Obserwuję takie dziwne zjawisko, że przy okazji wyborów media, dziennikarze rytualnie przepytują polityków, którzy kandydują do danych władz wybieralnych, o znajomość języka angielskiego. Udzielone przez nich odpowiedzi dają potem asumpt do żartów i kpin. A właściwie, dlaczego?
Ostatnio w taki sposób dziennikarka radia Zet zaatakowała posła na Sejm czterech kadencji, ministra w dwóch rządach i wiceprezesa jednego z liczących się ugrupowań politycznych, sugerując, że może jednak nie da sobie rady w Parlamencie Europejskim. Chodzi o minister Beatę Kempę. Kiedy ta skromnie odpowiedziała, że jej angielski "jest na poziomie podstawowym bardzo dobrym" to już wystarczyło, by ją wyśmiewać. Ciekawe, czy ci złośliwi dziennikarze i komentatorzy mają wszyscy certyfikaty C2 Proficiency?
Podobnie, w tym samym radiu Zet, niedawno zaatakowany został inny polityk, również poseł czterech kadencji (w ostatnich wyborach zebrał 47 tysięcy głosów), wicemarszałek Sejmu VIII. kadencji i minister jednego z najpoważniejszych resortów, wiceprezes partii rządzącej. Kiedy z dystansem do siebie i humorem powiedział: "radzę sobie bez tłumacza podczas moich częstych wizyt czy to w Brukseli, w Strasburgu (...) Nie mówię w języku angielskim taką piękną angielszczyzną jak profesor Legutko czy pani minister Anna Fotyga, ale proszę mi wierzyć, bywałem w Brazylii, bywałem na Dalekim Wschodzie, w Stanach Zjednoczonych. Radzę sobie. Mój angielski jest mocny jak demokracja w Korei Północnej", to także stało się tematem do żartów. A ciekawe, czy ci redaktorzy i inni prześmiewcy mogą się pochwalić umiejętnością komunikacji w języku angielskim zweryfikowaną na czterech kontynentach?
I czy mogło być inaczej, gdy w tym studiu pojawiła się polityk zdobywająca niemal 100 tysięcy głosów w ostatnich wyborach parlamentarnych, poseł czterech kadencji, wiceprezes rządzącej partii, była premier rządu, wicepremier i przewodnicząca Komitetu Społecznego Rady Ministrów? Okazuje się, że wszystko to jest w oczach słuchaczy radia ZET nieważne. Liczy się tylko to, że premier Szydło nie dysponuje idealnym, szekspirowskim angielskim i nadal pracuje nad poprawą znajomości tego języka. Ciekawe, czy zapracowana dziennikarka, Beata Lubecka - a chyba nie ma tyle na głowie co urzędujący premier -, znajduje dużo czasu na szlifowanie swego angielskiego?
Pytam, bo dziennikarz ma pracować nad swoim profesjonalizmem dziennikarskim, tłumacz ma być gotów w dzień czy w nocy przełożyć na angielski dowolną "złotą myśl" Wałęsy, a polityk ma mieć kompetencje polityczne. To nie jest konkurs do Związku Tłumaczy Polskich i nie trzeba się wykazywać wymaganą liczbą przetłumaczonych dzieł.
To jest test dla polityków, sprawdzian kompetencji politycznych. Co to znaczy? W największym uproszczeniu - umieć wygrywać wybory, a potem utrzymać poparcie. I tego ci odpytywani politycy dowiedli, nie muszą niczego więcej udowadniać. A co my tu mamy w tych mediach? Nie ma dyskusji merytorycznej o polityce, programach, budżecie, realizowanych projektach. Natomiast są dziennikarze, atakujący zawsze tak samo pytaniami o znajomość angielskiego, tylko i wyłącznie polityków PIS. Czy to nie oni powinni trochę bardziej popracować nad swoim profesjonalizmem?
Powracając do Parlamentu Europejskiego, w Brukseli czy Strasburgu od lat toczy się aksamitna wojna językowa: Niemcy coraz mocniej narzucają instytucjom europejskim swój język, Anglicy naturalnie oczekują, że wszyscy będą znać język Zjednoczonego Królestwa, a Francuzi usilnie starają się utrzymać pozycję francuskiego... I my, Polacy mamy się językowo poddawać jednemu z tych imperiów? Wydawało mi się, że w Unii Europejskiej wszystkie języki krajów członkowskich mają być równoprawne, a jeśli to nie jest respektowane, to Polacy powinni się tego konsekwentnie domagać, a nie zachowywać jak dawna "czerwona burżuazja" wobec kremlowskich pierwszych sekretarzy.
A, powiecie, że Macron przecież mówi po angielsku? Tak, ale swoimi "popisami" w BBC pomnaża on tylko liczbę dowcipów o Francuzach mówiących po angielsku. A kiedy Macron broni idei "wielojęzykowości" w instytucjach międzynarodowych, to jak? A pod hasłem lepszego przebijania się w świecie tzw. francophonie, poprzez angielski, że to "wzmacnia tę frankofonię". Mówi wam to coś? To jest, oczywiście, w internecie natychmiast skomentowane tak: "ale od kiedy to Kolaboracja wzmacnia Resistance [fr. ruch oporu w czasie II w. św.]"? A jakie sobie zdobył tym angielskim poparcie? Od 2017 r. Macron stracił ok. 35 punktów procentowych w sondażach popularności. Oto miara jego kompetencji językowych. Macron z tym swoim angielskim wychodzi jak Himilsbach w znanej anegdocie.
Słyszymy także takie argumenty, że w europejskich instytucjach to w kuluarach właśnie, bez tłumacza, załatwia się najważniejsze rzeczy i dlatego nie da się nie mówić po angielsku... Naprawdę, w kuluarach, a nie na stacji benzynowej albo przy śmietniku? Jakie to ma być "załatwianie"? Takich chcecie "polityków'?
Na koniec powiem Wam: zrobiłem moje małe badanie opinii i spośród osób mi znajomych (grupa może niezbyt reprezentatywna, ale cóż), a bywałych w Parlamencie Europejskim, nikt nigdy nie słyszał, żeby jakiś francuski eurodeputowany gadał po angielsku. Nikt nie zapyta w żadnych francuskich mediach francuskiego eurodeputowanego, czy on mówi po angielsku czy nie. Nikt francuskiego polityka z tego rozliczał nie będzie. Bo francuscy politycy mają mówić i myśleć po francusku.
https://wpolityce.pl/polityka/435069-zandberg-punktuje-biedronia
https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/zdjecia/511463,1,beata-szydlo-rzad-pis-ministrowie-jezyki-znajomosc-jezykow-obcych-angielski-niemiecki.html
https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Polityka/Beata-Kempa-w-Radiu-ZET.-Moj-angielski-jest-na-poziomie-podstawowym
https://www.rp.pl/Wybory-do-PE/190309642-Beata-Szydlo-Angielski-Caly-czas-sie-ucze.html
https://www.radiozet.pl/Radio/Programy/Gosc-Radia-ZET/Joachim-Brudzinski-w-Radiu-ZET-Apeluje-do-tych-ktorzy-pelnili-funkcje-kierownicze-w-BOR-zeby-odkolegowali-sie-od-SOP
https://www.youtube.com/watch?v=riBXyawGk68
„Jedenaście dni temu dość mało znany bloger Mieszczuch7 napisał bardzo ciekawą notkę p.t. "Nowy mur - warszawski". Jako pierwszy zauważył on, że dzięki stalowym barierkom Pałac Prezydencki zaczął przypominać warowną twierdzę. Porównał on to do muru oddzielającego Żydów od Palestyńczyków oraz do wysokich płotów, które rozdzielają katolików i protestantów w Belfaście. Później także inni publicyści /n.p. Johny Pollack/ czynili podobne porównania, ale Mieszczuch7 był pierwszy. Jego poprzednia notka o ataku na niezawisłość Rzecznika Praw Obywatelskich też była bardzo interesująca. Warto zaglądać na ten blog.” elig, 28.08.2010
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka