Ponury Wtorek Ponury Wtorek
66
BLOG

Tak zwana "debata", czyli trochę z innej beczki

Ponury Wtorek Ponury Wtorek Polityka Obserwuj notkę 1

Przed chwilą zakończyła się druga, ostatnia przed wyborami prezydenckimi tak zwana "debata" kandydatów na ten najważniejszy urząd w państwie. Czemu tak zwana? Główny artykuł na serwisie rzeczpospolita.pl, traktujący właśnie o tej "debacie", opatrzony jest wielkim nagłówkiem "Kłótnia zamiast debaty". Pierwsze zdanie z artykułu:

Podczas drugiej debaty prezydenckiej Bronisława Komorowskiego i Jarosława Kaczyńskiego nie zniesiono zakazu zadawania sobie nawzajem pytań, ale kandydaci w niemal każdym zdaniu spierali się ze sobą.

Miałem do tej pory wrażenie, że debata polega właśnie na interakcji jej uczestników, na dyskusji, lub, nieco ostrzej, spieraniu się ze sobą. Tymczasem byliśmy świadkami jakiegoś dziwnego medialnego wydarzenia, którego formuła pasuje do starcia kandydatów na prezydenta jak jeżozwierz na wystawę rasowych psów. Nie wiem, na co liczyli autorzy tego pomysłu - czy zdawało im się, że obaj kandydaci będą pokornie odpowiadać na pytania trójki dziennikarzy nie wdając się w dyskusje z oponentem? Byłoby to sztuczne i krępujące, zarówno dla kandydatów - szczególnie Jarosława Kaczyńskiego, pełnego energii i woli działania - jak i dla widzów, którzy doskonale zdawaliby sobie sprawę z nienaturalności takiej sytuacji. Kiedy zatem plastikowy erzac debaty, jakim chciała nas uraczyć TVP 1 wymykał się z tych narzuconych i niepasujących ram, kiedy kandydaci zaczynali szermować argumentami - marszałek Komorowski miał ich znacznie mniej, jednak braki te nadrabiał pokaźnym arsenałem insynuacji - to byli mitygowani przez prowadzących "debatę" i spychani z ringu z powrotem na wyznaczone im pozycje w narożnikach. Teraz, po zakończeniu całego przedstawienia, jest ono określane mianem "kłótni", choć po prawdzie kłótnia ma w sobie więcej z debaty, na przykład dynamikę i potencjał, niż miało mieć zakładane przez organizatorów odpytywanie kandydatów przez dziennikarzy jak uczniów przy tablicy w szkole.

Jarosław Kaczyński wyciągnął wnioski z poprzedniej "debaty", i z przyniesionych do studia telewizyjnego materiałów zrobił dobry użytek - nie tylko przypominając, że swoje współczucie i chęć pomocy powodzianom Komorowski wyraził znanymi już słowami o przyjemności, jakiej doznawał odwiedzając pozalewane domy i gospodarstwa. Prezes Prawa i Sprawiedliwości, w odpowiedzi na deklaracje marszałka Sejmu o wrażliwości społecznej i jego zamiarze dotowania potrzebujących grup i instytucji, wyliczył około dziesięciu (nie pamiętam dokładnie ile) ustaw i projektów, przeciw którym wypowiedział się Komorowski; zniżki dla studentów, pomoc śląskiemu centrum tranplantologii czy wspieranie domów dziecka to tylko kilka pomysłów, przy okazji których marszałek dał wyraz swej trosce o innych w sposób co najmniej dziwaczny. On sam był w stanie zdobyć się jedynie na pokazanie kolorowego diagramu, którym wymachiwał triumfalnie przed kamerą, twierdząc, że oto ma dowód zakłamania Kaczyńskiego. W istocie na kartce tej mogło znajdować się dokładnie wszystko, i nikt rzetelny nie potraktuje poważnie liczb wziętych z sufitu bez możliwości ich zweryfikowania - a takiej możliwości marszałek Sejmu ani swemu konkurentowi, ani widzom nie dał, bo też i dać nie mógł.

Niegodne, choć absolutnie do przewidzenia było zagranie przez marszałka śmiercią Lecha Kaczyńskiego. Był to jedyny moment, w którym chłodny i spokojny prezes Prawa i Sprawiedliwości mógł się zachwiać, na szczęście tak się nie stało. Znamienne, że gdy Kaczyński mocno podkreślał konieczność wyrugowania z języka dialogu publicznego odzywek chamskich i plugawych, które podsumował jako "język Palikota", i wzywał do budowania Polski na fundamencie prawdy, nie doczekał się odpowiedzi ze strony Komorowskiego - ten jak ognia unikał zagłębiania się w owe zapewne nieznane rejony prawdy i kultury osobistej. Pal sześć powtarzane przechwałki Komorowskiego o byciu ojcem piątki dzieci (w zasadzie szóstki, co sam przyznał w poprzedniej "debacie", a co bloger Smok Gorynycz poddał bardzo rzeczowej i trafnej analizie; polecam). Gdyby to ilość dzieci była wyznacznikiem kompetencji do pełnienia urzędu prezydenta, Janusz Korwin-Mikke z szóstką potomstwa wygrałby w pierwszej turze... Ale nie jest. Podobnie pal sześć kilka nowych bon mocików, jakie zaserwował nam Komorowski - mówienie o "mocarstwie postkolonialnym" czy nazywanie przeszczepów "śliską sprawą" to właściwie nic specjalnego, przyzwyczaił nas bowiem pan marszałek do znacznie ciekawszych wypowiedzi.

Nie rozumiem jednak jego ostatniego gestu - na co liczył, podając do podpisu Jarosławowi Kaczyńskiemu egzemplarz konstytucji z napisanym na pierwszej stronie zdaniem "Zgoda buduje, bo Polska jest najważniejsza"? Twierdzi, że chce go wystawić na licytację podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy - okej, może i tak, choć nie zdziwiłbym się, gdyby za jakiś czas, jeżeli Kaczyński wybory wygra, marszałek wyciągnął tę konstytucję na konferencji prasowej i zaczął oskarżać Jarosława Kaczyńskiego o niedotrzymywanie obietnic przedwyborczych. Już widzę czerwoną twarz Komorowskiego, wywijającego konstytucją i krzyczącego: "Znów pan jątrzy i wzbudza niepokoje, mimo, że przed wyborami podpisał się pan wraz ze mną pod zdaniem <<Zgoda buduje>>! Aż tak nisko pan ceni swój podpis i honor?". Nie mam pojęcia, jaki pomysł dotyczący tej konstytucji wylągł się w głowach sztabowców PO. Zdaje się, że plan, jaki by nie był, spalił na panewce - choć oczywiście może to być coś długofalowego, bowiem w przypadku polskiej polityki wszystkie, nawet najbardziej absurdalne sytuacje należy traktować poważnie i rozważać jako możliwy scenariusz. Niestety.

Jestem niemal pewien, że jutro pani Kidawa-Błońska albo inny ze sztabowych koryfeuszy Bronisława Komorowskiego ogłosi go pewnym i całkowitym zwycięzcą drugiej "debaty". Taka zagrywka jest nie tylko prawdopodobna (wykorzystano ją już poprzednio), nie tylko dozwolona (tonący brzytwy się chwyta, a jak widzimy PO panicznie boi się wygranej Jarosława Kaczyńskiego), ale nie jest też niczym nowym. Artur Schopenhauer w swojej słynnej "Erystyce, czyli sztuce prowadzenia sporów" wylicza m. in.

"Wybieg 13.
Bezwstydną sztuczkę urządzamy wówczas, kiedy po kilku pytaniach, na które przeciwnik odpowiedział tak, iż z odpowiedzi tych nie można skorzystać dla wyprowadzenia pożądanego wniosku, stawiamy wniosek jako dowiedziony i wykrzykujemy go z tryumfem."

Po lekkiej modyfikacji - jak znalazł. Wprawdzie argumentów marszałek przez całą "debatę" nie znalazł, potrafił jedynie wygadywać bzdury i reagować agresją na merytoryczne wypowiedzi Kaczyńskiego, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, aby ogłosić, że to właśnie Komorowski zwyciężył. Jak ktoś nie widział debaty - pewnie uwierzy. W "bezwstydnych sztuczkach" zaś cała Platforma ma duże doświadczenie.

Napastnik Polonii Ciemnogród. Moje konto na YouTube Wyobraźmy sobie, że któryś z PISowskich notabli, np. Z. Ziobro, pisze na swoim blogu, iż nie jest prawdą, że ś.p. poseł Karpiniuk zginał w Smoleńsku, że widział go wczoraj na dworcu w Kołobrzegu/Koszalinie... Wie Pan, jakby zareagowały media? Pewnie i Pan, i ja nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić tej nawałnicy. Chinaski, "Upadek Platformy: Palikot rży nad trumną Gosiewskiego". Nauczyciele, gratuluję wam podwyżki! Co prawda podwyżki podatków, zamiast pensji, ale mniej więcej Komorowski mówił prawdę. Podwyżki będą, niech nikt nie mówi, że nie! seawolf, "Zielona wyspa, godzina 20:05" - Krzyż przed Pałacem Prezydenckim umieścił diabeł! I jest to miejsce siania nienawiści. - Jeżeli szaleństwu [PiS-u] nie powie się stanowczo 'dość tego', to w tym najlepszym przecież od wieków czasie dla Polski zafunduje nam ono nie zwycięstwo dobra nad złem, lecz piekło, jakiego dawno nie widzieliśmy - Waldemar Kuczyński

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka