1.
"Rzeczpospolita" donosi, że z konta śp. Andrzeja Przewoźnika, tragicznie zmarłego sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, ktoś wypłacił sześć tysięcy złotych, używając do tego celu karty bankowej, którą Przewoźnik miał przy sobie w chwili śmierci w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. Zaginęły też podobne karty, należące do posłanki PiS, Aleksandry Natalli-Świat, choć z jej konta żadne pieniądze nie zniknęły.
Jest to oczywista bzdura. Rosyjska prokuratura, prowadząca śledztwo z należytą starannością, zapewniła przecież polski rząd i polskich obywateli, że wszystkie rzeczy osobiste ofiar tragicznego wypadku zostały należycie zabezpieczone przez rosyjskich ekspertów natychmiast po katastrofie. Wielokrotnie słyszałem premiera Tuska, który zapewniał, że śledztwo prowadzone jest przez naszych przyjaciół Rosjan bez zarzutu, i że on, premier, ma do rosyjskich śledczych pełne zaufanie. Wniosek jest jeden: dziennikarze "Rzeczpospolitej", tuby pisowskiej, umyślnie szerzą kłamliwe oszczerstwa, przepełnieni nienawiścią i pragnieniem zburzenia pięknej, niedawno ogłoszonej odgórnie przyjaźni polsko-rosyjskiej.
A na poważnie: jeżeli chodzi o tak zwane "śledztwo" w sprawie "wypadku" smoleńskiego, niewiele rzeczy jest mnie w stanie już zdziwić. Miękki, budyniowaty polskojęzyczny rząd naszego kraju, oddając całe dochodzenie w ręce putinowskich prokuratorów, specjalistów od ukręcania niewygodnych spraw, świadomie i faktycznie zrzekł się suwerenności. Było to do przewidzenia, choć niektórzy mogli żywić po cichu nadzieję, że jakimś cudem Tusk stwardnieje i postawi się tawariszom zza wschodniej granicy. Nie stwardniał. Cała sprawa była opisywana i komentowana już tyle razy przez najróżniejszych dziennikarzy i blogerów, że nie będę jej w tej notce poświęcał więcej miejsca.
Informacje podane przez "Rzeczpospolitą" potwierdziła już żona śp. Andrzeja Przewoźnika. Za "Rz":
Polskie organa ścigania powiadomiły Rosjan natychmiast po stwierdzeniu braków na koncie. Rosjanie już podobno namierzyli sprawców kradzieży, ale wciąż nie wiadomo, kim oni są, ani czy zostali już zatrzymani.
Czyli wsio kak zwykle: wschodni towarzysze może coś wiedzą, może nie, tak naprawdę czort jeden zna faktyczny stan rzeczy, a już na pewno prędzej sam Książę Piekieł zażąda sprawiedliwości w sprawie Smoleńska, niż Rosjanie powiedzą nam prawdę - o ile nie będzie to leżało w ich bezpośrednim interesie. Cała sprawa jest, oczywiście, skandaliczna (jak większość informacji ze "śledztwa", jakie do nas docierają), i ktoś mógłby się zastanowić, na przykład, nad następującym waprosam: jeżeli karty śp. Przewoźnika użyto trzykrotnie, po raz pierwszy w dniu katastrofy 10 kwietnia, a następnie 11 i 12 kwietnia, to dlaczego dowiadujemy się o tym dopiero teraz, prawie dwa miesiące po fakcie? Nie chodzi tu o nawet sumę, jaka zniknęła z konta. Wprawdzie dla statystycznego Rosjanina 60 tysięcy rubli (jeden złoty - około 10 rubli) to mnóstwo pieniędzy, skoro dobrze zarabiający urzędnicy biorą (oficjalnie) 25 tysięcy rubli na rękę, ale o sam fakt wykorzystania karty bankowej ofiary katastrofy lotniczej w dniu tej katastrofy, a następnie przez dwa kolejne dni - jest wystarczająco szokujący! Całej sprawie jeszcze większej pikanterii dodaje fakt, że przecież rodziny ofiar odbierały od Rosjan rzeczy osobiste tragicznie zmarłych bliskich, znalezione na miejscu katastrofy! Czyżby usłyszały wtedy, że to co otrzymują to wszystko? Że niczego więcej na pewno nie znaleziono? Czy z tego wynikały próby spalenia tych rzeczy osobistych przez polską prokuraturę - czy były to kolejne próby niszczenia dowodów?
2.
Cytując klasyka, Wielkiego Reżysera z Łazienek, "w drugiej sprawie chcę powiedzieć". Dzisiejszy "Fakt" opisuje kolejną zagadkę związaną z "wypadkiem" smoleńskim, konkretnie: brak synchronizacji zdarzeń wynikających ze stenogramów rozmów, przekazanych nam przez "przyjaciół Moskali". Otóż rosyjska elektrownia o godzinie 8:39:35 zanotowała przerwanie linii wysokiego napięcia w rejonie Smoleńska. Raport urzędu energetycznego Smoleńsk Energo tłumaczy to tym, że polski tupolew, spadając, zahaczył o przewody wysokiego napięcia i zerwał je.
Dobra, teraz zaglądamy do "stenogramów". I co tam znajdujemy? Według nich, o godzinie 8:39:35 samolot Tu-154 wiozący polskiego prezydenta i 95 innych osób znajdował się na wysokości 400 metrów nad ziemią. Druty wysokiego napięcia umieszczone są na wysokości 20 metrów. Oprócz zamieszania z przestrzenią, mamy też, oczywiście, zakrzywienie czasu w postaci siedmiu różnych godzin podawanych jako godziny rozbicia się polskiego samolotu. Są to:
- 8:56. Tę godzinę usłyszeliśmy jako pierwszą, już kilkadziesiąt minut po katastrofie.
- 8:41. Po kilkunastu dniach okazało się, że pierwsza wersja była fałszywa, i ten czas zaczęto podawać jako prawdziwy czas katastrofy tupolewa. Od pierwszej różni się kwadrans.
- 8:51. Kolejna wersja to ta podawana w raporcie służb ratunkowych.
- 8:39:35. Według raportu służb energetycznych, to o tej godzinie Tu-154 zerwał linie wysokiego napięcia.
- 8:50. Według wypowiedzi ministra Szojgu, o tej godzinie samolot znikł z radaru. Minister podtrzymywał tę wersję przez kilkanaście pierwszych dni, dopóki oficjalnie obowiązywał pierwszy wariant czasowy.
- 8:36. Korespondent Polsatu Wiktor Bater relacjonował, że "pierwszą informację" o katastrofie otrzymał o 8:40, "czyli praktycznie cztery minuty po katastrofie".
- 8: ??. Skąd te "??", spytacie Państwo? Otóż według stenogramów, o godzinie 8:39:57, to jest 22 sekundy po czasie podanym przez raport służb energetycznych, pada z wieży komenda "400" - oznaczająca, że samolot jest na wysokości właśnie 400 metrów nad ziemią. Nie jest zatem możliwe, aby chwilę wcześniej, spadając, przeciął kable energetyczne. Stąd też musimy przyjąć, że istnieje też siódma wersja godziny upadku i rozbicia się Tu-154.
Jeszcze jedna wisienka na tym raczej zatrutym torcie: "Rzeczpospolita" podaje relację jednego z członków załogi Jaka, obecnej na lotnisku w chwili katastrofy. Mówi on, że "słyszał ryk silników, a potem trzaski i eksplozje". Gdy z budynku lotniska, zaraz po rozbiciu się samolotu (przypomnę, z powodu mgły nie dało się zobaczyć samolotu, który runął kilometr od płyty lądowiska) wyszedł umundurowany mężczyzna, ów członek załogi Jaka zadał mu pytanie: Co się stało z naszym tupolewem?. Padła odpowiedź: Odleciał.
Kim był ów umundurowany mężczyzna? Dlaczego tak odpowiedział, skoro przebywał w budynku wieży i miał dostęp do urządzeń monitorujących? Co się z nim stało później? Czy mógł to być ten sam człowiek, który według doniesień prasowych, weryfikowanych przez wojskową prokuraturę warszawską, przebywał wraz z kontrolerami w budynku wieży lotniska Siewiernyj? Jeżeli tak, to kto go tam wpuścił i po co? Czy to prawda, że całą załogę Jaka zagnano zaraz po katastrofie do samolotu i nie wypuszczano przez kilka godzin? Czy poznamy odpowiedzi na te pytania?
Niestety, doświadczenie uczy, że jedynie naiwny (lub głupi) oczekiwałby od Tuska, rządu czy jakichkolwiek innych organów twardych, zdecydowanych, nawet agresywnych wystąpień w sprawie tej największej, precedensowej katastrofy ostatnich dziesięcioleci. Zwłaszcza, że rząd polski sam ochoczo zrzekł się wszystkich instrumentów i narzędzi nacisku na Rosjan, jakimi dysponował, dobrowolnie przyjmując w komisji "wyjaśniającej" tragedię smoleńską rolę paprotki, i to dość uschniętej.
EDYCJA 18:55: dodałem jeszcze dwie godziny katastrofy (początkowo wyliczyłem "tylko" pięć), jakie się głośniej lub ciszej przewijały w mediach, a które to byli mi uprzejmi przypomnieć w komentarzach 1maud i Matterhorn, za co dziękuję. To czyni już w sumie siedem różnych czasów...
Dodałem też dwa akapity: o "odleciał" i z pytaniami.
Napastnik Polonii Ciemnogród.
Moje konto na YouTube
Wyobraźmy sobie, że któryś z PISowskich notabli, np. Z. Ziobro, pisze na swoim blogu, iż nie jest prawdą, że ś.p. poseł Karpiniuk zginał w Smoleńsku, że widział go wczoraj na dworcu w Kołobrzegu/Koszalinie... Wie Pan, jakby zareagowały media? Pewnie i Pan, i ja nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić tej nawałnicy.
Chinaski, "Upadek Platformy: Palikot rży nad trumną Gosiewskiego".
Nauczyciele, gratuluję wam podwyżki! Co prawda podwyżki podatków, zamiast pensji, ale mniej więcej Komorowski mówił prawdę. Podwyżki będą, niech nikt nie mówi, że nie!
seawolf, "Zielona wyspa, godzina 20:05"
- Krzyż przed Pałacem Prezydenckim umieścił diabeł! I jest to miejsce siania nienawiści.
- Jeżeli szaleństwu [PiS-u] nie powie się stanowczo 'dość tego', to w tym najlepszym przecież od wieków czasie dla Polski zafunduje nam ono nie zwycięstwo dobra nad złem, lecz piekło, jakiego dawno nie widzieliśmy - Waldemar Kuczyński
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka