W TOKfm słyszałem dzisiaj wynurzenia "superinteligentnej" doktor od gender studies. Muszę stwierdzić, że tego się nie daje słuchać, co plotą kobity z kręgu feministek i genderówek. Poza tym, że to wszystko brzmi jak bełkot, to najgorsze, że strasznie nudne! Kobita zamiast w miarę szybko przejść do meritum, pogubiła się w ciągłym użyciu odmian męsko- i żeńskoosobowych. Stąd zamiast mówić, że nad projektem pracowali naukowcy (śmiem twierdzić, że pseudonaukowcy, bo to przecież pseudonauka) ona używa sformułowań: "naukowczynie" (czegoś takiego nie chciałbym słyszeć w życiu codziennym).
Wreszcie, kiedy doszła do meritum, to się dopiero ubawiłem. Okazuje się, że celem "badań" "naukowczyń" i pseudonaukowców z Poznańskiego UAM było analizowanie uprzedzeń genderowych w podręcznikach szkolnych. A teraz najlepsze! Nad projektem pracowało ok. 100 osobofacetów i osobobab od 2013 roku i wykonali w tym czasie "gigantyczną pracę": przeanalizowali 20% podręczników. Dobre, bo przyjmuję, że z około 120 podręczników (średnio 10 na jeden rok nauki razy 12, chyba dobrze liczę) przeanalizowali 24 podręczniki. Obawiam się zatem, ze tacy "naukowcy" swoje studia skończyli po przeczytaniu jednej książki Antonia Gramsciego.
Czy można liczyć na zamknięcie po 25 października, na państwowych uczelniach tego debilnego kierunku sztuki, bo przecież gender studies to nie jest nauka?
Inne tematy w dziale Polityka