Na krakowskim rynku, czeka jak na ścięcie,
na Danusię czeka z olbrzymim przejęciem,
wsparty na toporze, obok kat się cieszy,
z szybkim końcem pracy wcale się nie spieszy.
Gdy Danka nie zdąży, owo „jak na ścięcie”
w bardzo pospolite zamieni się cięcie.
Ciepłe krople potu wieńczą całe czoło,
ale Panu Katu nawet jest wesoło,
znanym sobie torem tylko raz tu ciachnie,
a sowita dniówka pięknie przecież pachnie.
Kończyć swoją pracę już Pan Kat zamierza,
swym ciężkim toporem mocno się przymierza,
a tu dziewczę wbiega, piękne jak poranek,
odruchowo Pan Kat robi więc przystanek,
Danusia podbiega do Zbyszka mokrego,
spod piersi wyciąga coś moherowego,
na głowę mu zakłada beret, że aż fest
i krzyczy: Panie Kacie, mój ci, mój ci jest!
Tłum zebrany wokół zaczyna coś szumieć,
by już po chwileczce w lot wszystko zrozumieć,
skandować zaczyna tłum rozochocony,
głosem ponad normę do tego wzmocnionym:
nie wolno Ci Kacie ciąć rycerza przecie,
który ma swą głowę w takim fest berecie!
Nie wolno Kacie ciąć, gdy beret zawiera,
choć najmniejszą cząstkę, choć uncję mohera!
...