Wiemy już od ponad trzech miesięcy, że Gruzini potrafią. Od 1 sierpnia wiemy, że potrafią także Węgrzy. W Tbilisi jest ulica Lecha Kaczyńskiego, w Warszawie nie można zmienić nazw ulic nazwanych imionami stalinowskich zakapiorów, więc cóż dopiero należycie uczcić ostatnie ofiary Katynia. Pan Naczelny Konserwator wszak nie pozwala, więc Polacy nie potrafią.
W starym mieście Węgier, Tatabánya, 50 kilometrów na zachód od Budapesztu ani konserwator miejski ani rajcowie nie mieli takich obiekcji. Dzięki panu Miklósowi Petrassy (pomysł i sponsoring) odsłonięto tam uroczyście obelisk na cześć polskich ofiar Katynia – i tych sprzed 70 laty i tych ostatnich ze św.p. Prezydentem RP Lechem Kaczyńskim i jego Małżonką na czele.
Ważne, kto na tę uroczystość, mimo licznego stawiennictwa węgierskiej Polonii, nie przybył.
Na uroczystość nie przybył ambasador RP w Budapeszcie – Roman Kowalski (ur. 1961 w Przasnyszu).
Pan Kowalski zrobił oszałamiającą karierę w MSZ zaczynając trafnie od ukończenia sławnegoInstytutu Stosunków Międzynarodowych w Moskwie (1986 r.). Nic zatem dziwnego, że pan minister Sikorski, którego kariera przebiegła w jeszcze bardziej oszałamiającym stylu, wysunął go w tych trudnych czasach w czerwcu br. na ambasadora na Węgrzech – bratnim baraku z niedawnych czasów obozowych. Nic dziwnego, bo wraca stare. Niewątpliwie decyzja ta została uzgodniona z Kremlem.
Komentarze niemerytoryczne są usuwane. Autorzy komentarzy obraźliwych są blokowani.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka