Freepik - pl.freepik.com/darmowe-zdjecie-wektory/szablon
Freepik - pl.freepik.com/darmowe-zdjecie-wektory/szablon
Gajowy-Marucha Gajowy-Marucha
8488
BLOG

Media, pieniądze i polityka. Komu jest potrzebna legenda o Potworze Koronawirusie. cz.4.

Gajowy-Marucha Gajowy-Marucha Polityka Obserwuj notkę 7

„Kłamstwo obiegnie dookoła połowę świata zanim prawda zdąży włożyć buty”

- Mark Twain

Tytuł tej części trąca o banał, ponieważ konkluzją prawie każdej dyskusji o świecie, jest właśnie to, że pieniądze, media i politycy stoją za każdym przekrętem, wojną lub kryzysem. Jest to nawiasem mówiąc jeden z powszechnie funkcjonujących mitów, które tłumaczą nam dlaczego rzeczywistość jest taka, jaka jest. Ten wyjaśnia nam, że za wszystko co złe odpowiadają skorumpowani politycy, pazerni bankierzy oraz zakłamane media. Postaram się pokazać, że analityczne podejście do tych kwestii pozwoli nam wyjść poza ten uproszczony obraz świata i spostrzec wiele ciekawych związków przyczynowo – skutkowych w tym banalnym stwierdzeniu.

Zachęcam tych, którzy nie czytali poprzednich części, do zapoznania się przede wszystkim z dość długą i mocno uargumentowaną częścią 2 pt. „Fikcja pandemii”, ponieważ nie ma wg mnie sensu czytać dalej, jeśli nie zrozumiemy, że pod względem naukowym nie ma żadnej ogólnoświatowej epidemii. Tu nie chodzi o to, że „zagrożenie zostało wyolbrzymione”, tylko o całkowitą fikcję. Nowoodkryty wirus jest w populacji na pewno od jakiegoś czasu, jest relatywnie słabo zaraźliwy i dość mało śmiertelny. Lokalnie występujące tzw. dodatkowe zgony to efekt totalnej paniki, która doprowadziła do załamania opieki nad starszymi i zakorkowała służbę zdrowia, oraz - najprawdopodobniej - leczenia większości zdiagnozowanych lekiem, który dla sporej części z nich okazał się po prostu śmiertelny.

W części 1 ("Dlaczego ludzie uwierzyli?" przedstawiłem dość nietypowe podejście do tematu rzekomej pandemii od strony antropologiczno – socjologicznej. Ludzie posiadają wizję świata niezależną od tego, co byśmy nazwali prawdą, ponieważ żyjemy na co dzień legendami i mitami. Mówiąc inaczej, mamy w głowie paradygmaty społeczne, które traktujemy jak rzeczywistość (narrację o świecie) oraz oczywistość (wyjaśnienia dlaczego rzeczywistość jest taka, jaka jest). Sama w sobie legenda o pandemii – mimo że jest ewidentnie sztucznie wykreowana (głównie dzięki przeciwstawieniu oficjalnej wersji wyłącznie paranoidalnych teorii spiskowych typu nanoszczepionki i anteny 5G) - nie jest taka straszna. Tak naprawdę potencjalnie niebezpieczne są związane z nią mity, czyli: koronaszczepionka, która ma rzekomo ocalić nas przed zagładą; koronakryzys, czyli wytłumaczenie dla kryzysu i zmian światowego systemu gospodarczego; oraz nowa normalność, czyli wytłumaczenie na nowy porządek społeczny.

Zagadnieniem, które wymagało wyjaśnienia, jest to, dlaczego ludzie tak powszechnie przyjęli jedną jedyną narrację o paraliżującej świat pandemii. Było to możliwe tylko i wyłącznie dzięki mechanizmom globalnej paniki, której warunki opisałem w cz.3 (Mechanizm globalnej paniki). Nowe interaktywne media, społeczeństwo posiadające ogłupiałe lub wykreowane przez media elity, oraz rządy wdrażające odpowiednie przepisy, umożliwiły wprowadzenie świata właśnie w taki stan, gdzie racjonalność i zdrowy rozsądek zostały zawieszone na kołku. Jest to panika całkowicie indukowana i o ile w cz. 3. skupiłem się na aspekcie psychologicznym tego zjawiska, to w tej części przeanalizuję przyczyny i skutki działań rozmaitych centrów decyzyjnych. 


Medialne manipulacje

image

Z Freepik

Wydarzenia medialne a jeszcze większa władza mediów....

Środki masowego przekazu – media – według wszelkich teorii, ale też powszechnej wiedzy mają moc nie tylko kształtowania opinii, ale także skłaniania ludzi do jej wyrażania lub powstrzymywania się od niej. Jeszcze większą ich władzą jest moc tworzenia wydarzeń medialnych, które można przyrównać do religijnej mocy organizacji życia społeczeństw. Określają, co jest ważne oraz co i w jaki sposób można celebrować (OPRACOWANIE DO SCIĄGNIĘCIA – POLECAM). Każda taka pandemia to okazja dla studiów antropologicznych lub socjologicznych (i wszystkich innych nowych dyscyplin) nad tym, jak wydarzenie medialne wykreowało postawy społeczeństw (o tej, to będzie można książki pisać i doktoraty seriami robić). Zwróćmy uwagę, że w wydarzeniu medialnym odbiorcy mediów mają swoją rolę do odegrania, a zawsze w zależności do rodzaju wydarzenia istnieje dominujący przekaz. Idąc za cytowanym opracowaniem (jeszcze raz – POLECAM powyższe opracowanie ściągnąć i przejrzeć do tabelki pod koniec), jeśli przyjmiemy, że pandemia to szczególny rodzaj katastrofy, to dominującym przekazem jest „przetrwamy” osadzony w konwencji filmu katastroficznego, a rolą do odegrania jest demonstracja woli przetrwania. Dlatego nie jest dziwne, że tak wiele osób głosiło „#zostańwdomu” oraz było Świadkami Pandemii. Oni po prostu z poczucia społecznego obowiązku odegrali swoje role, natomiast osoby takie jak ja były kimś w rodzaju awanturnika zakłócającego festyn, gościa w dresach na bankiecie, albo kogoś, kto akurat właśnie teraz chce przejechać się po ścieżce rowerowej, gdy idzie procesja Bożego Ciała.

W kontekście legendy o Potworze Koronawirusie użyteczne jest też zjawisko wydarzenia dominującego – tzw. wydarzenia dnia. Jeśli na przykład premier poda się do dymisji, to będzie to przynajmniej przez jeden dzień pierwsze i główne wydarzenie we wszystkich dziennikach, tygodnikach opinii i serwisach internetowych. Tak samo jest z wizytą papieża, prezydenta USA etc. Właściwością świata mediów jest to, że nikt, żadne medium nie może pomijać takiej wiadomości, bo po prostu ona dominuje praktycznie cały przekaz oraz uwagę odbiorców. Jest to więc całkowicie naturalne, że przy osiągnięciu pewnego poziomu paniki wszystkie media, niezależnie od profilu, zajmowały się tylko i wyłącznie koronawirusem. Nie ma w tym żadnego spisku, zmowy i tym podobnych rzeczy. To, co może tylko dziwić to, to, że temat ten był i jest „grzany” aż tak długo i w zasadzie bez żadnej refleksji ze strony dziennikarzy i publicystów. Unifikacja opinii wynika z tego, co opisałem w cz. 1 – czyli stworzenia jednej obowiązującej wersji rzeczywistości, która została przeciwstawiona różnym nieakceptowalnym teoriom spiskowym. Aktywność Świadków Pandemii wynika z utożsamiania się z rolą wydarzenia medialnego, natomiast podsycanie i moderowanie pandemicznego przekazu jest już celowym działaniem największych central medialnych. W pewnym dniu decydenci nagle wstawią inne „wydarzenie dnia” i pandemia w świadomości społeczeństw zacznie wygasać.

Media rządzą światem, a światem mediów rządzą media społecznościowe, co stwierdzono już 10 lat temu (LINK). Zauważono też, że internet zastąpił społeczności, a przez to je też bardzo ogłupił (LINK). W części 3 (Mechanizm globalnej paniki) opisałem już zagadnienie większego wpływu mediów interaktywnych od mediów tradycyjnych (w tym telewizji) na świadomość. Jednak największym zaskoczeniem dla tych, którzy widzą w internecie wolność, jest to, że stał się on nie tylko globalnym animatorem, ale też globalnym cenzorem. Jak ktoś nie wie, jak to działa, to warto żeby przeczytał podlinkowany artykuł (LINK). Jednocześnie ta cenzura nie jest formalnie cenzurą, bo ostatnie wyroki sądowe wskazują, że serwisy są prywatne i nie dotyczy ich gwarancja wolności słowa (LINK). Szereg krajów starało się bronić przed wpływem amerykańskich gigantów rządzących internetem, ale tak naprawdę tylko Chiny były w stanie postawić skuteczną blokadę swoim mieszkańcom na odwiedzanie zakazanych stron (LINK). Ale i w  tym przypadku okazało się jednak, że firmy te złamały swoje (oraz obowiązujące ogólnie na Zachodzie) standardy praw człowieka oraz wolności słowa i dostosowały się do wymogów postkomunistycznego molocha współpracując z firmami zajmującymi się inwigilacją ludności (LINK).

Mało kto pamięta, że jednym z osiągnięć opozycji w PRL-u było zaznaczanie kwadratowymi nawiasami ocenzurowanych fragmentów. Przedtem wycinano i zmieniano całe fragmenty nawet bez wiedzy i zgody autora. Metoda nowy mediów jest podobna. Pewne treści mogą zniknąć, ale też mogą być wypromowane (wyświetlają się użytkownikom jako domyślne propozycje), jak też skazane na dotarcie tylko do bardzo wąskiego grona znajomych (po prostu dany użytkownik traci to, co jest miernikiem siły przekazu, czyli zasięg). Wszystko, absolutnie wszystko, co dotyczy manipulowania świadomością i opinią społeczeństw w internecie przez największe firmy dzieje się w absolutnej ciszy, podczas gdy trąbią one naokoło o wysokich standardach, prawach ludzi do informacji i wolności słowa oraz o ochronie prywatności. Jeśli „Facebook i Google walczą z fałszywymi informacjami na temat koronawirusa” (LINK) oraz „YouTube zablokuje publikowanie materiałów dopatrujących się związku pomiędzy technologią łączności bezprzewodowej 5G a epidemią koronawirusa.” (LINK) to oznacza, że właśnie robią reklamę tym fałszywym i paranoicznym legendom mającym uwiarygodnić oficjalną wersję (mechanizm opisany w cz.1). Pewien odsetek „antysystemowców” jest w społeczeństwie zawsze i właśnie on rzuca się z okrzykiem na tę przynętę, a cała reszta obserwuje to i uważa, że Google i Facebook chronią świat przed fanatykami, którzy chcą palić anteny 5G oraz leczyć wszystkich za pomocą wybielacza do tkanin.

Dużo większym i długofalowym problemem jest to, że media kreują w społeczeństwie elity. A dokładnie, to społeczeństwo traci kontakt ze swoimi elitami a media podsuwają w to miejsce różne „autorytety”. Na przykład list naukowców PAN dotyczący niższej niż zapowiadana śmiertelność koronawirusa nie miał właściwie oddźwięku i nie dociera do społeczeństwa (LINK), ale dla większości ludzi głosem nauki jest to, co mówi dr Tomasz Rożek (bez wątpienia sprawny medialnie), który potrafił pokazywać, że po przyjściu do domu psika spirytusem z góry na swoje buty. To trzeba zobaczyć, bo chyba nie każdy uwierzy na słowo, że ten człowiek propagował tak irracjonalne i histeryczne zachowania (LINK1 lub LINK2).

Zapewne sam Tomasz Rożek myśli, że popularyzuje naukę, a tak naprawdę robi za medialną namiastkę elit. Nie popadałbym co prawda w złudną nadzieję, że te mądre elity gdzieś jednak trwają, odseparowane od nowych mediów i wystarczy tylko do nich dotrzeć. Dominujący poziom to taki na przykład profesor Krzysztof Pyrć robiący badania, które udowadniają, że wirus jest obecny dość powszechnie w populacji. Potrafi on zupełnie nielogicznie gadać coś o ryzyku większej liczby zakażeń z powodu poluzowania obostrzeń, mimo że sam właśnie wykazał, że stosowana metodologia ich wykrywania nie ma nic nie wspólnego z ich prawdziwą skalą. Właściwie, gdzie się jakiś ekspert nie odezwie, to można odnieść wrażenie, że im po prostu nie stykają lub z jakiegoś powodu nie chcą stykać szare komórki. Być może to autocenzura, żeby nie wypaść z obiegu, nie stracić stanowiska lub szansy na grant, ale jak na elitę to dosyć słabe wytłumaczenie. (LINK) Nie oszukujmy się – ani ze strony mediów, ani ze strony elit nie otrzymamy sensownego wytłumaczenia rzeczywistości.

… i jeszcze większa panika

Na przestrzeni ostatnich 20 lat zmieniła się siła mediów i ich wpływ na globalną skalę, ale nie ich narracja. Do tej pory państwa przy kolejnych pandemiach zajmowały się bardziej realnym zagrożeniem, a zupełnie śladowo społeczną paniką. Musimy też mieć świadomość liczb związanych z wcześniejszymi epidemiami i pandemiami gryp. Np. w 1969 r. absencje w niektórych zakładach pracy wynosiły 80%:
„We wszystkich tych miastach liczba chorych na grypę szła już w dziesiątki tysięcy.(...) Masowe zachorowania powodowały absencję pracowników w zakładach i uczniów w szkołach. W szpitalach zaczęło brakować personelu, stopniowo odwoływano też imprezy sportowe i kulturalne. Nie tylko dlatego, że hokeiści, muzycy i aktorzy także zapadali na grypę. Również i z tego powodu, że ludzie zaczęli siebie nawzajem unikać, bojąc się zarazić od innych. Opustoszały miejskie autobusy i tramwaje, a także lokale gastronomiczne. Tylko przychodnie i szpitale pękały w przysłowiowych szwach.” To wszystko było naprawdę a nie na facebooku! (LINK

W latach 1977 (grypa rosyjska) oraz w 1996r i 1999 r. także doszło do wyjątkowo mocnych sezonów grypowych. Przywykliśmy jednak już do grypy i zarówno nazwa, jak i same choroba nam już spowszedniały. Tymczasem to groźna infekcja i co roku zbiera swoje żniwo, a raz na jakiś czas jest wyjątkowo śmiertelna i zaraźliwa (LINK). Nigdy jednak z powodu tego dosyć mocno zakaźnego wirusa nie zdecydowano się na przymusowe ograniczenie aktywności społecznej, zawodowej, a nawet medycznej. Pierwszym wyłomem była rzekoma pandemia ptasiej grypy, ale wydawało się że panika medialna nie jest taka groźna. Alarmujące obrazki były faktycznie dość drastyczne i państwa wykonały masę irracjonalnych ruchów, ale sam wirus praktycznie nie przekroczył bariery gatunkowej. Legenda po tej pandemii została, a wobec WHO nie wyciągnięto konsekwencji za wiele lat fałszywych alarmów.

Odwrotnie zachowywał się wirus nowoodkrytej tzw. świńskiej grypy, którego pandemię ogłosiła WHO w latach 2009-2010. Wirus okazał się być bardzo zaraźliwy, ale mało zjadliwy. Nie zaobserwowano efektu dodatkowych zgonów i daleko było do ponurych rekordów z poprzednich dekad. Jak już w cz.2 wspominałem, że WHO doczekało się zarzutów, a same testy na wirusa okazały się nieprecyzyjne i szczepionki nieskuteczne, a nawet szkodliwe. To, co nas w kontekście mediów powinno interesować to jednak to, jak przedstawiano zagrożenie (LINK - POLECAM, najlepiej otworzyć w „nowym oknie incognito” aby zobaczyć ukrytą treść). Naprawdę niewiele się to różni od obecnej narracji o Potworze Koronawirusie. Znajdziemy tam lekko ukrytą informację, że wirus nie jest bardzo zjadliwy, ale kilkanaście razy więcej danych i przypuszczeń, jak może być straszny, że atakuje również, a nawet przede wszystkim młodych etc. Tak straszono wtedy we wszystkich mediach i rzeczywiście społeczeństwa oraz rządy spanikowały. Wiele z nich zdecydowało się potem kupić szczepionkę, której jednak w większości nie zużyto. Lęk społeczeństw był silny, ale dosyć szybko minął. Nikt jednak nie próbował wtedy narzucić obostrzeń takich jak dekadę później. Mało tego – nie było żadnych powszechnych maseczek, obowiązkowego dystansu społecznego, limitów osób w sklepach, autobusach, kościołach (o których zamknięciu nikt nawet nie próbował mówić)!

Lockdown połowy świata (a praktycznie większości krajów rozwiniętych) dziesięć lat temu byłby raczej nie do pomyślenia, podczas gdy w 2020 r. spanikowane społeczeństwa wręcz tego oczekiwały. Sam pomysł, żeby z powodu na pewno dużo groźniejszego i dużo bardziej zaraźliwego nowego szczepu wirusa grypy popełniać społeczne i gospodarcze samobójstwo, jest po prostu nonsensowny. Ale zostało to wdrożone przy nieporównywalnie mniejszym zagrożeniu. Narracja jednak sama w sobie się wiele nie zmieniła. Zmieniło się medium oraz sama kreacja zagrożenia. Pojawiły się detektory potwora w postaci testów, oraz na bieżąco aktualizowane statystyki i wykresy przyrostów. Do tego media interaktywne poniosły w świat dramatyczne relacje, apele i obrazki (w tym filmiki), które wypełniły tą przestrzeń społeczną, która do tej pory zajmowały dyskusje na temat tego, co przekazywały nam media. Ponadto potwór był nowy w stosunku do już spowszedniałej co roku grypy, a dodatkowo otrzymał wspaniałe wizualizacje. Polecam tutaj zapoznać się ze zdroworozsądkowym wpisem na serwisie Bezprawnik.pl oraz komentarze do niego z końca stycznia 2020 r. Autor przytomnie wylicza ile to już razy go straszono różnymi medialnymi chorobami, na które mało kto w końcu zachorował i umarł. Za to w komentarzach pojawiają się argumenty wskazujące na to, że już wtedy w świadomości wielu ludzi istniał Potwór Koronawirus - dużo bardziej zaraźliwy, śmiertelny jak SARS, będącym zagrożeniem dla świata. Od początku część ludzi była spanikowana i przekonana o wyjątkowości „nowej zarazy”, kiedy ona dopiero była w Chinach (LINK - POLECAM).

Kłamstwo koronne - testy

WHO – apeluje: testujcie, testujcie, testujcie, a media im w tym wtórują zamiast prześwietlać i drążyć temat niewiarygodności testów, zadawać trudne pytania oraz wykrywać afery (LINK). A bez testów nie ma nowej choroby, a co za tym idzie – nie ma pandemii. Zarażenie nowym koronawirusem jest diagnozowane za pomocą testów, co do których wyników już opisywałem w cz.2. („Fikcja pandemii”), że są liczne zastrzeżenia. Wystarczy jednak spojrzeć tylko na to, co wynika ze strony najbardziej ścisłej, jak to tylko możliwe, czyli od strony matematyki. Testy serologiczne, czyli badające przeciwciała we krwi są rzadko przydatne w diagnozie choroby i wiadomo, że wiele krajów z nich zrezygnowało ze względu na bardzo niską wiarygodność wyników. Warto jednak zauważyć, że uważany za bardziej wiarygodny (tzw. złoty standard) test PCR (mający wykrywać kod genetyczny wirusa w wymazie z gardła) opracowany przez prof. Christiana Drostena z Niemiec, został zalecony przez WHO do diagnozy bez badań klinicznych. Czyli tak naprawdę nie wiemy, co on mierzy i z jaką dokładnością. Jeśli nawet założymy, że abstrahujemy zupełnie od zgłaszanych problemów z pracą laboratoriów (też opisanych w cz.2), to i tak możemy przeżyć szok.

Przyjmując, że czułość (procent prawidłowych wskazań pozytywnych spośród zarażonych) tego testu ma bardzo wysoki wskaźnik 99%, a swoistość (procent prawidłowych wskazań, że niezarażeni mają wynik ujemny testu) ma też 99%, a częstość choroby jest taka, jak wynika z polskich wyników, czyli 3%, to z definicji w grupie zdiagnozowanych zarażonych mamy około 25% ludzi niezarażonych. Jak to jest możliwe, pokazuje statystyka. Otóż badając 10 tys. osób wiemy (zakładamy), że 3% z nich, czyli 300 osób jest zarażonych. Test czuły w 99% pokaże nam, że 297 osób jest zarażonych, a pominie 3 faktycznie zarażone. Badamy jednak też jeszcze 9700 osób niezarażonych, co do których test będzie w 99% pokazywał prawidłowo wynik ujemny, ale 1%, czyli 97 osób otrzyma wynik fałszywie pozytywny. Stanowi to dokładnie 24,62% z liczby 394 osób określonych jako pozytywne. Co ciekawe, na skalę fałszywych wyników największy wpływ ma to, jak rzadka jest badana choroba. Jeśli przyjmiemy, że w badanej populacji nie 3% a 1% ma tego wirusa, to przy tych samych testach wyjdzie nam dokładnie tyle samo wyników prawdziwych dodatnio, co fałszywych dodatnio (po 50% fałszywych dodatnio i prawdziwych dodatnio). Taki jest więc sens badania nawet doskonałym testem rzadkich wirusów. A my nawet nie wiemy, jakie są parametry używanych testów!

Przyjęte wskaźniki czułości i swoistości testów są bardzo wysokie i warto dodać, że naszej nowej produkcji testy mają według deklaracji mieć oba wyniki wyśrubowane „nawet powyżej 99%” (LINK - jest to podawane bez błędów laboratoryjnych, które obniżają zawsze realne współczynniki nawet o parę punktów procentowych). Co ciekawe, sami lekarze rzadko sobie zdają sprawę z zależności statystycznych. Warto przeczytać dwa artykuły, opisujące to na przykładzie testów onkologicznych oraz na HIV. Większość lekarzy oraz pacjentów myli czułość testu 90% z prawdopodobieństwem, że osoba testopozytywna jest chora (a np. jest to realnie 9%). (LINK1 oraz LINK2 - POLECAM).

Te przykłady zadziwiająco dobrze pasują do wykrywania przypadków zarażeń koronawirusem: testy o nieznanej czułości i swoistości, przy bardzo małym procencie zarażonych przeprowadzane w przeciążonych laboratoriach, z których część w ogóle nie spełniała żadnych standardów (i jak to wyszło, rezygnowano z ich usług), a wszyscy „eksperci” z przejęciem obserwują „krzywą zarażeń” i procenty przyrostów z dokładnością co do drugiego miejsca po przecinku. Bez fikcyjnych wyników testów nie byłoby fikcyjnych statystyk zarażonych, a bez nich nie byłoby pandemii. Tu jest sedno całego kłamstwa. Poza nim są tylko obrazki i emocje.

Fake newsy, czyli propaganda 2.0

Media kłamały, kłamią i będą kłamać. Zmieniły się tylko metody. Toporną propagandę PRL-u obrazował znany dowcip, że Gorbaczow ścigał się z Reaganem na 100 m i w komunistycznych gazetach napisano, że sekretarz generalny ZSRR zajął wysokie drugie miejsce, a prezydent USA był przedostatni. Do czasu lemingów i pelikanów ery Youtube'a i Facebook'a zmieniło się praktycznie wszystko. Ludzie sami stali się przekaźnikami i pudłami rezonansowymi w procesie własnej dezinformacji. Słowem – symbolem naszych czasów stało się „fake news”, w spolszczeniu „fejki”, która zastąpiło stare „telewizja kłamie”. Różnicą jest to, że już nie „oni nas okłamują”, tylko „sami rozsyłamy fejki”. Oczywiście wielkie stacje telewizyjne dalej mają swój zasięg i swoją rolę w mediach, ale bez kontynuacji narracji w mediach społecznościowych ich informacje przestają istnieć. Pandemię ogłosiło CNN dwa dni przed tym zanim zrobiło to WHO (opisane w cz.3.), ale bez mediów społecznościowych, ta narracja by nie przetrwała.

Modelowym przykładem tego, czym jest fejk, oraz jak się tworzy emocjonalny i fałszywy przekaz, jest słynne zdjęciu utopionego chłopca uchodźcy na tureckiej plaży oraz związana z tym narracja sprzeciwiająca się nieludzkim postawom anty-imigranckim. (LINK) W tych zdjęciach i przedstawionej historii było wszystko, co wytrącało każde argumenty w dyskusji, czy przyjmować imigrantów, czy nie. Zginęło dwóch braci i ich matka, którzy uciekali przed prześladowaniami. Pytano - czy masz odwagę cywilną syty człowieku Zachodu kazać innym się topić w ten sposób. Narzucano wniosek, będący szantażem moralnym, że „jeśli to zdjęcie nie zmieni stosunku do uchodźców to czy cokolwiek będzie w stanie go zmienić?” (LINK). Oczywiście media nie przedstawiły tego problemu szerzej, pokazując, że imigranci to nie tylko rodziny z dziećmi, ale też złodzieje, gwałciciele i mordercy. Próbowano przedstawiać problem, zestawiając zdjęcie chłopca z argumentami, że „utrzymanie imigrantów kosztuje” (czyli każdy antyimigrant myśli tylko o własnej kieszeni). Tymczasem, jak się po pewnym czasie okazało, historia była ponurym fejkiem. Winni niewątpliwej śmierci aż 5 osób było 3 Turkow (nie Europejczyków), którzy zostali za to skazani (LINK). Mało tego cała historia była zupełnie inna, rodzinie nie groziły prześladowania, a zdjęcia zostały zainscenizowane i specjalnie wykorzystane do rozpętania kampanii pro-imigranckiej przez Turcję. (LINK1 ; LINK2). Kłamstwo zdążyło okrążyć nie pół świata ale 10 razy świat naokoło zanim prawda wyszła na jaw. Mało kto się dowiedział, jak było naprawdę, a tymczasem drastyczne zdjęcie i wzruszająca historia wykonały swoje zadanie.

Najbardziej charakterystyczne obrazy - symbole pandemii to trumny z Bergamo, oraz zbiorowe mogiły (nieważne, czy to w USA, czy w Brazylii, czy gdziekolwiek indziej). Oczywiście jest ich więcej i można by książkę napisać o tych wszystkich mniej lub bardziej wymyślonych wydarzeniach lub obrazach. Jednak te dwie figury symboliczne są charakterystyczne i praktycznie każdy się z nimi spotkał lub o nich słyszał. Co ciekawe oba te obrazy zawarte są w filmie Contagion (Epidemia Strachu) z 2011 r., co samo w sobie jest przyczynkiem do patrzenia na pandemię jak na wydarzenie medialne wyreżyserowane w pewnej konwencji. Znajdziemy tam nie tylko te dwa obrazki, ale też wizję społeczeństwa zamkniętego na kwarantannie, izolację społeczną, brak kontaktu między bliskimi, aż do odkrycia szczepionki, oraz – oczywiście – powszechny obowiązek chodzenia w maseczkach, a wszelkiego personelu w kombinezonach rodem z laboratorium broni biologicznej. Warto obejrzeć ten wyjątkowo mierny film, choćby dlatego, żeby dostrzec w nim inspirację dla kreatorów dzisiejszej narracji.

Trumny z Bergamo to hasło, które dotyczy zarówno konwoju aut wojskowych z trumnami, jak i zdjęć wielu trumien w kościele, ponieważ nie było na nich miejsc w kostnicy. Spośród zdjęć i filmików były też zdjęcia fejkowe, co jednak samo w sobie nie świadczy, że wożenia trumien nie było (LINK). Co jest więc fejkiem? Jest nim odegrany spektakl. Mogliśmy przeczytać:
„Transport grozy w Bergamo. Krematoria nie nadążają z pracą, trumny z ciałami zmarłych wywożą ciężarówki” .
Tymczasem 12 ciężarówek w konwoju wywiozło 60 trumien. Odegrano celebrę wywożenia „ofiar koronawirusa”, podczas gdy na co dzień zwłoki się wozi i przewozi z każdego szpitala zakaźnego. Przy czym trzeba zdać sobie sprawę, że w 120 tys. Bergamo zorganizowano wielki polowy szpital zakaźny, do którego (podobnie jak w Bresci) zwożono każdego testopozytywnego, co doprowadziło do chaosu oraz oczywiście sporej liczby zgonów. Zwłoki musiałby być wywiezione poza Bergamo, ponieważ – po pierwsze – osoby były spoza Bergamo, a po drugie, było więcej kremacji (z powodu obaw – nie jest jasne, czy były zalecenia kremacji, czy tylko tak ludzie myśleli) niż zazwyczaj, a znacznie powyżej możliwości krematorów w Bergamo. Poza tym ludzie we Włoszech czekali z pochówkiem (mogli 30 dni, a potem skrócono to do 5 dni) na zakończenie obostrzeń co do organizacji pogrzebów (brak mszy i tylko 5 osób na cmentarzu).

Jak doniosły media „W pierwszym takim „transporcie grozy” – jak go określono – wywieziono 60 trumien.” (LINK). Jednocześnie te same media donoszą, że jest to około 10% osób z tych, które w tym regionie zmarły z koronawirusem. Sprawę kończy jednak kwestia, czy były kolejne transporty grozy. Oczywiście takich nie było, a przynajmniej nic o tym nie wiadomo. Wojskowy konwój nocą i odpowiednie relacje w czasie rzeczywistym od razu narzuciły kontekst. Jeden przejazd, kilka ujęć i kilka filmików i powstała legenda o trumnach z Bergamo oraz setki tysięcy histerycznych wpisów w mediach społecznościowych „że jeśli nie będziemy przestrzegać zaleceń, to nas też to czeka”. Jakoś media jednak nie drążą dlaczego tylko w kilku miejscach doszło do masowych zgonów i zapchanych szpitali i dlaczego za każdym razem było to związane z idiotyczną praktyką hospitalizacji każdego testopozytywnego. A to, jakich testów używali Włosi, to już każdy się może domyślić. Czy nie widać analogii ze zdjęciami martwego chłopczyka na plaży?

Z kolei masowe groby to uniwersalny obraz symboliczny. Jest to obraz kojarzący się pobojowiskiem, wojną, ofiarami masowych mordów. Został już wielokrotnie wykorzystany w tym globalnym wydarzeniu medialnym COVID-19 odnośnie szeregu krajów i miejscowości. Jeśli chodzi o krążące po internecie informacje o masowym grzebaniu zmarłych w COVID-19 w Nowym Jorku w zbiorowych mogiłach, to jest to zupełny fejk. Na Hard Island grzebani są głównie bezdomni, a dokładnie zwłoki osób po które się nikt nie zgłosił. Szerokie i kompleksowe opisanie tej fałszywki zrobił serwis Fakenews.pl (LINK).

Kolejnym miejscem, gdzie rzekomo mają być zbiorcze mogiły zmarłych na koronawirusa jest Brazylia. Problem jednak jest w tym, że zdjęcia nie pokazują zbiorczych grobów, a treść przekazu jest taka, że w tym wielkim kraju mówimy o oficjalnej liczbie około 100 zmarłych dziennie, podczas gdy średnia dzienna zmarłych wynosi ponad 3 600. W Brazylii mieszka ponad 207 mln osób. (LINK) Rzecz jest w tym, że w biednych dzielnicach wielkich Brazylijskich miast mieszkają miliony osób i grzebanie zmarłych nie wygląda tak, jak w bogatych krajach Zachodu. Trumna i oficjalny pochówek kosztuje i w biednych krajach lub regionach tak to właśnie wygląda: dziura i ciało do ziemi. Do tego dochodzi polityka lokalnych gubernatorów, którzy są w ostrym sporze z prezydentem kraju. Wszystko wskazuje, że zmarli grzebani są w specjalnym przyśpieszonym trybie na stworzonych dedykowanych cmentarzach. Ani sto, ani tysiąc dodatkowych zgonów dziennie nie ma wpływu na ogólną sytuację z cmentarzami. Podobnie było z Iranem, w którym dopatrzono się w jednym mieście kopania masowych grobów. (LINK). Wszędzie był to po prostu zwykły straszak.

Wszystkie te straszne i budzące grozy przekazy to zawsze tylko parę zdań i parę zdjęć, ewentualnie krótki filmik. Do tego zawsze komentarz typu, że „niech to będzie przestrogą” i tego typu fake news leci w świat. Jeśli ludzie widzą tego typu informacje w uważanych za poważne serwisy internetowe oraz w telewizji, to rzeczywiście boją się, że gdzieś tam są zbiorowe mogiły a zmarli leżą na ulicach.

Oprócz tego, wylał się przy okazji tej pseudopandemii ocean zwykłych fejków. Większość histerycznych i katastroficznych, więc dla równowagi podam też taki wzruszający:
„Jednym z fake newsów dotyczących pandemii, który można rozpatrywać w takich kategoriach, jest ten o rzekomej rezygnacji włoskiego duchownego z respiratora na rzecz innej osoby, piękna historia z morałem, dająca pozytywny przekaz, zachęcająca do myślenia nieegoistycznego, prowspólnotowego. Jak się jednak okazało – nieprawdziwa.”  (LINK)
Można śmiało powiedzieć, że o ile biologicznie pandemia jest fikcją, psychologicznie jest paniką, socjologicznie – legendą, to medialnie jest po prostu fejkiem.

Podsumowując – wiodące światowe media mają siłę narzucić narrację i ją podtrzymać, co się realizuje przez globalne wydarzenie medialne. Bez wątpienia siła ta jest większa niż w erze telewizji, co wynika z charakteru mediów interaktywnych, ponieważ ludzie utożsamiają się z przekazywaną informacją. Dlatego, mimo takiej samej narracji mamy nieporównywalnie większy efekt (zwróćmy choćby uwagę na fakt, z jak mocnym oddźwiękiem spotkały się pożary w Amazonii, czy w Australii), do czego też przyczyniło się zamknięcie ludzi w domach i skazania wyłącznie na oglądanie świata przez media. W ramach wykreowanego wydarzenia medialnego pandemii dominuje jeden przekaz a ludzie przyjmują podpowiedziane im role. Wszystko to odbywa się w konwencji filmu katastroficznego, dlatego dla podtrzymania nastroju i emocji co pewien czas świat obiegają drastyczne obrazy i hasła. Dziełem mediów masowych jest też społeczeństwo pozbawione elit, dzięki czemu bez problemu można było wprowadzić kłamstwo koronne w postaci testów na wirusa oraz statystyk w formie straszaka. Ale, jakby tego było mało, z tym wszystkim współbrzmi straszenie społeczeństwa przez polityków oraz niespotykane dotąd ograniczenia. Nawet w Polsce Minister Zdrowia przestrzegał przed Świętami, że „jeśli odwiedzicie rodziców, to oni mogą umrzeć”, a potem w połowie maja, że „Polacy zapomnieli jak wyglądały tiry z trumnami” (LINK). 


Polityczne decyzje

image

Za Freepik

Przyczyny różnych reakcji rządów

W świecie polityki wszystko jest polityką, a ogłoszona pandemia jest także częścią teatru politycznego. Oczywiście w ramach odgrywanych ról niektórzy politycy, a zwłaszcza ci niższego szczebla mogą być mało świadomi realiów zagrożenia, ale nie ma możliwości, żeby dotyczyło to ludzi z elit rządzących. Najlepszym tego przykładem jest prezydent Niemiec, który ściąga maseczkę w szpitalu od razu po wyłączeniu kamer – jak się okazało nie wszystkich (LINK). W ramach odgrywanych ról politycy w różnym stopniu utożsamiają się z odgrywaną rolą i trudno określić granicę między teatrem, a realnymi działaniami, więc to nie jest tak, że Frank-Walter Steinmeier jest cynicznym oszustem. On po prostu wie, że realne zagrożenie nie istnieje, albo jest bardzo znikome. Zapewne są politycy, którzy są osobiście lekko spanikowani, ale wszyscy zdają sobie sprawę, że pandemia wprowadziła zupełnie nową dynamikę polityczną i gospodarczą, do czego trzeba się dostosować.

Spośród wielu mądrych spostrzeżeń Roberta Mertona (autora m.in. „Teoria socjologiczna i struktura społeczna”) najważniejszym chyba jest to, że struktura władzy jest pierwotną strukturą w każdej grupie społecznej. Dlatego walka o wpływy i ich utrzymanie jest podstawowym, naturalnym a czasem wręcz irracjonalnym (ambicje) czynnikiem życia politycznego, a szerzej – także społecznego. Społeczeństwa zawsze muszą posiadać sformalizowaną lub niesformalizowaną władzę, a każda gwałtowna zmiana powoduje, że dotychczasowy ład musi zostać na nowo zdefiniowany i potwierdzony. Potwór Koronawirus wprowadził to wyzwanie, które stanęło przez rządami. To one musiały się dostosować, a nie kreować narrację, bo mimo że „decyzja o niepodejmowaniu decyzji jest przykładem decyzji politycznej” (Z.J. Pietraś), to teraz rządy musiały zdecydowanie i szybko działać, żeby zapanować nad sytuacją oraz potwierdzić swój status. Nie ma też sensu doszukiwać się jakiegoś ogólnoświatowego spisku rządów z racji analogicznych działań. Wszyscy stali na dywanie, który został szarpnięty - dlatego reakcje są podobne. 

Między reakcjami rządów są jednak pewne różnice, ale wynikają one z innych powodów niż ustrój państw, bądź lewicowość lub konserwatyzm rządów. Większość krajów Zachodu wprowadziła podobne restrykcje jak Chiny czy Rosja. Znaczące kraje, które są wyjątkami to: Japonia, Korea Południowa, Szwecja, Białoruś oraz Wielka Brytania na początku, a także prezydenci Brazylii i USA, którzy działają w opozycji do części gubernatorów zarządzających lockdown w swoich stanach. Nie sposób też zauważyć, że Holandia wprowadziła relatywnie delikatne formy obostrzeń do innych krajów (LINK). Zadziwiająco podobnie to wygląda do sytuacji Szwecji. Także Szwajcaria wprowadziła obostrzenia na stosunkowo krótki czas (LINK) co jak na quasi policyjny ustrój tego kraju, jest warte odnotowania. Podobnie Dania i Islandia, ale też Norwegia dosyć szybko poradziły sobie z kryzysem. Analogiczna sytuacja jest w Niemczech, gdzie obostrzenia były dość znaczne, ale też dość krótkie, a rząd bardzo szybko zaczął ich łagodzenie (LINK). Warto wiedzieć, że premier Wielkiej Brytanii za swoją decyzję o niewprowadzaniu lockdownu został powszechnie zaatakowany przez środowiska medyczne, prasę, w internecie i musiał się wycofać z forsowanej koncepcji, ale tzw. odmrożenie zaczęło się tam wcześniej niż w Polsce. Jeśli chodzi o Japonię, to bardzo szybko tamtejszy rząd zaatakował WHO i określił je chińską rezydenturą i po początkowych dosyć nerwowych ruchach wycofał się z wyścigu statystyk. Nie ma lockdownu (aczkolwiek kto może pracuje zdalnie), szkoły były zamknięte kilka dni, 150 mln ludzi żyje w masakrycznym zagęszczeniu a oni raportują pojedyncze przypadki (LINK1; LINK2; LINK3). Podobną mamy sytuację w Korei Południowej, gdzie co prawda było więcej testowania i wykrywanych przypadków, a szkoły były zamknięte dłużej, ale kraj nie stanął i nie zamarł tak jak kraje europejskie. Jeśli mielibyśmy znaleźć jakąś zależność pomiędzy skalą i czasem trwania obostrzeń a sytuacją polityczną, to jedyne, co się rzuca w oczy, to wysoka legitymizacja i stabilność rządu tam, gdzie lockdownu nie było, lub był on krótki i połowiczny. 

Podobna prawidłowość zachodzi w drugą stronę. Koronawirus odnotowuje największe statystyki tam, gdzie jest niska legitymizacja władzy w społeczeństwie (Francja), lub jest niestabilna sytuacja polityczna (Rosja), czy wręcz trwa walka polityczna (USA). Koronawirus za to ominął kraje, które są biedne lub też praktycznie zbankrutowały (Grecja, Bułgaria, Serbia), a relatywnie mniejsze szkody wśród tych które nie są zadłużone. Rekordy za to padły u największych dłużników (100% PKB i więcej): we Włoszech (ale już nie w leżącej obok Słowenii czy Szwajcarii), Hiszpanii (ale nie w Portugalii), Francji (ale nie w Niemczech), czy też w Belgii (ale nie leżącej obok Holandii). Wszystkie te kraje mają gigantyczne problemy polityczne, są bogate oraz w fatalnym położeniu, jeśli chodzi o zadłużenie publiczne. Z kolei najważniejsze kraje Europy Środkowo – Wschodniej (Polska, Czechy, Węgry, Rumunia) wprowadziły mocne restrykcje społeczne i „obroniły się przed koronawirusem”. Mała Słowacja po początkowych restrykcjach zaprzestała stosować wadliwych testów, a po tym dosyć szybko ogłosiła, że u nich nie ma w zasadzie problemu. Wszystko jak na dłoni widać na oficjalnych statystykach (LINK), które jak już opisywałem w cz.2. nie mają oczywiście nic wspólnego z biologią, ale jak widać mają bardzo dużą korelację z polityką i sytuacją gospodarczo-finansową. 

W sytuacji wykreowanego medialnie globalnego zagrożenia wszystkie rządy stanęły wobec nacisku spanikowanego społeczeństwa. W takiej sytuacji naturalnym jest, że odnotowujemy wzrost postaw autorytarnych i ludzie oczekują rządów twardej ręki. Tam, gdzie rządy nie wprowadziły lockdownu – np. w Japonii – aprobata dla zachowań premiera spadła z około 45% do 40%, a większość społeczeństwa uważała, że rząd powinien wprowadzić większe ograniczenia. (LINK). W Szwecji rząd musi odpierać ciągłe ataki i apele środowiska medycznego i naukowego przeciwne podjętym decyzjom. Tymczasem w Niemczech notowania zarówno rządu jak i partii rządzącej się znacznie poprawiły, a co ciekawe notowania innych partii zaczęły wracać do „startego porządku” sprzed wzrostów AfD, czy Linke, a stara socjaldemokracja SPD dostała wiatr w żagle. Podobnie w Polsce obostrzenia i atmosfera epidemii przyniosły rekordowe poparcie dla prezydenta, premiera, a zwłaszcza ministra zdrowia. Tak więc wprowadzanie obostrzeń i straszenie społeczeństwa – przynajmniej do pewnego momentu – po prostu się rządzącym opłaca. 

Bezprecedensowe ograniczenie wolności obywatelskich

Skala i rodzaj obostrzeń związanych z pandemią nie miały do tej pory precedensu. Do tej pory nawet osoby z bardzo zakaźnymi chorobami nie otrzymywały sankcjonowanego prawnie i finansowo nakazu kwarantanny (z małymi wyjątkami podczas pandemii świńskiej grypy w 2009 r.), podczas gdy teraz zastosowano go wobec podróżnych, czy rodzin osób z zakładów w których odkryto ogniska zakażeń. Do tego doszły zamknięte granice, nakazy stosowania dosyć absurdalnych zaleceń dystansu społecznego nawet wobec najbliższych, zamknięcie szeregu usług, chodzenia w maseczkach nawet po otwartych przestrzeniach, zakaz wstępu do lasu, czy też zakaz bądź drastyczne ograniczenia praktyk religijnych.  

Od strony formalnej wygląda to tak, że w Europie Stan wyjątkowy ogłosiły (za: LINK):

- w UE: Belgia, Bułgaria (do 13 maja), Cypr, Czechy (do 14 maja), Estonia (do 17 maja), Finlandia, Hiszpania (do 24 maja), Łotwa (do 9 czerwca), Litwa (do 11 maja), Luksemburg, Portugalia (ZNIESIONY 2 maja!), Rumunia (do 15 maja, zastąpi go „stan uwagi”/state of alert), Słowacja (do 12 czerwca), Węgry, Włochy (do 31 lipca)
- poza UE: Albania, Bośnia i Hercegowina, Macedonia Północna, Serbia (do 11 maja), Szwajcaria, Ukraina

Stanu wyjątkowego nie ogłosiły (ale w większości różne rodzaje stanów epidemicznych):

- w UE: Austria, Chorwacja, Dania, Francja („state of health emergency” do 24 lipca), Grecja, Holandia, Irlandia, Malta, Niemcy, Polska, Słowenia, Szwecja
- poza UE: Białoruś, Czarnogóra, Islandia, Kosowo, Norwegia, Wielka Brytania 

Stan wyjątkowy ogłoszono także w USA i w Japonii, przy czym w tej ostatniej nie jest wychodzi on poza zalecenia dla ludności. 

Warto zauważyć, że wprowadzane przez rządy restrykcje łamały nie tylko wszelkie standardy, ale też po prostu prawo. W Czechach Sąd Najwyższy uchylił wprowadzone przez rząd zakazy mimo istniejącego stanu wyjątkowego. Okazało się, że tak drastyczne ograniczenia przemieszczania się zostały przyjęte w niezgodnym z prawem trybie i nie mógł ich wydać sam minister. W reakcji rząd poluźnił regulacje i przyjął je we właściwym trybie (LINK).

W Polsce obostrzenia zostały wprowadzone na podstawie rozporządzeń do ustaw epidemiologicznych. Abstrahując od ich sensowności warto zauważyć, że Rzecznik Praw Obywatelskich bardzo przytomnie wytknął ich bezprawność. Trudno się z nim nie zgodzić, ponieważ podnosi kwestie zarówno formalne (rozporządzenie zawiera w sobie regulacje nie przewidziane w ustawie, lub też rozporządzenia będące aktem niższego rzędu zawiesza prawa zagwarantowane w ustawach), jak i bezprawne oraz logiczne (rozporządzenie uchyla swobody religijne zawarte w innych prawach a ograniczenia większe w kościołach niż gdzie indziej nie mają logicznego sensu), oraz godnościowe (małżonkowie czy bliska rodzina mieszkająca razem ma się przemieszczać w odległości 2 m od siebie). Polecam zapoznać się z oceną RPO na temat obostrzeń wprowadzanych 31 marca 2020 r. przez rząd (LINK). Podobnie wypowiada się on o nakazie przemieszczania się w maseczkach (LINK). Adam Bodnar, aktualny RPO znany jest ze swojej aktywności i sprzyjania lewackim programom i projektom, ale nie sposób odmówić racji jego argumentom niezależnie od jego politycznych intencji. 

Jednak to, co powinno wzbudzać chyba największy niepokój, to łatwość z jaką wprowadzono zakaz lub drastyczne ograniczenie kultu religijnego przy jednoczesnej aprobacie kościołów, a zwłaszcza Kościoła Katolickiego. 

Wymuszona abdykacja Kościoła

Jeszcze nie było w historii krajów Zachodu takiej sytuacji, żeby powszechnie zakazano lub drastycznie ograniczono swobody religijne. Jak mówi bp Józef Zawitkowski: „Ani zaborcy, ani okupanci nie zatrzymali nigdy pielgrzymki”, dodajmy, której uczestnicy zastosowali się do wszelkich obostrzeń dotyczących zachowania dystansu i noszenia maseczek (LINK). To co jest ewenementem, to fakt, że Kościół przyjął z aprobatą (z nielicznymi wyjątkami) a nawet z gorliwością wprowadzone restrykcje. Co prawda w końcu zareagowali niektórzy hierarchowie i media katolickie, ale z dużym opóźnieniem (LINK).

Praktycznie w całej Europie wprowadzono zakazy lub ograniczenia praktyk religijnych, ale różnice są olbrzymie: od całkowitych zakazów w Niemczech, Francji, Włoszech, Słowacji po tylko pewne ograniczenia jak w Austrii, czy na Węgrzech. Na tym tle polskie ograniczenia do 5 wiernych niezależnie od wielkości kościoła są w gronie tych bardziej restrykcyjnych. (LINK). W większości krajów, w tym Polsce, obostrzenia zostały wprowadzone w trybie państwowym – odgórnym, bez żadnych oficjalnych ustaleń i porozumień. W efekcie w wielu miejscach umierający i chorzy w szpitalach nie mieli też możliwości skorzystania z sakramentów.

Zadziwiająca jest w tym postawa Kościoła instytucjonalnego, który wręcz pochwalał restrykcje, w tym prymas Polak potrafił nawet straszyć wiernych, że jeśli nie przestrzegają limitów to łamią V przykazanie. Do tego doszła powszechna narracja o „duchowym uczestnictwie” w mszy św., „duchowym przyjmowania komunii” oraz o tym, że „z tego będą dobre owoce i kościół wyjdzie oczyszczony, bo zostaną w nim po pandemii ci, którzy naprawdę wierzą.” Od strony teologicznej jest to po prostu bełkot, który szkoda nawet komentować („bez sakramentów umieramy” uległo zawieszeniu, a kto chce poznać próbkę takiego bełkotu to polecam: LINK), natomiast jeśli chodzi o argument oczyszczenia kościoła, to zastanawia, jak do tej pory duchowni tłumaczyli swoje behawiorystyczne podejście do duszpasterstwa typu „wszystkie dzieci będą mogły przystąpić do pierwszej komunii, ponieważ jest to być może jedyna szansa na ich kontakt z Kościołem”. Efekt pustych kościołów i ludzi nie walących tłumnie na msze w sytuacji zagrożenia udało się uzyskać tylko komunistom i to nie we wszystkich krajach. Nie udało się tego osiągnąć w Polsce ani podczas wojny, ani komuny, ani nawet stanu wojennego. Nie było też tego tematu podczas poprzednich pandemii grypy, która jest o wiele bardziej zaraźna i niebezpieczna. Kościół nie zachował się asertywnie i nie odrzucił regulacji cywilnych, które były bardziej restrykcyjne niż w innych miejscach publicznych oraz nie wprowadził w to miejsce zdroworozsądkowych swoich. O prawa Kościoła i wiernych upomniał się w Polsce ultralewacki RPO, a nie biskupi. Podobnie w Niemczech wprowadzone zakazy zaskarżył (nieskutecznie) ksiądz, ale żaden biskup (LINK). Można powiedzieć, że zza grobu Marks i Lenin cmokają z uznaniem i kręcą z podziwu głowami nad tym, co się stało.

Skala obostrzeń, a przede wszystkim absurdalność i brak wewnętrznej logiki tych zakazów, a także udział hierarchów Kościoła w szerzeniu się paniki i utrwalaniu się paranoi społecznej (inwokacja „od powietrza, głodu ognia i wojny” i modlitwa o ustanie strasznej zarazy po niedzielnych mszach) przyniosą konsekwencje w życiu społeczeństw. Pewna już jest zmiana pozycji Kościoła na skalę historyczną. Dawniej przyznawał władcom koronę, a dzisiaj podporządkowuje się zarządzeniom ministra. Przy tym Kościół był prawie zawsze ostoją racjonalności i zdroworozsądkowego podejścia do nowinek, mimo że czasem wydawało się to zacofaniem. O ile do tej pory obowiązywała zasada „jak trwoga to do Boga” i na przykład po atakach terrorystycznych w Paryżu lewacki prezydent Macron brał udział we mszy św. w katedrze Notre Dame, to tutaj udało się zasiać strach nie tylko przed drugim człowiekiem, ale też przed kościołem i sakramentami.

Do tej pory istniał wzorzec odwagi wobec zagrożenia (m.in. wobec zarazy i zarażonych), który został wyparty przez wzorzec unikania i ucieczki. Tego wcześniej nie było, ale ci, którzy widzą w czasach posoborowych (lub wężej – tylko w ostatnim pontyfikacie) zagrożenia dla Kościoła, mają argumenty, że niekoniecznie taka reakcja kościoła była przypadkiem. Wbrew pozorom jest to najbardziej destruktywny element sfery społecznej (a wręcz ogólnoludzkiej), ponieważ jednostkowe lub rodzinne tragedie spowodowane śmiercią w samotności i odosobnieniem są „punktowe”, a zdewastowane więzy społeczne i rodzinne mogą się odrodzić i naprawić. Natomiast instytucja jaką jest kościół i wiara uległy swoistemu zawieszeniu. Okazało się że może ich nie być i tak też większość ludzi odczytywało obrazki z pustego Watykanu (jako koniec Kościoła, koniec starego porządku). Chrześcijański dziennikarz Vittorio Messori stwierdził, że "Powodem dechrystianizacji nie jest utrata wiary, ale utrata rozsądku...". Można postawić tezę, że za każdym razem kryzys Kościoła Katolickiego przynosił za sobą w reakcji poważne tragedie w Europie: rewolucję protestancką (humanizm średniowieczny), rewolucję jakobińską (uwikłanie kościoła w absolutyzm), laicyzację (owoce ekumenizmu i otwarcia się na świat).

„Gdy rozum śpi, budzą się demony” - wtedy w miejsce religii wchodzi herezja, sekciarstwo i zabobon. Obecna pandemia to cezura utraty powszechnej religijnej (rozumianej w sensie społecznym oraz psychologicznym) władzy kościoła. Globalne medialne wydarzenie wsparte prawnymi sankcjami stworzyło nowe reguły zbiorowej moralności, wyobraźni oraz celebracji. Chrześcijaninem można być prywatnie w domu, ale na zewnątrz każdy ma być świadkiem pandemii, przeżywać strach, przestrzegać reguł dystansu społecznego oraz nosić symbol nowego kultu w postaci szmaty na twarzy. Większość wiernych tego być może nie widzi, ponieważ episkopaty postanowiły wystąpić w chórze nowego kultu pandemicznego, ale z tej drogi nie ma już powrotu. Ani centra medialne, ani klasa polityczna, które są po prostu w większości lewackie, nie przepuszczą takiej okazji. Do tej pory musieli - mniej lub bardziej - liczyć się z tym, co powie kościół, a teraz mają sprawdzony instrument do zarządzania zbiorową wyobraźnią, zachowaniami oraz zakreślania horyzontu publicznej moralności.

Podsumowując: główną przyczyną reakcji rządów była konieczność zapanowania nad spanikowanym społeczeństwem w warunkach rodzącego się kryzysu gospodarczego oraz związana z tym konieczność potwierdzenia swojego statusu. Im panika była większa, tym większa była akceptacja dla rozwiązań autorytarnych, a zarazem od rządów zależało tylko to, czy panika będzie ewentualnie jeszcze większa i dłuższa. Mówiąc obrazowo – ludzie sami chcieli, żeby rząd wziął ich za twarz, więc jeśli jednocześnie tak samo potraktował swobody religijne, to spotkało się to z akceptacją. To, jakie niesie to zmiany w relacji człowiek – władza, to się dopiera okaże.

Nie można naiwnie zakładać, że do przewartościowania zlaicyzowanych społeczeństw Zachodu doszło właśnie teraz. To, że się to udało, wynika z odwrócenia kolejności: wczoraj nawet wojujący ateiści szli na publiczną mszę po tragedii, a teraz nawet gorliwi wierzący nie idą do kościoła, żeby uniknąć rzekomej tragedii. Oczywiście w tym wszystkim kluczowa była bierność, a wręcz aprobata hierarchii kościelnej, co samo w sobie jest znakiem naszych czasów. Poniżenie władz kościelnych oraz wiernych - tak samo jak wszystkich obywateli, wynika z tego, że znalazły się niżej w hierarchii dziobania.

Gospodarki świata są ze sobą powiązane nie tylko łańcuchami dostaw, ale także siecią wzajemnych zależności. Rządy wiedziały już od końca stycznia, że muszą zapewnić sobie płynność finansową, czyli mieć perspektywę pożyczenia pieniędzy. Z każdym tygodniem jednak okazywało się, że tych pieniędzy potrzeba będzie dużo więcej, niż początkowo zakładali, a państwa z gorszym ratingiem (czyli te bardziej zadłużone) miały najgorzej. W tej relacji to rządy są stroną dziobaną, więc wg wspomnianej hierarchii dziobania, im bardziej rząd był „dziobany”, poniżany lub zagrożony, tym bardziej „dziobał” społeczeństwo. Przedłużająca się rzekoma pandemia dawała rządom alibi na zbliżający się kryzys, ale równocześnie stawiała je w coraz gorszej pozycji wobec ponadnarodowych oraz finansowych centrów decyzyjnych. Silne i stabilne państwa też traciły, ale relatywnie mniej od państw słabszych i zadłużonych.


Pieniądze a interesy globalne

image

Za Freepik Starline

Kto zyskał a kto stracił na pandemii

Do pojęcia zysku i straty w charakterze globalnym należy podejść inaczej niż tylko przez liczenie wielkości PKB. Ta ostatnia wielkość jest określana wg bardzo ułomnej metodologii określającej wartość całkowitej sprzedaży w danym obszarze gospodarczym. Spadki oraz wzrosty PKB nie są uniwersalnym wskaźnikiem kondycji oraz potencjału poszczególnych krajów. Każdy kryzys, a nawet każda zmiana jest okazją na to, żeby zwiększyć swoje wpływy, zyski lub obroty. Podobnie jest w przypadku wielkich koncernów, finansów oraz instytucji międzynarodowych. Można powiedzieć, że strategia niebieskiego oceanu, czyli sytuacja, w której wszyscy zyskują i nikomu nie opłaca się podkopywać kogoś innego (ponieważ bardziej opłaca się poszukiwanie nowych rynków i wdrażanie innowacji), trwa tak długo, aż ocean nie zaczerwieni się od pierwszej krwi. Z jej pierwszą kroplą obowiązuje strategia czerwonego oceanu, w której czyjś sukces związany jest z czyjąś stratą. W skrajnej wersji jedynym zyskiem, jest strata innych.

Ogłoszona pandemia stała się okazją oraz narzędziem do bezpardonowej walki o swoje cele, wpływy i zyski. Podczas gdy opinia publiczna patrzy na spektakl pt. „walka z pandemią” - a jedynie co bardziej podejrzliwi dociekają, kto zyskuje na produkcji maseczek i opracowaniu szczepionki - to tak naprawdę na świecie trwa bezpardonowa przepychanka. Jednym z jej wymiarów jest wspomniana już w cz.3. bezprecedensowa produkcja pieniądza, ale oprócz tego mamy wiele innych tropów związanych zarówno z samym „odpaleniem” jak i podtrzymaniem pandemii.

Jedno jest pewne, jak zawsze pierwsi stracą najsłabsi i najbiedniejsi: trzeci świat, kraje zadłużone, zwykli ludzie. Dodatkowo wśród przegranych są przedsiębiorcy, którzy stali się zależni od rządowej pomocy i rekompensat. 

Unią Europejską (z której właśnie wyszła Wielka Brytania, żeby wejść w strefę bezcłową z USA) rządzą politycy z Berlina i bankierzy z Luksemburga. Reszta środowisk ma wpływy, koneksje i możliwości, ale realna władza nad Unią oraz nad Eurolandem jest tam i tylko tam. O problemach i perspektywach tych dwóch tworów nie ma celu się rozpisywać, poza stwierdzeniem prostego faktu, że cały czas muszą one potwierdzać rację swojego istnienia, a komentatorzy po raz kolejny głoszą ich koniec na podstawie analizy ich problemów. I tak od przesileń do kryzysu toczy się historia, której istotą jest wykorzystywanie słabszych przez silniejszych i lepiej zorganizowanych. Grecja, Włochy, Hiszpania, Francja i Belgia (w mniejszym stopniu Portugalia) są ciągle w gorszej sytuacji od Niemiec, Holandii, Austrii (a przy okazji też maleńkiej Słowenii oraz Finlandii). Państwa germańskie podporządkowały sobie w ramach Eurolandu resztę krajów, a w ramach całej Unii pozostałe nacje (Anglosasi zawsze byli trochę z boku, a teraz wrócili do siebie). Początkiem tej historii stało się zjednoczenie Niemiec oraz nowe relacje z Rosją ery Putina. Powojenny podział oparty na zasadzie równowagi stał się w ciągu paru lat nieaktualny. Produkt Krajowy Brutto Niemiec oparty jest w prawie 40% (a prawie 50% przemysłu) na eksporcie przy czym ponad połowa z niego przypada na Unię Europejską (LINK). Nie chodzi tutaj o stwierdzenie, czyja to wina, tylko o fakt, jak to działa. Ostatni rok 2019 przyniósł jednak Niemcom spadek eksportu do szeregu krajów, w tym spoza Unii i wprost zaczęto mówić o stagnacji (LINK). 

W ramach wspomnianej już polityki drukowania pieniędzy KE rozdysponuje na dzisiaj budżetem 1,29 bln euro, przez co zwiększy się jej wpływ na kraje członkowskie, zwłaszcza, że ponawiany jest pomysł powiązania tych dodatkowych funduszy z tzw. praworządnością (LINK). Ponadto najbardziej zadłużone kraje Eurolandu chciałyby wypuszczenia wspólnych euroobligacji z racji coraz większych kosztów obsługi ich długu, czyli chciałby, żeby mniej zadłużone kraje wzięły na siebie część kosztów ich zadłużenia. Jeśli nawet do tego dojdzie to za dalszą rezygnację z resztek suwerenności tych krajów. Nie wiadomo jednak czy ich społeczeństwa oraz klasa polityczna się na to zgodzą, ponieważ nastroje antyunijne są coraz wyraźniejsze. Właściwie to, co na dzisiaj scala unię oraz euro, to brak alternatywy, przy coraz bardziej rosnącej świadomości konfliktu interesów.

Równocześnie Niemcy współpracują gospodarczo z Rosją w zakresie polityki surowcowej, na co nie zgadza się nie tylko część ich elit gospodarczych i politycznych, jak i znakomita część elit samej Komisji Europejskiej, a przede wszystkim USA, pod rządami Donalda Trumpa. O ile udało się wybudować Nord Stream I, to jego druga nitka została zablokowana na samym końcu realizacji przez USA, oraz przez samą KE, która wykluczyła w ostatnich tygodniach możliwość wyłączenie tego rurociągu (w razie ewentualnego dokończenia) spod regulacji europejskich. Sytuacja jest więc taka, że jednocześnie zostały zablokowane relacje prowadzące do zwiększenie duetu Niemcy-Rosja w regionie, jak też znacząco zwiększył się jeszcze wpływ Niemiec, KE oraz Europejskiego Banku Centralnego na kraje euro oraz całej Unii Europejskiej. Asertywna i pozbawiona kurtuazji polityka Donalda Trumpa wyraźnie zmierza w kierunku nadrobienia dwóch dekad przyglądania się, jak ich polityka utrzymywania za wszelką cenę równowagi w regionie była w zawieszeniu. Pewnym problemem jednak jest to, że USA mają teraz pożary na każdym odcinku, które muszą gasić: Bliski Wschód, Chiny i Tajwan, Rosja, granica z Meksykiem oraz ich własne problemy wewnętrzne. 

Wokół ropy

Wspominając o Rosji, nie można nie wspomnieć o rynku surowców, a przede wszystkim o rynku ropy. Z jednej strony ropa jest gwarantem wartości dolara amerykańskiego (praktycznie nie istnieje sprzedaż ropy w innej walucie, co zostało wymuszone przez USA kilkadziesiąt lat temu), jak i trwania takich gospodarek jak Rosja i kraje kartelu OPEC. Światowy popyt na ropę, jest zależny od poziomu konsumpcji oraz poziomu produkcji przemysłowej. Zatrzymanie świata i produkcji prowadzi do obniżenia cen ropy, oraz może zachwiać stabilnością amerykańskiej waluty. Stabilność cen kontroluje się ograniczeniami wydobycia w ramach uzgodnień kartelu OPEC+ (kraje kartelu plus Rosja), które skończyły się właśnie przed samym początkiem pandemii. Rosja zdecydowała się zagrać przed nowymi uzgodnieniami na ostro i wypowiedziała dotychczasowe warunki chcąc zwiększenia swoich limitów kosztem reszty krajów. Arabia Saudyjska odpowiedziała zwiększonym wydobyciem oraz preferencyjnymi cenami dla Chin i Europy, co doprowadziło do drastycznych spadków cen ropy, a dla Rosji oznaczało, że musi sprzedawać poniżej cen wydobycia. Mało tego, okazało się, że wraz z drastycznym spadkiem popytu brak jest chętnych na fizyczny odbiór ich ropy, co mogło dla nich skończyć się zamykaniem i stratą wielu odwiertów. Co ciekawe Chiny (a dokładnie ich największa państwowa rafineria), dla których jako głównego globalnego odbiorcy ceny ropy są najważniejsze, bo są ważną składową kosztów produkcji przemysłowej, zadeklarowały, że nie będą odbierać ropy bezpośrednio od Rosnieftu, na którego USA nałożyły sankcje w związku z sytuacją w Wenezueli (LINK). Co prawda nie oznaczało to zupełnej rezygnacji z zakupów, ale zakupione ilości były raczej symboliczne (LINK). 

Ostatecznie po interwencjach USA (które są największym producentem ropy, a równocześnie w ogóle tego surowca nie eksportują) doszło do nowego porozumienia OPEC+, po którym ceny ropy po prawie miesięcznych wahaniach ustatkowały się od maja na poziomie powyżej 30$ za baryłkę (LINK - mowa o notowaniach, ceny transakcyjne z dostawą na termin są niższe). Dla Rosji nowe uzgodnienia oznaczają jednak ograniczenie o prawie 25% wydobycia względem I kwartału 2020 r. oraz poważne spadki przychodu z gazu ziemnego, na którego nie tylko zmalał popyt, ale też jego cena jest indeksowana ceną ropy (LINK).

WHO a koncerny farmaceutyczne i polityka

Światowa Organizacja Zdrowia - WHO działa w ramach ONZ i tak samo jak ona cieszy się zarówno dość sporym autorytetem, jak i podejrzewana jest o przemożny wpływ na cały świat (przez tych, którzy myślą, że ONZ tworzy coś w rodzaju rządu światowego). Wypada jednak nieco odmitologizować tą organizację. Oprócz wielu kontrowersyjnych spraw warto zauważyć, że ta nie zajmuje się jedynie knuciem, ale też wieloma realnymi problemami (LINK). Problem nie jest w niej samej, tylko w tym, że jest narzędziem wpływu, o które konkurują rozmaite siły – rządy, organizacje oraz biznes farmaceutyczny. W tym kontekście patrzeć na wszystkie ogłaszane ostatnio pandemie ptasiej grypy, świńskiej grypy, oraz koronawirusa, a także szereg pomniejszych alertów. Warto odnotować, że w przypadku koronawirusa WHO ogłosiło pandemię dopiero dwa dni po tym, jak zrobiła to CNN.

Szukając tropu w biznesie, jakim są szczepionki, to po roku 2010, kiedy okazało się, że rządy nie wykorzystały szczepionek na świńską grypę, ponieważ do ich celowości i jakości było wiele uwag, to koncerny były zmuszone oddać sporą część kosztów rządom w ramach ugody. Opracowanie szczepionki na koronawirusa jest na pewno intratnym biznesem ze względu na zapewnione na to przez rządy fundusze, ale nie jest wcale przesądzone, że uda się ją opracować a następnie sprzedać. Jeśli gdzieś jest w tej pandemii biznes, to odnotowują go producenci testów, laboratoria i producenci leków sierocych, które są stosowane w terapiach eksperymentalnych. 

Warto jednak zadać sobie pytanie, czy przemysł farmaceutyczny jest na tyle duży a być w stanie kręcić światem. Patrząc na dane z 2018 r. (LINK) to największymi eksporterami są:

  1. Niemcy: $84.7 mld
  2. Szwajcaria: $71.7 mld
  3. USA: $49.7 mld
  4. Belgia: $45.7 mld
  5. Irlandia: $40 mld

(dla porównania Chiny $15,1 mld) ; a największymi importerami:

  1. USA: $99.7 mld
  2. Niemcy: $53.7 mld
  3. Belgia: $36.7 mld
  4. Wielka Brytania: $33.8 mld
  5. Szwajcaria: $29.3 mld

(dla porównania Chiny $26,2 mld)

Jak widać zagłębiem farmaceutycznym jest Europa, a eksport farmaceutyków wynosi zaledwie 6,4% eksportu Niemiec (największego eksportera na świecie) i około 2% ich PKB. To na pewno wpływowa branża, ale nie można powiedzieć, że dominująca.

Bardziej widocznym uwikłaniem WHO jest ideologia i polityka. Zainteresowanym znane są działania WHO w kierunku upowszechniania aborcji (LINK) oraz powszechnej seksualizacji dzieci w ramach tzw. edukacji seksualnej. Warto też odnotować, że obecny dyrektor WHO to zadeklarowany komunista (LINK). Nie jest żadną tajemnicą, że WHO kontrolują Chiny przy dużym wsparciu Rosji. Zarzuty korupcyjne odnośnie WHO nie są zapewne przesadzone, ale na pewno żadna światowa potęga nie zrezygnowałaby z korzystania z możliwości, jakie daje kontrola takiego gremium (w latach 2007-2017 kierowała nim Chinka, a obecnie Etiopczyk z poparciem Chin i Rosji).

GAFA – władza, czy narzędzie władzy

Nowe media tak szybko urosły w siłę, że stworzono nawet specjalne pojęcie GAFA od pierwszych liter firm Google, Amazon, Facebook i Apple. Światem idei rządzi właśnie ta nieformalna koalicja utrzymując i wzmacniając liberalny kierunek kultury i społeczeństw. (LINK). „Mówi się, że GAFA obsługuje cztery wcielenia współczesnego człowieka: homo sapiens (człowiek rozumny) korzysta z Google, homo emptor (człowiek kupujący) to klient Amazona, homo socius (człowiek społeczny) rezyduje w Facebooku, a homo ludens (człowiek bawiący się) używa Apple. Czy coś pozostaje poza jej zasięgiem? Chyba tylko życie prywatne – ale zostaje nam na nie coraz mniej czasu.” (LINK).

Do tej pory media działały wg zasady, że jak jest wpływ, to są też interesanci. W sytuacji pandemii GAFA wraz z wszystkimi satelitami zyskuje na jeszcze większej wirtualizacji życia społecznego, zawodowego i prywatnego. Z jednej strony, tak samo jak CNN, walczą oni bezpardonowo z Trumpem, jedynym politykiem Zachodu, który otwarcie walczy przeciwko wprowadzeniu lockoutu, ponieważ jest on po drugiej stronie ideowej i politycznej barykady, ale z drugiej – po prostu zyskują i dynamicznie zwiększa się liczba ich użytkowników, czasu korzystania, a co za tym idzie identyfikacją z masą ich usług.

Nie jest żadną tajemnicą, że zarówno Google, jak i Facebook mogą być narzędziem amerykańskich służb specjalnych w zbieraniu informacji z całego świata. Dzięki temu korzystają one, tak samo jak wcześniej Microsoft, ze swoistej taryfy ulgowej przy zwalczaniu praktyk monopolistycznych. Tym samym GAFA to nie tylko siła mediów, ale także siła wiedzy o użytkownikach, a przede wszystkim potencjał ewentualnego wsparcia ze strony CIA. Wręcz wydaje się nieprawdopodobne, żeby władze pozwoliły zbierać i przetwarzać oraz wykorzystywać wszelkie dane o użytkownikach z całego świata, a same z tego nie korzystały. Nie ma sensu powtarzać tego, co zostało już opisane wcześniej o nowych mediach i dlaczego mają tak wielki wpływa na tworzenie i podtrzymywanie narracji w społeczeństwie. Tutaj ważne jest to, że ten wpływ jest przez kogoś kontrolowany i limitowany w sposób niejawny.

Finansowa bomba w tle przepychanek z FED

Obok słynnego „CNN? Fake news. Thank you!” z konferencji Donalda Trumpa znany jest też jego stosunek do Systemu Rezerwy Federalne (FED). Trump zapowiadał, że powiększany od kilkunastu lat dług publiczny (z 8 bln do 23 bln dolarów - LINK) zamierza najpierw zatrzymać, a potem zlikwidować. W pierwszej kadencji nie udało mu się zatrzymać dalszego zadłużenia, ale znacząco przyhamował dynamikę jego wzrostu (LINK). Jednocześnie Trump żądał od FED obniżenia stóp procentowych (LINK), którego paradoksalnie doczekał się dopiero w trakcie pandemii, kiedy drukowanie pieniędzy rozpoczęło się jak nigdy w historii. Mało kto jednak wie, że wierzycielem FED jest rząd USA, który jest własnością prywatną (na wzór Banku Anglii). Nie wnikając w szczegóły, jak to się odbywa, jest on po prostu zainteresowany tym, żeby suma zadłużenia oraz procent pożyczki był jak najwyższy. Mechanizm ten został dosyć demonicznie opisany w słynnej „Wojnie o pieniądz” Songa Honbinga, jednak nie można abstrahować od faktu, że FED jest kontrolowany przez ludzi wyznaczonych przez Prezydenta i Senat (LINK). Oczywiście prywatne banki będące udziałowcami Banków Regionalnych FED korzystają z 6% dywidendy, ale największym problemem jest to, w jaki sposób uratowano poprzez dodruk pieniędzy kilka razy od 2008 po 2020 r. rynki finansowe, tylko po to żeby ich kryzys nie pociągnął na dno realnych przedsiębiorstw. To nie FED a Wall Street jest problemem.

O tym, że kryzys się zbliża i trzeba na niego się przygotować, mówiono całkiem otwarcie już 2019 r. Nie chodzi tu wcale o spowolnienie notowane w Europie, tylko o zapowiadane wyraźne tąpnięcie. Każdy średnio rozgarnięty obserwator gospodarki wie, że po kryzysie 2008-2009 nie zrobiono praktycznie nic, żeby zlikwidować przyczyny, które doprowadziły do takich patologii na rynkach finansowych, które wstrząsnęły światową gospodarką. Luzowanie ilościowe było powtarzane, ale nie wprowadzono żadnych takich rozwiązań, aby świat wyceny papierów wartościowych był na nowo realnie powiązany z realiami ekonomicznymi. Chodzi tu nie tylko o paradoksy, kiedy wycena rynkowa Tesli jest większa niż Forda (LINK), ale przede wszystkim o to, że nie uregulowano w ogóle rynku instrumentów pochodnych, które były źródłem kryzysu 2008-2009. 

Jeśli po raz kolejny udaje się powtórzyć operację gigantycznego dodruku pieniądza nie tylko w USA, ale we wszystkich rozwiniętych gospodarkach, to jedno jest pewne: rynki finansowe są beneficjentami całej tej sytuacji. Największym jednak ich sukcesem jest to, że nikt nie kwestionuje tego typu operacji, tak jak to było w 2008 r. Nikt praktycznie nie pyta: co się stało pieniędzmi banków, które teraz rząd zamierza dofinansować? W tle dodruku pieniędzy dla firm, dla samorządów i dla ludzi pompuje się też pieniądze w papiery śmieciowe, których nikt nie jest w stanie odróżnić od papierów wartościowych. Logicznym jest, że jeśli ta sytuacja nie zakończy się wybuchem inflacji, to znaczy, że po prostu wcześniej ktoś te pieniądze ukradł i w jakimś celu gromadzi. W zasadzie nie ma żadnej oficjalnej wersji, która by tłumaczyła dlaczego do tej pory świat nie pogrążył się w powodzi galopujących cen. 

Chiny vs USA

Cywilizacja Zachodu jest na skraju upadku kulturowego, demograficznego oraz straciła moralne motywy rozwoju. Dobrobyt skutkuje obniżonym poziomem aspiracji, a myślenie o łatwym pieniądzu powoduje, że giełdy stały się ogonem, który kręcą psem realnej gospodarki. Ponadto szereg krajów dokonał (oczywiście za wyjątkiem Niemiec i Szwajcarii) eksportu własnego przemysłu, co zaczęło skutkować kurczeniem się klasy średniej i powiększaniem bezrobocia. Trump w ramach polityki reindustrializacji zaczął ograniczać import z Chin za pomocą polityki celnej i wspierał powrót przemysłu do USA. Dzięki temu udało mu się radykalnie ograniczyć bezrobocie oraz zwiększyć dynamikę PKB. Wszystko przerwała pandemia, która zaowocowała rekordowym bezrobociem od czasu Wielkiego Kryzysu, a niektóre źródła podają, że może nawet jeszcze większym (LINK).

Nie lepiej jest z Chinami, które według przewidywań szybciej się zestarzeją niż powszechnie wzbogacą, a ponadto ich całkowite zadłużenie przekroczyło 300% PKB (LINK). Oczywiście ciężko porównywać do siebie zupełnie inaczej działające gospodarki. Bardziej interesującym tropem w podawanych danych jest to, w jaki sposób liczony jest praktycznie od zawsze chiński PKB. Być może część wyniku mogła być zawsze propagandą. W każdym razie jest faktem, że skończyły się proste rezerwy wzrostu Państwa Środka oparte na eksporcie i gigantycznych inwestycjach infrastrukturalnych. Działania Trumpa prowadziły wprost do wizji radykalnego spowolnienia, jeśli nawet nie stagnacji. Jednoczenie kryzys, a nawet bieda nie jest nawet w drobnej części tak poważnym zagrożeniem dla władzy w Chinach, jak w krajach demokratycznych. 

Nieco inaczej wygląda sytuacja polityczna tych dwóch gigantów. W USA trwa walka polityczna na wyniszczenie w świetle kamer tak ostra, że aż paradoksalnie można mieć wrażenie, że to tylko teatr. Tymczasem w Chinach oficjalnie nie ma żadnej walki o władzę, lecz nie ma wątpliwości, że istnieją tam potężne tarcia i konflikty wewnętrzne, zwłaszcza gdy do głosów doszła też nowa klasa bogaczy, która na kryzysie może najwięcej stracić. Xi-Jinping został w 2018 r. wybrany jednogłośnie przez 3 tys. posłów na drugą kadencję i nie ma żadnych ograniczeń jeśli chodzi o ich liczbę, a jest jeszcze relatywnie młody. Tymczasem każda zmiana w Białym Domu niesie ze sobą nowe otwarcie w polityce zagranicznej, co dla takich Chin jest argumentem, że zawsze może coś się zmienić i warto grać na przeczekanie, a nawet ingerować w zmianę. 

Oczywiście gra między mocarstwami toczy się także na poziomie służb specjalnych. Zdrowy rozsądek nakazuje jednak przyjąć, że operacje służb polegają na tym, że o nich zazwyczaj nie wiemy. Wiemy tylko, że Chiny posiadają najliczniejszy wywiad na całym świecie oraz że praktycznie każdy Chińczyk jest zobowiązany do współpracy i lojalności z własnym krajem przed którego długimi rękami nigdzie na świecie nie ma ucieczki. Można też założyć, że Amerykanie mają mniejsze rozpoznanie o sytuacji w Chinach niż na odwrót, co wynika po prostu z zupełnie innych systemów politycznych i pełnej kontroli życia w Państwie Środka. Nie ma też możliwości, żeby największe centrale wywiadowcze nie wiedziały o toczonych grach operacyjnych wokół ogłoszonej pandemii. 

Zagadką jest, na ile spór między USA a Chinami został wpisany w przewidziany rozwój działań, a na ile jest dynamicznie rozwijającą się sytuacją grożącego eskalacją konfliktu. Oficjalne antychińskie wypowiedzi Trumpa, zwłaszcza w sytuacji pandemii, są konieczne ze względów politycznych. Ktoś po prostu musi być winien. Z kolei Chiny odważnie jak nigdy przedtem zapowiadają sięgnięcie pod pełnię władzy nad Hong-Kongiem, a nawet po Tajwan. Dodatkowo wydaliły w lutym trzech korespondentów nowojorskiego dziennika "Wall Street Journal", za krytyczne artykuły (LINK), a w marciu kolejnych trzynastu. Warto podkreślić, że od początku narracja amerykańskich mediów oraz polityków szła w kierunku ukrywania przez Chiny problemu, co bardzo ładnie (i zgodnie z amerykańską intencją) zebrał do kupy Tomasz Wróblewski (LINK - POLECAM). Wirus jest „chiński”, są insynuacje, że wymknął się z laboratorium, a wszystko jest podane w otoczce tłumienia wolności słowa. Chińczycy oczywiście odbijali piłkę, próbując przekonać, że wirusa zawlekli do Chin amerykańscy żołnierze (LINK). Faktem jest też, że agencja prasowa Bloomberg należąca do jednego z oficjalnie najbogatszych ludzi na świecie Michael'a Bloomberg'a (demokraty, aspirującego nieudanie do kandydowania na prezydenta) publikowała przecieki, jakoby wywiad USA stwierdził z końcem marca w tajnym raporcie, że Chiny ukryły rozmiar epidemii koronawirusa (LINK).

Chiny próbują także przywrócić dobrą współpracę z Niemcami, aczkolwiek Niemcy, a także inne kraje Europy ciągle pamiętają, że chiński kapitał jest dla nich potencjalnym zagrożeniem (LINK). Zostało to zresztą wypowiedziane oficjalnie przez NATO, które ostrzega przed przejmowaniem strategicznych spółek przez Chiny (LINK). W Niemczech nastroje nie są jednak prochińskie, a największy dziennik Bild opublikował w kwietniu bardzo krytyyczny artykuł, w którym wylicza winy rządu Chin (LINK). W USA pandemia ma dwa wymiary polityczne: wewnętrzny, w którym stany i media lewicowe zarzucają zbytnią opieszałość rządowi, który z kolei naciska na zakończenie kwarantanny; oraz zewnętrzny, w którym niezależnie od opcji winne są Chiny.

Aktualnie wygląda to tak, że USA mają narastający konflikt z Chinami oraz pogorszone relacje z Niemcami. Paradoksalnie ich sytuacja z Rosją nie jest aż tak napięta (mimo zablokowania ich planów energetycznych w Europie) żeby Rosja zdecydowała się na pełną współpracę z Chinami. Być może jednak jest tak, ze względu niezbyt dużego zainteresowania samych Chin, które są zależne też od surowców z kontrolowanego przez USA Bliskiego Wschodu (czyli obraz jest taki, że Rosja chwilowo jest wymiksowana jest z gry globalnej, co z kolei tłumaczyłoby wybuch lewackich rozruchów w USA). W tym starciu Chiny są stroną słabszą, bo oprócz przewagi samych USA, stoją po ich stronie Wielka Brytania oraz Japonia, a także (choć mniej chętnie) część Unii Europejskiej i Korea Południowa. USA są także w stanie bez problemu zablokować w 100% kontrolowane przez siebie drogi morskie z Chin (eksport stanowi około 1/3 PKB tego kraju). Jeżeli jest więc gdzieś słabość USA to wewnętrznym konflikcie oraz nielojalnej postawie tych sił i biznesu, którzy na współpracy z Chinami zyskiwali lub osiągali swoje cele. 

Istnieją jednak opinie, które widzą te sprawy diametralnie inaczej. To Chiny szybko poradziły sobie z problemem pandemii dzięki zaawansowaniu technologicznemu i sprawnemu zarządzaniu społeczeństwem, a teraz są w stanie pomagać innym krajom na całym świecie. Odnotowały też dużo mniejszy niż przewidywano spadek importu i eksportu w pierwszym kwartale 2020r. Raczej przewiduje się większe spadki eksportu związane ze spadkami popytu w krajach Europy i USA. (LINK). W perspektywie mają rozwijać się szybciej od USA oraz budować wokół siebie sojusz wielu państw dzięki inwestycjom w technologie i rozwój infrastruktury (LINK). W opinii tej jest wiele rażących naiwności, które jednak nie kwestionują istotnych spostrzeżeń odnośnie chińskiego potencjału (na pewno mogą przegonić wszystkich w tworzeniu państwa rodem z orwellowskiej powieści). W tej sytuacji jednak Chinom nie opłaca się otwarta konfrontacja z USA, tylko gra na czas i osłabianie (destabilizowanie) sytuacji Zachodu.

O ile analiza mediów oraz decyzji politycznych daje nam proste wytłumaczenie takiego a nie innego przebiegu wydarzenia medialnego wspartego regulacjami rządów, to przegląd interesów i powiązań globalnych rodzi więcej pytań niż odpowiedzi. Mamy taką sytuację, że dużo łatwiej nam się jest zorientować „jak ktoś to zrobił” niż „kto i dlaczego to zrobił”. Nie jest to jednak nierealne, o czym będzie w ostatniej, piątej już części.

Przeczytaj część piątą "Kto to zrobił?" >>

Wojtek Wójcik - świński i dziki dowcip. Wielbiciel schabowego z dzika i dziczych żeberek. Pogromca wegaństwa w życiu i w ogóle na co dzień.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka