Idiotyzm. No idiotyzm w czystej postaci.
Wyobraźcie sobie - wstajecie o 6.45, aby o 8 rano być w szkole. O 8.30 siedzicie już grzecznie w ławce, o 9 zaczynacie pisać podstawowy egzamin z angielskiego - najpierw 20 minut banalnego, bardzo wyrażnego i powolnego słuchania (3 zadania), potem równie łatwe czytanie (3 zadania) i dwie formy pisemne - mail do biura turystycznego w celu uzyskania wymienionych w tekście zadania informacji i list do przyjaciela z opisem szkolnego przedstawienia. Jako, że 4 lata wcześniej pisaliście certyfikat FCE, tego typu głupotki macie w małym paluszku i w sumie egzamin zajmuje wam godzinę - godzinę i kwadrans.
Jest godzina dziesiąta i macie cztery godziny oczekiwania na egzamin rozszerzony. Nie opłaca się wracać do domu, nigdzie iść się z resztą nie chce, bo na zewnątrz lodowato i deszczowo. W ciągu tych czterech godzin zdążycie zjeść dwie bułki z masłem orzechowym i nutellą, wypić cały termos zielonej herbaty, zrobić powtórkę, która i tak się do niczego nie przyda, obgadać połowę znajomych, uświadomić jakiegoś zapominalskiego, że potrzebne mu są cztery naklejki z kodem kreskowym, a nie dwie... No dobra, załóżmy, że się doczekaliście.
Siadacie, dostajecie arkusz i zaczynacie pisać rozszerzenie. Dwa zadanka z gramatyki i jedna długa forma - wybieracie sobie cokolwiek (opis akcji charytatywnej, rozprawka za i przeciw organizacji imprez sportowych w miastach/krajach, opowiadanie o bohaterskim nastolatku), heroicznie próbujecie zmieścić się w limicie słów (próbowaliście kiedyś napisać solidną rozprawkę na 250 słów? Nie da się!), po czym dajecie za wygraną i wychodzicie pół godziny przed czasem. Jest 15.30 i macie 45 minut - tak, całą godzinę lekcyjną!!! - do drugiej części egzaminu.
W ciągu czterdziestu pięciu minut jesteście w stanie doprowadzić dyrekcję do furii ("Ludzie jeszcze piszą a wy zachowujecie się tak głośno, egoiści!"), stwierdzić że spier...wiastkowaliście kilka przykładów z gramatycznej oraz pogadać o szeroko pojętych czterech literach Maryni.
Potem znów wracacie na salę, wysłuchujecie 25 minut nagrania do zadania ze słuchu, które również jest wyraźnie i powoli nagrane, robicie trzy dość łatwe zadania z czytania ze zrozumieniem (CKE bardzo chce wiedzieć, czy NAPEWNO nie jesteście analfabetami), po czym wychodzicie z egzaminu o 17.10 z nieprzepartym wrażeniem, że ktokolwiek układał rozpiskę egzaminów, miał w głębokim poważaniu wasz czas i higienę pracy.
W sobotę pierwszy ustny - rozszerzony angielski, tak dla odmiany...
Inne tematy w dziale Rozmaitości