nickto nickto
397
BLOG

Apocalypto

nickto nickto Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

Lepiej się uciec do Pana, niżeli zaufać książętom. (Ps 118, 9)

Wrzawa rozpętana przez propagatorów aborcji nie pozwala na spokojny sen. Aborcja rozpala namiętności, skłania do działania ospałych na co dzień ludzi. Mimo tego, że jak się zdaje, tylko nieliczni mieli z nią osobisty kontakt. Mimo tego, że jak się zdaje, tylko nieliczni zastanawiają się głębiej na istotą aborcji. Dlaczego? Najprostsza możliwa odpowiedź sprowadza się do spostrzeżenia, że wobec śmierci nikt nie jest obojętny, nawet jeżeli nie zdaje sobie z tego sprawy. Śmierć to kluczowy element życia, jego ukoronowanie. Póki człowiek żyje, póki spotyka tylko cudzą śmierć, póty próbuje „coś z tym zrobić”. Gdy staje wobec własnej śmierci, to wtedy jest już za późno na działanie, człowiek wówczas jest doskonale pasywny. Może właśnie stąd bierze się ten aktywizm aborcyjnych proliferatorów (nie mylić z proliferami)?

W nowoczesnej kulturze obserwuje się dwa mechanizmy „radzenia sobie” ze śmiercią. Jeden polega na próbie kontrolowania jej ludzkimi siłami, głównie chociaż nie tylko, na wyparciu jej ze świadomości. Drugi sposób to oddanie sprawy w ręce „specjalisty”, kogoś kto „zna się na niej lepiej”. Oddaniu w nadziei, że w pakiecie ze śmiercią, oczywiście cudzą śmiercią, „fachowiec” zabierze nasz własny lęk. Te dwa sposoby, to dwa kompatybilne oblicza aborcji, i chociaż aborcja to śmierć, to w obydwu jej obliczach można dostrzec zwykłą, tchórzliwą ucieczkę przed cierpieniem i śmiercią, ucieczkę z góry skazaną na klęskę. Śmierć i cierpienie to dwa gwarantowane składniki ludzkiego losu, którymi człowiek może samodzielnie sterować tylko w jedną stronę. Śmierć wymyka się całkowicie naszemu ludzkiemu poznaniu, nawet sensu cierpienia nie możemy do końca zrozumieć. Nasza natura stara się unikać cierpienia, ale jednak gdzieś w głębi duszy czujemy, że bez trudu i cierpienia, nasze bytowanie na ziemi nie ma sensu i nie może przynieść dobrego owocu. Cierpienie to ćwiczenie w umieraniu, aby nie umrzeć całkiem bez rutyny. Śmierć to spotkanie z Bogiem Stwórcą, cierpienie to szansa na spotkanie z Chrystusem Odkupicielem. Ucieczka od cierpienia, to zawsze ucieczka do cierpienia, ucieczka od cierpienia płodnego, rodzącego nadzieję, do cierpienia jałowego, cierpienia rozpaczy.

Nadczłowiek

Aborcja wydaje się być głównym polem, na którym w XXI wieku uprawiana jest idea nadczłowieka. Hitler, mimo ofiarnej pomocy całego niemieckiego narodu, nie zdołał tej idei dostatecznie skompromitować. Jeszcze bardziej makabryczne rezultaty bliźniaczego eksperymentu sowieckiego zostały utajnione w śniegach Syberii. Wydaje się nawet, że z laboratorium II wojny wyszła ta idea wzmocniona i udoskonalona, a nie pokonana. Po wojnie zapanowała raczej duma ze zwycięstwa odniesionego „tymi oto rękami”, zamiast wdzięczności Bogu za dar pokoju i wstydu z powodu moralnej recesji, recydywy niewyobrażalnego barbarzyństwa, jakim była nie tylko wojna, ale także cały proces w sferze duchowej i intelektualnej, który do niej doprowadził. Proces ten rozwijał się bujnie w całej zachodniej cywilizacji, w Niemczech znalazł tylko miejsce szczególnie dogodne, niczym zboże, które rośnie na całym obsianym polu, a wylega tylko tam gdzie trafi na kawałek gleby przenawożonej. Z pewnością, dla większości narodów Bóg po wojnie nie zmartwychwstał, chociaż podobno bywał widywany w okopach. Co prawda, atmosfera religijnego odrodzenia zapanowała w obrębie narodu żydowskiego, ale w jakże żałosnej formie! Wydaje się, że ostatecznie, powojenna refleksja sprowadziła się do stwierdzenia: „idea tak, wypaczenia nie”. Prostym argumentem na potwierdzenie takiej diagnozy może być chociażby to, że już pół wieku po wojnie doszło do recydywy eugeniki, będącej elementem przygotowań do II wojny nie mniej istotnym niż budowa pancerników.

Zatem cóż to za mocarz, ten nadczłowiek? Darując sobie przywoływanie ojców tej idei, możemy syntetycznie przedstawić ją za pomocą dwóch podstawowych elementów:

- człowiek, w szczególności człowiek wybitny, powołany jest do wielkich dzieł, które były do tej pory zarezerwowane dla Boga, a który nie może już dalej działać bo „umarł” i teraz to człowiekowi „wszystko wolno”;

- odpowiedzialność moralna człowieka, w szczególności człowieka wybitnego, jest zniesiona: skoro człowiek sobą zastąpił Boga „to wszystko wolno”.

Czyli ostatecznie cała idea to „wszystko wolno”, w wersji zmodernizowanej „zabrania się zabraniać”. Za tą właśnie ideą podąża nowoczesny człowiek, bez tego „wszystko wolno” aborcja jako „prawo fundamentalne” nie byłaby możliwa. Człowiek nowoczesny stara się nie zauważać, że nie ma zbyt wiele do powiedzenia w sprawie życia i śmierci, to nie należy do jego prerogatyw. W kwestii powołania do życia, w sposób kontrolowany tak jak chciałby nadczłowiek, nie osiągnięto zbyt wiele, in vitro to tylko skromna namiastka panowania nad życiem. Natomiast w kwestii śmierci, wyniki są o wiele bardziej spektakularne, wystarczy wziąć pod uwagę nawet tylko wojny światowe. Niestety, ledwie nadczłowiek, nie cofając się przed nadludzkim wysiłkiem, zacznie porządkować kwestię śmierci za pomocą karabinu i gazu, natychmiast podnosi się hałas, ktoś zaczyna krzyczeć o ludobójstwie i dobrze zapowiadający się projekt trzeba porzucić. Inaczej jest, jak do tej pory, z aborcją. Osiągnięto wiele, bardzo wiele, prawie przy społecznym aplauzie. Chociaż może bliższe prawdy byłoby stwierdzenie „przy mordach zamkniętych w kubeł”, chciałoby się dodać „na odpadki”. Wszystko dzięki dyskrecji i „elegancji” w działaniu, a szczególnie dzięki językowej inwencji, starannemu przygotowaniu odpowiedniego „story” dla tych, którzy mają dostarczyć „materiał aborcyjny”. Dzięki temu dzisiejsi Żydzi pomagają załadować do wagonów innych dzisiejszych Żydów wywożonych „na roboty”, a może nawet „do Palestyny”, protestują nawet energicznie, gdy próbuje się im utrudniać „pracę”. Wszystko idzie doskonale, jak śpiewał niegdyś Brel użyczając głosu diabłu1. Nie udało się tylko, jak na razie, wypromować wysokiego prestiżu dla zawodu abortera. Mimo wszystko, aborter musi jednak niekiedy ukrywać się pod kapturem. Na szczęście, w magazynach pozostało trochę mało używanych kapturów, z czasów nieludzkiego traktowania zbrodniarzy.

Duch aborcji

Wszystkie rozważania towarzyszące zabijaniu typu: „jak chronić kobiety”, „od kiedy jest życie”, „kto i o czym ma prawo decydować”, itp. to rozrywka dla ciemnych mas, dla zabicia czasu. Nie można zrozumieć walki o aborcję, jeżeli nie pamięta się o tym, że aborcja to przede wszystkim danina, ofiara która ma chronić przed lękiem. W naszym nowym wspaniałym świecie, pełnym różnorakich zabezpieczeń i ostrzeżeń, nie byłoby wcale lęku, gdyby nie przyszłość, obca i nieprzenikniona. To ona zionie grozą, lęk to jej podstawowy budulec. Nie można jej poznać, ani oswoić, jedyne co można zrobić to się ubezpieczyć. Niestety, żadne towarzystwo nie sprzedaje polis od cierpienia i lęku, nie można też po staremu swojej przyszłości powierzyć Bogu, bo wszyscy w telewizji mówią, lub dają do zrozumienia, że Bóg umarł. Pozostał diabeł, który zawsze twierdził, że nie istnieje, nie mógł więc umrzeć. Obiecał ponadto, że my sami zajmiemy miejsce Boga. Toczy się więc wielki bój o żertwę ofiarną dla diabła. Każda, nawet skromna próba, ograniczenia prawa do aborcji wywołuje furię. Chodzi właśnie o prawo publiczne, bo nielegalna, nawet szeroko upowszechniona aborcja, nie wciąga całego narodu do kręgu odpowiedzialnych, do kręgu tych którzy uczestniczą w kulcie szatana. Walczą o niego żarliwi neofici, którzy jeszcze niedawno, na pewno w poprzednim pokoleniu, byli z Bogiem za pan brat. Teraz odkryli starą, krwawą religię jako coś nowego, coś co może wypełnić ich pustkę. Jeżeli nawet założy się, że większość z nich to pożyteczni idioci, którym nie przeszkadzają jakiekolwiek nonsensy oby tylko były zgodne z modą, to i tak pozostanie pewna, jeszcze bardziej ogłupiona grupa, która walczy dla samej idei. Dla nich właśnie, ten wielki bój to bitwa o pomyślność, wszystkie te hałaśliwe bojowniczki naprawdę wierzą, świadomie lub podświadomie, że zabijanie dzieci (wersja rozwojowa to zabijanie ludzi chorych lub starych) zapewni pomyślność nie tylko im samym, ale także przyszłym pokoleniom. W swojej wierze są ślepe, nie potrzebują rzeczowych argumentów uzasadniających ich religijny zapał. Przykładowo, nie zauważają nawet, że się ośmieszają wybierając kolor czarny, kolor śmierci, do demonstrowania „w obronie kobiet”. Nawet w Krainie Wiecznego Cierpienia musi to wywołać szyderczy śmiech, przynajmniej na ustach ścisłego kierownictwa, zadowolonego, że obowiązujący w ich organizacji dress code znajduje dostatecznie dużo zwolenniczek do zorganizowania czarnej procesji ku czci demona. Aborcja bowiem, to odwieczna religia śmierci, religia oddawania czci diabłu poprzez ofiary z ludzi. Religia samozatracenia, którą idea aborcji wyrażą najpełniej. Religia, w której demon nasycony krwią ma wyzwolić człowieka od lęku. Religia diabelskiej uczciwości, która w zamian za ofiary, przywraca człowiekowi raj na ziemi. Raj jest rzeczywiście tuż, tuż. Wystarczy go tylko sobie zbudować. Pewnie już niedługo nastąpi uroczyste i spektakularne odsłonięcie tej budowli, które przyćmi blaskiem spektakl „poświęcenia” helweckiego tunelu. Najważniejsze, że zostały położone wyjątkowo solidne fundamenty, w porównaniu chociażby ze starożytnością, kiedy to pod fundament domu kładziono tylko jednego syna.

Świetlana przyszłość

Dyktatorom mody ustalającym obowiązujące wzorce myślenia, udało się narzucić nam sznyt, według którego aborcja, ale także eutanazja, to utylizacja bezproduktywnej dotąd śmierci, przetworzenie jej na remedium znoszące cierpienie. Śmierci szafowanej przez ludzi, którzy „przecież mają do tego fundamentalne prawo”, którzy „wiedzą lepiej” i krzyczą głośniej, wobec tych, którzy jeszcze, albo już, głosu nie mają. Nieustanna propaganda, fałszywa symfonia na ludzkich uczuciach, już prawie całkowicie otumaniła ludzki rozum, człowiek już prawie nie dostrzega, że idea aborcji jako znakomitego środka znieczulającego, to tylko obłędny kamuflaż. Celem walki o proliferację aborcji, nie jest ulżenie komukolwiek w cierpieniu, nikt nie interesuje się tym co czują kobiety które poddały się aborcji, chyba że znajdzie się jakaś, która sama stojąc już nad grobem, zgodzi się dla kurażu zaśpiewać w czarnym chórku egzekwie dla siebie samej. W XXI wieku aborcja została podniesiona do ósmego uczynku miłosierdzia, którym próbuje się zastąpić wszystkie inne. Boisz się, cierpisz? To zabij! To pierwsza i zwykle ostatnia propozycja dla kobiety. Jej odmowa drażni personel „medyczny”, nawet w naszym kraju doświadczyły tego tysiące kobiet, pacjentek oddziałów patologii ciąży. Widok gdy zwykła, prosta kobieta cieszy się z macierzyństwa jako ukoronowania swojej kobiecości, powoduje ledwo skrywane zgrzytanie zębami. Nobilitacja idei zabijania, śmierci jako czegoś co swobodnie proponuje się człowiekowi będącemu w potrzebie, to wizja wzięta jakby z nocnych koszmarów szaleńca. Już te nieustanne i swobodne dyskusje, zdania wypowiadane bez żadnego zażenowania pomiędzy kęsami kanapki, są jakąś potwornością. Cóż można powiedzieć o polityku, który z kwestii śmierci robi sobie budulec do budowania słupków, pozując przy tym na czułą piastunkę uciśnionych? Powinniśmy zdać sobie sprawę, że żyjemy w czasach niesamowicie mrocznych, czasach upadku tak wielkiego, że licząc tylko na własne siły, możemy czuć się jak człowiek, który wpadł do głębokiej studni razem ze sznurem i traci powoli nadzieję na wydostanie się do światła.

Nihil novi?

A może nie jest tak źle? Może to wszystko gruba przesada? Przecież wszystko już było i jakoś było? Rzeczywiście, dzieciobójstwo, ofiary z ludzi to stare kulty demonów, znane od pradziejów. Powrót do nich, to recesja duchowa człowieka zagubionego w świecie, gdy ten tak się zmienił, że przestał być rozumiały. Wydaje się jednak, że dzisiejsze zaczadzenie ludzkości przebija wszystkie znane z historii przypadki kultu Molocha, przebija powszechnością, oraz przewrotnością, tą najbardziej cenioną cnotą diabła. Przewrotność, owa fałszywa nuta współczucia, towarzysząca tym, którzy przyczyniają się do tego, że rytualne mordowanie tryumfuje, nie ma w dziejach żadnego precedensu. Kiedyś gdy nie było telewizji, nie było możliwe wylansowanie takiego „myślenia”. Jeżeli chodzi o powszechność, to znany jest w zasadzie jedyny przykład zwyrodnienia cywilizacji, który daje się porównać w tym względzie z naszą cywilizacją śmierci. Dramaturgia jego okres schyłkowego nadaje się dobrze na model tego co nas czeka, jako że jest to historia stosunkowo świeża i ponadto „atrakcyjna”, bo amerykańska. Otóż prawie cały Nowy Świat, na pewno cały tzw. cywilizowany Nowy Świat, przed przybyciem Europejczyków był jedną wielką cywilizacją śmierci, do tego administrowaną według najlepszych totalitarnych wzorów2. Funkcjonowania tych państw nie można było sobie wyobrazić, bez składania ofiar z ludzi, to była racja stanu, od tego zależała pomyślność społeczeństw. Władze dbały, aby nigdy nie brakowało nieszczęśników, którym można by uroczyście wyrwać bijące serce. Owi Amerykanie nie mieli dostatecznie rozwiniętej wiedzy medycznej, lub po prostu nie wpadli na to, aby składać ofiary z dzieci nienarodzonych. Mieliby wówczas tanie i „ekologiczne”, bo odnawialne, źródło żertwy ofiarnej. Oszczędziło by to im kosztownych wojen, które musieli prowadzić w celu zdobycia jej w ilości wystarczającej dla zapewnienia powszechnego szczęścia. Nie mogli sobie przecież pozwolić na to, aby zrezygnować z dbania o religijny i cywilizacyjny fundament państwa. Fundament religijny jest dla państwa najważniejszy, bez niego żadne państwo nie może istnieć3. Nasza cywilizacja nie osiągnęła jeszcze tak dojrzałego stadium rozwoju, aktualnie trwają dopiero starania, głównie na forum ONZ, o wpisanie tzw. praw reprodukcyjnych (czyli de facto aborcji) do katalogu praw fundamentalnych człowieka.

Zapewne wśród dawnych Amerykanów też można było spotkać „oszołomów”, którzy wyrażali sprzeciw wobec krwawych praktyk. Byli jednak na tyle skutecznie banowani, że historia o nich nawet nie wspomina. Dziś odbywa się to podobnie, przykładowo, francuski rząd walczy z „bluźniercami”, którzy w internecie próbują uświadamiać kobiety czym jest aborcja, po francusku IVG. Zresztą, w dobie politycznej poprawności, nie brakuje światłych historyków, którzy starają się podretuszować obraz nie tylko przedkolumbijskich Amerykanów, ale też Fenicjan i innych „wielkich” cywilizacji, opierających swój byt na podobnym fundamencie. Skojarzenie z aborcją jest aż nadto oczywiste, aby polityczny aparat poprawności myśli nie podejmował akcji prewencyjnej, zapobiegającej wzrastaniu historycznej świadomości społeczeństw. Historia magistra vitae est,

Cywilizacje zbudowane na kulcie śmierci są zawsze krok od przepaści, albo już w trakcie wykonywanie tego wielkiego kroku naprzód. Amok czarnego marszu jest tak wciągający, że zamroczone nim społeczeństwa maszerują z czarną opaską na oczach, dążąc ku świetlanej przyszłości nawet wtedy, gdy już spadają w przepaść. Historia amerykańskich imperiów aż nadto dobrze ilustruje ten upadek. Jeden, żądny złota awanturnik z kilkudziesięcioma kumplami potrafił w krótkim czasie wysłać w niebyt całe superpaństwo starej Ameryki, wraz z jego ogromnymi miastami, którym nie dorównywało żadne miasto europejskie. Cały wspaniały, amerykański świat nagle przestał istnieć, mimo że jego mieszkańcy patrząc na olśniewające schodkowe piramidy, na których składano tak przecież hojne ofiary dla Pierzastego Węża, byli przekonani że ich ogromna potęga nie może runąć, ot tak, z dnia na dzień! A nie musiała się owa potęga zmierzyć z jakąś nadzwyczajną siłą, upadkiem meteorytu, wybuchem Yellow Stone, wpadnięciem kawałka Wyspy Kanaryjskiej do Oceanu Atlantyckiego, czy czymś podobnym. Nie dysponował też ów konkwistador jakąś nadzwyczajną przewagą technologiczną, w rzeczywistości, siłą decydującą o jego błyskotliwym zwycięstwie była przewaga moralna. Mimo wszystko! Można by to porównać, z niewielką tylko przesadą, do hipotetycznej sytuacji, kiedy to szef mafii wołomińskiej (tutaj wszystkie możliwe zastrzeżenia, oraz serdeczne pozdrowienia dla mieszkańców Wołomina), wraz ze swoimi żołnierzami wsiada do samolotu, zwykłego jednego samolotu, leci do Nowego Yorku i po wylądowaniu zrównuje go z ziemią. Taka była mniej więcej proporcja sił. Taka jest trwałość cywilizacji śmierci! Nasz świat, z całym tym kultem Węża Starodawnego, jest jednak w gorszej sytuacji niż świat dawnych Amerykanów, bo ich świat nie był jedyny, można było zawsze próbować gdzieś uciekać. W naszym wspaniałym świecie nie ma już prawie w nim miejsca, na które nie padałby cień schodkowej piramidy. Nie będzie gdzie uciekać gdy nadejdzie Timur i jego komando.

Na szczycie schodkowej piramidy

Podniosła atmosfera. U stóp piramid wiwatujący tłum fajnych ludzi, zadowolonych ze spadających od czasu do czasu, niebieskich ochłapów. Malkontentów brak. Te niebieskie dary lecą z góry, pewnie z samego nieba? Wrzask tłumu zagłusza nawet myśli. Entuzjazm rozlewa się na cały kraj i przemienia się w niebieską nadzieją spływającą ze szczytu piramidy. Może kiedyś?... Każdy otrzyma swoją szansę na świąteczny, niebieski makijaż. Na szczycie piramidy stoi mistrz ceremonii aborter, z ekipą położnych, gotowych położyć na kamieniu ofiarę w pozycji ofiarniczej. Znak od mistrza ceremonii i … już! Aborter jednym zręcznych ruchem dokonuje rzeczy wspaniałej, wydawałoby się niedostępnej dla człowieka. Przekracza granice dotąd nieprzekraczalne, łamie ostatnie tabu, wyrywa tajemnicę. Człowiek już nie musi pokornie jej nasłuchiwać, widzi ją w świetle słońca. Wspaniałe osiągnięcie! Aborter jest wspaniały! I wspaniałomyślny! Składa ofiarę i trudzi się dalej. Spektakl MUSI TRWAĆ! Dla dobra ludzkości, dla jej bezpieczeństwa i dla obfitości ofiar.

Obok, na trybunie honorowej siedzą nasze władze. Najwyższe i te trochę niższe. Siedzą i uśmiechają się dobrotliwie. Mądrze patrzą. Wiadomo, pańskie oko konia tuczy! Pokazują wszystkim, że są z narodem w tej podniosłej i zarazem radosnej chwili. Przy okazji, chcą ogrzać się nieco, entuzjazm tłumu czuć aż tutaj, na szczycie. Po cichu liczą, że każdy kto spojrzy na ofiarny kamień, kątem oka dojrzy też radosne, a jednocześnie pełne powagi oblicze władcy. Dojrzy i zapamięta go jako sponsora spektaklu, wybory przecież niezadługo. Wspaniała ta nasza elita! Wspaniały cappo di tutti cappi! A jaki mądry! Gdy tylko nadarzy się okazja, pochwali nie siebie, odda sprawiedliwość ludowi, to lud przygotował niebieską farbę. Bez niej spektakl nie miałby sensu!4

Epilog

Czy pozostaje nam ucieczka, którą Mel Gibson pokazał w pierwszej scenie tytułowego filmu, czy może walka, wokół której zbudowana jest prawie cała reszta fabuły? W zglobalizowanym świecie nie ma zbyt wiele miejsca do którego można by uciec, a emigracja wewnętrzna prowadzi wcześniej czy później do skarłowacenia i kapitulacji. Łapa Jaguara podjął wyzwanie i chociaż nie zwyciężył wszystkich wrogów to jednak walkę wygrał. W tym profetycznym filmie, pokazano dobitnie dwa najbardziej istotne warunki, jakie muszą być spełnione, aby w ogóle tę walkę podejmować. Oczywiście, poza warunkiem sine qua non, czyli pokonaniem lęku. Pierwszy warunek, to oparcie się o zdrową moralnie rodzinę, otwartą na potomstwo. Nie chodzi przy tym o jakieś ckliwe opowiastki o „rodzinnych słodkościach”, rodem z kolorowych katolickich tygodników, ale chodzi raczej o rodzinę, która z jednej strony kształtuje nasz charakter poprzez odważne zmierzenie się z krzyżem jakim ostatecznie jest współmałżonek, czy nawet własne dzieci, a z drugiej, mimo wszystko, daje najtańszą, dostępną prawie dla każdego, polisę od pokusy pustego życia, wartego niewiele więcej niż pozostawiony przez nasze ciało nawóz. Nie jest przypadkiem, że film toczy się wokół życia rodzinnego, bez rodziny walka głównego bohatera nie miała by sensu. Samo zakończenie filmu można odczytać jako hołd złożony małżeństwu, w którym przez błogosławieństwo Boga samego, mieszka jego niezwyciężona Miłość. Można nawet, idąc dalej, zinterpretować cały film jako opowieść o potędze rodziny, o miłości rodzinnej która jest w stanie pokonać samego diabła. Dzięki niej Łapa Jaguara jest zdolny do podjęcia walki, która ostatecznie prowadzi do wyzwolenia od cywilizacji śmierci, ogarniającej lepką mazią całe społeczeństwo. Ale jak długo mógł trwać taki triumf? Gdyby nie nadejście zakonników, to może już następna wyprawa łowców serc zagarnęła by go na stos ofiarny? Wynika z tego druga, najbardziej istotna wskazówka dla nas, jeżeli mamy jeszcze wolę do walki. Chodzi o to, aby nie polegać na swoich własnych siłach, aby nie zachwycać się swoją sprawnością organizacyjną i sprytem. Nie tylko dlatego, że za pomocą organizacyjnej sprawności i sprytu można, co najwyżej, zbudować kolejny raj na ziemi. Niedawne wydarzenia pokazują dobitnie, że nawet jeden „możny” tego świata, trzęsący portkami gdy tylko diabeł powie „sprawdzam”, może jednym ruchem „uwalić” rezultaty całej naszej wieloletniej walki. Nie znaczy, że nie mamy walczyć! Trzeba walczyć, ale pamiętać że plon walki, jeżeli przyjdzie, to przyjdzie, jak ci misjonarze, od Boga. Wysłannicy cywilizacji śmierci nie ulegli muszkietom Hiszpanów, oni ulegli Krzyżowi, który ujrzeli na łodzi. To nie groźna postawa stojących w łodziach z bronią w rękach Hiszpanów zahipnotyzowała łowców ofiar, lecz postawa mnichów, którzy pozostali gdzieś daleko w Hiszpanii i na kolanach składali puste ręce do modlitwy. Plan Łapy Jaguara aby zabić wszystkich przeciwników nie udał się. Mój plan też nie ma szans na sukces. Gdy polegam na swoim własnym sprycie, to ściągam sobie na kark wroga najbardziej przebiegłego, od którego nie mogę uciec: siebie samego. Boże bądź miłościw mnie grzesznemu!

Ceterum censeo Carthaginem delendam esse

 

1 Przykładowo tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=Gbzxcg5reOE , [dostęp 06-10-2016]

2Tytuł niniejszego wypracowania powtarza tytuł alegorycznego filmu Mela Gibsona z 2006 roku, film można obejrzeć w sieci, również w polskiej wersji językowej. Można go polecić wszystkim, którzy próbują zrozumieć wysoką rangę jaką nasza cywilizacja nadaje aborcji.

3 „Wielcy” tego świata dochodzą pomału do uznania słuszności tej zasady, może właśnie dlatego postępuję przyśpieszony import islamu? Może jest to po prostu działanie wyprzedzające, mające zapobiec podniesieniu głowy przez znienawidzonych katolików? Takie przybycie Hiszpanów à rebours!

4 Czy nasze władze mają rzeczywiście wpływ na ten spektakl? I tak i nie! Tak, i to zdecydowanie tak, bo w ciągu ostatniego dziesięciolecia, biorąc pod uwagę nawet zwykłą, prostacką, demokratyczną arytmetykę, mogły nawet definitywnie, zdjąć z narodu przymus przygotowania niebieskiej farby do malowania ofiar. Gdyby tylko chciały chcieć… Przede wszystkim gdyby ludzie sprawujący władzę pozbyli się strachu. Ale czy mogą ludzie demokratycznej władzy pozbyć się strachu? Czy nie jest to plemię ciągle uciekające w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca na ziemi? Wydaje się, że nasze władze trzymają się w tym względzie standardów europejskich, a nawet światowych. Trudno już gdziekolwiek spotkać kogoś, o kim można by powiedzieć, że jest to mąż stanu. Najczęściej mamy do czynienia z ciotami stanu, niepoważnymi chłopczykami, biegającymi w krótkich majtkach, lub drobnymi krętaczami, którym raczej koty wyprowadzać na siku, niż uprawiać politykę. Taki stan rzeczy, jest rezultatem działania mechanizmu negatywnego doboru, który zazwyczaj zyskuje na znaczeniu w schyłkowej fazie funkcjonowania systemu politycznego. Z drugiej strony, gdyby nawet ten destrukcyjny mechanizm z jakiegoś powodu nie zadziałał i trafił się jakiemuś narodowi wielki mąż stanu, dysponujący silną demokratyczną legitymacją, czy będzie miał on wystarczająco dużo przestrzeni do działania? Wydaje się, że pole manewru władzy demokratycznej jest zawsze mocno ograniczone przez władze dynastyczne, które czasowo nie są ograniczone wyborami i mogą w związku z tym budować trwałe struktury, bardzo trudne do odsunięcia od wpływu na poważne sprawy publiczne. W kontekście aborcji, nawet w naszych polskich warunkach, ujawniła się siła, którą można by umownie nazwać dyktaturą ladacznic. Dojście do władzy tej formacji, spowodowane było głównie zapotrzebowaniem telewizji na interesujący materiał. Dobro nie jest interesujące. Wcześniej, swobodne obyczaje artystów nie były raczej eksponowane, ekscesy nie wychodziły przed kurtynę. Zapotrzebowanie, najpierw radia a potem telewizji, na sprzedawalny materiał, spowodowało, że już niewiele lat po wojnie, domalowano aureole niektórym szansonistkom, lekceważąc nawet krew na ich rękach. Artystki, prywatnie ladacznice, zaczęły sprzedawać nie tylko swój talent, ale też swój styl życia, pomału stając się moralnymi autorytetami. Później poszło już łatwo. Dziś, na portalu „opiniotwórczej” i skądinąd poważnej gazety, krzyczą tytuły zaczerpnięte wprost z wypowiedzi celebrytek, znanych z tego że są znane. Oczywiście, dynastii ladacznic aktywnie basuje męska gałąź celebrytów, komediantów przede wszystkim, chociaż w praktyce jest to raczej dyszkant eunuchów, niezdolnych do pełnienia męskich ról w społeczeństwie.

 

nickto
O mnie nickto

Jestem pszczelarzem (coraz bardziej).

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo