W teatrze "Kwadrat" od długiego już czasu, a dokładnie od 24 czerwca 2017 r., wystawiana jest dobra, wielokrotnie nagradzana, holywoodzka sztuka pt. "Otwarcie sezonu" Mc Keevera. Wydawałoby się: nie ma bata, musi być hitem! A jest porażką, totalną porażką!
Spektakl to porażka, przerażająco smutna "komedia" o podstarzałych sławach - aktorach, grana przez podstarzałych, zapuszczonych, zgryźliwych aktorów, którzy wielkiej sławy nie osiągnęli. Przybijające są wręcz głucho brzmiące tyrady Olbrychskiego, zawsze zacięta mina Kmicica, żałosna i gruba, wieczna "uwodzicielka" w wersji rokoko, Ewa Kasprzyk... Ona przynajmniej mogłaby nauczyć się kląć tak, aby przekleństwo było soczyste, siarczyste, by było w kontraście do eleganckiego stylu wielkiej damy, by miało swój prawdziwy komediowy walor. Te jej jakby wstydliwie, ledwo przechodzące jej przez gardło "fucki", pasowałyby w sam raz do roli Dulskiej!
A widownia? Cóż, widownia jakoś "nie dopisała", zaśmiała się dopiero w momencie, gdy padło ze sceny, że z brzydkich kaczątek wyrastają czasem wstrętne kaczory, tak, tak, naprawdę! Wiadomo, jakie skojarzenie wywołało te głupie śmieszki. Jeśli mówi się o języku nienawiści, to można mówić i o śmiechu nienawiści! Żenujące, że taki prymitywny, niski rodzaj poczucia humoru wzbudza się tą "sztuką"! Pozostaje w ustach smak zjełczałego tłuszczu... Oklaski na koniec największe dostał piesek, który zgrabnie stawał na tylnych łapkach przy każdym wzniesieniu kurtyny. Piesek - sukcesek. Widzowie pospiesznie opuścili salę, bez rozmów żadnych, byle szybciej do wyjścia, byle dalej... A przecież ta obecna publiczność warszawska jest naprawdę niewybredna, byłem świadkiem wiele razy oklaskiwania na stojąco wyraźnie słabo zagranych sztuk. O tempora, o mores - jakby rzekł Cyceron.
Zostaliśmy oszukani. Powracam do opisu. "Otwarcie sezonu" - gatunek: komedia. Komedia? Nie, z całą pewnością, to, co wczoraj wieczorem oglądaliśmy, to nie była komedia. To był żałosny i dołujący spektakl. Główna postać, Mallory Dupre (Kasprzyk), 50+ - wielkiej gwiazdy sceny, próbująca utrzymać zainteresowanie publiczności "groźbami" odejścia na emeryturę, jak również przywiązać do siebie syna, Christiana (ok. 30 lat) groteskowymi "groźbami" umierania. Odpowiednio zagrane, to mogłoby śmieszyć, ale w tym wydaniu było bardzo mało śmieszne. To męczące, słuchać kolejnych kwestii, szybko, jakby z automatu, wyrzucanych z ust aktorów, bez jakiejkolwiek interakcji z partnerem na scenie, nie mówiąc o widowni. Brak gry gestem, ciałem, tylko słowa, słowa, słowa... Christian (Kamil Kula) przyjął rolę "niańki" własnej matki, kosztem własnego życia. Rola klasycznego "jelenia" z farsy, ale tu to tylko nikły cień matki (Kasprzyk). Jego dziadek, Edmund (Olbrychski), tak samo jak matka, aktor-legenda, na skutek bankructwa i odrzucenia przez wszystkie swoje liczne żony i kochanki, nagle przypomina sobie o tym, że ma córkę, i prosi ją, by przyjęła go do siebie. Zagrane w sposób zupełnie nieprzekonujący, ten fragment wręcz zieje nudą. Nic dziwnego, że brak jakiejkolwiek reakcji widowni na kolejne gagi, mającą być zabawną grę słów. Chłodem wiało. Zatrudniona do zajmowania się Edmundem, który dostał zawału, pielęgniarka Alice (Anna Oberc), to była świetnie - jak się domyślam - napisana rola komediowa. Wyobrażam sobie, po których słowach powinny nastąpić salwy śmiechu, które jednak nie następują! Czasem pojawiają się jakieś pojedyncze śmieszki, głupio, nie w tych właściwych, oczekiwanych momentach... No, nie wiadomo, z czego tu się śmiać? I tak się toczy bezwładnie akcja na scenie, aż do moralizatorskiego finału: uwolnienia od siebie otoczenia przez Edmunda (przez śmierć z przepicia, o ironio, panie Danielu!), nagłego "usamodzielnienia się" Mallory i odejścia Christiana, który ma zacząć żyć własnym życiem...
Grają tę sztukę drugi rok, po raz 178., czy coś takiego, i zapominają, mylą tekst... Międlą słowa, sensu trudno dojść. Wskutek tego zaczynamy rozmyślać o demencji, procesach starzenia się w kontekście pracy aktora na scenie. Taki efekt miała wywołać ta "komedia"? Dyskusję o tym, jak wiele tekstu (nie) da się spamiętać przy dwugodzinnym spektaklu w wieku 60+ czy 70+?
Tak więc, gdy obsada jest tak nietrafiona, aktorzy z tak doskonale niekomediowymi osobowościami, rozglądamy się po scenie. A ta została umeblowana w sposób tak banalny (Wojciech Stefaniak), że same narzucają się porównania do niezliczonych scen w innych teatrach, urządzonych według identycznego schematu: wielka kanapa i dwa fotele pośrodku, barek z boku, z lewej stolik z telefonem. Żadnego, najmniejszego wysiłku, by choć odrobinę uatrakcyjnić scenę!
Na domiar złego, kostiumy aktorów (Maciej Chojnacki, Viola Piekut) wyjątkowo wręcz podkreślały niedoskonałości figur aktorów: nazbyt obcisłe, potęgowały brzuchatość i cycatość! Innym razem brak kostiumu eksponujący obwisłe ciało czy bose platfusy narażał nas na estetycznego pawia... I pytanie, turpizm, dziedzictwo stylu bazaru "Różyckiego", czy ktoś tu szuka jakiejś bardziej zboczonej strony naszej pokręconej psyche?
Muzyka w tym spektaklu jest nieobecna, jedyne dźwięki to typowe dzwonki telefonów komórkowych. Doprawdy, nie mam pojęcia, po co angażować dyplomowanego kompozytora do rzeczy, którą potrafiłby z palcem w nosie zrobić każdy gimnazjalista. Chyba że chodzi o wspieranie rodziny, "rodzina na swoim"? Bowiem zawsze, gdy reżyseruje Waldemar Śmigasiewicz, to muzykę "robi", zgadnijcie, proszę... Tak, oczywiście, Mateusz Śmigasiewicz!
Teatr w samym centrum stolicy Polski, do którego ciągną widzowie z najdalszych zakątków naszego kraju, powinien zachowywać jakiś przyzwoity poziom, chociaż nie powodować zażenowania. Zespół, który dostaje 2.500.000,00 pln dotacji rocznie* z naszych podatków, i każe nam jeszcze płacić za bilet 70-120 pln, powinien czuć się zobowiązany do jakiejś pracy w zamian. Tymczasem takie granie "Otwarcia sezonu" prowokuje wprost do postulatu zamknięcia tej sceny.
*https://www.bip.warszawa.pl/dokumenty/budzet_finanse/kompendium/KompendiumP2018.pdf
„Jedenaście dni temu dość mało znany bloger Mieszczuch7 napisał bardzo ciekawą notkę p.t. "Nowy mur - warszawski". Jako pierwszy zauważył on, że dzięki stalowym barierkom Pałac Prezydencki zaczął przypominać warowną twierdzę. Porównał on to do muru oddzielającego Żydów od Palestyńczyków oraz do wysokich płotów, które rozdzielają katolików i protestantów w Belfaście. Później także inni publicyści /n.p. Johny Pollack/ czynili podobne porównania, ale Mieszczuch7 był pierwszy. Jego poprzednia notka o ataku na niezawisłość Rzecznika Praw Obywatelskich też była bardzo interesująca. Warto zaglądać na ten blog.” elig, 28.08.2010
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura