Mam 28 lat. Odkąd pamiętam miałam problem z nadwagą, wiele razy próbowałam z nią walczyć, z różnymi skutkami. Tym razem się udało. Półtora roku temu pobiłam swój rekord w wadze (nie mam pojęcia ile ważyłam, informowały mnie o tym tylko ciuchy i lustro). W grudniu 2014 roku wzięłam się porządnie za siebie, straciłam +/- 20 kg, rezultaty utrzymuję.
Na wstępie poruszę bardzo istotny temat, ułatwiający pracę z ciałem, mianowicie typy sylwetek. My kobietki, spotykamy się z następującymi: klepsydra, jabłko, gruszka itd. One nie mówią nam nic, pozatym jak wyglądamy i określenie ich może, co najwyżej pomóc w doborze ubrań, tyle. Rodzaje tych sylwetek, to nic innego jak wynik, rezultat z trzech podstawowych, takich jak: mezomorfik, endomorfik i ektomorfik. Przykłady: klepsydra to połączenie dolnej partii ciała endomorficznej i górnej, ektomorficznej, natomiast jabłko, to najczęściej wynik budowy mezomorficznej. Tak to wygląda:
Przy okazji wyjaśnię, niby mit o grubych kościach, często wyśmiewany, bo głupio nazwany. Grube kości kojarzą się z tym, że ktoś jest gruby, bo każda jego kość jest, powiedzmy w obwodzie jest kilka razy większa, jak u normalnego człowieka. Prawda jest taka, że kolosalnych różnic nie ma, różnice w obwodzie są kilkucentymetrowe.
Sylwetka zaczyna się od kośca, szkieletu. Od jego budowy zależy również budowa mięśni i gromadzenie tkanki tłuszczowej. W celu porównania, proszę zwrócić uwagę na obrazek, na samej górze, przedstawiający budowy szkieletu, poszczególnych rodzaji budowy ciała (próbowałam, nie mogłam go przenieść w to konkretne miejsce, muszę się douczyć).
Znaczących różnic w grubości kości nie ma, widoczne są natomiast różnice w rozłożystości żeber, czy miednicy.
Odpowiedzmy sobie pokrótce, czym dany rodzaj budowy się charakteryzuje, jaką dietę i trening dobrać do danego.
MEZOMORFIK
Urodzony sportowiec.
Rozłożystość szkieletu średnia, łatwość budowania mięśni, muskularna budowa ciała, łatwość odchudzania, tycie głównie w okolicach brzucha.
Jeśli chodzi o dbanie o sylwetkę, nie ma specjalnych restrykcji. Zbilansowana dieta i treningi wg gustu pozwolą się cieszyć zdrową sylwetką.
ENDOMORFIK
Rozłożysty szkielet, łatwość budowania mięśni i tkanki tłuszczowej.
Ma skłonności do tycia, obniżony metabolizm, a silnie rozwinięta tkanka tłuszczowa odkłada się głównie na brzuchu, na udach i na ramionach. Cecha charakterystyczna to "serdelkowate kończyny", czyli szczupłe łydki i przedramiona, obtłuszczone i znacznie grubsze uda i ramiona. Budowa ciała kobiety sprawia, że większość z nas posiada sylwetkę ciała endomorfika.
Dbanie o sylwetkę jest trudne, ale do zrobienia. Endomorficy do maratonów raczej się nie nadają, ale mogą być świetnymi sprinterami. Trening powiniem opierać się na spalaniu, na aerobach, ale nie zapominajmy, że szybkość spalania tłuszczu zależy od kondycji mięśni, więc drobny trening siłowy jest również wskazany. Dobierając dietę warto pamiętać, że głównie węglowodany powodują tycie u endomorfików, dieta powinna opierać się na białku (50%).
EKTOMORFIK
Smukły szkielet, trudności w budowie mięśni.
Ma trudności w nabraniu masy, szybki metabolizm.
Ten rodzaj sylwetki sprawdza się w maratonach, skokach narciarskich, w niektórych sportach lekkoatletycznych, czy np. w balecie. Chcąc rozbudować taką sylwetkę należy skupić się na treningach siłowych, powolnych, z dużym obciążeniem, a dieta powinna opierać się na nadwyżce kalorycznej, którą najłatwiej zbudować tłuszczami, najlepiej zdrowymi, orzeszki świetnie się sprawdzą.
Pamiętajmy, że występuje kilka kombinacji, połączeń, np. wspomniana wcześniej klepsydra (ekto+endo). Określenie się ułatwia pracę nad sobą.
A JAK BYŁO ZE MNĄ I Z MOJĄ DIETĄ?
Zanim dowiedziałam się, że jestem typowym endomorfikiem, jadłam posiłek - kolację- po treningu. Przeczytałam gdzieś, że to bardzo ważne, zdrowe, tylko w moim przypadku, po późnym treningu, niepotrzebne. Było to jabłko, lub banan, brawo Ew. Na szczęście ostro się dokształcałam, więc szybko zrezygnowałam z tej głupoty.
Każdy zna rady dla wszystkich, tj. pięć posiłków dziennie, ostatni cztery godz. przed snem, trening 3-4 razy w tygodniu. Moim zdaniem, jak coś jest dla wszystkich, to jest dla nikogo, lub dla mało kogo. Każdy jest inny, żyje inaczej, lubi coś innego, nabrał pewnych przyzwyczajeń przez lata, czego nie warto wywracać o 180 stopni w jednej chwili. To prosta droga do totalnego zniechęcenia. Warto skupić uwagę na sobie, eksperymentować, sprawdzać, co działa, ale nie jest, za bardzo inwazyjne.
Jadłam (przed i w trakcie diety), jem i pewnie jeść będę trzy posiłki dziennie. Każda wcześniejsza próba rozpoczęcia diety zaczynała się od zakazów, typu koniec, ze słodyczami, z białym pieczywem, itp. Z moim zbuntowanym charaterem zakazy, nakazy przynoszą opłakany skutek, co to znaczy nie mogę, albo muszę?! Ostatnią próbę podjęłam z hasłem: możesz wszystko, ale licz się z konsekwencjami. W praktyce wyglądało to tak, że wcinałam, jeśli nie mogłam się oprzeć, zakazane pyszności rano, lub w cheat day, który okazał się zbawienny, szczególnie przed "tymi" dniami. Nastawiłam się dobrze psychicznie. Po wspomnianym cheat dayu nie katowałam się wyrzutami sumienia, podchodziłam na luzie, było minęło, wczoraj poszalałam, dziś wracam do zdrowszego żywienia. Pamiętajcie, nie ważne ile razy upadacie, najważniejsze to wstać. Nie warto się obwiniać, być dla siebie smej katem.
Śniadania jadałam najróżniejsze, pozwalałam sobie na dodatek do nich, w postaci białej kawki z cukrem. To był mój codzienny słodycz. Skupiałam się bardziej na obiadach, modyfikując standardowe, rodzinne obiadki, np. gdy były ziemniaki, dogotowywałam sobie zamiennik w postaci ryżu, czy kaszy. Czasem jadłam dosłownie to, co reszta, albo ograniczałam się do porcji mięsa z surówką. W stosunku do zup, nawet tych śmietanowych, nie miałam żadnych oporów, rezygnowałam tylko z pieczywa. Sama najbardziej lubię gotować dania jednogarnkowe, na bazie ryżu, chudego mięsa, np. piersi z kurczaka i warzyw. Kolacje były najskromniejsze, małe i lekkie. Dziś nie muszę tak się skupiać na jedzeniu, nawyki weszły w krew, żołądek zapewne wrócił do normalnego rozmiaru.
Od grudnia, do wiosny jadłam kolację zazwyczaj o 18:00, kiedy się nie wyrabiałam mogłam zjeść do 20:00. Wiosną trafiłam na wykłady bardzo interesującego człowieka, nie sportowca, ani dietetyka. Mówił ogólnie o życiu, w tym o sporcie, o jedzeniu. Zwrócił moją uwagę na pewne zjawisko, kiedy idziemy spać wieczorem, z pełnym żołądkiem, czujemy się ciężko, mamy problemy z zaśnięciem, a kiedy uda się zasnąć, miewamy koszmary, a rano wstajemy zmęczeni i nie chce nam się jeść. Czym to jest spowodowane? W nocy nasz organizm działa na zwolnionych obrotach, musi odpoczywać. Zauważmy, że robiąc ośmio godzinną przerwę między posiłkami w dzień bylibyśmy głodni, jak wilki, a po wieczornym żarciu wstajemy nie głodni i zmęczeni, bo zamiast pozwolić organizmowi odpocząć zawaliliśmy go robotą na całą noc. Co my sobie wyobrażamy, że my chcemy odpoczywać, spać, a nasz żołądek nie potrzebuje przerwy? Po przemyśleniu tematu, stwierdziłam, że warto wdrążyć i przestestować nową porę kolacji, zazwyczaj 15:00, w ostateczności 18:00. Domyślam się, że gdybym zaczęła odchudzanie z tą metodą, byłoby mi okrutnie źle. Wprowdziłam ją po pięciu miesiącach i okazała się super, przestawienie o 3 godziny nie stanowiło problemu. Zaznaczam, że test nie dotyczył szybszej utraty wagi, to jakby oczywiste, szczególnie na początku, skupiałam się na samopoczuciu, na tym, czy nie tracę sił, w związku z czym treningi stawałby się słabsze. Nic takiego nie zauważyłam, czułam się świetnie, spałam smacznie i wstawałam pełna energii, oczywiście głodna. Teraz znowu kończę dzień posiłkiem o 18:00 - 20:00, jakoś tak lżej przeżyć zimę ;), jednak z nadejściem wiosny, planuję wrócić do wcześniejszych kolacji.
Alkohol. Tu też zasady wyznaczają pory roku. Drugi rok z rzędu okres jesień, zima, wiosna jest bezpiwny. Co jakiś czas winko, a od święta wódka, czy szampan. Trudniej się oprzeć zimnemu browarowi, gdy żar się leje z nieba, wieczory są gorące, sezon grillowy, koncertowy pozwala na pewne ustępstwa.
I tak to u mnie wygląda. Pamiętaj, że to tylko moja historia, metody, które na mnie działały, nie muszą być dobre dla Ciebie. Pamietaj, że odchudzanie to powrót do zdrowia, a nie wręcz przeciwnie, niszczenie go. Zadbać o siebie, to nie znaczy tylko schudnąć, a wygląd zewnętrzny sprowadzić do normy. Prawdziwie zadbana osoba oczywiście ma zdrowo wyglądające ciało, ale też zdrową psychikę, szacunek do siebie i wyrozumiałość. Nie dreczy się głodem, nie zakwasza mięśni morderczymi treningami, a przede wszystkim, co teraz widzę bardzo często, nie robi ze zdrowego stylu życia, głównego sensu istnienia. Jeśli odwiedzasz babcię raz na jakiś czas i zabierasz ze sobą swój pojemniczek z zieleninką, robisz jej przykrość, nie jedząc jej obiadku, to wiedz, że coś się dzieje. Ogarnij się, o ile nie jesteś zawodowym sportowcem w fazie przygotowawczej do zawodów. Zdrowy styl życia to tylko dodatek, nie rób z tego sensu życia, nie stawiaj go na pierwszym miejscu.
W następnych częściach opiszę swoje treningi, oraz to co najważniejsze, bez czego, ani rusz, pracę nad głową, myśleniem - od tego się wszystko zaczyna.
Inne tematy w dziale Rozmaitości