Nie ma chyba takiej konferencji na temat polskiej polityki wschodniej i nie ma chyba dłuższego tekstu na ten temat, gdzie nie padłoby nazwisko Jerzego Giedroycia czy Juliusza Mieroszewskiego, najważniejszego politycznego publicysty „Kultury”. To chyba najlepiej świadczy o przemożnym wpływie idei Giedroycia na nasze postrzeganie Wschodu. Nic dziwnego – była to najważniejsza i najbardziej rewolucyjna koncepcja tycząca się polskiego zaangażowania w Europie Wschodniej. Podziw musi budzić też to, że rewolucji tej Giedroyc z Mieroszewskim dokonali, mając do dyspozycji niepozorny miesięcznik wydawany na emigracji i z całych sił zwalczany w kraju, do którego także był adresowany. Lata 1989-1991, czyli upadek komunizmu w Europie Środkowej, a potem rozpad Związku Radzieckiego, były testem dla koncepcji Giedroycia – przyjętej już jako świadoma polityka III RP. Test ten wypadł pozytywnie. Najpierw polityka „dwutorowości”, a potem pełnego poparcia dla niepodległości narodów Związku Radzieckiego były pokłosiem koncepcji Giedroycia, co przyznaje premier pierwszego niekomunistycznego rządu Tadeusz Mazowiecki.
Ta, ale też setki innych zasług Giedroycia sprawiły, że już za życia bywał on wpychany na pomnik, rosły zastępy tych, którzy „wychowali się na »Kulturze«”, a jego koncepcje zamieniały się w doktryny. Po jego śmierci zjawisko to jeszcze się nasiliło. Giedroyc nigdy jednak nie był doktrynerem, jego żywiołem była polityka, choć nigdy prawdziwej polityki nie dane mu było prowadzić, i jako polityk potrafił dostosowywać swoje koncepcje do aktualnych wyzwań, wprowadzać korekty i stawiać nowe cele. Przecież choćby postulaty środowisk współtworzonych przez Giedroycia przed i po wojnie są inne, choć wynikają z tego samego założenia – chęci zrozumienia i poszanowania innych. Giedroyc potrafił dostrzec, że świat się zmienia.
Niektórym „uczniom” Giedroycia nie zawsze jednak starcza tej intelektualnej odwagi, by iść już samodzielnie, stawiać nowe pytania i szukać nowych odpowiedzi – przy czym pozostać w duchu Giedroyciowym. Czasem łatwiej bowiem przyjąć doktrynę Giedroycia jako coś pewnego, stałego i niepodlegającego dyskusji, a każde odstępstwo nazywać zdradą idei. Tak właśnie powstał nowy „Giedroyc” – młot na polemistów; przy czym bywa, że Giedroycia i „Giedroycia” co nieco różni. „Kultura” powstała w określonym czasie, gdy pół Europy znajdowało się pod wpływem imperium radzieckiego z centrum w Moskwie. Siłą rzeczy publicystka „Kultury” była wymierzona w politykę Kremla, ale sam Giedroyc opowiadał się za pojednaniem polsko-rosyjskim – pisał, że jako „człowiek wschodni” czuje się tak samo dobrze w Warszawie, w Wilnie, jak i w… Moskwie. Niestety, dokonując uproszczenia idei Giedroycia, nowego „Giedroycia” wiąże się już tylko z antyrosyjskością. Tak było, gdy krytykowano Donalda Tuska za jego podróż do Moskwy – właśnie broniąc jakoby linii „Kultury”.
Dziś nie trzeba koncepcji ULB traktować dosłownie, jej zrozumienie bowiem nie oznacza beznamiętnego jej powtarzania. Wybitny ukraiński historyk Jarosław Hrycak pisał: „Obawiam się, że z Jerzym Giedroyciem może stać się to samo, co już stało się z wieloma klasykami: wiele się o nich mówi, lecz mało kto czyta ich dzieła, a jeszcze mniej osób je rozumie”.
Bardzo potrzebujemy odpowiedniego rozumienia Giedroycia, po tym jak jego epoka już się skończyła. Jego prace powstały w pewnych kontekstach historycznych, które już nigdy się nie powtórzą. Wiele z tego, o czym pisał – dobrze czy źle – „traci sens w nowym świecie, powstałym po 1989 roku, a później także po 11 września 2001 roku oraz po pomarańczowej rewolucji 2004 roku” (J. Hrycak, Nowa Ukraina. Nowe interpretacje, Wrocław 2009).
Nie istnieje już żadne państwo, z którym Polska graniczyła przed 1989 rokiem. ULB jako takie rozpadła się, te trzy kraje podążają zupełnie innymi torami, a ich elity – o społeczeństwach nie mówiąc – pewnie nie bardzo mają świadomość, że należą do jakiejś całości zwanej przez Polaków ULB. W tym sensie Jarosław Hrycak pisząc, że epoka Giedroycia już się skończyła, ma rację. Dobrze, że napisał to Ukrainiec o demokratycznych i antytotalitarnych poglądach, pełen szacunku dla Giedroycia. Gdyby napisał to Polak, spotkałaby go ostra krytyka.
Traktowana jednak elastycznie i twórczo, idea Giedroycia wciąż może być źródłem inspiracji. Zakłada ona bowiem starania o dobre relacje z państwami Europy Wschodniej, wspieranie ich w reformatorskim wysiłku, i nie musi ograniczać się do Ukrainy, Litwy i Białorusi, może sięgać Rosji i Kaukazu czy bliższej nam Mołdawii.
Rosja nie jest już Związkiem Radzieckim, ale daleko jej do demokratycznego ideału. Nie oznacza to jednak konieczności rezygnacji z dążenia do poprawnych z nią stosunków, a jeśli dialog z władzami idzie opornie, to szukania porozumienia z rosyjskim społeczeństwem. Jerzy Giedroyc nie negował potrzeby współpracy z niepodległą Białorusią Aleksandra Łukaszenki (w Mińsku jest ulica Giedroycia, w Warszawie nie…), chyba więc nie wzdrygałby się na myśl o współpracy z Rosją Dmitrija Miedwiediewa i Władimira Putina oraz osiągania tych celów, które są możliwe. Giedroyc szybko dostrzegł, że niepodległe państwa, które wyłoniły się z ZSRR, niekoniecznie muszą być automatycznie demokratyczne. Dostrzegł więc też dylemat najbardziej widoczny chyba w przypadku Białorusi: co jest ważniejsze – demokracja, czy niepodległość?
Gdy rodziła się koncepcja ULB, była ona właściwie bezalternatywna z punktu widzenia Realpolitik. Dziś nie da się wykreślić Rosji z mapy świata i wykluczyć jej z członkostwa w międzynarodowych gremiach (tak jak wtedy nie dało się cofnąć czasu i map do roku 1939). Polityka jest sztuką osiągania tego, co możliwe. Te kilka rzeczy, od skutecznej reanimacji polsko-rosyjskiej Grupy do Spraw Trudnych, którą zawdzięczamy Adamowi Danielowi Rotfeldowi, po wizytę Putina na Westerplatte i przygotowania do obchodów rocznicy Katynia, są tym, co udało się osiągnąć, by może w przyszłości udawało się osiągnąć jeszcze więcej. Wątpliwe, by Rosja zmieniła swoje stanowisko wobec Polski z innej przyczyny niż ta, że zdała sobie sprawę, iż Polski w relacjach z Europą nie da się „przeskoczyć”. To czysty pragmatyzm Kremla. Jest on funkcją naszej coraz mocniejszej obecności w UE.
Byłe republiki radzieckie są państwami niepodległymi, nie są jednak państwami w pełni niezależnymi. Co prawda ciężko dziś znaleźć państwo idealnie niezależnie – ważne, czy państwa te rezygnują z części suwerenności z własnej woli, jak członkowie UE, czy nie. Otóż brak niezależności państw Europy Wschodniej jest bagażem odziedziczonym po epoce radzieckiej. Dotyczy to zarówno struktury przemysłowej, jak i mentalności elit. Umacnianie niezależności nie musi więc przybierać formy antyrosyjskiej, powinno stanowić wspieranie tych państw w wysiłku modernizacyjnym. Ukraina czy Białoruś zależą od surowcowej polityki Rosji, także dlatego że ich elity nie mogą zdobyć się na prawdziwe reformy ograniczające marnotrawstwo surowców, modernizację systemów przesyłowych i wreszcie gotowość płacenia za surowce bez zgubnych preferencji. Wątpliwe, by Polska była w stanie sama wspierać reformy krajów Europy Wschodniej. O ich potrzebie coraz bardziej przekonana jest jednak Unia Europejska. Inicjatywy szwedzkie, litewskie, wspieranie przez Brukselę reform w Mołdawii – to wszystko może mieć większe znaczenie, niż gdybyśmy działali w pojedynkę. Skuteczna polityka Polski wobec Europy Wschodniej musi być pomyślana jako element (czasem bodziec) polityki europejskiej.
Kaukaz jest regionem dla Polski zbyt odległym, byśmy mogli prowadzić tam samodzielną politykę. Poza kontaktami z czasów zaborów i wspieraniem antybolszewickich polityków w dwudziestoleciu międzywojennym, relacje między tym regionem a Polską trudno nazwać trwałymi. Inne państwa i inne interesy decydują o przyszłości tego regionu. Unia Europejska jest jednak siłą, która może wpływać na Kaukaz i być tym, co naprawdę przyciąga kaukaskie elity.
Dziś zatem koncepcja Giedroycia oznaczać może prawdziwą politykę, gdzie wykorzystuje się wszystkie narzędzia: dyplomację, dyplomację społeczną, gospodarkę czy nawet wojsko (oczywiście mam na myśli możliwą stabilizującą rolę NATO w regionie, a nie wszczynanie wojen), by wspierać państwa Europy Wschodniej, a zarazem mieć na uwadze przede wszystkim interes Polski. Dlatego można zaryzykować stwierdzenie, że w duchu Giedroycia była obecność Lecha Kaczyńskiego i Radosława Sikorskiego w Kijowie na inauguracji prezydentury Wiktora Janukowycza (tak jak wcześniej w tym duchu było poparcie dla pomarańczowej rewolucji), w tym samym duchu jest polityka otwarcia się na Białoruś i starania o dialog z Rosją.
Andrzej Brzeziecki
Tekst ukazał się w "Komentarzu Międzynarodowym Pułaskiego: Doktryna ULB – koncepcja Giedroycia i Mieroszewskiego w XXI wieku"
Inne tematy w dziale Polityka