkali. Połączyła nas idea, żeby ratować Spychowo". A Waldemar Popielarczyk dodaje: "Trzeba pielęgnować więzi, jakie między nami się potworzyły. Najważniejsze to regularnie spotykać się. Spotykamy się przynajmniej raz w miesiącu. To powoduje, że te więzi są podtrzymywane, że się jeszcze nie rozlecieliśmy".
Niewielka, ale dobra ojczyzna
Ujmujące jest to, że Spychowianie znają i akceptują swoje miejsce na ziemi. Nie myślą jak politycy, czyli w krótkiej, doraźnej perspektywie, lecz ich wizja wybiega w przyszłość. Bodźcem do działania nie jest myśl o tymczasowych profitach, lecz troska o istnienie Spychowa, o kolejne pokolenia, które wyemigrują, jeśli nie stworzy się im atrakcyjnych warunków do życia. U podstaw ich działania leży myśl: Jesteśmy stąd, TU jest nasze miejsce, jeśli będziemy potrafili o nie dbać, to będzie można w nim żyć tak samo dobrze, jak gdzie indziej - a może nawet lepiej. Waldemar Popielarczyk mówi o tym tak: "Wychowuję swoje dzieci w takim duchu, że Spychowo to jest ICH miejsce na ziemi". A Andrzej Samek uzupełnia: "Mój syn mieszka w Warszawie, ale jestem przekonany, że gdybym zadzwonił do niego i powiedział: »Marcin, mam dla ciebie pracę tu na miejscu«, to nie zastanawiałby się minuty nad powrotem".
"Przyjazne Spychowo" rozpoczęło czwarty rok działalności. Jej efekty dostrzegają już wszyscy mieszkańcy. Najlepiej odczuwają to lokalni drobni przedsiębiorcy, którzy stają się coraz większym wsparciem dla stowarzyszenia. Widzą coraz wyraźniej, że lokalna gospodarka to system naczyń połączonych. Pan Krzysztof - właściciel pensjonatu "Leśny zakątek" - mówi: "Sam nie jestem członkiem stowarzyszenia, ale bardzo chętnie pomagam i jestem całym sercem przy inicjatywie, bo zwyczajnie mam w tym interes. Każdy chętnie pomaga, bo czuje efekty. Stowarzyszenie wspierają właściciele pensjonatów, sklepikarze, właściciel piekarni i inni. Ja już czuję się za stary, żeby na przykład jeździć na patrole, ale ile mogę, to wspieram ich aktywność. Dobrze, że są tacy zapaleńcy, jak pan Andrzej i inni. Widzą to też przyjezdni. Mam takich klientów, którzy przyjechali pierwszy raz trzy lata temu i teraz pojawiają się co roku. We wszystkim musi zaistnieć taki punkt przełomu. To tak, jak na wiosnę wychodzą gospodynie i zaczynają sprzątać przed domem, najpierw jedna, potem druga, trzecia, aż zostanie osiągnięta pewna masa krytyczna i cała okolica pięknieje. Im w stowarzyszeniu właśnie coś takiego się udało".
Na potrzeby imprez organizowanych w Spychowie młodzież ze szkoły średniej założyła bractwo rycerskie. Sklepikarze na potęgę odnawiają witryny, pensjonaty także odczuwają napływ chętnych do wypoczynku u nich. Miejscowość z sezonu na sezon robi się coraz bardziej atrakcyjna. Już dawno przestało chodzić tylko o zapewnienie bezpieczeństwa. Integracja ma zasięg dużo szerszy. Na imprezach w Spychowie bawi się cała gmina. Zarząd stowarzyszenia zapraszany jest na wszystkie ważniejsze wydarzenia w okolicy. Tu otwarcie gimnazjum, tam inna impreza kulturalna. Każda okazja jest dobra do nawiązywania nowych kontaktów, wymiany doświadczeń i zacieśniania już istniejących więzi.
- "Coraz milej się tu żyje - mówi Andrzej Samek. - Przychodząc tu do pensjonatu, czuję się, jakbym był u siebie w rodzinie. Gdzie się nie pójdzie, to są drzwi otwarte i tak fajnie się wtedy rozmawia, a nie jak z petentem, którego traktuje się jak zło konieczne".
Dwa światy
Porównując te wypowiedzi z liberalnym tonem mass-mediów, zachęcających do wyścigu szczurów i dbania tylko o własne interesy, działania Spychowian wydają się mało "trendy". Zamiast zazdrośnie walczyć o "swoje", mówią o tym, że większy efekt przynosi dzielenie się i wzajemne wspieranie. Taki proces można śmiało nazwać odradzaniem się wspólnoty. To zapomniane dzisiaj, a dla wielu środowisk podejrzane słowo powinno stanowić sedno życia każdej społeczności. Swoim brzmieniem przypomina nam, że oprócz tego, co własne, istnieje także to, co wspólne i powinniśmy o nie dbać równie mocno, jak o prywatny interes. To wspólne tworzy przestrzeń publiczną, miejsce dla wymiany doświadczeń, konfrontacji poglądów, życia w grupie. Spierając się, dyskutując, spotykając, społeczeństwo zamienia się w obywateli, dużo bardziej odpornych na propagandę niż wyalienowani konsumenci. Może dlatego słowo wspólnota wywołuje taką panikę wśród wielu ortodoksów liberalizmu zarówno gospodarczego, jak i obyczajowego.
Andrzej Samek poproszony o podsumowanie, jaka najistotniejsza zmiana nastąpiła w życiu mieszkańców, mówi: "Najważniejsze co się zmieniło, to to, że sąsiad z sąsiadem chce się spotkać przy kuflu piwa, a nie siedzieć w domu przed telewizorem. Zaczynają rozmawiać o swoich problemach, dyskutować, a wcześniej mijali się na ulicy i szli do domu gapić się w to pudło. Dzisiaj chcą się bawić, spotykać, po prostu obudzili się". Waldemar Popielarczyk dodaje: "A dla nas, kiedy siądziemy sobie późno w nocy za kulisami organizowanej od miesięcy imprezy, przy jakimś piwku, kiedy nic nie zostało już do zrobienia, to najważniejsze jest - i to jest największa satysfakcja - wyjrzeć z namiotu i popatrzeć, jak się naród bawi. To jest dla nas zapłata...".
Szymon Surmacz
Blog pisma NOWY OBYWATEL
Piszą:
Kontakt Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Piotrkowska 5 90-406 Łódź
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka