Snooker dawniej był grą dla gentlemanów - grę stworzyli znudzeni oficerowie angielscy służący w Indiach. Dziś, niestety - a może właśnie stety?, dzięki błogosławieństwu kablówki każdy szary człowieczek może sobie obejrzeć rozgrywki. Nie jest to gra widowiskowa, a czysto taktyczna, techniczna i intelektualna: płynne opanowanie zasad z uwzględnieniem punktacji za faule, przyczyny fauli i całego snookerowego slangu wymaga trochę koncentracji i pamięci, zaś doskonalenie technicznej strony zajmuje lata. Nie każdy lubi takie sporty, w których przez kilka godzin trzeba siedzieć i uważnie śledzić kolorowe bile wpadające w określonym porządku do łuz.
Przyznaję się bez bicia - są miesiące, kiedy żyję od turnieju do turnieju. Przyglądanie się wysiłkom przystojnych (dobra, nie wszyscy są przystojni...) panów ubranych w eleganckie (poza pamiętną różową koszulą Dominica Dale'a) ciuszki jest odprężające, ba, nawet terapeutyczne. Stukot bil wygania z głowy pamięć o problemach dnia codziennego, każe zająć się czymś przyjemniejszym niż zadręczanie się.
To w sumie zaskakujące, jak bardzo przywiązałam się do tego sportu przez te pięć lat. Nie chodzi o to, że zaczęłam stawiać pierwsze, cokolwiek chybotliwe kroki na zielonym suknie. Przed turniejami oglądam tabelki i ustalam składy na snookermanager.com, potem kibicuję 'swoim', analizuję błędy i postępy. Do niektórych rzeczy podchodzę nawet zbyt emocjonalnie, bo za każdym razem, kiedy wspomniany w tytule O'Sullivan gra na MŚ w Sheffield, zaciskam kciuki aż do bólu. A na wieść o śmierci Paula Huntera zrobiła się ze mnie mała fontanna.
Jestem trochę jak kibic piłki nożnej, z tym, że zamiast drużynie, kibicuję poszczególnym zawodnikom. Dawno temu nauczyłam się godzić naukę, życie prywatne i wszystkie pasje, jakie posiadam (choć snooker i łyżwiarstwo są jedynymi wyznaczanymi przez sezon), jednak panowie wbijający bile czasem bywają priorytetem (Kochanie, muszę przełożyć randkę, zapomniałam o dzisiejszym meczu!).
Futerkowy idiota od wczoraj ma zaburzenia osobowości (było nie walić łbem w ścianę za każdym razem, kiedy sąsiad z dziury coś wiercił i budził kota!). Siedział ze mną niemal całe popołudnie, obserwując ćwierćfinały - mam podejrzenie, że ona po prostu lubi dźwięk uderzających o siebie bil. Albo głosów komentatorów, nie wiem.
W każdym razie - z nas dwóch to ja mruczałam z zachwytu, widząc piracki zarost na zwykle gładkiej twarzy uwielbianego przeze mnie Ronniego O'Sullivana.
Inne tematy w dziale Sport