Dam drobny przykład wzięty z życia mego przyjaciela.
Obecnie pozwala się na umieszczanie przy drogach znaków E-10 informujących o obiektach zabytkowych. Jednak aby otrzymać na lokalizację zgodę, trzeba naszym zwyczajem, przejść drogę przez urzędniczą mękę. Pod górkę zaczyna się w przypadku starania się o znaki na drogach wojewódzkich, gdyż dla dróg krajowych GDDKiA (Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad) są stosowane uproszczone procedury, i o dziwo, tam zachowanie pracowników jest pozytywne i nie ma kombinacji. Zarówno dla GDDKiA jak i Zarządu Dróg Wojewódzkich (tylko opiniuje wniosek a zatwierdza Urząd Wojewódzki) głównym kłopotem jest projekt tzw. zmiany organizacji ruchu. Pod tym ogólnym określeniem mieści się teczka, która zawiera opis inwestycji oraz mapy, zdjęcia i projekty inwestycji wraz z inwentaryzacją, którą się chce wykonać w pasie drogi. Projekt zmiany organizacji ruchu dotyczy zarówno robót o wartości kosztorysowej rzędu dziesiątków milionów złotych, jak i minimalnych spraw związnych na przykład z montażem znaków E-10. Jest rzeczą oczywistą, ze na roboty dużej wartości chętnych biur projektowych jest wiele. Natomiast umieszczenie kilku znaków drogowych (każdy znak kosztuje ok. 150 złotych), często na istniejących już słupkach, pod innymi już wiszącymi znakami ma niewielką wartość i znalezienie chętnego do wykonania takiego projektu nie jest łatwe. Dlaczego? Ano właśnie z powodu przestępczości urzędniczej, bo korupcja jest powszechna w wojewódzkich zarządach dróg oraz urzędach marszałkowskich oraz uroszczenia sobie przez błaznów, tam pracujących, że mogą pomiatać szarym obywatelem.Najpierw to jest nędzny uczeń i student często szkół prywatnych, który dostaje na wyrost tytuł inżyniera czy magistra a na niczym się nie zna, a potem takie zero próbuje swoje klęski życiowe odbijać na petentach.
To może nawet wydać się zabawne, ze ten sam projekt, który bez problemu przechodzi przez GDDKiA, w ZDW i Urzędzie Marszałkowskim jest odrzucany ponoć z powodów merytorycznych. Żąda się od biednego często inwestora prywatnego zajętego wieloletnim remontem na swój koszt obiektu zabytkowego, aby dał się wkręcić w tryby machiny urzędniczej. A przecież obiekty zabytkowe są obięte nie tylko nadzorem państwa ale też i państwo, a więc i zdw oraz urzędy marszałkowskie powinny pomagać w oddaniu tych obiektów do użytku całemu społeczeństwu. Informacja o obiektach daje szansę znaleźć często oddalone od głównych dróg, gdzieś w lesie cenne historycznie i kulturowo miejsca atrakcyjne turystycznie. Takie obiekty generują ruch turystyczny w okolicy i podnoszą opinię o naszym kraju. Mało kto wie, ze przed wojną na ziemiach w obecnych granicach było ok. 30 tys. dworów, pałaców i zamków. Poza nielicznymi wyjątkami, w formie ruin przetrwało 10 tysięcy do naszych czasów. Obecnie mamy ok. 2000 wyremontowanych obiektów, które mogą zainteresować zagranicznych turystów i są najlepszą formą edukacji młodego pokolenia o naszej ponad tysiącletniej historii.
Wracam do głównego wątku, jakim jest żądanie uzupełnienia projektu o dokładne rysunki drogi, a podkłady pod takie plany z adnotacją, że służą do celów projektowych, kosztują krocie, każe się nanieść tam wynik dokładnej inwentaryzacji znaków, szerokość chdnika, jezdni, jak gdyby błazny pracujące w urzędach nie miały tych danych. Za tymi decyzjami kryją się konkretne straty i dramaty ludzi, którzy nie mogą zrealizować swoich biznes planów.
Tymczasem prawodawca przewidział tą sytuację i dopuszcza przygotowanie projektu przez kogoś, kto nie ma uprawnień w zakresie projektowania dróg. Najpewniej chodziło jemu o takie właśnie proste prace, niewymagające dużej ilości ludzi do montażu, wyłączenia pasa ruchu, nie stwarzających zagrożenia dla samochodów i pieszych, itp. Ale w naszym kraju przecież takie podejście byłoby za proste. Stąd mając taki sam jak dla GDDKiA odręczny projekt zaakceptowany przez wojewódzką organizację turystyczną, po akceptacji przez wojewódzką komendę policji trafia się na mur nie do przejścia... W ZDW i Urzędzie Marszałkowskim zaczynają robić wnioskodawcy wstręty. Mogą one trwać miesiącami, stanowiąc jawne pogwałcenie prawa, a na zarzuty, że w GDDKiA to się załatwia płynnie odpowiadają, że GDDKiA nie miała jeszcze kontroli NIK-u. Piękne! Osobiście nie wierzę, aby w NIK-u pracowały takie psychiczne przypadki, które nie odróżniają wniosku o wartości milionów od projektów za kilkaset złotych. To wszystko jest autokreacja urzędników w stylu urzędników carskich piątej rangi, do których bez czołobitności i kabany (łapówy) nawet nie warto było wchodzić, bo jego wielicziestwo mogło jeszcze w mordę dać i stójkowych nasłać, aby nahajkami nauczyli moresu...
Właśnie takie przypadki udowadniają nam, jak fatalnie działa państwo, jak nieskuteczne rządzą nim mechanizmy kontrolne.
Gdyby właściciel miał czas, oddałby sprawę do sądu i jestem pewien, ze w którejś instancji by musiał wygrać. Za takie zachowanie urzędnik winien być relegowany bez prawa powrotu do administracji. Niech jedzie na zmywak do Brukseli jak Tusk chociażby... Niech komu innemu służy...
Inne tematy w dziale Polityka