Wspomnienie Ryszarda Bugaja o znanych mu ofiarach tragedii smoleńskiej.
Znałem sporo osób, które zginęły w katastrofie pod Smoleńskiem. Z niektórymi byłem bardzo blisko do końca, albo w pewnym okresie mojego życia. Oprócz Lecha Kaczyńskiego, chcę wspomnieć Izę Jarugę-Nowacką. Co prawda kilka lat temu, gdy przystąpiła do SLD, nasze drogi się rozeszły, ale kiedyś byliśmy w bliskiej przyjaźni. Zawsze uważałem i uważam, że była bardzo sprawna w działaniach, które prowadziła. Nie różniliśmy się istotnie w poglądach na problemy kobiet, czy in vitro. W moim przekonaniu była bardzo wydajnym rzecznikiem tych spraw. W wymiarze osobistym to jest oczywiście straszny dramat rodzinny. Znam dość dobrze jej męża, zresztą dzisiaj z nim rozmawiałem telefonicznie. To była katastrofa, która przerwała misję Izy.
Drugą osobą, o której chciałbym powiedzieć trzy słowa, jest Paweł Wypych. Był człowiekiem bardzo sprawnym, wyróżniającym się w Kancelarii Prezydenta, z dobrym oglądem sytuacji politycznej, z pewną przenikliwością polityczną, a do tego pracowitym. Osierocił niepełnoletnie dzieci... Będzie mi go brakować. Ewoluował w stronę przekonań prospołecznych. Przez krótki czas był szefem ZUS-u, miał bardzo krytyczny stosunek do szeregu rozstrzygnięć reformy z 1999 r., w szczególności do funkcjonowania Powszechnych Towarzystw Emerytalnych. Był jedną z tych osób w Kancelarii, które przypominały prezydentowi o sprawach socjalnych, choć sam Lech Kaczyński zawsze przywiązywał do nich dużą wagę.
Nie sposób nie wspomnieć o zupełnie innej, co do wieku i co do pozycji, osobie – mam na myśli Anię Walentynowicz. Byłem na obchodach jej 80-lecia, zorganizowanych w Pałacu Prezydenckim. Znałem ją od 1980 r, od Pierwszej „Solidarności”. Reprezentowała bardzo ostre racje, motywowane moralnie, co w pewien sposób naturalnie prowadziło do konfrontacji z Wałęsą, który zawsze był człowiekiem pewnej gry. Po latach myślę, że to była przyczyna ich konfliktu, chwilami bardzo nieprzyjemnego, po obydwu stronach. Natomiast to, co na mnie zrobiło wrażenie podczas niedawnych, ostatnich rozmów, to ogromna przenikliwość myślenia i widzenia spraw, świeżość ocen. Byłem zaskoczony, w najlepszym sensie tego słowa. Śmierć Ani Walentynowicz to śmierć pewnej legendy.
Troszeczkę podobną figurą, z tego punktu widzenia, był Krzysztof Putra, również znany mi z okresu Pierwszej „Solidarności”. Kiedy go poznałem, był mechanikiem, pracował w Fabryce Przyrządów i Uchwytów w Białymstoku. To był zakład bardzo zaawansowany jeśli chodzi o produkcję maszynową. Krzysio był bardzo zbulwersowany jego losami po prywatyzacji. Uważał, że klęska tego przedsiębiorstwa jest symbolem procesów, które w wolnej Polsce nie powinny mieć miejsca. Myślę, że to go pokierowało do podnoszenia problemu biznesu, który nie liczy się z ludźmi i pozycją polskiej gospodarki, a nastawiony jest jedynie na osiąganie krótkoterminowych zysków.
Lecha Kaczyńskiegorównież znałem od bardzo dawna, ale dość słabo. Nasze drogi rzadko się przecinały, z racji miejsca zamieszkania. Trochę bliżej poznałem go w okresie parlamentarnym, a przez ostatnie półtora roku – bardzo dobrze. Jak najbardziej dołączam się do tych wszystkich, którzy mówią, że był człowiekiem ciepłym, o bardzo autentycznych relacjach z ludźmi. Myślę też, że miał pewną wizję Polski, niezbyt uporządkowaną i chyba nie zapisaną, np. w publicystyce. Rozmowy z nim i obserwacja jego zachowań każą mi powiedzieć, że to było swoiste skojarzenie trzech kwestii, osobiście bardzo mi bliskie. Po pierwsze, był przekonany, że Polskę stać na suwerenność; że to nie jest tak, że we współczesnym świecie nie ma już przestrzeni na niezależność, szczególnie kraju dość dużego i „dobrze wyposażonego” przez tradycję historyczną. Trudno było mu sobie wyobrazić, by oparciem dla takiej niezależności mogła być Unia Europejska. Nie był wrogi członkostwu Polski we Wspólnocie, ale miał przekonanie, że trudno nam będzie mieć duży wpływ na kształtowanie polityki unijnej. Drugi bliski mi element to rodzaj wrażliwości społecznej, przy czym ta jego wrażliwość była trochę, jeśli mogę tak powiedzieć, „prawicowa”. Miał mocne przekonanie, że nie można budować systemu gospodarczego opartego o wyścig szczurów, że musi istnieć rozbudowany system opiekuńczy, który podaje ludziom rękę, jeśli jest to im potrzebne. Po trzecie, był antyelitarny, w tym rozumieniu, że model demokracji, który wyznawał, nie był modelem liberalnym, tzn. nastawionym wyłącznie na procedurę. Miał świadomość, że w takim systemie zwykli ludzie mogą po prostu przegrywać.
Myślę, że przed wyborami prezydenckimi stanął przed ogromnym dylematem. Jego partia, Prawo i Sprawiedliwość, idei Polski Solidarnej najpierw na dobrą sprawę nie praktykowała, a potem nawet werbalnie pozostawiła ją na marginesie. Oczekiwano od niego zachowań bardziej elastycznych, znalezienia się w postpolityce. On chyba rozumiał, że pryncypialne zachowania są źródłem jego kłopotów i dylematów. Szczerze mówiąc nie wiem, co by zrobił w kampanii wyborczej, a co tu dużo mówić – był trochę zakładnikiem PiS, gdyż chyba nie miałby żadnych szans, gdyby próbował iść do wyborów bez instytucjonalnego zaplecza. Bardzo się obawiam, by jego prezydentura nie została zinterpretowana jednostronnie, jako politycznie prawicowa, oraz aby nie stał się monetą przetargową w kampanii prezydenckiej.
Ryszard Bugaj